Od premiery Wolfenstein: Youngblood minęły niecałe dwa tygodnie. Środowisko dziennikarskie mocno podzieliło się w kwestii oceny najnowszej produkcji id Software. Postanowiliśmy podejść do całego tego zamieszania na chłodno i spędzić nieco więcej czasu z grą. Wiecie, „to trzeba na spokojnie”. Co myślimy na temat najnowszego Wolfensteina
Poprzednie odsłony gry Wolfenstein zgarniały świetne oceny zarówno w prasie komputerowej, jak i wśród graczy. Od początku było wiadomo, że Wolfenstein: Youngblood będzie spin-offem i mocno odejdzie od tego, do czego id Software przyzwyczaiło graczy. Wszyscy wiedzieli, że Wolfenstein: Youngblood będzie „czymś innym”, a mimo to w jego stronę posypały się gromy. Naszym zdaniem zupełnie niesłusznie.
Akcję osadzono w latach 80′ ubiegłego wieku w Paryżu. Pomimo uśmiercenia Hitlera przez Blazkowicza władzę nad Europą wciąż sprawują Naziści. Zamiast W.J. Blazkowicza pierwsze skrzypce grają tym razem jego córki – Sophie i Jess, które muszą odnaleźć zaginionego ojca i rozprawić się po drodze z całą armią wrogów. Bohaterki przez cały czas trwania gry podążają ze sobą w ogień walki ramię w ramię. Gracze jeszcze przed rozpoczęciem zabawy mogą wybrać jedną z postaci, a druga… no właśnie.
Największą z nowości jest tryb kooperacji. Świat gry przemierzać można ze znajomymi lub nieznajomymi w ramach naprawdę świetnie działającego matchmakingu. Do dowolnej sesji można dołączyć „w locie”. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by hordy wrogów eliminować wraz z postacią kierowaną przez sztuczną inteligencję. Ta jednak nigdy nie okazuje się być tak skuteczna, jak średnio „ogarnięty” żywy graczy. W opcjach gry można dopuścić, aby dołączali do Was nieznajomi lub znajomi. Możecie też „użyczyć” swoją grę znajomemu (jeśli zdecydowaliście się na zakup droższej wersji), dzięki czemu ten będzie mógł zasmakować zabawy w Wolfenstein: Youngblood bez konieczności kupowania gry.
Wszystkie dostępne lokacje Paryża podzielono na kilka dzielnic, pomiędzy którymi gracz przemieszcza się za pomocą systemu szybkiej podróży. Oprócz wykonywania w nich głównych misji linii fabularnej na graczy czeka cała masa misji dodatkowych. Twórcy gry chcą stworzyć wrażenie półotwartego świata na miarę tego z The Division lub którejś z nowszych gier z serii Deus Ex. Rzadko jest on oczywiście tak rozbudowany, ale miasto zachęca do eksplorowania jego zakamarków kusząc olbrzymią liczbą znajdziek. Wśród tych znajdziecie zarówno przedmioty kolekcjonerskie, jak i takie, które lepiej pomogą zrozumieć fabułę gry. Na mapach rozsiano także monety pozwalające ulepszać broń poprzez ciekawy system personalizacji. Niestety, aby je podnieść, należy na nie kliknąć, co po jakimś czasie staje się nużące.
Półotwarty świat gry i mnogość zadań sprawia, że teoretycznie w dowolnym momencie zabawy można udać się w dowolne miejsce. Jest to założenie teoretyczne, bowiem przeciwnicy (podobnie jak postacie graczy) cechują się poziomami doświadczenia. Walka z wrogami o nieco tylko wyższym poziomie jest trudna, ale oponenci o znacząco większym doświadczeniu są w zasadzie nie do zabicia. Po raz kolejny warto odwołać się do The Division, bowiem oponenci są swoistymi workami na naboje i mało którego da się zabić jednym strzałem – ich poziom życia determinują wyświetlające się paski zdrowia.
Wrogowie są wymagający, a walka – satysfakcjonująca. Oprócz możliwości korzystania z broni maszynowej, w ekwipunku znajdziecie także granaty i przedmioty do rzucania pozwalające po cichu zabijać wrogów. Na ulicach miasta da się znaleźć także wyjątkowo potężną broń stacjonarną, która nierzadko uratuje Wam skórę w walce z bossami lub ciężkimi oddziałami nazistów. W ferworze walki warto korzystać także z umiejętności specjalnych – te odblokowywane są i rozwijane są wraz ze wzrostem doświadczenia sióstr. Zarówno ulepszenia broni, jak i umiejętności rozwijać można w dowolnym momencie zabawy.
W dowolnej chwili można przycisnąć klawisz E i przenieść się do kryjówki ruchu oporu, która jest jedynym miejscem pozwalającym znaleźć wytchnienie. To właśnie tam otrzymacie kolejne zadania. Te są zróżnicowane, jednakże backtracing jest tu na porządku dziennym. Podczas odwiedzania wcześniejszych lokacji odblokujecie z czasem nowe skrytki i otworzycie niedostępne wcześniej drzwi, ale zazwyczaj mierzyli się będziecie z tymi samymi przeciwnikami – ot na wyższym poziomie doświadczenia.
Wbrew wszystkiemu, granie w Wolfenstein: Youngblood nie jest nużące – zwłaszcza, jeśli nie bawicie się w pojedynkę z AI u boku. Każda wymiana ognia daje sporo satysfakcji, gdyż mechanika strzelania stoi na wysokim poziomie. Zróżnicowanie krajobrazu w lokalizacjach pozwala korzystać z przestrzeni nie tylko wertykalnie, ale także horyzontalnie. Niektóre potyczki da się rozwiązać po cichu i bez wywoływania zbędnego alarmu. Gra pozwala zaplanować każdą potyczkę, by zajść wroga od słabo pilnowanej flanki.
Fabuła? Spuśćmy na ten temat kurtynę milczenia. Fabuła jest, ale sposób jej prowadzenia jest raczej nieciekawy. Z czasem anulowałem scenki przerywnikowe, by jeszcze szybciej wskoczyć do akcji, która jest esencją nowego Wolfensteina.
Zabawy starcza na kilkanaście godzin, jeśli wliczymy w to misje poboczne. Po ukończeniu głównej linii fabularnej i misji dodatkowych na graczy czekają codzienne i cotygodniowe wyzwania. Niestety, nagrody w postaci przedmiotów kosmetycznych i możliwości odblokowania dodatkowych ulepszeń to zbyt mało, by zatrzymać nas przy tej grze na dłużej – przypuszczamy, że większość graczy wyjdzie z podobnego założenia.
Wolfenstein: Youngblood to także gra, gdzie zagościła ciekawa technologia NVIDIA Adaptive Shading. NAS odczuwalnie zwiększa wydajność gry poprzez ograniczenie jakości cieniowanych elementów na wygenerowanym obrazie, które znajdują się w najciemniejszych punktach danej klatki. Skoro coś znajduje się w zupełnych ciemnościach, to po co gra miałaby wyświetlać ten element w najwyższych detalach? Podobnie sprawa wygląda przy włączonym rozmyciu obrazu w trakcie ruchu – gracz i tak nie widzi szczegółów w wysokiej jakości, więc NAS automatycznie je obniża. Dzięki temu spada obciążenie GPU, a gracz może liczyć nawet na 20% większą liczbę klatek przy zabawie w wyższych rozdzielczościach. Technologia ta działa znakomicie i zgodnie z zapewnieniami NVIDIA – odczuwalnie poprawia komfort zabawy przy absolutnie niezauważalnym spadku jakości oprawy graficznej.
Podsumowanie
Wolfenstein: Youngblood to gra do której najlepiej podejść bez żadnych oczekiwań. To spin-off, który dla fana serii może okazać się niestrawny, ale dla casualowego gracza będzie naszym zdaniem przyjemną, relaksującą rozgrywką, w której ciągle jest coś do zrobienia. Mechanika strzelania jest satysfakcjonująca – a to w FPSach jest w końcu najważniejsze. Przeciwników jest multum (są też bossowie), a do ich eksterminacji można używać zestawu pukawek, które dodatkowo poddawać można modyfikacjom. Koncepcja częściowo otwartego świata gry przypadła nam do gustu, podobnie jak zróżnicowane zadania. No i ta frajda z zabawy ze znajomym! Oprawa graficzna również prezentuje się fenomenalnie.
Nie obyło się bez paru wpadek, ale mimo wszystko nikną one gdzieś w trakcie akcji. Jasne – występuje tu backtracking. Tak – system skalowania się poziomów oponentów bywa irytujący i nie daje pełni dowolności w wykonywaniu misji. Fabuła? A kto by się przejmował fabułą w tak dynamicznej strzelance.
Wolfenstein: Youngblood to kilkanaście godzin dobrej zabawy. To produkcja, która nie przynosi może w swoim gatunku żadnej rewolucji, ale jest przy tym godna polecenia jako dobrze zrealizowany, relaksujący shooter dla dwojga. Ot, trzeba się pogodzić z kilkoma niedociągnięciami.
Mocne strony: | Słabe strony: |
dobra zabawa w kooperacjiniezła zabawa solomnóstwo misji do zaliczeniainteresujące projekty poziomówzróżnicowany, modyfikowalny arsenałsatysfakcjonująca mechanika strzelaniacała masa znajdziek | miałka fabułabacktrackingczasem irytujące odradzanie się wrogówkiepski system zapisu stanu grydziwny system skalowania poziomów oponentównużący system podnoszenia monet |
Ocena ogólna: 7,5/10