Uniwersum Avatara stworzone przez Jamesa Camerona istnieje od 2009 roku. W roku tym na rynku zadebiutował nie tylko film, ale również gra komputerowa pod tytułem… Avatar: Gra komputerowa. O dziwo zarówno na kolejny film, jak i grę z serii musieliśmy czekać kilkanaście lat. W zeszłym roku do kin trafił do kin film Avatar: Istota wody, a w tym miesiącu do sklepów trafiła gra Avatar: Frontiers of Pandora. Sprawdziłam, czy jest to gra, po którą warto sięgnąć.
Avatar: Frontiers of Pandora w skrócie
Avatar: Frontiers of Pandora to przygodowa gra akcji, która zabiera nas na tytułową Pandorę znaną z uniwersum Jamesa Camerona, czyli księżyc jednego z gazowych gigantów w układzie Alfa Centauri. Akcja gry rozgrywa się w XX wieku, a dokładniej mówiąc po wydarzeniach z filmu Avatar i niedługo przed wydarzeniami z filmu Avatar: Istota wody.
W Avatar: Frontiers of Pandora wcielamy się w jednego z przedstawicieli (lub przedstawicielek) rasy Na’vi, którzy w dzieciństwie zostali uprowadzeni przez jedną z ziemskich korporacji pragnących za wszelką cenę pozyskać surowce Pandory – korporację RDA (Resources Development Administration). Przez lata nasza postać była szkolona, by jej służyć, ale w końcu udało się jej odzyskać wolność. Teraz musi zdobyć zaufanie różnych klanów Na’vi i przekonać ich do stanięcia do walki z RDA. W przeciwnym razie jej dom może być skazany na zagładę.
Gra której warto dać szansę?
Muszę powiedzieć, że początkowo Avatar: Frontiers of Pandora nie robi zbyt pozytywnego wrażenia. Fabularny wstęp jest prawdę mówiąc mało ciekawy. Więcej w nim dość nudnych przerywników filmowych niż faktycznej rozgrywki. Kreator postaci zawiera zaś bardzo mało opcji do wyboru. Ponadto te opcje, które są dostępne, są do siebie bardzo podobne. Rozumiem, że większość Na’vi etnicznie zbytnio się od siebie nie różni, ale gra mogłaby nam już na samym początku zaoferować więcej fryzur, modeli twarzy, kolorów oczu czy typów budowy ciała do wyboru.
Dodam też, że proces tworzenia postaci w Avatar: Frontiers of Pandora nie należy do najprzyjemniejszych. Wynika to z tego, jak zbudowany interfejs gry. W kreatorze nie możemy swobodnie przybliżać i oddalać widoku na postać. Dlatego chociażby aby zobaczyć, jak w całej okazałości wygląda wybrana przez nas fryzura, musimy kliknąć oddalenie. Aby zaś zmienić fryzuję, musimy ponownie oddalić widok i wybrać nową fryzuję. Oczywiście aby przyjrzeć się jej dokładniej musimy wtedy znowu oddalić widok. Jest to po prostu frustrujące. To nie jedyny problem interfejsu w grze, ale wrócę do tego tematu potem.
Na szczęście szybko po przynudnawym wstępie opuszczamy mało imponującą bazę RDA i trafiamy do żywego świata Pandory, gdzie akcja gry w końcu się rozkręca. Ale na czym dokładnie polega rozgrywka w tym tytule?
Rozgrywka i świat gry
Gra Avatar: Frontiers of Pandora osadzona jest w otwartym świecie, który obejmuje fragment tytułowej Pandory. Po tym świecie poruszamy się, realizując przeróżne zadania, zbierając materiały potrzebne do craftingu i zdobywając uznanie zamieszkujących go klanów Na’vi. Co ważne, początkowo możemy poruszać się po nim tylko pieszo, ale z czasem zdobywamy również własnego Ikrana, którym możemy latać, oraz otrzymujemy możliwość poruszania się wierzchowcami naziemnymi. Ponadto gra oferuje opcję szybkiej podróży – i dobrze, w przeciwnym razie przemieszczanie się z miejsca na miejsce bardzo szybko by się nam znudziło. To dlatego, że interesujące miejsca w grze potrafią być od siebie mocno oddalone.
Na szczęście eksploracja miejsc na Pandorze, w których jeszcze nie byliśmy, to prawdziwa przyjemność. Świat gry wygląda bowiem pięknie. Ponadto jest żywy, nie tylko ze względu na swoje żywe kolory. Wiele roślin i zwierząt reaguje na nasze przybycie – chowając się, atakując nas czy uciekając. Świat jest też bardziej zróżnicowany, niż mogłoby się wydawać. Możemy w nim bowiem zwiedzać nie tylko dżunglę podzieloną na przeróżne biomy, ale również stepy i górski las. Nie należy zresztą zapominać, że nocą zarówno flora i fauna Pandory świecą na przeróżne kolory.
Z drugiej strony widać, że tworząc Avatar: Frontiers of Pandora, Ubisoft powtórzył wiele wzorców, które wykorzystuje w swoich grach od lat. Świat wypełniony jest bowiem znajdźkami, których odnajdywanie pozwala nam odblokowywać dodatkowe punkty umiejętności czy dodatkowe uzbrojenie. Poza tym możemy w nim niszczyć ludzkie bazy, gdzie wydobywane są podziemne surowce i generowane zanieczyszczenie. Te aktywności niestety bardzo szybko się nudzą, ponieważ są do bólu powtarzalne. Świat gry powinien zawierać zdecydowanie więcej interesujących i angażujących elementów.
Poza eksploracją zdecydowanie jednym z najlepszych aspektów rozgrywki w Avatar: Frontiers of Pandora jest walka z przeciwnikami, chociaż i jej daleko od ideału. Jeszcze nigdy nie miałam w grach wideo do czynienia z tak satysfakcjonującą mechaniką strzelania z łuku. Z drugiej strony potyczki bywają zbyt mało zróżnicowane.
Powyższe wynika między innymi z tego, że w grze możemy korzystać z tylko kilku typów broni – oprócz łuków są to karabin, miotacz oszczepów i procolaska. Trochę szkoda, że Avatar: Frontiers of Pandora stawia przede wszystkim na walkę dystansową. Wręcz możemy atakować jedynie pięściami. Ponadto starcia w grze bywają mało realistyczne. Jasne, mówimy o grze osadzonej w uniwersum sci-fi, ale wątpliwe jest, by jeden Na’vi był samodzielnie w stanie pokonać całą grupę ludzi wykorzystujących ciężkie maszyny i egzoszkielety. Co ważne, gra oferuje też możliwość skradania się, ale nic nie skłaniało mnie do tego, aby stawiać w niej na walkę z ukrycia zamiast starć bezpośrednich.
Całe mnóstwo rzeczy w tej produkcji rozczarowuje
Fabularnie Avatar: Frontiers of Pandora jest po prostu przeciętny, zupełnie jak filmy z tego samego uniwersum. Przedstawiona w grze historia jest zanadto sztampowa. Po prostu brakuje jej tego czegoś. Po części wynika to z tego, jak napisano jej postaci. Brakuje im głębi, dzięki której chciałoby się śledzić losy tych postaci dalej. Fabuła skłania nas jednak do bliższego poznania aż trzech różnych klanów Na’Vi, a to może być prawdziwą gratką dla miłośników filmów Jamesa Camerona.
Wspomniałam też wcześniej, że interfejs Avatar: Frontiers of Pandora jest bardzo problematyczny. Dla mnie jest on wręcz przestarzały, zwłaszcza pod względem designu. Poza tym zaprojektowano go tak, że często psuje immersję. Mam też wrażenie, że zaprojektowała go osoba, która nigdy nie grała na PC. Mnóstwo mechanik w grze można by bowiem spokojnie obsłużyć samą myszą, a tymczasem, aby z nich korzystać musimy sięgać do dziwnych klawiszy. Mapy świata nie da się z kolei przybliżyć.
Pod względem technicznym Avatar: Frontiers of Pandora nie pozostawia nic do życzenia, albowiem nie doświadczyłam w nim żadnych błędów. Również na optymalizację nie mogę narzekać. Jednak graficznie ta gra jest bardzo nierówna. Świat Pandory świetnie prezentuje się bowiem w grze nocą i podczas słonecznego dnia. Gdy jednak w grze pada deszcz lub panuje burza, a do powierzchni Pandory nie dociera aż tyle słonecznego światła, można odnieść wrażenie, że gramy w tytuł sprzed co najmniej 10 lat. Poza tym, oglądając zwiastun z rozgrywki sprzed sześciu miesięcy nie da się nie zauważyć, że przed premierą gra doznała graficznego downgrade’u. Nawet po włączeniu ukrytych opcji graficznych z pomocą komendy -unlockmaxsettings w Ubisoft Connect gra nie wygląda tak dobrze jak na zwiastunach z rozgrywki.
Podsumowanie
Avatar: Frontiers of Pandora to gra, którą mogę polecić tylko i wyłącznie zapalonym miłośnikom uniwersum stworzonego przez Jamesa Camerona. Jeśli jego filmy nie były dla Ciebie przesadnie interesujące, Avatar: Frontiers of Pandora zanudzi Cię na śmierć. Ubisoft stworzył bowiem tę grę, nie przykładając jej większej wagi. Nie zadbał o to, by jej fabuła była ciekawa, by jej świat chciało się eksplorować nie tylko dla samych widoków, ani o to, by rozgrywka była wystarczająco urozmaicona.
Avatar: Frontiers of Pandora można pochwalić za ładną oprawę graficzną, ale ponownie wspomnę, że zwiastuny sugerowały, że ta będzie wyglądać jeszcze lepiej. Zapewne oceniłabym tę grę zdecydowanie lepiej, gdyby miała swoją premierę 10 lat temu. Od współczesnych gier wymagam jednak znacznie więcej.