Kingdome Come: Deliverance wzięło mnie z zaskoczenia. Nie sądziłam, że niezależne studio może przygotować tak dobrą i tak rozbudowaną grę RPG. Ale czy jest to produkcja idealna? Przekonajcie się, czytając moją recenzję.
Kingdom Come: Deliverance to gra RPG, ale gra RPG inna od wszystkich. Dlaczego? Otóż, nie spotkamy w niej smoków czy też innych mitycznych stworów, ani nie doświadczymy w niej magii. Akcję tego tytułu osadzono bowiem w realiach historycznych, w średniowiecznej Europie, a dokładniej w XV-wiecznych Czechach. Z tego powodu ważnym aspektem gry jest realizm, o który twórcy z Warhorse Studios postanowili jak najdokładniej zadbać.
Tłem fabularnym dla Kingdom Come jest najazd na Czechy węgierskiego króla Zygmunta Luksemburskiego, który postanowił przejąć władzę w Czechach, odbierając ją z rąk swego przyrodniego brata. W związku z tymi wydarzeniami kraj ogarnęła wojenna zawierucha.
Głównym bohaterem gry jest Henryk, syn kowala mieszkającego w grodzie Skalica. Pewnego dnia wioska protagonisty została zaatakowana i zniszczona przez armię wroga, a jego rodzice – zabici. Henryk, który poprzysiągł zemstę i wypełnienie ostatniej woli ojca, został wplątany w wielką politykę i sieć intryg związanych z próbą uratowania prawowitego króla Czech – Wacława IV – oraz samego kraju.
Od zera do bohatera
Powodów do tego, aby nie zagrać w Kingdom Come: Deliverance nie brakuje (o tym więcej później), ale owa gra posiada jedną bardzo ważną zaletę, która sprawia, że nie można się od niej odciągnąć. Tą zaletą jest historia. Jest ona dosyć prosta i sztampowa, jednak ani przez chwilę nie nuży. Dlaczego? Między innymi dlatego, wokół kogo ta historia się obraca, a obraca się ona wokół bohatera, z którym łatwo się utożsamić. Henryk nie jest wszechwiedzącą, supersilną i nieomylną postacią. Zamiast tego mamy do czynienia z młodym synem kowala, który chciałby zobaczyć trochę świata i nauczyć się walki mieczem.
Na początku rozgrywki Henryk jest w zasadzie bezsilny w obliczu jakiegokolwiek zagrożenia i dopiero potem nabiera doświadczenia, które ułatwia mu radzenie sobie w świecie. W końcu, po śmierci rodziców w zasadzie cudem uciekł on ze Skalicy, a potem, w Ratajach, dostał się na służbę do straży miejskiej.
W Średniowieczu zajęć nie brakuje
Jak w każdej grze RPG, tak i w Kingdom Come: Deliverance kolejne wątki fabuły poznajemy, wykonując zadania główne. Tutaj są one zróżnicowane i ciekawie skonstruowane, a co więcej – towarzyszą im bardzo dobrze wyreżyserowane cutscenki. Naprawdę, aż chce się wszystkie te zadania wykonywać. Równie mocno w Kingdom Come chce się wykonywać wszelakie zadania poboczne, przy tworzeniu których deweloperom ze studia Warhorse nie brakowało wyobraźni. Dzięki nim możemy poznać niemalże wszystkie uroki życia w średniowieczu.
I zadania główne, i te dodatkowe oferują nam cały szereg wyborów. Kto powiedział, że musimy zamienić Henryka w ulubieńca całego narodu? Do różnych problemów przedstawionych w grze możemy podejść na różne sposoby. Do nas na przykład będzie należeć decyzja, czy w pewnym zadaniu kogoś spróbujemy przekonać do naszych racji pieniędzmi, przemocą, czy też słowami. Podejmowane przez nas decyzje wpływają nie tylko na relacje z innymi ludźmi czy bieg przyszłych wydarzeń, ale także na nasze umiejętności.
Skoro wspomniałam o umiejętnościach, to powiem, że jest ich naprawdę mnóstwo. Możemy rozwijać chociażby sztukę walki wręcz, strzelania z łuku, walki mieczem długim, mieczem krótkim czy innym orężem. Nie wszystkie umiejętności wiążą się jednak z walką. Możemy bowiem także nauczyć się i udoskonalić umiejętność czytania, włamywania się, skradania, zielarstwa, warzenia mikstur, a nawet… picia alkoholu. No cóż, w Kingdom Come na nudę nie można narzekać. W grze rozwijamy także kilka podstawowych atrybutów, do których zalicza się siła, zręczność, witalność i retoryka, czyli zdolność do budowania wypowiedzi. Im wyższe poziomy umiejętności i wspomnianych atrybutów zdobędziemy, tym łatwiejsza stanie się dla nas rozgrywka.
Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie
System walki w Kingdom Come jest jednym z lepszych spośród wszystkich, które dotychczas spotkałam w grach. Tutaj bowiem nie chodzi tylko o bezmyślne wymachiwanie mieczem czy pięściami. Ataki wymierzamy pod różnymi kątami, zważając na to, jak ustawiony jest przeciwnik i jak najłatwiej będzie mu nasze ataki zablokować. Przy okazji sami musimy pamiętać o defensywie. Jeśli nie będziemy stosować odpowiednich bloków, uników czy zwodów, bardzo szybko zginiemy. Oczywiście, łatwiej jest się bronić z tarczą w ręku, ale wtedy nasza moc ofensywna spada. Gdy oberwiemy bardzo mocno, możemy zacząć krwawić. Wtedy z każdą sekundą poziom naszych punktów życia będzie spadał. I nie, w tym przypadku nie zbawią nas żadne eliksiry, a przynamniej dopóki nie zakończymy pojedynku. Dopiero po nim będziemy mogli chociażby zabandażować rany, co krwawienie zatamuje.
Warto dodać, że po potyczce nasze życie nie odnowi się automatycznie. Zostanie ono na pewnym poziomie zablokowane, wraz z wytrzymałością, która określa chociażby to, przez jak długi czas możemy biec sprintem czy to, ile ataków możemy wykonać zużywając wytrzymałość całkowicie. Aby taką blokadę zdjąć, należy udać się do łaźni lub po prostu się przespać.
Im wyższy poziom umiejętności walki będziemy posiadać, tym więcej sztuczek, w tym kombinacji ataków, będziemy mogli podczas bitew wykorzystać. Na szczęście, te umiejętności możemy trenować na specjalnych arenach, gdzie mistrzowie miecza uczą nas nowych ruchów, pojedynkując się z nami z użyciem drewnianej broni.
Realizm, realizm i jeszcze raz realizm
Jak już wspomniałam, twórcy Kingdom Come postawili w swej grze na realizm. Dlatego też Henryk musi na przykład jeść i spać. Bez odpowiednich zapasów jedzenia możemy doprowadzić do śmierci głodowej bohatera, ale jeśli spożyjemy żywność przeterminowaną, ten się zatruje. Jeśli natomiast doprowadzimy go do granic senności, Henryk zacznie mrużyć oczy czy kiwać się. W takim stanie postać ma trudności na przykład ze skuteczną walką.
Realizm przejawia się także w wielu innych aspektach gry. Na przykład, jeśli udamy się do miasta w brudnych czy zakrwawionych ubraniach, strażnicy mogą zechcieć nas przeszukać. Taki sam stan sprawi, że mieszkańcy będą odczuwać w naszym towarzystwie niepokój. Co więcej, jeżeli popełnimy jakieś przestępstwo w danym mieście i będą przy nim świadkowie, nasza reputacja w tym mieście spadnie. Możemy pójść nawet do więzienia.
Ale czy z realizmem można przesadzić? Kiedy kończy się realizm, a zaczyna niepotrzebne utrudnianie rozgrywki? Zdecydowanie wtedy, gdy grę można zapisywać ręcznie tylko przez pójście spać bądź wypicie specjalnego, kosztownego trunku – zbawiennego sznapsa. Na szczęście, niedawno Kingdom Come: Deliverance otrzymało patch 1.3, który wprowadził opcję „Zapisz i Wyjdź”.
Oczywiście, realizm nie jest niczym złym. Między innymi dzięki niemu Kingdom Come ma wysoką wartość edukacyjną. Za sprawą gry możemy zobaczyć na przykład, jak wyglądały stroje czy budynki w epoce średniowiecza lub dowiedzieć czegoś o historii Czech. Co ciekawe, w produkcji umieszczono coś, co nazwano kodeksem, a co jest zbiorem chociażby wartościowych informacji na temat historycznych bitew, czy postaci.
Czechy są piękne, ale…
No właśnie… ale. Pod względem graficznym Kingodom Come wypada całkiem nieźle. Postaci, budowle czy wyposażenie zaprojektowano dosyć szczegółowo, ale tak samo dobrze nie prezentują się drzewa czy trawa. Na dodatek, często tekstury poszczególnych obiektów wczytują się bardzo długo. Problem ten najłatwiej jest zauważyć w miastach, gdzie często dość dużo czasu potrzeba na pojawienie się wszystkich NPC czy ścian budynków. Na szczęście, wszystko to rekompensują ładne krajobrazy.
Dużo lepiej moim zdaniem w Kingdom Come wypada oprawa dźwiękowa. Muzyka towarzysząca wizytom w karczmie sprawia, że aż chciałoby potańczyć się w rytm średniowiecznej muzyki, natomiast szum drzew i odgłosy ptaków w dziczy koją wszelkie nerwy. Pobyt w czeskich lasach w grze może być bardzo miłym doświadczeniem… o ile w jego trakcie nie natraficie na bandytów.
Błąd błędem błędy pogania
Wcześniej napisałam, że powodów do tego, aby nie zagrać w Kingdom Come nie brakuje. Te powody to głównie… ogrom błędów. Wiele z nich niejednokrotnie kończy się koniecznością wyłączenia i ponownego włączenia gry, a co za tym idzie – utraty jakiejś części postępów. Niemniej, bardzo dobrą wiadomością jest to, że przytoczony już przeze mnie patch o numerze 1.3 wiele z nich wyeliminował.
Mimo wprowadzonej aktualizacji w grze dalej kuleje jednak optymalizacja. Powiedziałam już o długości wczytywania się tekstur, ale nie wymieniłam jeszcze problemu, jakim są ekrany ładowania. Te spotkamy przy próbie rozpoczęcia jakiejkolwiek rozmowy czy włączaniu mapy, a zawsze trwają one kilka sekund. Trudno się do nich przyzwyczaić.
Czy Kingdom Come: Deliverance jest warte swojej ceny?
Mimo omówionych bolączek uważam, że Kingdom Come: Deliverance jest naprawdę bardzo dobrą grą, która wciąga na długie godziny i gwarantuje świetną zabawę. Poza tym, z każdą kolejną aktualizacją powinna stać się ona jeszcze lepsza. Jasne, 215 złotych jak za grę niezależną to dużo, ale i tak wydaje mi się, że kupując Kingdom Come nie wyrzucicie pieniędzy w błoto.