Są gry, które niezwykle mocno inspirują się innymi produkcjami. Tak jak Lost in Random: The Eternal Die inspiruje się hitowym Hadesem. Nie ma w tym jednak nic złego, bo rozgrywka po prostu sprawia frajdę.

Jeśli gameplay jest przyjemny, to czy powinniśmy narzekać, że gra mocno przypomina inną? Raczej nie – szczególnie, gdy twórcy starają się do znajomej formuły i struktury wpleść własne, ciekawe pomysły. W tym przypadku tak się właśnie stało. The Eternal Die nie jest najlepszym roguelitem roku, ale zapewni wiele godzin dobrej zabawy.


Gdy tylko zaczynamy grać, poruszać się, obserwować jak postać płynnie porusza się po mapie, od razu czujemy, że to – brzydko mówiąc – „klon” Hadesa. Taka sama perspektywa, bardzo podobne odczucia towarzyszące temu, jak zachowuje się kontrolowana przez nas postać.

Przemierzamy kolejne pomieszczenia, w którym najczęściej walczymy z wrogami – czasem zamiast tego musimy omijać pułapki. Po wszystkim otrzymujemy nagrodę i przechodzimy do następnej komnaty, by wreszcie dotrzeć do walki z bossem i dzięki temu zyskać szansę na pokonanie go oraz przejście do następnej krainy. Brzmi znajomo, prawda?

Po każdym zgodnie wracamy do bazy wypadowej, gdzie – zgodnie z utrwalonymi już zasadami gatunku – możemy ulepszyć broń, nabyć nowe umiejętności pasywne, czy nawet wymienić garderobę. Z czasem pojawiają się dodatkowe opcje, bo nie wszystko dostępne jest od początku. Przykładowo, najpierw musimy spotkać kowala podczas rozgrywki, by zaprosić go do bazy i być w stanie odblokować nowy rodzaj broni.

Niestety twórcy przygotowali tylko cztery rodzaje broni, czyli podstawowy miecz, a także łuk, buławę oraz włócznię. Każda co prawda zupełnie różni się od pozostałych, jednak w podobnych grach arsenał jest zazwyczaj nieco większy. To jednak w zasadzie jedyna większa wada The Eternal Die.

Walka jest płynna, sterowanie responsywne, a pokonywanie wrogów sprawia sporo satysfakcji, szczególnie w późniejszych etapach i podczas bardziej wymagających potyczek. Starcia urozmaica stosowanie magicznych zdolności, a nawet rzutów kością – magiczną kością, która stale nam towarzyszy niczym wierny psiak.

Kiedy rzucimy kością w wybrane miejsce, zadajemy tam obrażenie obszarowe. W trakcie gry możemy rozwijać bohaterkę i wybierać takie ulepszenia, które zmodyfikują tego typu ataki – sprawiając na przykład, że przy rzucie kością, jeśli wypadnie na niej konkretna liczba oczek, zadamy wrogom dodatkowe obrażenia. Ciekawych upgrade’ów tego rodzaju jest tu kilka.

Rozwój postaci w trakcie jednego podejścia do gry i przemierzania wrogich krain opiera się na układaniu zdobytych ulepszeń na ograniczonym obszarze. Musimy odpowiednio dobierać kolejne wzmocnienia, tym bardziej że niektóre potrafią wchodzić między sobą w interakcje. To dobrze przemyślany system, choć nie pozwala na tworzenie zbyt wielu różnych buildów.

Na uwagę zwraca z pewnością styl graficzny. Podobnie jak w oryginalnym Lost in Random, gra przypomina pod względem wizualnym filmy Tima Burtona. Całość zrealizowano z pomysłem, modele wrogów i postaci potrafią zaciekawić, a jednocześnie rozgrywka i walka są po prostu czytelne. Cały czas widzimy, co się dzieje na ekranie i nic nie odwraca uwagi od pola bitwy.

Lost in Random: The Eternal Die to po prostu dobry roguelite. Znajomość oryginału nie jest absolutnie wymagana – to zupełnie inne gry. Mamy oczywiście do czynienia z grą wyraźnie i mocno inspirowaną serią Hades, jednak w żadnym stopniu nie jest to coś, co przeszkadza w czerpaniu przyjemności z rozgrywki.

Share This