Na fali popularności bardzo wymagającej serii Dark Souls powstało co najmniej kilka jej klonów. Jednym z nich był pozytywnie przyjęty The Surge, który niedawno doczekał się swojego sequela. Jak bawiliśmy się grając w The Surge 2?

Od produkcji niemieckiego studia Deck13 Interactive nie oczekiwałam wiele. Nie ukrywam, że na pierwsze The Surge patrzyłam po prostu jak na „gorsze Dark Souls, z nieco niższym poziomem trudności”. Sięgając po The Surge 2 nastawiona byłam nawet nieco sceptycznie, ale kilkanaście godzin spędzone z tytułem pokazało, że Niemcy stanęli na wysokości zadania. Nie jest to jeszcze poziom Dark Souls, ale…

Przygoda w świecie The Surge 2 zaczyna się od zaawansowanego kreatora postaci. Poczułam się trochę jak w Simsach, mogąc ustawić absolutnie wszystkie cechy bohatera, na czele z wiekiem. Czy ma to wpływ na rozgrywkę? Okazało się, że nie. Postać z czasem przykrywana jest z resztą coraz to większą liczbą żelastwa, więc twórcom należy pogratulować, że w ogóle chciało im się poświęcić tyle czasu na dopracowanie tego aspektu gry.

Fabuła w grze… jest. W zasadzie tyle można o niej powiedzieć. Z początku intryguje, ale w trakcie rozgrywki okazuje się, że chodzi tak naprawdę tylko i wyłącznie o odcinanie kończyn przeciwnikom. Postać kierowana przez gracza trafia na pokład samolotu, który rozbija się w mieście o nazwie Jerycho. Zabawa zaczyna się od pobudki w lokalnym więzieniu, które ogarnął chaos. Szybko okazuje się, że miejsce akcji to jedno wielkie pole walki pomiędzy kilkoma różnymi frakcjami – armią, szabrownikami i religijnymi fanatykami. Protagoniście towarzyszą wizje związane z dziewczynką z samolotu, których przyczynę będziemy musieli rozwikłać.

Futurystyczna metropolia jest miejscem smutnym, ponurym, brudnym i ogarniętym bezprawiem. Brutalną rzeczywistość mocno podkreśla system walki, w którym aby pozyskać cenne surowce musimy rozczłonkowywać ciała przeciwników w trakcie walki. Trafiając w miejsca opancerzone zadajemy mniej obrażeń, jednakże odcinając opancerzone kończyny za pomocą finisherów wykonywanych na osłabionych przeciwnikach mamy szansę szybciej się bogacić. Momentami jest bardzo krwiście.

Główną siłę napędową progresu i modyfikacji jest tu złom, który wymieniać można na punkty doświadczenia pozwalające ulepszać żywotność postaci, energię, którą wyczerpujemy w trakcie walki, a także stan baterii egzopancerza, która pozwala na przykład leczyć się w trakcie walki. Bohatera można wyposażyć w przedmioty upuszczane przez przeciwników bądź wykonywane samodzielnie w odpowiednich stacjach. Zarówno broń, jak i poszczególne części pancerza można ulepszać – zupełnie jak w grach RPG. Nie ukrywam, że grind w grze da się strawić tylko dzięki dość wciągającemu systemowi rozwoju ekwipunku. W zależności od stylu możecie stworzyć ciężko opancerzonego, powolnego „mięśniaka” lub zwinnego i szybko machającego orężem „akrobatę”.

Dodatkowym urozmaiceniem zabawy jest dron, który pełni rolę pomocnika na polu walki. Może on pełnić rolę ofensywną i strzelać do przeciwników za pomocą amunicji ciężkiej i koktajli mołotowa lub też wykonywać przeróżne funkcje asystujące. Uzupełnieniem ekwipunku postaci jest także system implantów, które dają graczowi określone zdolności – na przykład gromadzenie energii przy otrzymywaniu obrażeń, bonusy do ataku, obrony i tym podobne.

Walki stanowią pewne wyzwanie i są niezmiernie satysfakcjonujące. Są dużo łatwiejsze niż w Soulsach, ale na pewno nie bardzo proste. W sytuacji, gdy obskoczyło mnie kilku przeciwników przeważnie miałam przekichane i dron nie był w stanie mi pomóc. System uników jest intuicyjny i działa świetnie. Przeciwnika „namierzamy” środkowym przyciskiem myszy, by później z poziomu rolki wybrać część ciała, którą chcemy zaatakować. Do wyboru mamy ataki szybkie (LPM) oraz ciężkie (PPM). Każdy z nich można dodatkowo ładować trzymając przyciski myszy dłużej. Oprócz systemu uników istnieją także kontry, które pozwalają parować urządzenia i w rewanżu zadawać jeszcze większe obrażenia. Finiszery aktywuje się przytrzymując przycisk E – animacji jest sporo, te są krótkie, wyglądają efektownie i nie stają się nużące nawet po kilku godzinach zabawy.

Rzeczą niezwykle mnie irytującą, a związaną z systemem walki był respawn przeciwników. Podczas backtrackingu możecie być niemalże pewni, że w miejscach ponownie odwiedzanych znowu są przeciwnicy. Jeśli przejdziecie przez drzwi z jednej lokacji do drugiej – najpewniej zaskoczy Was wróg. Respawn przeciwników pomaga efektywniej grindować, rozumiem to, ale czasami potrafi doprowadzać do furii.

Oprawa wizualna The Surge 2 jest bardzo nierówna. Można ją z czystym sumieniem nazwać niezłą, ale nic poza tym. Jeśli nie będziecie przyglądać się detalom, a skupicie wyłącznie na walce, to zapewne ocenicie ją pozytywnie. Niestety, przy spokojnej eksploracji przeróżnych zaułków futurystycznego świata trudno jest przejść obojętnie wkoło przeciętnych tekstur, które zostały ewidentnie przygotowane z myślą przede wszystkim o dysponowaną przez konsolę, niewielką jak na dzisiejsze czasy, mocą obliczeniową. Na pocieszenie: trudno jest zarzucić cokolwiek miłej dla ucha oprawie dźwiękowej, która jest doskonale zbalansowana – w trakcie walki motywuje do skutecznego działania, by w trakcie spaceru nieco się wyciszyć i uspokoić.

Podsumowanie

Jeśli The Surge można było określić mianem gry dobrej, to kontynuacja serii zasługuje na ocenę dobrą z plusem. Poprawiono mechanikę walki, a grind (pomimo że wciąż występuje) jest jakby nieco mniej nużący. Zabawa jest dynamiczna, a pojedynki stanowią wyzwanie i frustrują mniej, niż w serii Dark Souls. Z drugiej strony, The Surge 2 nie jest pod żadnym względem nowatorskie, przełomowe lub niezwykłe. To po prostu solidny klon Soulsów, w którego można zagrać.

Mocne strony:Słabe strony:
satysfakcjonujące pojedynkiintrygujące poziomy zachęcające do eksploracjimnóstwo zadań pobocznychsystem ulepszenia ekwipunkurozgrywka stanowi wyzwanielepsza niż pierwsza częśćproblemy z kamerąirytujący respawn przeciwnikówgrind, grind, grind…

Ocena ogólna: 7,5/10

Share This