Jak wiadomo, Kingdom Come: Deliverance zostało dość ciepło przyjęte przez graczy, w tym nas, mimo niezadowalającej optymalizacji, wielu bugów i niedopracowanego systemu zapisywania gry. W przypadku tego tytułu nad wadami przeważały takie zalety jak niesamowity realizm, niezła grafika, bardzo dobre udźwiękowienie, wciągający wątek fabularny, ciekawe zadania poboczne, i nie tylko. Niedawno na rynku pojawiło się pierwsze DLC do gry, pod tytułem From the Ashes czyli Z Popiołów. Jak wiele wnosi ono do rozgrywki? Czy jest warte swej ceny? Aby poznać odpowiedzi na te i inne pytania na ten temat, przeczytajcie naszą recenzję.
Na początek warto przypomnieć, czym właściwie jest Kingdom Come: Deliverance. No więc, jest to gra RPG, ale gra RPG inna od wszystkich. Dlaczego? Otóż, nie spotkamy w niej smoków czy też innych mitycznych stworów, ani nie doświadczymy w niej magii. Akcję tego tytułu osadzono bowiem w realiach historycznych, w średniowiecznej Europie, a dokładniej w XV-wiecznych Czechach. Z tego powodu ważnym aspektem gry jest realizm, o który twórcy z Warhorse Studios postanowili jak najdokładniej zadbać.
Tłem fabularnym dla Kingdom Come jest najazd na Czechy węgierskiego króla Zygmunta Luksemburskiego, który postanowił przejąć władzę w Czechach, odbierając ją z rąk swego przyrodniego brata. W związku z tymi wydarzeniami kraj ogarnęła wojenna zawierucha.
Głównym bohaterem gry jest Henry, syn kowala mieszkającego w grodzie Skalica. Pewnego dnia wioska protagonisty została zaatakowana i zniszczona przez armię wroga, a jego rodzice – zabici. Henryk, który poprzysiągł zemstę i wypełnienie ostatniej woli ojca, został wplątany w wielką politykę i sieć intryg związanych z próbą uratowania prawowitego króla Czech – Wacława IV – oraz samego kraju.
A z czym mamy do czynienia w pierwszym DLC do Kingdom Come: Deliverance? W nim nasz bohater, czyli Henry, dostaje od Pana Dziwisza zadanie odbudowania wioski Przybysławice, czego ma dokonać wspólnie z mistrzem lokatorem Mariuszem. Nie należy jednak myśleć, że DLC jest city builderem czy czymś podobnym. Nie decydujemy w nim, czy dany budynek mamy zbudować tu czy tam. W rzeczywistości mamy tu do czynienia z symulatorem zarządzania finansami, co twórcy zaznaczali w jednym z filmów zapowiadających From the Ashes. Musimy decydować kiedy budować poszczególne budynki, tak aby wioska przynosiła zyski zamiast strat.
CO FROM THE ASHES OFERUJE?
Nie tylko budowanie
Oczywiście, DLC nie polega tylko na stawianiu kolejnych budynków. Pan Dziwisz mianował nas bowiem starostą Przybysławic, co wiąże się z kilkoma obowiązkami. Po pierwsze, musimy sprowadzać do wioski rozmaite surowce, poprzez odwiedzanie różnych miejsc i zawieranie układów z różnymi osobami. Po drugie, musimy rozwiązywać problemy pojawiające się w wiosce, chociażby spory między mieszkańcami – a to mąż bije żonę czy wiedźma oszukuje ludzi. Poza tym, musimy zapraszać do osady nowych osadników. Wszystko to co nieco urozmaica rozgrywkę.
W zasadzie, poza tym wszystkim DLC nie oferuje wielu nowości. Niemniej jednak, to w ile czasu je przejdziecie będzie zależeć od tego, jak dużo pieniędzy będziecie posiadać w swoich kieszeniach podczas rozpoczynania swojej przygody w nim. Odbudowę Przybysławic trzeba bowiem sfinansować z własnej kieszeni, dopóki te nie zaczną na siebie zarabiać. Tak więc, jeśli początkowo będziecie dysponować dwoma tysiącami groszy, na zabawę w wiosce poświęcicie co najmniej kilkanaście godzin, a gdy będziecie bogaczami z sakwą wypełnioną osiemdziesięcioma tysiącami graczy – prawdopodobnie godzinę. Warto wspomnieć, że ceny budowy i rozbudowy budowli są ustalone na odpowiednim poziomie. Nie są one zbyt wysokie czy też zbyt niskie.
Naszym zdaniem we From the Ashes lepiej będą bawić się osoby, które jeszcze nie ukończyły głównego wątku fabularnego i nie dysponują ogromnymi ilościami pieniędzy. DLC jest bowiem świetnym uzupełnieniem fabuły podstawowej wersji gry, zaś dość kiepską jej kontynuacją. Jeżeli dotychczas wykonaliście wszystkie główne i poboczne zadania, DLC szybko Wam się znudzi, ponieważ nie będziecie mieli nic do „roboty”, poza wspomnianymi obowiązkami starosty.
Niedosyt niestety jest
Niestety, wadą From the Ashes jest także to, że nie mamy większego wpływu na ostateczny kształt wioski, co wiąże się z tym, iż dodatek nie jest wspomnianym city builderem. Miło byłoby jednak móc decydować, gdzie budować poszczególne konstrukcje, czy też jak miałyby one wyglądać. Wiemy, że wymagałoby to wprowadzenia do gry wielu nowych mechanik, ale myślimy, że byłoby to warte wysiłku.
Póki co możemy jedynie zadecydować, które budynki postawić, a z których zrezygnować – dysponujemy bowiem ograniczoną ilością miejsca, przez co nie możemy zbudować chociażby i piekarni i sklepu rzeźnika czy też i strażnicy i stajni. Poza tym, możemy poszczególne budynki ulepszać, gwarantując sobie wyższy dochód z wioski.
A co z fabułą?
W DLC brakuje nam także ciekawych zadań fabularnych, takich jak te znane z „podstawki”. Jedynie początek przygody z dodatkiem takowe oferuje, a potem w tej kwestii mamy do czynienia z tak zwaną „posuchą”. Jest to kolejny czynnik, który naszym zdaniem sprawia, że From the Ashes gwarantuje większą frajdę, jeśli wcześniej nie przeszło się głównego wątku gry.
Ach te bugi
Mimo wielu aktualizacji oraz pojawienia się pierwszego DLC Kingdom Come nadal posiada wiele błędów czy gliczy. Szkoda, że wraz z jego premierą się ich nie pozbyto. Co więcej, gdy From the Ashes zadebiutowało, w produkcji zadebiutowały także nowe bugi. Jeden z nich pojawił się w Talmberku i dość znacznie wpływa na wygląd otoczenia. Nie będziemy tłumaczyć, o co dokładnie chodzi, gdyż błąd ma ścisły związek z fabułą gry i jego objaśnianie mogłoby się skończyć zaspojlerowaniem Wam jej części. Niemniej jednak, uwierzcie, że po odwiedzeniu Talmberka tego błędu nie przeoczycie.
DLC WARTE WASZYCH PIENIĘDZY?
Cena nie przytłacza
Chociaż DLC nie oferuje wiele, uważamy, że jego cena nie jest zbyt wysoka, a za to wręcz adekwatna do gwarantowanej zawartości. Obecnie na GOGu From the Ashes kosztuje 35,99 złotych. Taką samą kwotę zapłacicie na Steamie.
Nie ukrywamy, że DLC jest nieco rozczarowujące, ale mimo to bawiliśmy się w nim całkiem dobrze. From the Ashes zawiera wszystko to, co zapowiadali twórcy, a więc nie mamy tu do czynienia z niespełnionymi obietnicami. Nie wiemy jak Wy, ale my czekamy na kolejne DLC i dodatki do Kingdom Come. Przypomnijmy, że ma być ich całkiem sporo. Tytuły DLC to The Amorous Adventures of Bold Sir Hans Capon, Band of Bastards oraz A Woman’s Lot (darmowy dla osób, które wsparły grę crowdfundingowo), a dodatki to Hardcore Mode (darmowy), The Making of Kingdom Come (darmowy dla osób, które wsparły grę crowdfundingowo), Tournament! (darmowy), Combat Academy (darmowy dla osób, które wsparły grę crowdfundingowo) i Modding Support (darmowy).
Jak widać, za większość przyszłych dodatków do gry nie będziemy musieli płacić. Nie wiadomo, kiedy one zadebiutują, ale premiery przynajmniej części z nich spodziewamy się jeszcze w tym roku.
Zebraliśmy dla Was kolejną porcję recenzji sprzętu Lenovo Legion. Znaleźliśmy siedem recenzji naszych urządzeń – laptopów i desktopów Lenovo Legion, które polecamy Waszej uwadze.
Urządzenia Lenovo Legion tworzymy z myślą o Was, graczach. Jesteśmy otwarci na Wasze sugestie i wsłuchujemy się w potrzeby zarówno e-sportowców, jak i początkujących graczy. W naszej ofercie znajdziecie komputery, laptopy dla graczy, ale także akcesoria – myszki, zestawy słuchawkowe, mechaniczne klawiatury dla graczy, a nawet podkładki.
Recenzje sprzętu Lenovo Legion regularnie pojawiają się w różnych miejscach sieci oraz w prasie drukowanej. Zastanawiacie się czy warto kupić laptopy i komputery Lenovo Legion? Być może poniższe testy pomogą Wam dokonać właściwego wyboru.
„Lenovo Y Gaming Armored Backpack B8270 kosztuje około 135 zł. Uważam, że w tej cenie jest to świetny wybór. Plecak jest pojemny, posiada mnóstwo kieszonek oraz świetnie zabezpieczenie na laptopa. Także jest on bardzo wygodny w noszeniu oraz posiada utwardzony przód. Warto też wspomnieć o odporności na różne warunki pogodowe. Produkt Lenovo posiada wszystkie cechy, jakich oczekiwał po moim nowym plecaku, dlatego też zostaje on ze mną na dłużej.”
Zalety Lenovo Y Gaming Armored Backpack B8270 według testującego:
„Względem oczekiwanej wydajności oraz jakości wykonania, nie mam najmniejszych wątpliwości, że to komputer dla gracza. Ma zainstalowane bardzo dobre podzespoły, nadto oryginalny design i całkiem przyzwoitą kulturę pracy. Zestaw z platformą AMD udowadnia, że na płycie głównej wcale nie musi byczyć się procesor Intela, by gierki z dużą płynnością przelewały się przez ekran. Wielu użytkownikom może spodobać się dodatkowo to, że producent dołącza do stacjonarki podstawowe akcesoria i nieco zapomniany już czytnik do płyt. Wszystko to buduje obraz gotowego komputera, który można porównywać z mocnymi składakami.”
Zalety Lenovo Legion Y720 Tower według testującego:
„Lenovo Legion Y920 został zaprojektowany w jednym celu – by służyć graczom i e-sportowcom. Cały jego byt obraca się dookoła zapewnienia tym dwóm grupom jak najlepszych doznań. Producent nie próbował tego osiągnąć upychając wewnątrz obudowy absolutnie najmocniejsze komponenty, lecz stosując bardzo rozsądne kompromisy. Mamy tu więc odpowiednio wydajne podzespoły, ilość RAM-u pozwalającą na jednoczesne granie i streaming, super-szybkie Wi-Fi Killer AC 1535, super-szybki Killer LAN, znakomitą klawiaturę, znakomity układ audio i super-szybki układ napędów SSD w RAID 0.”
„Plecak potrafi bardzo dobrze ułożyć się na ciele, mimo że jest sporych rozmiarów. Co istotne, ten plecak nie jest przeznaczony jedynie dla zagorzałych fanów gier wideo, ale także dla urlopowiczów, którzy lubią mieć podstawowe wyposażenie pod ręką i dla osób, które lubią złote trunki (zwłaszcza w upalne, polskie lato), ponieważ jest on pojemny i wzmocniony dodatkową pianką, a dzięki temu zapakowane artykuły nie ulegną zniszczeniu.”
Zalety Lenovo Y Gaming Armored Backpack według testującego:
Gdy na targach E3 studio DONTNOD Entertainment zapowiedziało kolejną grę osadzoną w uniwersum Life is Strange, jednej z najlepszych przygodówek jakie powstały, i do tego ogłosiło, iż zadebiutuje ona już 26 czerwca, nie mogliśmy uwierzyć naszym oczom i uszom. Niemniej jednak, twórcy dotrzymali słowa, a produkcja o nazwie The Awesome Adventures of Captain Spirit zadebiutowała na pecetach oraz konsolach PlayStation 4 i Xbox One. Czy warto ją pobrać i spędzić przy niej swój czas? Postanowiliśmy to dla Was sprawdzić.
The Awesome Adventures of Captain Spirit tak jak Life is Strange jest przygodówką. Opowiada ona historię obdarzonego bujną wyobraźnią chłopca o imieniu Chris, który wychowywany jest przez samotnego ojca – Charlesa. Chris spędza swoje dni, fantazjując o wspaniałych przygodach, podczas których udaje, że jest tytułowym superbohaterem o pseudonimie Captain Spirit.
W grze przeżywamy dokładnie jeden dzień z życia Chrisa, dowiadując się, co siedzi w jego głowie, i poznając jego otoczenie. Więcej chyba nie powinniśmy Wam zdradzać, aby nie psuć Wam frajdy. Na temat samej fabuły warto powiedzieć jeszcze tylko o tym, że tak jak wspominali twórcy, zapowiada ona, z czym będziemy mieli do czynienia w Life is Strange 2. Aby jednak dowiedzieć się, o co dokładnie chodzi, musicie w The Awesome Adventures of Captain Spirit zagrać i samodzielnie poskładać do kupy wszystkie wskazówki.
OPOWIEŚĆ, KTÓRA WCIĄGA
W zasadzie, The Awesome Adventures of Captain Spirit nie jest produkcją przy której można spędzić kilka tygodni. Pojedyncze przejście gry wymaga poświęcenia maksymalnie dwóch godzin. Te dwie godziny mają jednak naszym zdaniem ogromną wartość. Dlaczego?
Po pierwsze, opowieść zawarta w grze została bardzo dobrze napisana. Poznając jej kolejne fragmenty doświadczycie doprawdy karuzeli emocji, od dziecięcej radości, przez smutek, aż do złości. Nie zdziwimy się, jeśli podczas rozgrywki zakręci Wam się łezka w oku. Tego wszystkiego doświadczycie z perspektywy Chrisa, który mocno przeżywa stratę swojej matki oraz to, w jaki sposób jego ojciec radzi sobie z utratą ukochanej żony. Czasem naprawdę bolesne jest to, w jaki sposób chłopiec jest traktowany, ale scenariusz dopracowano tak genialnie, że niemalże nie da się nie darzyć sympatią i zrozumieniem także Charlesa.
Po drugie, fabuła w The Awesome Adventures of Captain Spirit jest naprawdę przyziemna i prosta w odbiorze, a jej przekaz bardzo mądry. W końcu, mamy tu do czynienia z historią o samotnym rodzicielstwie czy psychicznym dojrzewaniu (mimo że gra przedstawia zaledwie dzień z życia Chrisa). Nam najbardziej w tej produkcji spodobało się jednak to, że przypomina nam, jak otaczający nas świat widzieliśmy gdy byliśmy dziećmi i jak bardzo modyfikowaliśmy go z pomocą naszej wyobraźni.
Mimo że tło fabularne w The Awesome Adventures of Captain Spirit jest dosyć mroczne, znacznie rozjaśnia je fakt, że w grze wcielamy się w małego chłopca. Co dokładnie mamy na myśli? Żeby nie zawrzeć w naszym tekście żadnych spojlerów, powiemy tylko tyle, że nawet najtragiczniejsze sytuacje przestają być tragiczne, gdy podchodzi się do nich jako superbohater, tak jak Chris podchodzi do nich jako „Captain Spirit”.
CAPTAIN SPIRT KONTRA LIFE IS STRANGE
Decyzje, decyzje
Jak wygląda rozgrywka w najnowszej grze studia DONTNOD Entertainment? W zasadzie bardzo podobnie do tego, czego doświadczyliśmy w Life is Strange. Z pomocą klawiszy WASD poruszamy się po otoczeniu, z którego wieloma elementami możemy wchodzić w interakcje, dowiadując się co nieco zarówno o tych elementach i ich historii. Mowa chociażby o zabawkach, zdjęciach czy rysunkach, ale to tylko przykłady. Oczywiście w grze mamy okazję przeprowadzić kilka konwersacji, a w nich dokonać pewnych wyborów, jednak wątpimy w to, aby ich waga dorównywała wadze wyborów z Life is Strange. W The Awesome Adventures of Captain Spirt twórcy udostępnili nam również trochę zagadek do rozwiązania. Nie są one zbyt trudne, ale aby sobie z nimi poradzić należy się odpowiednio zagłębić w świat gry – no, chyba że wolicie znaleźć odpowiedzi na wszystkie problemy w Internecie, psując sobie zabawę.
Muzyka dla uszu, raj dla oczu
Oprawa wizualna The Awesome Adventures of Captain Spirt została stworzona w stylu, z którym mieliśmy do czynienia już w Life is Strange. Nie jest ona zbyt wymagająca dla komputerów, a przy tym wygląda bardzo dobrze. Przede wszystkim, nadaje ona grze jej klimat, zaraz obok innego czynnika, o którym powiemy potem. Ponadto, należy pochwalić DONTNOD Entertainment za pracę kamery w grze. Z jej pomocą twórcy puszczają oczko wszystkim tym, którzy zastanawiają się, czy Chris ma supermoce tak jak Max w Life is Strange.
Wspomnianym innym czynnikiem, który nadaje The Awesome Adventures of Captain Spirit klimat jest, uwaga, muzyka. Czy kogoś to dziwi? Przecież oprawa dźwiękowa w Life is Strange była po prostu genialna. DONTNOD Entertainment ponownie wykonało świetną robotę i nie dość, że stworzyło do gry kilka własnych melodii, wynalazło kilka ciekawych utworów, które idealnie dopasowano do fabuły. Wszystkie są na tyle przyjemne, że można by ich słuchać bez końca. No cóż, jednej z nich można słuchać bez końca w samej grze, jeśli tylko chcecie, a to za sprawą jednej z wspomnianych interakcji, w które można wchodzić z elementami otoczenia.
WSZYSTKO CO DOBRE SZYBKO SIĘ KOŃCZY…
Czy The Awesome Adventures of Captain Spirit ma jakieś wady? Zdecydowanie niewiele, a te które są nie mają naszym zdaniem wielkiego znaczenia. Obszar rozgrywki jest bowiem dość mocno ograniczony, a większość czasu spędzamy w zasadzie tylko w małej jego części, ale jest on w zupełności wystarczający – dopasowano go po prostu do rozmiaru prezentowanej opowieści. Można by się również przyczepić do tego, jak krótka jest gra, ale w zasadzie dlaczego? W końcu DONTNOD Entertainment udostępniło ją zupełnie ZA DARMO! Co najważniejsze, nie była to żadna sztuczka ze strony studia. W produkcji na próżno szukać jakichkolwiek mikropłatności. Z resztą, od samego początku twórcy zapowiadali, że The Awesome Adventures of Captain Spirit to swego rodzaju prolog do Life is Strange 2, a prolog ten został wykonany w naszym mniemaniu świetnie.
No cóż, Life is Strange było grą, która zebrała ogromną rzeszę fanów, i to nie bez powodu. Wraz z The Awesome Adventures of Captain Spirit studio DONTNOD Entertainment po raz kolejny pokazało się z dobrej strony i dostarczyło nam niesamowite doświadczenie. Świetna muzyka, fabuła – z tym mieliśmy do czynienia w Life is Strange i z tym mamy do czynienia tutaj. The Awesome Adventures of Captain Spirit to bardzo dobra, piękna gra, która spodoba się zarówno tym, którzy w Life is Strange grali, jak i tym, którzy dopiero zaczęli zaznajamiać się z serią.
Nie wiemy jak Wy, ale my już nie możemy doczekać się Life is Strange 2! Skoro w The Awesome Adventures of Captain Spirit udało się upchnąć więcej emocji, uroku i prawdziwych ludzkich dramatów, niż w niektórych grach, do przejścia których potrzeba ponad 20 godzin, ciekawe, co otrzymamy w najbliższej produkcji od DONTNOD Entertainment.
W trakcie konferencji EA Play odbywającej się w ramach imprezy E3 2018 zaprezentowana została najnowsza odsłona serii Battlefield. Nowy zwiastun Battlefield 5 i gameplaye poprawiają wrażenie pozostawione przez udostępniony jakiś czas temu materiał.
Firma Electronic Arts zaprezentowała na targach E3 grę Battlefield 5. Oprócz ogłoszenia daty premiery zaprezentowano także dwa filmy z rozgrywki (dodatkowy udostępniła firma NVIDIA) oraz zupełnie nowy zwiastun. Fanom serii przybliżono także chyba najciekawszy z trybów gry – Grand Operations. Dodatkowo, EA zapowiedziało, że w grze dostępny będzie tryb battle royale. Ponadto, do Battlefielda 5 nie będzie przepustki sezonowej.
Battlefield 5 – nowy zwiastun
Zwiastun Battlefield 5 zaprezentowany na targach E3 prezentuje przedsmak tego, co czeka graczy w trybie rozgrywki wieloosobowej.
Battlefield 5 – gameplay
W trakcie konferencji EA Play firma Electronic Arts zaprezentowała 5-minutowy materiał prezentujący fragmenty rozgrywki z trybu Grand Operations. Został on opatrzony komentarzem wydawcy.
Jednocześnie swój zapis rozgrywki udostępniła firma NVIDIA, która ściśle współpracuje z EA. Powód? Karty graficzne GeForce GTX zostały niedawno ogłoszone oficjalną platformą sprzętową PC dla gry Battlefield V.
Battlefield 5 – data premiery
Data premiery gry Battlefield 5 została wyznaczona na 19 października bieżącego roku. W sprzedaży równocześnie zadebiutują wersje przeznaczone na komputery osobiste oraz konsole PlayStation 4 i Xbox One.
Zebraliśmy dla Was kolejną porcję recenzji sprzętu Lenovo Legion. Znaleźliśmy siedem recenzji naszych urządzeń – laptopów i desktopów Lenovo Legion, które polecamy Waszej uwadze.
Urządzenia Lenovo Legion tworzymy z myślą o Was, graczach. Jesteśmy otwarci na Wasze sugestie i wsłuchujemy się w potrzeby zarówno e-sportowców, jak i początkujących graczy. W naszej ofercie znajdziecie komputery, laptopy dla graczy, ale także akcesoria – myszki, zestawy słuchawkowe, mechaniczne klawiatury dla graczy, a nawet podkładki.
Recenzje sprzętu Lenovo Legion regularnie pojawiają się w różnych miejscach sieci oraz w prasie drukowanej. Zastanawiacie się czy warto kupić laptopy i komputery Lenovo Legion? Być może poniższe recenzje pomogą Wam dokonać właściwego wyboru.
„(…)dostajemy urządzenie z odświeżaniem 144 Hz (i FreeSynciem) i matrycą TN, która może stawać w szranki z wieloma IPS-ami. (…) Matryca TN jest ponadprzeciętna, dzięki czemu to monitor, który posłuży także do oglądania filmów czy do pracy.”
„Zakup Lenovo Legion Y920 to poważna inwestycja, ale takie już mamy czasy – chcąc obecnie wybrać dobry komputer dla gracza, który posłuży przynajmniej dwa lata, trzeba liczyć się z wydatkiem rzędu 10 tys. zł. Jeśli tylko dysponujesz taką kwotą, zdecydowanie warto wziąć produkt Lenovo pod uwagę.”
„Świetne audio? Jest. Super podzespoły? Są. Dobra praca na baterii? Jest. Gamingowy design i podświetlenie? Są. Bezprzewodowe łączenie się z padem od Xboxa? Jest. Czego chcieć więcej od gamingowego laptopa?”
Zalety Lenovo Legion Y720 według testującego:
wydajność na świetnym poziomie
temperatura podzespołów niska nawet pod obciążeniem
„Lenovo Legion Y520 pozwoli spokojnie na odpalenie nowszych tytułów. Przy tych, które mają się dopiero ukazać, może być mały problem z grą na wysokich ustawieniach. Mimo wszystko, jeśli szukasz laptopa do grania podczas podróży, czy chcesz ze znajomymi pograć w sieci, laptop na pewno spełni twoje wymagania. Aktualnie, model w konfiguracji jaką testowaliśmy kosztuje 4199 złotych i naszym zdaniem jest to bardzo rozsądna cena.”
5. Blackwhite TV – Lenovo LEGION Y720T – Test komputera dla graczy!
6. Video Blog Tech – Klawiatura i słuchawki gamingowe w wydaniu LENOVO
7. GiT – Lenovo Legion Y520 – test laptopa dla graczy
„Prawdę mówiąc, Lenovo Y27g powinien zadowolić wszystkich graczy korzystających z karty graficznej NVIDII, jeśli tylko interesują się oni zakupem monitora Full HD.”
Zalety Lenovo Legion Y27G według testującego:
Odświeżanie 144 Hz
kontrastowa matryca VA o niezłej reprodukcji barw
szeroki zakres regulacji podświetlenia
bardzo funkcjonalne menu ekranowe
koncentrator USB umieszczony w łatwo dostępnym miejscu
Gry z zombie w rolach głównych cieszą się niezwykle dużą popularnością. Czy State of Decay 2 jest jedną z tych produkcji, w które zagrać powinien każdy miłośnik eksterminowania truposzy? Sprawdziliśmy to.
State of Decay 2 to kontynuacja popularnej gry Undead Studios, której grzechem głównym była wkradająca się po kilku godzinach zabawy monotonia. W najnowszej produkcji gracze muszą robić z grubsza to samo, co w części poprzedniej: odnaleźć się w zupełnie nowej, postapokaliptycznej rzeczywistości, założyć swoją bazę, zmagać się z jej zaopatrywaniem, odnajdować innych ocalałych i pchać do przodu wątek fabularny, który jest tutaj wyjątkowo… przeciętny.
Samouczek w grze jest krótki i rzuca gracza od razu w wir walki w świecie ogarniętym epidemią. Po jego ukończeniu i znalezieniu pierwszej gromadki ocalałych musimy wybrać jedną z trzech lokacji, w której zaczniemy zabawę i założymy bazę. Do wyboru: teren górski, choć zamieszkały, teren podmiejski o średniej zabudowie oraz teren nizinny, gdzie skupisk ludzkich nie ma zbyt wielu. Domyślacie się zapewne, że tam gdzie kiedyś żyło więcej ludzi, teraz panoszy się więcej zombiaków? Dokonanie wyboru nie usidla nas jednak na zawsze w obrębie jednego, otwartego świata gry. W późniejszej fazie rozgrywki możemy bowiem przenosić się do kolejnych lokalizacji.
State of Decay 2 to tak naprawdę symulator niewielkiej społeczności, zmagającej się z nieumarłymi, walczącej o przetrwanie i starającej się nie pozabijać nawzajem. To właśnie zadaniem gracza jest podejmowanie kolejnych decyzji, ot choćby tej najważniejszej, dotyczącej rozmiarów ekipy. Spora grupa ocalałych pozwala odblokować większe i lepiej umocnione bazy, ale przyciąga ona także szybciej uwagę truposzy, a w jej obrębie może powstawać również więcej sporów. Mała drużyna nie wymaga też bezustannego dbania o kolosalną ilość surowców potrzebnych do przetrwania. Na bieżąco musimy dbać przecież o zapasy jedzenia, medykamentów, broni, czy też surowców niezbędnych do rozbudowywania bazy. Zbudować możemy w niej choćby ogródek, strzelnicę, szpital polowy, czy też wieże strażnicze.
Główną osią rozgrywki jest eksploracja kolejnych terenów, oczyszczanie ich (przynajmniej chwilowe) z zombiaków oraz odkrywanie pozostawionych tu i ówdzie zapasów surowców oraz przedmiotów użytkowych. Każdą z map zwiedzać można na piechotę lub za kierownicą jednego z odnalezionych samochodów. W pojazdach uzupełniać należy benzynę (znajduje się ją w kanistrach) oraz dokonywać niezbędnych napraw uszkodzeń, powstałych w wyniku choćby rozjeżdżania wrogich istot. Na przestrzeni rozgrywki każda z postaci w tworzonej przez graczy społeczności rozwija się i zdobywa doświadczenie w obrębie łącznie kilku indywidualnych dla każdej z nich specjalizacji. Każdy poziom doświadczenia to możliwość wybrania umiejętności specjalnej ułatwiającej przetrwanie.
W trakcie wszystkich tych działań nonstop jesteśmy napastowani przez niezbyt rozgarniętych nieumarłych, którzy przeważnie prą wprost na gracza, nie zważając na nic. Część z nich to „zwykłe” truposze, część roznosi wirusa i ich ukąszenie może zakończyć się śmiercią lub przemianą postaci, którą można wyleczyć lub mówiąc kolokwialnie „odstrzelić”, a część to przeciwnicy bardziej wymagający, z którymi walka wymaga nieco więcej gimnastyki.
Zombiaki niestety potrafią pojawiać się dosłownie znikąd. Pisząc „dosłownie znikąd” mam na myśli „materializować się tuż obok gracza”. To tylko jeden z wielu bugów, jakie od dnia premiery wciąż towarzyszą State of Decay 2. Wśród innych są liczne glicze, takie jak znikające postaci i niewidzialni oponenci, czy też klinowanie się postaci pomiędzy teksturami. Całkiem poważne wtopy jak na grę sygnowaną przez Microsoft Studios.
State of Decay 2 jest lepsza od swojego poprzednika, ale nie oznacza to wcale, że jest grą idealną lub choćby bliską ideału. Rozgrywka po kilku godzinach staje się nużąca i sytuacji nie ratuje wcale możliwość zabawy w trybie kooperacji z innymi graczami. Wszystkie zadania są powtarzalne, a piękno świata gry zakłócają mocno liczne błędy. Warstwa fabularna jest na dodatek bardzo miałka. Nie oznacza to jednak, że przy State of Decay 2 nie można się dobrze bawić. Gra potrafi wytworzyć atmosferę grozy, zwłaszcza wtedy, gdy w świecie gry nastaje mrok, a nieocenionym kompanem gracza staje się latarka. Walka z truposzami jest satysfakcjonująca, a eksploracja otwartego świata, przynajmniej przez pierwsze parę godzin zabawy dostarcza sporej frajdy.
Jeśli chcecie przekonać się na własnej skórze jaki jest State of Decay 2, skorzystajcie z 2-tygodniowego okresu próbnego na Xbox Game Pass i zagrajcie za darmo. Sami zobaczycie, czy tytuł Was zdąży znudzić.
Jak wiadomo, na rynku z roku na rok pojawia się coraz więcej gier Indie. Jedne są lepsze, inne gorsze, ale nie można zaprzeczyć, że wśród nich znalazły się produkcje naprawdę świetne. Niedawno postanowiliśmy przekonać się, czy tak samo świetna będzie nowa gra rouge-lite stworzona przez hiszpańskie studio Digital Sun i wydana przez rodzime 11 bit studios – Moonlighter.
Tytułowy Moonlighter to sklep znajdujący w wiosce o nazwie Rynoka, położonej w pobliżu tajemniczych ruin zwanych lochami. Dawniej, jej mieszkańcy dzięki owym lochom się utrzymywali. Jedni, jako poszukiwacze przygód, eksplorowali labirynty dla chwały i trofeów, a inni, jako kupcy, dla bogactwa. Niemniej, z czasem zapuszczanie się do lochów zaczęło stawać się coraz bardziej niebezpieczne. Dlatego też zdecydowano się na zamknięcie większości z nich. Przez to gospodarka w zaczęła podupadać.
My grze wcielamy się w Willa, który odziedziczył wspomniany sklep po swoich rodzicach, a na barkach którego leży zadanie przywrócenia wiosce i sklepowi ich dawnej świetności. Aby to zadanie wykonać, będziemy jakoś zarobić co nieco pieniędzy. To z kolei osiągniemy, zapełniając sklepowe półki towarem. Niemniej jednak, będziemy sami będziemy musieli go zdobyć, osobiście udając się do słynnych lochów. Nie martwcie się jednak – Will od dziecka marzył o życiu poszukiwania przygód.
Moonligter jest więc tytułem, w którym w dzień zajmujemy się prowadzeniem biznesu, a w nocy (i kiedy nie stoimy za sklepową ladą) – eksplorowaniem lochów. Gra stanowi ciekawe połączenie dungeon crawlera i elementów shopkeeping. Jak to połączenie sprawdza się w praktyce?
Opowieść o zarządzaniu biznesem
W dzień w grze najlepiej zajmować się sklepem. Wtedy bowiem w lochach możemy znaleźć mniej artefaktów, chociaż i przeciwników jest w nich mniej. Jako Will musimy w Moonlighterze rozkładać towar na półkach, ustalać jego ceny (tak aby były zadowalające dla klientów, a zarazem nie za niskie) oraz sprzedawać towar przy kasie. Czasem musimy przeganiać ze sklepów złodziejaszków, którzy chętnie chętnie przygarnęliby nasze produkty nie płacąc za nie.
Za zarabiane w ten sposób pieniądze możemy rozwijać nasz biznes, ulepszając kasę fiskalną, zwiększając powierzchnię sklepu, i nie tylko. Zainwestować możemy również w miasto, na przykład sprowadzając do niego różnych rzemieślników, którzy zaoferują produkty przydatne podczas przygód w lochach.
Początkowo stanie za sklepową ladą sprawia dużą przyjemność. Szczególną radochę daje patrzenie na liczbę zer zwiększającą się przy sumie naszych pieniędzy. Niemniej, z czasem wszystko to zaczyna nudzić, a zarabianie złota jest konieczne do odbywania kolejnych podróży do lochów. Na szczęcie, twórcy tę sytuację przewidzieli. Na pewnym etapie rozgrywki możemy zatrudnić bowiem asystenta, który pobierając odpowiednią prowizję będzie nam pomagał w zarządzaniu sklepem.
Jedno jest pewne, ciekawszą częścią gry jest zwiedzanie lochów, chociaż i w tym aspekcie Moonlighter nie jest idealny.
Jeszcze tylko jeden raz…
W sumie w grze znajdziemy pięć lochów. Aby jednak uzyskać dostęp do każdego kolejnego, trzeba przejść poprzedni. Dokonanie tego zajmuje jednak sporo czasu. Musimy bowiem zebrać mnóstwo łupów i zarobić w sklepie sporo pieniędzy, by zdobyć ekwipunek potrzebny do pokonania bossa czekającego na końcu każdego labiryntu. Mamy więc tu do czynienia z grindem, który nie jest dla każdego. Na szczęście, sama walka z bossami jest satysfakcjonująca i stanowi ciekawe wyzwanie, w którym warto wziąć udział.
Warto dodać, że za każdym razem mapa lochów generowana jest losowo. Oczywiście, same pokoje często się powtarzają, ale nigdy nie traficie na ten sam ich układ, co trochę rekompensuje wspomnianą konieczność grindowania. Co więcej, gdy tylko pomyślicie, że chyba odkryliście już wszystkie pokoje, sprawdźcie, czy na pewno poznaliście wszystkie ich sekrety. Zostaniecie zaskoczeni!
Podróżując przez labirynty bardzo łatwo jest wpaść w syndrom „jeszcze jednego razu”. Moonlighter jest jedną z tych gier, w której godzina mija przez 5 minut. Potrafi ona po prostu niesamowicie wciągnąć.
Kto miotłą wojuje…
Na pochwałę zasługuje również różnorodność wrogów, z którymi przychodzi nam się zmierzyć. W każdym z pięciu lochów znajdziemy innych przeciwników, w walce z którymi będziemy stosować inne strategie. Jedni będą do nas strzelać magicznymi pociskami z oddali, inni próbować uderzać nas długim mieczem, a jeszcze inni będą toczyć się w naszą stronę tak jak ta gigantyczna kula, przed którą Indiana Jones ledwo uciekł w Poszukiwaczach Zaginionej Arki.
Twórcy gry przekazali do naszej dyspozycji odpowiedni oręż potrzebny do realizacji tych strategii. Początkowo możemy walczyć tylko niezbyt efektywną drewnianą miotłą, a następnie krótkim mieczem i tarczą, ale z czasem będziemy w stanie odblokować kolejne bronie i ulepszyć je dzięki pomocy kowala. Bronie do odblokowania to chociażby włócznia czy łuk.
Podczas walki z przeciwnikami możemy stosować nie tylko ataki, ale również bloki tarczą czy uniki – gra nosi więc znamiona zręcznościówki. Dodatkowo, przed atakami wrogów możemy uchronić się, korzystając z elementów otoczenia, na przykład chowając się za skałami. Co ciekawe, nie działa to w drugą stronę – nasze ciosy wykonane z takiej bariery już przeciwników dosięgną.
Klimat wylewający się z ekranu i słuchawek
No cóż, oprawa graficzna w Moonlighterze to coś naprawdę pięknego. Czasem aż chce się zatrzymać w samym środku Rynoki, tylko po to, by popatrzeć na korony drzew muskane przez wiatr czy ptaki i liście przelatujące nad głowami mieszkańców. Jeśli chodzi o lochy, każdy z nich zaprojektowano w innym, ciekawym stylu, przez co w grze zawsze jest co podziwiać.
Jeszcze piękniejsza od oprawy wizualnej w tytule studia Digital Sun jest oprawa dźwiękowa. Gdy po raz pierwszy usłyszycie muzykę z gry, a zwłaszcza motywy towarzyszące przebywaniu w wiosce, nie będziecie mogli wyrzucić jej z głowy. Słuchanie jej to czysta przyjemność. Różnorodne utwory ze ścieżki dźwiękowej nadają całości oczywiście odpowiedni klimat. Te mroczniejsze będą towarzyszyć Wam przy zwiedzaniu lochów, a te weselsze, relaksujące podczas przebywania w Rynoce i prowadzenia sklepu.
Błędy?
O dziwo, mimo że Moonlightera wypróbowaliśmy przedpremierowo, podczas rozgrywki nie natrafiliśmy w nim na żadne błędy techniczne. Możemy zatem pogratulować twórcom udanego pod względem technicznym produktu.
Jeżeli mielibyśmy wymienić jakieś wady gry, poza wspomnianą koniecznością grindowania, powiedzielibyśmy Wam tylko o tym, że interfejs mógłby być nieco bardziej intuicyjny. Można jednak szybko się do niego przyzwyczaić, a więc wada ta przeszkadza dosłownie tylko przez chwilę.
Ogólnie rzecz biorąc, Moonlighter jest naprawdę udaną grą, w której trudno doszukać się jakichkolwiek niedociągnięć. Tytuł ten wciąga na długie godziny, i to nie bez powodu – w lochach pozwala nam na rozładowanie emocji i pozbycie się nadmiarów energii, a w miasteczku i sklepie – na zrelaksowanie się. Mamy nadzieję, że studio Digital Sun w przyszłości dostarczy na rynek jeszcze więcej takich produkcji. Będziemy na nie czekać z niecierpliwością.
To co, tak jak my wybierzecie się do lochów, by odbudować Rynokę i zaznać życia poszukiwacza przygód? Uważajcie jednak! Wielu awanturników nigdy z nich nie wróciło!
Zebraliśmy dla Was kolejną porcję recenzji sprzętu Lenovo Legion. Znaleźliśmy siedem recenzji naszych urządzeń – laptopów i desktopów Lenovo Legion, które polecamy Waszej uwadze.
Urządzenia Lenovo Legion tworzymy z myślą o Was, graczach. Jesteśmy otwarci na Wasze sugestie i wsłuchujemy się w potrzeby zarówno e-sportowców, jak i początkujących graczy. W naszej ofercie znajdziecie komputery, laptopy dla graczy, ale także akcesoria – myszki, zestawy słuchawkowe, mechaniczne klawiatury dla graczy, a nawet podkładki.
Recenzje sprzętu Lenovo Legion regularnie pojawiają się w różnych miejscach sieci oraz w prasie drukowanej. Zastanawiacie się czy warto kupić laptopy i komputery Lenovo Legion? Być może poniższe recenzje pomogą Wam dokonać właściwego wyboru.
„Trudno powiedzieć coś naprawdę złego o Lenovo Legion Y720T. (…) Osiągi są adekwatne do tego, co oferują podzespoły, a są one – nie ma co ukrywać – jedne z najlepszych na rynku. Najnowsze gry działają płynnie, choć wielu z graczy-estetów utrzymuje, że aby używać określenia płynnie, należy widzieć niczym niezmącone 60 fpsów. (…) Bardzo ważne jest również to, że desktop jest bardzo cichy. Zadowoli to każdego, a zwłaszcza te osoby, które dotąd męczyły się z głośnymi pecetami. Wszystkie plusy i minusy ostatecznie dowodzą, że nie ma zestawów idealnych, ale w przypadku desktopu z półki co testowany Legion Y720T, model ten jest jak najbardziej godny uwagi. Powinien spokojnie wystarczyć na kolejne 2-3 lata grania.”
Zalety Lenovo Legion Y720T według testującego:
świetna wydajność
design
łatwy do rozbudowy/upgrade’u
fenomenalny SSD
przydatne oprogramowanie
nie generuje uciążliwego hałasu nawet pod maksymalnym obciążeniem
„Lenovo po raz kolejny udowadnia, że w segmencie gamingowym czuje się bardzo dobrze. Po nieźle wycenionym laptopie dla masowego odbiorcy przyszedł czas na prezentację komputera dla bardziej wymagających i zamożniejszych graczy. Lenovo Legion Y920 dobrze wpisuje się w obecne rynkowe trendy. Nie jest tani (cena na poziomie 9 tys. zł to nadal wysoka bariera wejścia), ale trudno też nazwać go przesadnie drogim. Mówimy tu w końcu o laptopie z topowym, odblokowanym procesorem i7, 17,3-calowym ekranem ze wsparciem dla G-SYNC oraz grafiką GTX 1070. To jeden z najlepszych laptopów dla gracza – co do tego nie można mieć żadnych wątpliwości.”
„Lenovo Legion Y720 w teście zaprezentował wysoką szybkość pracy, jego wyposażenie, z wyjątkiem brakującego czytnika kart pamięci i nagrywarki DVD, jest kompletne, a duet twardego dysku i SSD zapewnia wystarczającą ilość pamięci. W ostatecznym podsumowaniu Legion jest dobrym gamingowym notebookiem za rozsądnie skalkulowaną cenę.”
„Lenovo Legion Y520 pod niektórymi względami przypadł mi do gustu bardziej niż droższy i wyższy w hierarchii model Legion Y720. (…) Pod względem wydajności jest całkiem nieźle, dodatkowo pojawiły się warianty tego notebooka z mocniejszą kartą NVIDIA GeForce GTX 1060 Max-Q Design.”
„Przeprowadzony test miał podważyć twierdzenie, że Legion Y520 to laptop gamingowy. Tak się jednak nie stało. Biorąc pod uwagę uzyskane wyniki wydajności i ocenę jego kultury pracy oraz wyglądu, mogę powiedzieć, że zasłużył na swoją etykietkę, jak mało która maszyna. (…) Zwróćcie uwagę, że nawet w tych najbardziej wymagających grach 1050Ti daje z siebie wszystko, pozwalając cieszyć się z rozgrywki w 60 kl/s, o ile nieco obniżymy nasze roszczenia względem jakości grafiki. Istotny jest również poziom kultury pracy, którą nie każdy mobilny sprzęt mógłby się pochwalić. Laptop nie grzeje się, pracuje nad wyraz cicho, a także oferuje długą pracę poza stałym źródełkiem energii.”
„Lenovo coraz mocniej rozpycha się na rynku komputerów gamingowych, a nowa seria Legion jest tego dobrym przykładem. Już przy okazji testu Lenovo Y50-70 pisałem, że chiński producent coraz lepiej potrafi ocenić rynkowe trendy i wie, czego faktycznie potrzebują gracze: możliwie wysokiej wydajności ubranej w możliwie najładniejszą formę i możliwie najprzystępniej wycenioną. I te warunki spełnia Lenovo Legion Y720.”
Nareszcie, po niemalże czterech latach, survivalowa gra The Forest opuściła Wczesny Dostęp na platformie Steam. Z tej okazji postanowiliśmy ją dla Was zrecenzować. Czy nam się podobała? Czy można ją uznać za gotowy produkt? Czy warto dodać ją do swojej biblioteki? Przekonajcie się, czytając nasz tekst!
The Forest to gra, która przenosi nas na tajemniczą wyspę i pokazuje, jak mogło wyglądać życie Robinsona Crusoe, a przynajmniej w pewnym stopniu. Wcielamy się w niej w ojca chłopca o imieniu Timmy, który leci razem ze swoim dzieckiem samolotem. Niestety, podczas podróży dochodzi do katastrofy – podniebny pojazd rozbija się na nieznanym lądzie, w samym środku dżungli. Wkrótce po tym zauważamy, że ktoś porywa Timmy’ego, a następnie mdlejemy. Rano budzimy się cali zakrwawieni, a samolot z jakiegoś powodu jest kompletnie pusty. W tym momencie rozpoczynamy walkę o przetrwanie, wyznaczając sobie trzy główne cele – by odnaleźć Timmy’ego, pozostałych pasażerów, a także rozbić obóz.
Początek rozgrywki
Zaraz po przebudzeniu się na wyspie musimy zadbać o podstawowe potrzeby – przede wszystkim coś zjeść. Na szczęście, początkowo możemy skorzystać z tego, co jest dostępne w samolocie. We wraku znajdziemy także podstawowe potrzebne nam narzędzia, chociażby siekierę, która przyda się przy ścinaniu drzew, i nie tylko.
Twórcy gry zadbali o to, aby survival był w niej niemalże tak samo skomplikowany jak w rzeczywistości. Dlatego też szybko musimy zacząć polować na zwierzęta, aby mieć co jeść od momentu, gdy skończą nam się batoniki energetyczne pochodzące z samolotowych walizek. Co więcej, pozyskane mięso musimy odpowiednio przygotowywać, aby nie nabawić się problemów żołądkowych. Tak samo jest w przypadku wody. Jeśli napijemy się jej prosto z jeziora, zamiast przegotować ją w garnku bądź pozyskać deszczówkę, nabawimy się choroby.
Jak wiadomo, aby zapolować na cokolwiek potrzebne nam są odpowiednie narzędzia. Na początku w samolocie znajdziemy wspomnianą siekierę, ale nie nadaje się ona idealnie do wszystkiego. Pierwszą prostą bronią jaką możemy stworzyć jest włócznia. Na nieco późniejszym etapie gry, gdy już pozyskamy odpowiednie materiały, do dyspozycji będziemy mieli także na przykład łuk czy maczugę. Możliwości jest wiele. Co ciekawe, dzięki odpowiednim elementom możemy nasze bronie ulepszać. Warto to robić, albowiem przydadzą się one nie tylko podczas polowania.
Nie można zapominać o budowie schronienia, początkowo tymczasowego, w którym tylko spędzimy no czy dwie. Z czasem będziemy musieli stworzyć bardziej zaawansowane konstrukcje, które pozwolą nam na odparcie nocnych ataków… mutantów.
Życie w dżungli do prostych nie należy
Tak, na wyspie na której się rozbiliśmy nie jesteśmy sami. Zamieszkują ją przypominający zombie mutanci-kanibale, którzy z czasem będą coraz chętniej i coraz liczniej nas atakować. Dlatego też na późniejszym etapie rozgrywki zaleca się budowę palisad czy skomplikowanych pułapek, które zatrzymają wrogów. Możemy również zamieniać liście, skóry pozyskane ze zwierząt i kości pozyskane z kanibali w różnego rodzaju zbroje, które zredukują otrzymywane obrażenia w przypadku bezpośredniego starcia.
Jeśli już zdecydujemy, że jesteśmy na to gotowi, możemy udać się do sieci jaskiń zlokalizowanych pod powierzchnią wyspy. Ostrzegamy jednak – klimat jest w nich naprawdę ciężki. Panująca tam ciemność, rozjaśniana często tylko z pomocą zapalniczki, i dziwaczne dźwięki, które raz na jakiś czas się tam roznoszą, mocno przyspieszają tętno i podnoszą ciśnienie krwi. Ponadto, w jaskiniach napotkamy jeszcze więcej kanibali. Uwierzcie nam, gdy tylko natraficie na choć jednego z nich, zrobi się Wam bardzo, ale to bardzo… gorąco. Niemniej jednak, pod ziemią można znaleźć wiele ciekawych przedmiotów oraz wskazówek związanych z wątkiem fabularnym.
Czasu w lesie nie musimy spędzać samotnie
Niewątpliwie jednym z największych atutów The Forest jest fakt, że gra oprócz trybu dla pojedynczego gracza posiada także tryb do kooperacji. Nie różnią się one od siebie niczym, poza tym, że w tym drugim możemy grać ze znajomymi. To właśnie zabawa z innymi osobami przynosi tu największą frajdę. W jej ramach możemy wspólnie zbierać surowce, eksplorować wyspę, walczyć z mutantami, przeżywać niespodziewane wydarzenia, a także dzielić się pomysłami czy obowiązkami. Co dwie głowy, to nie jedna.
Oczywiście, w obydwu trybach rozgrywki można spędzić długie godziny, ale to tryb wieloosobowy jest w The Forest tym, do którego my wracaliśmy chętniej.
Grafika i dźwięk
Oprawa wizualna w The Forest jest całkiem niezła. Gra nie gwarantuje widoków zapierających dech w piersiach, ale nie można powiedzieć też, że grafika nie jest miła dla oka. Jeśli coś mogłoby wyglądać nieco lepiej, to zdecydowanie postaci, którymi kierujemy. Na pochwałę zasługuje natomiast jakość oświetlenia, które potrafi budować świetny klimat.
Dużo lepiej od tego co możemy podziwiać w The Forest naszymi oczami prezentuje się wszystko to, co możemy usłyszeć. Mowa tu głównie o dźwiękach otoczenia, czyli elementach przyrody, a także tych wydawanych przez wrogów. Nagłe krzyki czy piski, które można usłyszeć podczas rozgrywki, zwłaszcza w nocy, potrafią zjeżyć włos na głowie. W grze nie uświadczymy zbyt dużo samej muzyki, niemniej mamy możliwość odtwarzania różnych utworów ze znajdowanych na wyspie kaset, z pomocą magnetofonu.
The Forest to gra bardzo dobra, ale nie idealna
Jak każda gra, The Forest posiada pewne elementy, które zdecydowanie wymagają dopracowania. Przede wszystkim, naszym zdaniem twórcy powinni poprawić jakość sztucznej inteligencji, która steruje mutantami. Chociaż Ci są niesamowicie przerażający i agresywni, czasem ich zachowanie potrafi po prostu rozśmieszać. Sztuczna inteligencja kierująca zwierzętami również nie powala, zwłaszcza gdy te blokują się na ścianie zbudowanego domu czy innej konstrukcji.
W grze niestety nie brakuje głupich błędów, które psują immersję. Mamy nadzieję, że z czasem one znikną. Przykłady takich błędów to chociażby wystrzeliwanie niektórych walizek w powietrze przy ich otwieraniu czy „teleportowanie się” wrogów.
Czy The Forest warto kupić?
Naszym zdaniem – tak, zwłaszcza jeśli to samo zamierzają zrobić, bądź zrobili Wasi znajomi. Wtedy grę będziecie mogli wypróbować wspólnie. My przy The Forest bawimy się świetnie i zapewne jeszcze przez długi czas będziemy do niego wracać. Jeśli lubicie tytuły survivalowe, a także klimaty horrorów, jest to produkcja w sam raz dla Was.
Obecnie The Forest kosztuje na Steamie 71,99 złotych. Uważamy, że nie jest to wygórowana cena, zwłaszcza biorąc pod uwagę jakość gry. Warto dodać, że chociaż gra otrzymała aktualizację 1.0, prace nad nią nie zakończyły się. Twórcy już tworzą dla niej kolejne patche, co oznacza, że w przyszłości powinna stać się ona jeszcze lepsza.
W ostatnim czasie w sieci całkiem sporo pisze się o marce Lenovo Legion. Znaleźliśmy pięć recenzji naszych urządzeń, które polecamy Waszej uwadze.
Urządzenia Lenovo Legion tworzymy z myślą o Was, graczach. Jesteśmy otwarci na Wasze sugestie i wsłuchujemy się w potrzeby zarówno e-sportowców, jak i początkujących graczy. W naszej ofercie znajdziecie komputery, laptopy dla graczy, ale także akcesoria – myszki, zestawy słuchawkowe, mechaniczne klawiatury dla graczy, a nawet podkładki.
Recenzje sprzętu Lenovo Legion regularnie pojawiają się w różnych miejscach sieci oraz w prasie drukowanej. Zastanawiacie się czy warto kupić laptopy i komputery Lenovo Legion? Być może poniższe recenzje pomogą Wam dokonać właściwego wyboru.
„Lenovo Legion Y520, który pozwolił mi ponownie zaprzyjaźnić się z Windowsem, którego “zdradziłem” na rzecz macOS. Działanie komputera pozwalało mi na wygodną pracę, ale pamiętajmy, że tytułowy model to konstrukcja dedykowana graczom. Z cieszącymi się popularnością tytułami sprzęt radził sobie naprawdę dobrze. Stylistyka konstrukcji przypadła mi do gustu i gdybym planował zmianę ekosystemu, rozważyłbym zakup jednego z modeli z serii Legion.”
„Nie każdy ma ochotę i umiejętności na samodzielne składanie zestawu komputerowego. Lenovo Legion Y520 Tower jest na pewno zestawem bardzo rozsądnie skonfigurowanym. Trudno wytknąć mu jakiekolwiek uchybienia na poziomie sprzętowym – jeśli ktoś poszukuje większej wydajności, może przecież postawić na jeden z wydajniejszych, choć droższych, zestawów. Y520 Tower spełnia obietnicę w postaci zapewniania graczom płynnej rozgrywki w rozdzielczości Full HD w wysokich lub średnich ustawieniach graficznych we wszystkich najbardziej wymagających grach.”
Zalety Lenovo Legion Y520 Tower według testującego:
„Po zapoznaniu się ze wszystkimi wynikami testów prawdopodobnie doszliście do tej samej konkluzji co ja. Lenovo Legion Y720 to laptop dobry pod względem wydajności podzespołów i jakości zastosowanych elementów. Z rzeczy istotnych można wymienić świetny, jak na laptop, system audio, przyjemnie klikającą klawiaturkę i oczywiście wysoki potencjał do grania w rozdzielczości FullHD, za który powiedzmy sobie szczerze, najbardziej odpowiada GTX 1060 6 GB VRAM. Y720 w wyżej wymienionych kategoriach pokonuje swojego słabszego brata Y520, pokazując jak powinny działać gry pomimo wybrania najwyższych detali graficznych.”
„Wąskie ramki, opcja swobodnego pozycjonowania panelu oraz zmiana orientacji na pionową dają duże możliwości swobodnego ustawienia urządzenia. Ten monitor z 24.5-calowym ekranem 144 Hz i czasem reakcji 1 ms jest propozycją godną rozważenia.” – o Lenovo Legion Y25f
„Lenovo Legion Y720 Tower to całkiem rozsądnie skonfigurowany komputer stacjonarny, który pozwala grać we wszystkie najnowsze tytuły w najwyższych ustawieniach graficznych w rozdzielczości Full HD, przy wysokiej liczbie klatek na sekundę. Ładna i przewiewna obudowa prezentować się będzie dobrze na biurku każdego gracza. (…) W sprzedaży jest na szczęście całkiem sporo wariantów Y720 Tower, więc każdy powinien znaleźć coś dla siebie.”
Zalety Lenovo Legion Y720 Tower według testującego: