Death Stranding, autorstwa należącego do Hideo Kojimy studia Kojima Productions, była bez dwóch zdań najgorętszą premierą 2019 roku na konsolach PlayStation 4. W nieco ponad 8 miesięcy od jej konsolowego debiutu gra zagościła w końcu na komputerach osobistych. Czy na blaszakach jest dziełem jeszcze bardziej dopracowanym? Sprawdziliśmy to.

O Death Stranding wielu z Was wie tyle, że to „ta dziwna gra z PS4”, nazywana także pogardliwie „symulatorem kuriera”. To stanowczo za mało. Hideo Kojima stworzył scenariusz Death Stranding z tak wielkim rozmachem, że często zastanawiałam się czy gram w grę, czy może odgrywam jakąś rolę w interaktywnym filmie. Dzieło to najlepiej traktować jako… nietuzinkowe doświadczenie, które oczaruje co wrażliwszych graczy.

Scenariuszem Death Stranding można by obdarzyć emocjonujący film

Głównym bohaterem Death Stranding jest Sam Bridges. Sam to skryty samotnik, cierpiący na hafefobię, czyli lęk przed dotykiem. Na co dzień pełni rolę kuriera, przemierzającego sprawiającą wrażenie opuszczonej, Ziemię. Ludzkość wbrew pozorom wciąż istnieje. W wyniku tytułowego zjawiska, tłumaczonego na język polski jako „wdarcie śmierci”, ocaleni byli zmuszeni szukać schronienia pod powierzchnią ziemi.

Zielona planeta zamieszkiwana jest teraz przez niewidzialne stworzenia („Wynurzonych”), które pojawiają się wraz z cyklicznymi opadami deszczu. Deszczu, który ma cudowną właściwość przyspieszania czasu. Organizmy żywe pod jego wpływem błyskawicznie się starzeją, a stal natychmiast rdzewieje. Jak zapewne się domyślacie, praca kuriera w takich realiach nie jest spacerem po bułki, a osoby trudniące się tym zawodem cieszą się kolosalnym poważaniem.

Śmierć człowieka w świecie Death Stranding oznacza kolosalne niebezpieczeństwo dla innych ludzi. Jeśli zwłoki na czas nie zostaną dostarczone do spalarki, wybuchają, pozostawiając w ziemi gigantyczny krater i przyczyniając się do nadejścia hordy Wynurzonych. Na samą myśl o egzystowaniu w takich realiach przechodzą ciarki, prawda? Cóż, właśnie to wszystko nagle zostaje rzucony gracz, w rytmie pięknej muzyki zespołów Low Roar i Silent Poets.

Nie chciałabym zdradzać dalszej części fabuły, bo na to na jej odkrywaniu bazuje przecież cała zabawa. Powiem tylko tyle, że z Samem nawiązuje kontakt organizacja Bridges, dla której mężczyzna kiedyś pracował. W pewnym momencie zostaje postawione przed nim ambitne zadanie pokonania Stanów Zjednoczonych wszerz – z jednego wybrzeża na drugie. Cel? Uruchomienie sieci, która połączy skupione w niewielkich, podziemnych osadach społeczeństwo.

Symulator chodzenia? Tak, w telegraficznym skrócie

Sam Bridges zasadniczo dysponuje plecakiem, lewą i prawą ręką. Ach, nogami też, nogi są bardzo ważne. Brzmi dziwacznie? Być może, ale to naprawdę dobrze opisuje to, co czeka graczy na przestrzeni zabawy. Paczki nosić można bowiem w obu dłoniach, ale da się je ładować także na plecy. Sam dysponuje określonym udźwigiem i jeśli obładujecie go zbyt mocno, w trakcie biegu łatwiej tracił będzie równowagę. Ba, w Death Stranding da się potknąć nawet na kamieniu i jeśli w porę nie opanujecie równowagi, uszkodzicie przenoszony towar.

W tym świecie potwory stanowią zagrożenie, ale jest nim nawet ukształtowanie terenu. Przeprawianie się przez rwące rzeki i strome wzniesienia również potrafi być realnym problemem. Planowanie trasy jest niezmiernie istotne – z czasem użytek da się robić z akcesoriów, które konstruować w kluczowych miejscach mapy mogą dla nas także… inni gracze. Tych nie spotkamy wprawdzie na naszej drodze, ale pozostawione przez nich ułatwiacze już tak.

Tak jak w życiu, tak i w Death Stranding człowiek człowiekowi człowiekiem. Na cenny ładunek mogą zechcieć zasadzić się bandyci, którzy są w stanie unieszkodliwić Sama i ukraść jego towar. Ten odzyskać można zakradając się do ich obozów. Walka bez broni jest dość łatwa, a z bronią… stanowczo zbyt łatwa. To naprawdę nie ma jednak większego znaczenia, bowiem prawdziwym wyzwaniem jest przyroda oraz tajemniczy przybysze, których nasz bohater jest w stanie zarówno wyczuć za pomocą zmysłów, jak i wykryć za pomocą automatycznego detektora.

To nie jest gra „na chwilę”

Death Stranding to przygoda, którą smakuje się zupełnie inaczej, niż wszystkie inne gry akcji. Nie znajdziecie tutaj raczej bezmyślnego strzelania do wszystkiego co popadnie i wysokiego tempa rozgrywki. Pomiędzy dostarczeniem jednej i drugiej przesyłki oglądać będziecie natomiast długie filmy przerywnikowie. Tak długie, że na początku gry wielokrotnie zadacie sobie pytanie: „ile właściwie jest gry w tej grze?”. Nie każdemu musi to oczywiście odpowiadać, ale… mi się podobało. Z czasem balans zostaje przesunięty w stronę interaktywnej zabawy, by później… a z resztą sami się przekonajcie!

Death Stranding nie jest tytułem, w który da się pograć pięć minut w poniedziałek, dziesięć we wtorek i dwadzieścia w środę. Na każdą sesję z dziełem Kojimy warto poświęcić co najmniej godzinę. Dlaczego? Bo nierzadko zdarza się (przynajmniej w początkowych rozdziałach), że większość czasu spędzicie właśnie na oglądaniu cutscenek, a nie na samym graniu. Kojima zadbał o zatrudnienie prawdziwych aktorów, co jest gwarantem doprawdy świetnej immersji. Mads Mikkelsen, Léa Seydoux, Troy Baker, Margaret Qualley oraz oczywiście Norman Reedus wywiązali się ze swoich ról wzorowo. Jedni powiedzą, że sekwencje filmowe są przegadane. Ja uważam, że czegoś takiego gracze pecetowi dawno nie widzieli. Na przejście gry potrzebowałam około… 50 godzin.

Pecetowa wersja imponuje technikaliami

Zastanawiacie się zapewne czy Death Stranding na PC miażdży w kwestii oprawy graficznej wersję z przestarzałej już konsoli PlayStation 4. Ku mojemu zdziwieniu… nie! Jest to zapewne zasługą silnika gry lub tego jak Hideo Kojima chciał zaprojektować swoją grę. Różnice pomiędzy ustawieniami domyślnymi (odpowiadającymi tym z konsoli), a maksymalnymi wcale nie są duże. Nie oznacza to rzecz jasna, że wizualia stoją na niskim poziomie, wręcz przeciwnie! Przypominający nieco… Islandię świat niejednego oczaruje.

Wersja pecetowa ma co najmniej jedną, ogromną zaletę. Da się ją uruchomić nawet w 240 klatkach na sekundę – o ile tylko dysponujecie odpowiednim sprzętem. Ja Death Stranding ogrywałam na komputerze wyposażonym w procesor Intel Core i5-9600K, układ graficzny Palit GeForce RTX 2080 Ti oraz 32 GB RAMu. W rozdzielczości 2K bez problemu sprzęt wyciągał ok. 120 klatek na sekundę… przed włączeniem NVIDIA DLSS! Aktywowanie DLSS 2.0 przyczynia się do wzrostu liczby tychże nawet o ok. 40% w trybie najwyższej jakości i aż 70% w trybie wydajności. Utrata jakości grafiki nie jest zauważalna – ba, niektóre tekstury wyglądają nieco lepiej. NVIDIA odwaliła doprawdy kawał świetnej roboty.

Podsumowanie

Death Stranding urzeka swoją filmowością i tym, że gracz cały czas ma poczucie brania udziału w czymś więcej, niż tylko grze. Wykreowany przez Kojimę świat intryguje, fascynuje i zachęca do zgłębiania jego tajemnic. Prosta z pozoru praca kuriera daje dużo satysfakcji, zważywszy na zupełnie niestandardowe okoliczności, w jakich się odbywa. Wydaje mi się, że rynek gier komputerowych potrzebuje więcej tego rodzaju perełek, wyróżniających się pod absolutnie każdym względem ponad morze gier przewidywalnych. Jeśli nudzą Cię powoli gry komputerowe, spróbuj Death Stranding. Moim zdaniem to świetna propozycja przede wszystkim dla… dojrzałych graczy.

Mocne strony:Słabe strony:
kinowy rozmach produkcjidoskonała fabułaciekawie zaprojektowany świat gryfantastycznie wykreowana atmosferaprzepiękna oprawa graficznaniesamowite udźwiękowienie z utworami Low Roar i Silent Poetsobsługa NVIDIA DLSS 2.0dobra optymalizacjalimit klatek na poziomie 240 kl./s.nie każdemu musi odpowiadać natężenie cut scenekw opowieści dość łatwo się zagubićpolska wersja językowa jest taka sobie

Ocena ogólna: 9/10

Share This