Najciekawsze premiery gier – lipiec 2023

Najciekawsze premiery gier – lipiec 2023

Wakacje to z reguły sezon ogórkowy na rynku gier – czas względnego spokoju, kiedy to swoją premierę ma raczej niewiele nowych tytułów, a już zwłaszcza tytułów AAA. Nie oznacza to jednak, że w lipcu swojego debiutu nie zaliczy żadna ciekawa produkcja. Oto lista lipcowych nowych tytułów, które naszym zdaniem zapowiadają się ciekawie.

Oxenfree II: The Lost Signals [PC, PS4, Switch, PS5]

Gatunek: przygodówka, horror

Data premiery: 12 lipca

Oxenfree II: The Lost Signals jest oczywiście kontynuacją niezależnej przygodówki w klimatach psychologicznego horroru z 2016 roku. Akcja nowej gry rozpoczyna się 5 lat po wydarzeniach z oryginału. Tym razem wcielamy się w Riley, która zdecydowała się powrócić do rodzinnego miasteczka o nazwie Cemena. Okazało się, że pod jej nieobecność miejscowość ta znacznie się zmieniła. Naszym zadaniem w grze będzie odkrycie tajemnicy sygnałów radiowych, które zdają się być powiązane z niepokojącą atmosferą panującą w miasteczku.

EXOPRIMAL [PC, PS4, XONE, PS5, XSX]

Gatunek: gra akcji, TPP

Data premiery: 14 lipca

Exoprimal jest produkcją, która powinna zainteresować miłośników multiplayerowych strzelanek TPP. Przeniesiemy się w niej bowiem do 2040 roku i jako tak zwani exofighterzy spróbujemy powstrzymać inwazję… dinozaurów. W grze sięgniemy po różne egzoszkielety zróżnicowane pod kątem wyglądu, uzbrojenia i umiejętności bojowych oraz dołączymy do pięcioosobowych drużyn rywalizujących ze sobą o to, której uda się zrealizować wyznaczone zadania jako pierwsze.

VIEWFINDER [PC, PS5]

Gatunek: gra logiczna, FPP

Data premiery: 18 lipca

Viewfinder to nietuzinkowa gra logiczna, w której zajmiemy się rozwiązywaniem zagadek poprzez zabawę perspektywą i przekształcanie świata z pomocą wykonywanych zdjęć. Wykorzystując polaroid i nasze fotografie będziemy mogli w niej stwarzać przejścia do wcześniej niedostępnych miejsc czy ożywiać inne znalezione obrazy. To debiutancka produkcja niewielkiego szkockiego zespołu Sad Owl Studios.

UNHOLY [PC]

Gatunek: horror, FPP

Data premiery: 20 lipca

Unholy to co ciekawe debiutancka produkcja polskiego, ale zrzeszającego doświadczonych pracowników studia Duality. W tym pierwszoosobowym horrorze z elementami skradanki przeniesiemy się do samotnej metropolii na opustoszałej planecie i wcielimy się w kobietę Saidah, której dziecko zostało niespodziewanie porwane. Szukając tego dziecka i jednocześnie jakiejkolwiek nadziei na bezpieczną ucieczkę z miasta, natkniemy się na mnóstwo niepokojących miejsc i postaci, a także przeszkód, które będziemy musieli pokonać.

REMNANT II [PC, PS5, XSX]

Gatunek: gra akcji, TPP

Data premiery: 25 lipca

Remnant II to kontynuacja Remnant: From the Ashes z 2019 roku, a także kooperacyjna trzecioosobowa gra akcji z elementami RPG. Jej akcja rozgrywa się w postapokaliptycznej przyszłości, w której międzywymiarowe siły ciemności znane jako Root doprowadziły do upadku ludzkiej cywilizacji. W grze pokierujemy poczynaniami ocalałych i weźmiemy udział w kontrofensywie przeciwko najeźdźcom.

RATCHET & CLANK: RIFT APART

Gatunek: gra akcji, TPP, platformówka 3D

Data premiery: 26 lipca

Tak, pod koniec miesiąca kolejny flagowy tytuł z PlayStation 5 doczeka się debiutu na PC. Tym razem mowa o grze Ratchet & Clank: Rift Apart, czyli kolejnej bestsellerowej odsłonie serii opowiadającej o tytułowym duecie, zapoczątkowanej w 2002 roku. W Rift Apart stawimy czoła katastroficznym anomaliom czasoprzestrzennym, a nawet trafimy do alternatywnego wymiaru. Tam połączymy siły z Rivet, członkinią ruchu oporu przeciw szalonemu dyktatorowi, czyli Doktorowi Nefariousowi.

THE EXPANSE: A TELLTALE SERIES

Gatunek: przygodówka epizodyczna, science fiction

Data premiery: 27 lipca

Dzięki temu, że firma LCG Entertainment wskrzesiła studio Telltale Games, wkrótce zagramy w epizodyczną przygodówkę ze świata popularnego cyklu powieści i serialu telewizyjnego o nazwie The Expanse. W The Expanse: A Telltale Series wcielimy się w znaną miłośnikom tej serii postać Caminy Drummer i spróbujemy zmierzyć się z buntem na pokładzie statku Artemis. Co istotne, na przebieg historii wpłyną podejmowane przez nas decyzje.

Gry pudełkowe to będzie rarytas

Gry pudełkowe to będzie rarytas

Kolekcjonerzy fizycznych kopii gier komputerowych zacierają ręce. THQ Nordic właśnie ogłosiło, że gry w postaci fizycznego nośnika w pudełku będą się pojawiać tylko w wersjach limitowanych i numerowanych – czyli właśnie kolekcjonerskich. Każde pudełko otrzyma numer i plombę. Co ważne, pudełek będzie bardzo mała liczba. Przykładem niech będzie Jagged Alliance 3 – firma mówi o jedynie 2500 egz. Jagged Alliance Edycja Standardowa, z czego 1500 ma mieć wersję niemiecką, a 999 – międzynarodową. JA3 Edycja Kolekcjonerska to zaledwie 750 sztuk, zaś JA3 Vienna Store Collector’s Edition to 200 sztuk.

Widzicie już te ceny na aukcjach?

Co jednak ważne także dla polskich graczy, wydawca chce w ten sposób także wydać swoje starsze tytuły, w tym kultowy w Polsce Gothic 1 Remake!

 Czekacie na GTA 6?

 Czekacie na GTA 6?

Od jakiegoś czasu (czytaj – od wyjścia GTA V) chodzą plotki o nowej części tej wspaniałej serii gier. Co roku pojawia się informacja, że to już na pewno teraz będzie „szóstka”, że na pewno nad nią pracują, ale… nie było żadnych konkretów. Oficjalnie, bo przecieki z produkcji od Rockstar Games pojawiają się od blisko 2 lat.

Tymczasem aktor Brian Zampella, który przyznał się do udziału w produkcji gry z serii GTA, opublikował transmisję na żywo na Instagramie, na której wystąpił w hawajskiej koszuli z kijem baseballowym w ręku; na nagraniu pojawił się także były pracownik Rockstar – Joseph L. Rubino. Panowie zapowiedzieli, że w najbliższym czasie opowiedzą więcej o swoich przygodach na Florydzie i różnych misjach. Całą zapowiedź znajdziecie tutaj: 

Czyżbyśmy zatem mieli w wakacje zobaczyć prawdziwy zwiastun GTA 6?

Diablo IV – recenzja. Hack’n’ slash świetny, ale daleki od ideału

Diablo IV – recenzja. Hack’n’ slash świetny, ale daleki od ideału

Diablo III tuż po swojej premierze nie było świetną grą. Dopiero po kilku większych patchach i debiucie dodatku Reaper of Souls stało się ono tytułem dającym prawdziwą frajdę. Teraz, po wielu godzinach spędzonych w Diablo IV, mogę stwierdzić, że ta odsłona serii może podzielić los poprzedniczki. Jest to bowiem odsłona o solidnych podstawach, ale zdecydowanie wymagająca udoskonalenia. Dzięki niniejszej recenzji dowiesz się, dlaczego.

Diablo IV w skrócie

W Diablo IV ponownie przenosimy się do świata Sanktuarium. Tam wcielamy się w jedną z dostępnych klas postaci – Barbarzyńcę, Nekromantę, Czarownicę, Druida lub Łotrzycę – by stawić czoła hordom demonów i innych przeciwników, a przede wszystkim spróbować powstrzymać Lilith, matkę ludzkości. Ta powróciła z wygnania, by spróbować ochronić ludzkość przed wpływem wielkiego konfliktu. Jej metody działania jednocześnie jednak tę ludzkość wyniszczają.

Diablo IV to rzecz jasna gra akcji typu hack’n’slash. Tym razem od odwiedzamy w niej w większości zupełnie inne obszary Sanktuarium niż dotychczas, tworzące otwarty świat. Spotykamy w nim zarówno wiele nowych postaci, jak i już poznanych bohaterów.

Miodny klimat

Wstęp mojej recenzji wskazuje na to, że Diablo IV ma wiele wad. Zacznijmy jednak od tego, co w Diablo IV podoba mi się najbardziej.

Blizzard poważnie się postarał, jeśli chodzi o grafikę i estetykę Diablo IV. Gra jest mroczna i nie stroni od pokazywania krwi. Niektóre poziomy zostały zaprojektowane specjalnie po to, by wywołać u graczy uczucie obrzydzenia. W szczególności doceniam w tej grze oświetlenie. Doskonale podkreśla ono charakter wszystkich obszarów i podziemi w grze. Diablo IV ma też bardzo szczegółowe tekstury. Chyba nie istnieje lepiej wyglądająca gra typu hack’n’slash.

Na pochwałę zasługuje również to, jak gra działa. Malutkie błędy się zdarzały, jasne, ale Diablo IV nigdy mi nie scrashowało. Tylko sporadycznie zdarzały się też lagi, a z kolejkami i problemami z serwerem miałam do czynienia raz.

Co ważne, podczas rozgrywki w Diablo IV, czujemy, że gramy w grę z serii Diablo. To zasługa nie tyko dynamicznej rozgrywki i wspomnianej estetyki, ale również udźwiękowienia i muzyki. Tytuł ten ma bardzo satysfakcjonujące efekty dźwiękowe. Wiele z nich słyszeliśmy w poprzednich odsłonach cyklu – na przykład dźwięk korzystania ze studni leczenia. Muzyka w Diablo IV również brzmi znajomo. Oczywiście muzyka w każdym obszarze gry jest inna. Na przykład piosenki używane w Kedżystanie mają arabską nutę, podczas gdy piosenki, które możemy usłyszeć w Scosglen, kojarzą mi się z Tristram. Pochwalić można również aktorów głosowych, którzy użyczyli swoich głosów postaciom w grze. Zarówno główni bohaterowie, jak i zwykli NPC, brzmią świetnie.

Dzięki aktorom głosowym, licznym zadaniom pobocznym i temu, że postacie niezależne czasami przypadkowo ze sobą rozmawiają, świat gry wydaje się żywy. Warto zauważyć, że ten świat jest dość duży i chociaż tym razem możemy odwiedzić tylko jedną dużą część Sanktuarium zamiast porozrzucanych po nim mniejszych kawałków, każdy obszar jest inny. Zabawę rozpoczynamy na zasypanych śniegiem Strzaskanych Szczytach, następnie trafiamy do zielonego, górzystego Scosglen, by w dalszej części zwiedzać pustynie i bagna. Muszę też dodać, że w grze możemy odwiedzać zarówno duże miasta, które posiadają wszelkiego rodzaju kupców, jak i małe miasteczka lub wioski, w których znajdują się tylko wybrani sprzedawcy i usługodawcy. Niestety, nie wszystko w dużych miastach jest umieszczone w jednym miejscu lub przynajmniej stosunkowo blisko siebie. W wielu z nich po skorzystaniu z usług jednego NPC-a musimy biec na przeciwną stronę miasta, aby skorzystać z usług innego NPC-a.

Szkoda, że w stosunku do wielkiego i skomplikowanego świata Diablo IV minimapa gry jest zbyt mała i oferuje wgląd w zbyt mało szczegółów. Podczas rozgrywki wręcz bardzo często trzeba otwierać mapę, psując płynność zabawy.

W Diablo IV możemy korzystać z wielu punktów nawigacyjnych, ale oprócz nich w celu szybszego poruszania się do świecie mamy do dyspozycji wierzchowca. Ten jednak wymaga poprawek, ponieważ często nie zachowuje się tak jak powinien, zahaczając o niewidzialne przeszkody i nie tylko. Poza tym cooldowny pojawiające się po zejściu z wierzchowca poza miastem są zbyt długie – a zsiadać z wierzchowca musimy momentami dość często.

Dziwi mnie to, że chociaż tylko jeden z obszarów dostępnych w Diablo IV odwiedziliśmy wcześniej, czyli Kedżystan, Blizzard nie wprowadził do gry wielu nowych typów przeciwników. Nowości to przede wszystkim nangari, a poza nimi spotykamy przede wszystkim upadłych, szkielety, pająki, zombie i Kozłoludy. Poza tym, mimo że w grze możemy odwiedzić ponad 100 różnych podziemi, walczymy w nich z zaledwie około dwudziestoma typami bossów. Najgorsze jest jednak to, że nawet najzwyklejszy przeciwnik jest w stanie doprowadzić do śmierci gracza w ułamek sekundy. Nawet zwykli przeciwnicy mogą bowiem seryjnie stunować postać gracza, uniemożliwiając mu wykonanie jakiegokolwiek działania, które zapobiegłoby śmierci.

Rozgrywka na wiele godzin

Podziemia w Diablo IV wymagają od graczy nie tylko zabijania przeciwników, ale również spełniania konkretnych celów. Niektóre z tych celów są w porządku, zaś inne szybko nudzą i męczą. Warto też wspomnieć, że niektóre podziemia możemy przekształcić w Podziemia Koszmarów z pomocą specjalnych Pieczęci, które można wytworzyć samemu lub po prostu znaleźć. Podziemia Koszmarów można pokonywać na różnych poziomach, niczym Głębokie Szczeliny w Diablo III. Dodatkowo posiadają one specjalne affixy zwiększające ich różnorodność. Affixy te także potrafią być świetne lub po prostu irytujące.

Szkoda, że na razie nie możemy teleportować się do Podziemi Koszmarów. Ogólnie rzecz biorąc, dają one frajdę, ale póki co możemy spotkać w nich zbyt mało przeciwników, a zdobywane w nich łupy bywają rozczarowujące.

A jak wygląda początek rozgrywki w Diablo IV? Zupełną nowością w Diablo IV jest możliwość personalizacji naszej postaci. Możemy nie tylko wybrać jej płeć, ale także zmienić kolor włosów i oczu, wybrać fryzurę czy sprawić, by miała tatuaże i biżuterię. Uwielbiam to wszystko, naprawdę, ale mam nadzieję, że później w grze pojawi się jeszcze więcej opcji personalizacji. Ponadto, drażni mnie, że włosy blond w Diablo IV mają zielony odcień.

Po stworzeniu pierwszej postaci naszym głównym celem jest ukończenie kampanii fabularnej. Jak tą kampanię oceniam? W skrócie, jest ona lepsza niż fabuła Diablo III, ale nie porywająca. Mając z nią styczność, nie uronisz ani jednej łzy. Poza tym, niektóre nowe postaci moim zdaniem do tej historii nie pasują. Najlepszymi elementami kampanii były zdecydowanie postać Lilith oraz przerywnik filmowy, który mogliśmy ujrzeć blisko końca fabuły. To prawdopodobnie najlepszy „cinematic”, jaki Blizzard dotychczas stworzył.

W trakcie i po zakończeniu kampanii fabularnej możemy również wykonywać wiele zadań pobocznych, które są w pełni dubbingowane. Nie wszystkie te zadania są ciekawe, ale przynajmniej niektóre z nich opowiadają ciekawe historie i wzbogacają świat gry.

Oczywiście Diablo IV oferuje podczas rozgrywki wiele typów progresji. Możemy robić postępy nie tylko w kwestii kampanii i zadań pobocznych, ale także zwiększać poziom doświadczenia naszej postaci, zdobywać reputację w poszczególnych regionach by odblokowywać specjalne bonusy, zdobywać coraz lepsze wyposażenie i nie tylko.

Maksymalny poziom postaci w Diablo 4 to poziom 100, ale tylko poziomy 1-50 to technicznie rzecz biorąc poziomy podstawowe, zaś reszta to poziomy mistrzowskie. Na poziomie 50 odblokowujemy tablice poziomów mistrzowskich, a potem zamiast klasycznych punktów umiejętności dostajemy już tylko punkty poziomów mistrzowskich.

Drzewko umiejętności w Diablo IV nie jest specjalnie rozbudowane i skomplikowane i jak dla mnie jest to w porządku, chociaż niektóre umiejętności mogłyby być bardziej konfigurowalne – dwie odmiany danej umiejętności to za mało. Podoba mi się, że twórcy z Blizzarda nie poszli drogą Path of Exile, ponieważ uważam, że drzewka umiejętności w POE to po prostu gruba przesada. Szkoda jednak, że Diablo IV nie pozwala na zapisywanie i wczytywanie różnych buildów.

Tablice poziomów mistrzowskich to ciekawy pomysł. Można je bowiem dowolnie łączyć i obracać. Mogłyby one zawierać jednak bardziej znaczące węzły. Wiele z nich po prostu zwiększa podstawowe statystyki. Największym problemem z progresją poziomów jest jednak to, że po 50 poziomie zdobywanie punktów doświadczenia jest potwornie, potwornie powolne.

Ukończenie kampanii fabularnej na jednej postaci pozwala pominąć ją na wszystkich kolejnych. Te kolejne postaci będą miały również dostęp do wszystkich legendarnych mocy odblokowanych wcześniej, punktów nawigacyjnych w dużych miastach, ołtarzy Lilith a także zdobytych wcześniej bonusów za reputację, poza bonusami pieniężnymi. Niestety, mapę będziemy musieli odkrywać ponownie.

Jeśli chodzi o progresję, zauważyłam, że wielu graczom nie spodobało się to, iż Diablo IV skaluje poziomy mobów w grze do poziomu postaci. Rozumiem dlaczego tak jest – skalowanie może sprawiać, że postać zdobywająca kolejne poziomy może sprawiać wrażenie coraz słabszej, a nie coraz silniejszej. Ja jednak takich odczuć nie miałam – stale zdobywałam coraz lepszy sprzęt i odblokowywałam coraz co potężniejsze ulepszenia postaci na tablicach paragonów, dzięki czemu moja postać rosła w siłę szybciej niż otaczający mnie świat gry. Poza tym, skalowanie świata ma poważną zaletę – sprawia, że początkowe obszary ze świata gry nie przestają być odwiedzane przez graczy na wysokich poziomach.

Podobnie jak w D3, w Diablo 4 możemy odblokować później dodatkowe poziomy trudności rozgrywki. Możemy zacząć na I lub II poziomie świata, a gdy poczujemy się wystarczająco silni, możemy ukończyć specjalne podziemia, aby odblokować poziomy III i IV. Oczywiście na wyższych poziomach trudności możemy zdobywać więcej PD, więcej złota i lepsze przedmioty, ale moby nie tylko mają więcej zdrowia i zadają więcej obrażeń. Są też bardziej inteligentne. Poziomy III i IV odblokowują również dostęp do wydarzeń zwanych Piekielnymi przypływami, które pozwalają nam gromadzić materiały potrzebne między innymi do ostatecznych ulepszeń przedmiotów.

Piekielne przypływy i Podziemia Koszmarów to nie jedyne endgame’owe aktywności w Diablo IV. Na tym etapie rozgrywki możemy też stawiać czoła World Bossom, brać udział w specjalnych wydarzeniach, realizować zadania dla Drzewa Szeptów lub próbować sił w PvP.

Skomplikowana itemizacja i wymuszone MMO

Co istotne, w Diablo IV nie możemy grać bez połączenia internetowego, jednakże w 2023 roku nie powinno to nikogo dziwić. Zdecydowanie bardziej drażniące jest to, że D4 zmusza nas do spotykania w świecie gry innych graczy. Jednocześnie gra nie ma jednak globalnego czatu, ani systemu ułatwiającego tworzenie drużyn z innymi osobami niż nasi znajomy. Diablo IV sprawia zatem wrażenie wymuszonego MMO, bez najważniejszych dla MMO systemów.

Największym problemem gry jest jednak jej itemizacja. System mocy legendarnych i ulepszania rzadkich przedmiotów do legendarnych jest przesadnie pokomplikowany. Moce legendarne mają długie i skomplikowane opisy. Niektóre opisy się na siebie częściowo nakładają. Przez to wszystko trudno się w legendarnych mocach i przedmiotach odnaleźć, zwłaszcza że w Diablo IV wielu przedmiotom legendarnym o różnych mocach towarzyszą te same grafiki. Sytuacji nie ułatwia skrytka, która nie ma dedykowanej wyszukiwarki, a która nota bene jest bardzo mała.

Aha, w Diablo IV nie ma zestawów, a przynajmniej na razie. Niby zwiększa to różnorodność buildów, ale z drugiej strony niezbalansowane affixy przedmiotów jednocześnie tę różnorodność zmniejszają. Niektóre affixy, a zwłaszcza Wrażliwość, są znacznie silniejsze niż inne.

Podsumowanie

Podsumowując, Diablo IV to świetna gra, ale którą pod jeszcze wieloma względami można udoskonalić. Można docenić w niej grafikę, stabilność działania, dynamikę rozgrywki, projekt świata i klimat. Temu tytułowi przydałyby się zaś przede wszystkim funkcje i zmiany poprawiające przyjemność z rozgrywki – dedykowana zakładka na klejnoty w wyposażeniu, wyszukiwarka w skrytce czy wspomniany teleport do Podziemi Koszmarów. Mam nadzieję, że Blizzard wzbogaci Diablo IV o te funkcje, i to prędzej niż później.

Pierwszy dodatek do Cyberpunka 2077 to hit?

Pierwszy dodatek do Cyberpunka 2077 to hit?

Phantom Liberty (Widmo wolności) – pierwszy fabularny dodatek do Cyberpunka 2077 – będzie miał premierę dopiero we wrześniu. Mimo to już teraz rozgrzał Steama oraz… giełdę. Od razu po premierze preordera na platformie jest już na drugim miejscu wśród najchętniej kupowanych gier (po Starfieldzie), zaś w dniu ogłoszenia daty premiery na konferencji Summer Game Fest (9.06) kurs akcji podskoczył o 10%, zaś w dn. 14.06 już wzrósł o 23%.

Hype na nowy DLC nakręcił m.in. świetny trailer, wywiady z twórcami i pierwsze recenzje. O czym będzie nowy DLC?

Przede wszystkim wprowadzi nową, wielką lokację – Dogcity oraz bardzo głęboko przebudowuje podstawową wersję gry. Według deweloperów „wszystkie podstawowe, główne systemy gry zostały przerobione lub zaktualizowane w znaczący sposób”. Dotyczy to m.in. perków i drzewka umiejętności, nowe drzewko Reliktów oraz ulepszeń. W DLC dostaniemy nowe mechaniki – wśród nich walkę z pojazdu (z użyciem zamontowanego na nich uzbrojenia), nowy system zdobywania pojazdów i pościgów, misje kurierskie, czasowe skrzynki z lootem, nowy system aktywności policji. Ponadto ma się pojawić dużo większa ilość i zróżnicowanie przeciwników. Zmieni się także interfejs gry, a sztuczna inteligencja NPC-tów ma być dużo lepsza od poprzedniej wersji.

Te fundamentalne zmiany do Cyberpunka 2077 pojawią się już 26 września. Do zobaczenia w Dogcity!

Assassin’s Creed wraca do korzeni

Assassin’s Creed wraca do korzeni

Seria gier z asasynem w roli głównej zatacza wielkie koło – wygląda na to, że Ubisoft wraca do źródeł i 13 odsłona AC będzie podobna do pierwszych części gier.

Assassin’s Creed Mirage to trzynasty główny odcinek tej popularnej sagi, który przeniesie nas do Złotego Wieku Bagdadu w IX wieku. Wcielimy się znów w rolę Basima, sprytnego złodziejaszka (znanego nam z poprzedniej części – Valhalla), który dołącza do starożytnej organizacji Asasynów. Podobnie jak w pierwszych częściach będziemy eksplorować tętniące życiem miasto, skradać się po dachach, kryć w cieniu, wykorzystywać narzędzia i umiejętności, wykonywać skrytobójstwa i spotykać historyczne postaci. Co ważne – świat gry będzie mniejszy, bardziej zamknięty, przez co rozgrywka ma być dynamiczniejsza. Zamknięty świat nie oznacza nudy – Bagdad w IX w to największe miasto świata arabskiego, w którym czekają na nas 4 wielkie dzielnice, pełne zadań i pułapek. Czas gry określony jest na ok. 20 godzin, czyli taki, jak w pierwszych częściach – a przypomnijmy, że Valhalla to ponad 100 godzin gry.

Premiera już 12 października! Trailer z gry znajdziecie tu:


 Return to Moria budzi nasze nadzieje…

 Return to Moria budzi nasze nadzieje…

… na wreszcie jakiś dobry tytuł w tym roku w Śródziemiu. Zarówno serial „Pierścienie Władzy”, jak i gra LotR: Gollum zgasiły w naszych serduszkach jasne światło Galadrieli. Jednakże na wieść o nadchodzącej premierze gry LotR: Return to Moria znów nadzieja rozbłysła jasnym światłem.

Return to Moria będzie się skupiać na survivalu, budowaniu i craftingu w wykonaniu grupy krasnoludów, którzy na powrót chcą zasiedlić opuszczone kopalnie Morii po klęsce Saurona, a więc w Czwartek Erze. W trybie kooperacyjnym będzie mogło grać nawet 8 osób, których zadaniem będzie zbieranie zasobów, polowanie, budowanie i pilnowanie rozszerzającego się państewka i nie wytwarzanie za wiele hałasu, by nie przeciągnąć zbyt potężnych wrogów.

Zapowiada się to wszystko bardzo ciekawie. Deweloperem jest Free Range Games (Oddworld: Soulstorm, Spelldrifter). Premiera gry w Epic Games Store jest przewidziana na jesień.

Trailer znajdziecie tu:


Na koniec warto powiedzieć, że w ciągu najbliższych 2 lat mają pojawić się jeszcze 4 gry ze świata Władcy Pierścieni, w tym MMO od Amazona.

The Lord of the Rings: Gollum – recenzja. To nie jest dobra gra

The Lord of the Rings: Gollum – recenzja. To nie jest dobra gra

Niestety, studio Daedalic Entertainment nie zdołało oczarować miłośników uniwersum Władcy Pierścieni. Jego najnowsza produkcja, czyli The Lord of the Rings: Gollum okazała się być pod wieloma względami ogromnym rozczarowaniem. Dlaczego? Śpieszę z wyjaśnieniami. Oto moja recenzja The Lord of the Rings: Gollum.

The Lord of the Rings: Gollum w skrócie

The Lord of the Rings: Gollum rozgrywa się pomiędzy wydarzeniami z Hobbita i Drużyny Pierścienia. W grze wcielamy się w Golluma, znanego również jako Smeagol, który po utracie swojego Skarbu postanowił wyruszyć w podróż, by odzyskać Jedyny Pierścień od Bilbo Bagginsa. Niemniej jednak, szukając złodzieja, Smeagol został zabrany do Mordoru, z którego później musi uciec.

Rozgrywka we Władcy Pierścieni: Golluma bazuje głównie na pokonywaniu środowiskowych przeszkód i skradaniu się. Można na próżno szukać tu epickich bitew, z których znany jest Władca Pierścieni. Cóż, w tej grze w ogóle nie ma takich bitew, ponieważ gramy w niej jako Gollum, który może co najwyżej raz na jakiś czas rozprawić się z pojedynczym orkiem.

Rozgrywka, która nudzi

Oczywiście w pokonywaniu środowiskowych przeszkód i skradaniu się nie ma nic złego, ale ta gra oferuje to wszystko w ich najgorszych formach. Na przestrzeni wielu godzin rozgrywki przede wszystkim biegamy lub wspinamy się po ścianach, chowamy się przed orkami i nic poza tym. Potem pojawia się kilka dodatkowych mechanik, ale prawdę mówiąc większość osób przestanie grać w tę grę zanim je odkryje. Kiedy w trakcie rozgrywki dostajemy jakieś zadanie do wykonania, zwykle jest to zadanie, które wcale nie posuwa historii do przodu. Kiedy dostajemy zagadkę do rozwiązania, ta okazuje się nieintuicyjna.

Ponadto The Lord of the Rings: Gollum został zaprojektowany tak, by marnować czas graczy. Kiedy Gollum spada w przepaść lub umiera, jesteśmy cofani do ostatniego punku kontrolnego, a te nie są rozłożone gęsto. Dlatego w ten sposób tracimy mnóstwo postępów. Na domiar złego, sterowanie w grze jest zawodne i niedopracowane. Często trudno przewidzieć, co się stanie, kiedy wbiegniesz na ścianę, spróbujesz skoczyć lub puścić drążek. Nawet najmniejszy błąd może doprowadzić do katastrofy.

Gra średnio radzi sobie też z instruowaniem gracza, co dalej. Świat gry, mimo że jest liniowy, to jednocześnie niepotrzebnie zawiły, a mapa w tej kwestii zupełnie nie pomaga, ponieważ jest dosłownie nieczytelna.

Samo skradanie w The Lord of the Rings: Gollum jest bardzo irytujące ze względu na koszmarną pracę kamery, projekt świata gry, a także nierozgarniętą sztuczną inteligencję. Możemy stać metr od przeciwnika, tyle że w cieniu, a ten nas nie zauważy. Przeciwnicy też o nas regularnie zapominają – na przykład jeśli tylko wejdziemy pod stół, mimo że sekundę temu nas gonili. Gra daje nam jednak zaskakująco mało sposobów na odwracanie uwagi wrogów. Możemy to robić wyłącznie gasząc światło lub rzucając kamieniami w metaliczne obiekty. Jeśli rzucimy kamieniem o ścianę, nikogo to nie zainteresuje.

The Lord of the Rings: Gollum ma również ogromny problem z tempem rozgrywki. Pierwsze kilka godzin gry spędzamy w Mordorze i wykonujemy bezsensowne zadania, okropnie się nudząc. Serio, chyba po raz ostatni tak bardzo nudziłam się, czytając Lalkę w liceum. Rozgrywka jest też regularnie przerywana przez zbędne cutscenki, które porażają swoją niską jakością i przerywają immersję. Wykonano je tak, aby ukryć fakt, że deweloperzy mieli problem z animowaniem twarzy. Gdy w cutscence możemy patrzeć na czyjąś twarz, a zdarza się to rzadko, ruch jego ust nie pasuje dobrze do tego, co mówi. Ten problem widać w grze od samego początku.

Klimat, a raczej jego brak

Daedalic Entertainment niestety nie zadbało o odpowiedni poziom głosowego aktorstwa w przypadku swojej najnowszej gry. Słucha się go z trudem. Wyjątkiem w tej kwestii jest tylko Gollum. Wprawdzie jego głos brzmi tak, jakby ktoś słabo udawał Andy’ego Serkisa, ale i tak jest lepszy niż głos innych postaci. Ponadto jego głos dobrze oddaje wewnętrzną walkę między rozdwojonymi osobowościami Golluma i Smeagola i różnice między nimi. Czasami musimy nawet przekonać jedną osobowość do zrobienia czegoś w określony sposób. To powiedziawszy, nie nazwałbym tych decyzji „istotnymi wyborami”, jakimi deweloperzy promują grę. To dlatego, że wszyscy wiedzą, jak skończy się historia Golluma i nikt nie jest w stanie tego zmienić.

Oprawa graficzna gry również pozostawia wiele do życzenia. Daedalic Entertainment zastosowało styl graficzny zgoła inny od stylu stworzonego przez Petera Jacksona i jego współpracowników. Rzecz jasna trudno to skrytykować, ale już nie mam problemu z krytykowaniem tego, jak gra wygląda. NPC, na czele z orkami, wyglądają jak wykonani z plastiku lub gliny. Elementy, z których składa się świat, z bliska są zaś rozmyte i mało szczegółowe. W skrócie, grafika w The Lord of the Rings: Gollum wygląda na bardzo mocno przestarzałą, rodem sprzed dekady. Nawet postać głównego bohatera, Golluma, prezentuje się znacznie gorzej niż w grze Śródziemie: Cień Mordoru z 2014 roku.

Muzyka w grze jest z kolei bardzo generyczna. Można by zamknąć oczy, i nie moglibyśmy stwierdzić, że jest ona częścią gry z uniwersum LOTR. Klimat gry psuje też to, że elfy mówią w języku Sindarin dopiero po zakupie dodatkowego… DLC. Ponadto wręcz zabawne jest to, że w grze wykorzystano czcionkę bardzo przypominającą Calibri – domyślną czcionkę programu Microsoft Word.

Liczne problemy techniczne

The Lord of the Rings: Gollum jak wiele gier wydanych w 2023 roku nie został odpowiednio dopracowany pod względem technicznym. Nawet na komputerze z RTX 4080 i przy włączonej technologii DLSS 3 w grze zdarzają się nagłe spadki klatek na sekundę, ze 120 FPS do wartości zaledwie 20 FPS. Stuttering również pojawia się regularnie.

Gra zawiera też wiele błędów – nieistniejące ściany tam, gdzie ściany być powinny, miejsca, w których można utknąć na wieczność i nie tylko. Czasami pewne wydarzenia w grze się nie inicjowały, co zmuszało mnie do restartowania całych poziomów.

Podsumowanie

Po spędzeniu w The Lord of the Rings: Gollum kilku ładnych godzin naprawdę nie rozumiem, dlaczego ta gra ujrzała światło dzienne. Daedalic Entertainment powinno chyba na stałe powrócić do tworzenia przygodówek point-and-click. Widać doskonale, że Daedalic Entertainment nie miało na grę o Gollumie dobrego pomysłu i brakowało mu doświadczenia, by tę grę dopracować.

To naprawdę smutne, że The Lord of the Rings: Gollum jest takim rozczarowaniem w niemal każdym aspekcie. Wierzę, że bardziej doświadczone i lepiej zorganizowane studio mogłoby zrobić znacznie więcej z historią Smeagola, a także dostarczyć produkt z ciekawszą rozgrywką i znacznie lepszą grafiką.

Biorąc pod uwagę jakość The Lord of the Rings: Gollum, irytuje mnie fakt, że ta gra kosztuje aż 199 złotych. To naprawdę o dużo za dużo. Mam przeczucie, że tytuł ten nie sprzedawałby się jednak lepiej w cenie poniżej 100 złotych.

Ocena ogólna: 3/10

Czy Shrek wygra z pierniczkami?

Czy Shrek wygra z pierniczkami?

Jeżeli jeszcze nie słyszeliście o grze Unknown Ogre Simulator, to w sumie nic dziwnego, gdyż jest mało znana. To raczej ciekawostka, co przy obecnym stanie techniki i wiedzy może osiągnąć jedna osoba. Tak! Youtuber Fat Dino opublikował fiilm, w którym pokazuje proces tworzenia gry z całkiem znanym zielonym ogrem w roli głównej w stylu God of War.

Film możecie obejrzeć tutaj:

Zaś samą grę – tutaj: 

https://fatdino.itch.io/ogre-simulator

Na pochwałę zasługuje stworzenie interfejsu, nawiązującego do gier typu Diablo oraz nietuzinkowy pomysł. Nasza redakcja chce więcej takich produkcji (no, może ciut dłuższych) – jeżeli jakieś znacie, dawajcie nam znać!

Amnezja w bunkrze

Amnezja w bunkrze

Nasi rodzimi youtuberzy oraz zachodnia prasa rozpływają się nad strasznością rozgrywki w Amnesia: The Bunker, która miała premierę 23 maja.

Faktycznie, strach się bać. Jako żołnierz francuskiej armii gracz będzie musiał poruszać się nie tylko w okropnościach wojny, ale także walczyć o wydostanie się z bunkra, w którym jest śledzony przez potwora. Aby ukończyć ten tytuł Amnesia, gracze będą musieli rozwiązywać zagadki i unikać ataków.Gra oferuje trzy poziomy trudności i dwie różne zakończenia, a czas gry zależy od poziomu trudności i stylu gry gracza, lecz jest przewidywany na 4-6 godzin. Klimat jest tak gęsty, że można go kroić nożem, a jak do tej pory Amnesia: The Bunker została okrzyknięta najstraszniejszą grą tego roku. Niestety, jest dość krótka (ale może to dobrze, za dużo stresu to niezdrowo), ale za to nie taka tania, bo ok. 114 zł na Steamie. 

Frictional Games do tej pory wydało m.in. w tym Penumbra: Overture, Penumbra: Black Plague, Penumbra: Requiem, Amnesia: The Dark Descent, Amnesia: A Machine for Pigs i SOMA1.