Nowe Legionowo-Halloweenowe tapety!

Nowe Legionowo-Halloweenowe tapety!

 Halloween zbliża się wielkimi krokami więc z tej okazji Lenovo Legion przygotowało dla Was nowe, przerażające tapety w dwóch różnych stylach.

Tapety są łatwe do pobrania oraz są w wysokiej rozdzielczości, co zapewni doskonałą jakość obrazu na Waszych pulpitach – zarówno komputerów stacjonarnych, gamingowych laptopów, jak i konsol!

Jeśli więc chcesz wprowadzić trochę strasznego klimatu do swojego komputera, to koniecznie musisz pobrać te tła z tych linków

Krwistoczerwona: https://cutt.ly/halloweenLLred Upiornie niebieska: https://cutt.ly/halloweenLLblue .

No chyba, że się boisz 🙂

TOP 5 odsłon serii Grand Theft Auto

TOP 5 odsłon serii Grand Theft Auto

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem twórców, to już w przyszłym roku gracze doczekają się wielkiego święta – premiery nowej części cyklu Grand Theft Auto. Zanim jednak to nastąpi, postanowiliśmy przygotować zestawienie najlepszych naszym zdaniem odsłon GTA, w które każdy powinien zagrać.

Spis treści

GTA: Chinatown Wars

Wydane w 2009 roku Chinatown Wars było pozytywnym zaskoczeniem. Po części pozwoliła powrócić do przeszłości serii, dzięki widokowi od góry, kojarzonemu z pierwszymi odsłonami cyklu. Zaoferowała też jednocześnie wciągający gameplay i ciekawą historię.

Spotkała się z niezwykle ciepłym przyjęciem graczy i recenzentów, choć nie pobiła rekordów sprzedażowych. Na początku trafiła na Nintendo DS, później także na PSP.

Fabuła opowiada o członku triady, który stara się odzyskać rodzinną pamiątkę z rąk tajemniczych złodziei. Historia obraca się przede wszystkim wokół wewnętrznej rywalizacji w chińskiej mafii. Gameplay jest tu natomiast prosty, łatwy i najzwyczajniej w świecie niezwykle przyjemny.

GTA IV

Przygody Nico Bellica to do dziś prawdopodobnie najbardziej wyjątkowe Grand Theft Auto, przynajmniej spośród głównych części serii. Twórcom udało się tu zaoferować niepowtarzalny, ponury klimat, do którego jednak świetnie dopasowano różne lżejsze czy humorystyczne wątki oraz sytuacje.

Gameplay, szczególnie system strzelania, do dziś pozostają zdaniem wielu najlepsze w całym cyklu, przede wszystkim za sprawą lepszej fizyki – zarówno modeli wrogów, jak też otoczenia. Samochody po kraksach wyglądały o wiele bardziej imponująco pod względem zniszczeń. Niestety, ten sam system fizyki był powodem problemów z optymalizacją, dlatego też Rockstar już do niego nie powrócił.

Gra doczekała się też dwóch fantastycznych dodatków. Zarówno The Lost and Damned i Ballad of Gay Tony są zdecydowanie warte uwagi.

GTA: Vice City

Kiedy myślimy o tej odsłonie GTA, wspominamy przede wszystkim niepowtarzalny klimat Vice City, wzorowanego na Miami lat 80. Świetna, przebojowa i kolorowa atmosfera pięknie kontrastuje z poważnymi tematami i brutalną rywalizacją grup przestępczych.

Opowieść o zemście i stopniowym pięciu się po szczeblach gangsterskiej kariery wciąga od początku do końca. Czuć tu wyraźne inspiracje kultowymi filmami, takimi jak chociażby Człowiek z blizną.

Z pewnością niezwykle ciekawy będzie powrót do miasta Vice City w GTA 6 w 2025 roku.

GTA V

W piąty Grand Theft Auto powinien zagrać każdy. Pastisz amerykańskiej popkultury i ironiczna krytyka konsumpcjonizmu wyszła tu twórcom niezwykle dobrze, a do tego otrzymujemy oczywiście angażującą fabułę i ciekawych bohaterów.

Wprowadzenie aż trzech grywalnych postaci, niezwykle różnorodnych, pozytywnie wpłynęło na urozmaicenie przygody. W GTA 5 nie ma miejsca na nudę. Jako Michael idziemy na terapię i ratujemy córkę z jachtu bandziora, by po chwili rywalizować z wrogim gangiem jako Franklin, a później obudzić się na kacu gdzieś w krzakach jako Trevor…

GTA 5 to także początek dla GTA Online. Ten eksperyment sieciowy okazał się tak wielkim hitem, że twórcy do dziś go rozwijają – i właśnie dzięki niemu zarabiają potężne pieniądze z mikropłatności.

GTA: San Andreas

Ta odsłona GTA była przełomowa. Rockstar nie bał się eksperymentowania z różnymi mechanizmami rozgrywki. Wprowadzono możliwość posiadania partnerki, ćwiczenia na siłowni i zmienną budowę ciała, wspinaczkę, system gangów i wiele więcej.

W grze odwiedzamy aż trzy miasta, co do dziś pozostaje czymś wyjątkowym na tle innych odsłon cyklu. Pozwoliło to w rozsądny sposób uczynić całość interesującą i pozbawioną nawet odrobiny monotonii.

Historia również nadal trzyma wysoki poziom i pozostaje prawdopodobnie najlepszą w całej serii – głównie ze względu na to, że fabuła i scenariusz po prostu świetnie pasują do klimatu oraz wszystkich postaci, zarówno bohatera, jak i jego kompanów oraz wrogów. San Andreas jest po prostu doskonałe.

Recenzja Star Wars: Outlaws. Takich Gwiezdnych Wojen to ja nie chcę

Recenzja Star Wars: Outlaws. Takich Gwiezdnych Wojen to ja nie chcę

Mimo że jestem wielką fanką Gwiezdnych Wojen, to nie czekałam z niecierpliwością na grę Star Wars: Outlaws i nie wiązałam z nią wielkich nadziei. Wynikało to z dwóch rzeczy. Raz, że Ubisoft powtarza w swoich produkcjach te same schematy, które już dawno się zestarzały. Dwa, że zapisów rozgrywki opublikowanych przed premierą było bardzo mało, a te które opublikowano, nie wyglądały obiecująco. Mimo to, gdy nadarzyła się okazja pograć w ten tytuł, wypróbowałam go. Chciałam bowiem sprawdzić, czy słusznie nastawiłam się negatywnie, czy to jednak produkcja godna polecenia. Zapraszam Was więc do mojej recenzji Star Wars: Outlaws.

Spis treści

Star Wars: Outlaws w skrócie

Zanim przejdę stricte do mojej opinii na temat Star Wars: Outlaws, przybliżę Wam co nieco zarys tej gry. No więc Star Wars: Outlaws to gra akcji z otwartym światem, w którym wcielamy się w Kay Vess, początkującą szmuglerkę, której towarzyszymy podczas jej prób wspinania się po kolejnych szczeblach przestępczego półświatka.

W ramach rozgrywki akcję oglądamy z perspektywy trzeciej osoby, wykonujemy przeróżne zadania i odwiedzamy przeróżne planety znane z uniwersum Gwiezdnych Wojen, takie jak Tatooine. Akcja ta rozgrywa się między wydarzeniami przedstawionymi w Imperium kontratakuje i Powrót Jedi i skupia się na wspomnianym przestępczym półświatku, w którym o dominację walczą wielkie syndykaty takie jak te należące do Pyke’ów i Huttów.

Trudne początki rozgrywki i… nie tylko początki

Jak wspomniałam we wstępie, jestem miłośniczką uniwersum Gwiezdnych Wojen. Dotychczas zdążyłam zobaczyć większość treści, które na przestrzeni lat zaserwował Lucasfilm, no, poza niesławnym „Holiday Specialem” i niektórymi najnowszymi produkcjami, takimi jak Opowieści z Imperium. Grałam też w wiele gwiezdnowojennych gier i wiecie co? Praktycznie nie zdarzało mi się, by obcowanie z tymi treściami powodowało we mnie poczucie nudy. Niestety, to poczucie w Star Wars: Outlaws towarzyszyło mi dość często, zwłaszcza na początku rozgrywki.

Choć Star Wars: Outlaws określane jest jako gra z otwartym światem, pierwsze kilka godzin zabawy w tej produkcji to zabawa bardzo tunelowa. Gra oddaje nam bowiem do dyspozycji wręcz mikroskopijny obszar planety Cantonica i wiedzie nas przez ten obszar jak po sznurku. Nie pozwala wejść w interakcję ze zbyt wieloma NPC’ami i nie oferuje zbyt wielu sposobów na stawienie czoła wyzwaniom napotkanym podczas przechodzenia kolejnych rozdziałów fabularnego wstępu.

Podczas początków rozgrywki w Star Wars: Outlaws mamy też pierwszą styczność z problemami, które potem potrafią się naprawdę mocno dawać we znaki. Te problemy to przede wszystkim nudne skradankowe sekwencje (nudne ze względu na projekt świata i zachowanie postaci niezależnych), których nie możemy pokonać inaczej, niż skradając się. Do tego należy dołożyć fakt, że gra często uniemożliwia dokonywanie zapisów gry, a przy tym automatycznych zapisów dokonuje rzadko, przez co po ewentualnej porażce każde nam pokonywać wspomniane nudne skradankowe sekwencje (i nie tylko je) niemal w stu procentach od nowa. To wszystko mocno frustruje, zwłaszcza że Star Wars: Outlaws to gra w 90 procentach skradankowa.

Jeszcze bardziej frustruje to, jak głupia jest sztuczna inteligencja wykorzystana w grze. Przeciwnicy i NPC są absolutnie ślepi na nasze działania. Przykład? Jeden z nich potrafi nie zauważyć, że tuż obok niego zabiliśmy towarzysza, który patrolował z nim okolicę. Poza tym NPC nie są w stanie dostrzec ciał leżących w wysokiej trawie.

Kolejny grzech Star Wars: Outlaws to system walki. Kay Vess posługuje się w zasadzie tylko jedną bronią – pistoletem blasterowym, który z czasem możemy ulepszać i modyfikować. W trakcie rozgrywki możemy podnosić inne bronie upuszczane przez przeciwników, ale tylko na moment, do czasu wykorzystania „ładunków” oferowanych przez daną broń, co z punktu widzenia ich charakteru jest to kompletnie bezsensowne. W końcu nie są to bronie na kończące się naboje. Brzmi to trochę tak, jakby twórcom nie chciało się zaprojektować systemu ulepszeń większej liczby broni i jakby nie chciało im się dać graczom większej swobody w kwestii stylu rozgrywki. Konieczność strzelania przez cały czas tylko jednym pistoletem z czasem się nudzi. Dla porównania, w Star Wars: Jedi Survivor mieliśmy do wyboru wiele stylów walki. Ba, mogliśmy nawet walczyć mieczem świetlnym z pistoletem w drugiej ręce!

Ograniczenia dotyczą również dostępności pojazdów. W Star Wars: Outlaws nie możemy ukraść speedera stormtrooperom czy wsiąść do AT-ST, niezależenie jak bardzo byśmy tego chcieli. Ponadto, jeżdżąc speederem możemy strzelać tylko podczas korzystania ze specjalnej umiejętności Adrenaline Rush.

Bezsensowny jest też otwarty świat

W kwestii swobody rozgrywki z czasem robi się lepiej. Po kilku misjach na księżycu Toshara w końcu możemy oddalić się nieco od obszarów, do których prowadzi główna linia fabularna, zająć się odkrywaniem skarbów i wykonywaniem pobocznych zadań. Niemniej, o ile jesteśmy zachęcani do wykonywania tych aktywności możliwością odblokowania pewnych ulepszeń ekwipunku oraz nowych umiejętności, tak są one kompletnie nieciekawe fabularnie. Znajdźki i zagadki, na które możemy natrafić, są zaś bardzo generyczne. Szkoda.

Trzeba też dodać, że te treści dostępne w świecie gry, które mogą nas jakkolwiek zainteresować, są oddzielone przez ogromne puste przestrzenie. Poza tym gra pozwala nam zwiedzić tylko niewielkie fragmenty kilku planet, a w kosmosie, choć możemy latać statkiem kosmicznym, nie ma zbyt wiele do roboty. Innymi słowy, to, że Star Wars: Outlaws jest grą „z otwartym światem” wcale nie jest zaletą, ponieważ tytuł ten nijak nie wykorzystuje swojej przestrzeni. W związku z tym do gustu zdecydowanie mocniej przypadło mi zdecydowanie bardziej liniowe Star Wars: Jedi Survivor, które nie marnowało mojego czasu nudnymi side questami, a przy tym oferowało satysfakcjonującą rozgrywkę.

No właśnie, ta fabuła

Treści przygotowywane od lat przez Dave’a Filoniego pokazują, że świat Star Wars ma w zanadrzu naprawdę barwne postaci i ciekawe opowieści. Tymczasem Star Wars: Outlaws pod względem fabularnym jest bardzo płaskie. Nie chwyta za serce i nie wywołuje silnych emocji. Tak, gra ma w zanadrzu pewne zwroty akcji, ale są one dość przewidywalne.

Sama postać Kay Vess jest dosyć irytująca. To głównie dlatego, że dialogi, w które ta wchodzi z innymi są często głupie, nieciekawe i niezbyt błyskotliwe. Poza tym, ta postać nie zmienia się za bardzo na przestrzeni rozgrywki, a twórcy nie ukazują nijak jej głębszych warstw. Wydarzenia, z którymi ma ona do czynienia, nie wpływają na jej osobowość. Zdecydowanie bardziej do gustu przypadła mi postać droida ND-5.

Oprawa graficzna i kwestie techniczne

To, za co można pochwalić Star Wars: Outlaws to oprawa wizualna. W takich miejscach jak Tatooine czy miasto Mirogana można poczuć, że mamy do czynienia ze światem Gwiezdnych Wojen – światem, który żyje. W tej kwestii pomaga realistyczna grafika, do pary z ray tracingiem, poprawiającym jakość oświetlenia. Niemniej, jeśli macie kartę graficzną z niewielką ilością pamięci VRAM i włączycie najbardziej wymagające efekty, takie jak oświetlenie bezpośrednie, doświadczycie w tej grze problemu niedoczytujących się tekstur – problemu, którego nie rozwiązuje włączenie DLSS 3.5. Ponadto Star Wars: Outlaws rozczarowuje w kwestii animacji twarzy i ruchów postaci – w grze z 2024 roku te powinny prezentować się dużo, dużo lepiej.

Jeśli zaś chodzi o muzykę przygotowaną na rzecz tej gry, to nie brak jej gwiezdnowojennego klimatu. Na udźwiękowienie również nie można narzekać.

A czy w Star Wars: Outlaws można natrafić na jakiekolwiek błędy? Niestety tak. Nawet po ostatnich patchach zdarzyło mi się, że zostałam wyrzucona z gry do pulpitu. Ponadto gra regularnie zmienia rozdzielczość mojego wyświetlacza na 4K, mimo że wcale nie mam monitora 4K.

Do tego trzeba dołożyć to, że Star Wars: Outlaws ma straszny system kolizji, żeby nie powiedzieć, że nie ma żadnego.

Podsumowanie

Niewątpliwie wielu z Was będzie się bawić w Star Wars: Outlaws lepiej niż ja. Moim zdaniem jednak Ubisoft poradził sobie z uniwersum Gwiezdnych Wojen bardzo kiepsko – jeszcze gorzej niż Electronic Arts. Ładna oprawa graficzna nie wystarczy – dobra produkcja musi oferować też ciekawą fabułę z interesującymi postaciami, satysfakcjonują rozgrywkę i przemyślany świat, a tego wszystkiego w Star Wars: Outlaws niestety nie ma.

Star Wars: Outlaws nie jest też pod żadnym względem przełomowe, mimo że porzuca punkty doświadczenia i wbijanie poziomów na rzecz konieczności realizacji zadań odblokowujących nowe umiejętności. Trudno byłoby mi więc wyobrazić sobie zakup tej gry, zwłaszcza że bazowo jest ona wyceniona na aż 289,90 złotych.

TOP 5 gier w uniwersum Obcego

TOP 5 gier w uniwersum Obcego

Film Obcy: Romulus zadebiutował niedawno w kinach i przyciąga wielu widzów. Taka premiera to dobra okazja, by przypomnieć najlepsze gry osadzone w uniwersum zapoczątkowanym w 1979 roku przez Ridleya Scotta.

Spis treści

Aliens vs. Predator 2

Sequel gry z 1999 roku od studia Monolith Productions to do dziś, mimo swojego wieku, jedna z najlepszych gier, jakiej doczekało się łączone uniwersum Obcego i Predatora.

Tytuł ten pozwala przeżyć angażującą przygodę w ramach trzech kampanii fabularnych. W każdej wcielamy się w inną postać – w żołnierza Marine, w ksenomorfa, a także w kosmicznego łowcę: Predatora. Owocuje to fantastycznie zróżnicowaną rozgrywką.

Kampanie są świetnie zaprojektowane, ale o sile tej gry świadczył też w dużej mierze niezwykle wciągający tryb multiplayer, w którym także można było wcielać się w przedstawicieli każdej frakcji. Polowanie na innych graczy jako obcy to niepowtarzalne doświadczenie.

Obcy: Izolacja

Tak, tak, ta gra wylądowała już w naszym niedawnym zestawieniu najlepszych horrorów z czasów współczesnych, ale… Cóż poradzić, że to także jedna z najwspanialszych, o ile nie ta najlepsza, gra z ksenomorfami?

Przede wszystkim, żadna inna produkcja w tak fantastycznym stylu nie odwzorowuje klimatu pierwszych filmów z serii. To jak wygląda eksplorowana przez bohaterkę stacja kosmiczna, to jaką atmosferę zdołali wykreować twórcy – to po prostu fenomenalne osiągnięcie.

Wielką sztuką było też zaprojektowanie inteligencji ksenomorfów w taki sposób, by przez całą grę budziły grozę i stanowiły zagrożenie. Nawet gracze nieprzepadający za horrorami po prostu muszą w Izolację zagrać. To jeden z tych tytułów, który zapamiętuje się na zawsze.

Aliens: Dark Descent

To chyba najbardziej wyjątkowa gra z tego zestawienia i najbardziej oryginalna produkcja, nie tylko z uniwersum Obcego. Kierujemy tu bowiem grupą żołnierzy Marines, akcję obserwujemy z góry, w rzucie izometrycznym, a podczas walki kluczowe jest korzystanie z aktywnej pauzy.

Zatrzymujemy grę, by wydać rozkazy naszym postaciom. Gdzie strzelić, gdzie rzucić granat czy rozstawić działko. Wbrew pozorom, starcia z ksenomorfami w takim stylu – nie w formie typowej strzelanki – też budzą spore emocje. Tym bardziej, że gra bywa naprawdę trudna.

Ponadto, mimo nietypowej perspektywy, twórcom udało się zbudować świetną, mroczną i momentami budzącą grozę atmosferę. To spore osiągnięcie.

Aliens: Fireteam Elite

Fireteam Elite nie jest najlepszą grą kooperacyjną w historii, ale… Z tego uniwersum lepszej raczej nie znajdziemy. W momencie premiery zaoferowano trochę mało zawartości, lecz obecnie to naprawdę godna uwagi produkcja, jeśli macie znajomych, z którymi możecie zagrać.

Najważniejsze, że mechanizm strzelania po prostu sprawia niesamowitą frajdę. To klucz do sukcesu w grach tego typu – i to deweloperom udało się zrealizować świetnie. Niezależnie od tego, jaką postacią gramy.

Do wyboru mamy różne klasy żołnierzy, wyruszamy na kilkunastominutowe misje, podczas których musimy odpierać ataki obcych, a także zbuntowanych cyborgów.

Aliens vs. Predator: Extinction

Na koniec jeszcze jedna nietypowa gra. Nie dość, że strategia w uniwersum Obcego, to na dodatek strategia… dostępna wyłącznie na konsolach. Zadebiutowała na PlayStation 2 i pierwszym Xboksie.

To jednak przykład tego, jak można porządnie zaprojektować RTS-a z myślą o kontrolerze. Kojarzy się to nieco z wydanym później Halo Wars. Sednem rozgrywki jest kontrolowanie grup jednostek, a nie mikrozarządzanie bazą i wojskami.

Frakcje były odpowiednio zróżnicowane, a kampania całkiem różnorodna jak na strategię. Szkoda, że nie doczekaliśmy się żadnego remastera.

Konkurs – wygraj gadżety Lenovo Legion!

Konkurs – wygraj gadżety Lenovo Legion!

Uwaga! Lenovo Legion Gaming Community przygotowało konkurs, w którym możecie wygrać fantastyczny sprzęt gamingowe i będzie to naprawdę łatwe!

Uczestnikiem konkursu może być każda pełnoletnia osoba fizyczna zamieszkała na terytorium Polski, zarejestrowana na stronie Legion Gaming Community https://cutt.ly/gcgiveaway. Osoby, które ukończyły 13 lat, ale nie mają jeszcze 18 lat, mogą uczestniczyć w konkursie za zgodą rodzica lub opiekuna prawnego.

Aby wziąć udział w konkursie, wystarczy zarejestrować się i posiadać aktywne konto na Lenovo Legion Community, a w komentarzu w dedykowanym wątku konkursowym https://cutt.ly/gcgiveaway zamieścić odpowiedź na pytanie: „Którą nagrodę chcesz wygrać i dlaczego to właśnie do Ciebie powinna powędrować ta nagroda?”

Jury konkursowe wybierze 4 osoby, które w najbardziej kreatywny sposób odpowiedzą na pytanie konkursowe. Warto brać udział, bo nagrody są zacne!

Pierwsze miejsce: klawiatura Lenovo Legion K500,

Drugie miejsce: plecak Lenovo Legion Armoured Backpack II 17″,

Trzecie miejsce: słuchawki Lenovo Legion H300,

Czwarte miejsce: myszka Lenovo Legion M300.

Do zobaczenia na forum!

Recenzja Warhammer 40,000: Space Marine 2. Sequel bezpieczny, ale świetny

Recenzja Warhammer 40,000: Space Marine 2. Sequel bezpieczny, ale świetny

Wydany trzynaście lat temu Space Marine w końcu doczekał się sequela. Druga część serii debiutuje 6 września na PC oraz konsolach PS5 i Xbox Series. Kontynuacja jest wierna oryginałowi i nie proponuje żadnych zaskakujących nowości, ale najważniejsze, że jest po prostu świetną grą akcji.

Główny bohater to ponownie Titus. Kosmiczny marine po wydarzeniach z pierwszej części odbył już pokutę i zostaje skierowany do walki z siłami Tyranidów. Krwiożerczy kosmici – wzorowani częściowo na ksenomorfach, częściowo na dinozaurach – przeprowadzają inwazję na jedną z planet należących do Imperium. Trzeba ich za wszelką cenę powstrzymać.

Fabuła nie jest wybitna i stanowi bardziej pretekst do kolejnych walk i odwiedzania nowych lokacji. Jest też jednak jak najbardziej wystarczająca i zadowalająca, jeśli chodzi o typ gry, z jakim mamy do czynienia. Mamy tu jeden ciekawy zwrot akcji, a na dodatek fani uniwersum Warhammera 40,000 z pewnością ucieszą się z różnych subtelnych odniesień, czy nawet pewnego teasowania możliwej fabuły w kolejnej części.

Struktura misji jest niemal identyczna, jak w pierwszym Space Marine. Trafiamy na miejsce akcji i idziemy do celu – po drodze walcząc z przeciwnikami. Czasem trzeba uruchomić jakiś generator, czasem bronić czegoś przed obcymi, czasem pobrać kluczowe dane z terminala. To gra, w której nie chodzi o różnorodność zadań, a o jak najczęstsze potyczki.

Starcia z wrogami są szalenie satysfakcjonujące, brutalne i emocjonujące. W walce używamy broni palnej – może to być karabin, broń plazmowa, pistolety – oraz mieczy czy wielkiego młota. Łączenie strzelania i walki w zwarciu to norma. Trudno zresztą jednak tego uniknąć, gdy hordy wrogów często nas otaczają.

Prujemy więc do zbliżających się grup kosmitów ołowiem, by po chwili zacząć szatkować bestie mieczem łańcuchowym. Wykonujemy też efektowne finishery, by odzyskiwać pancerz. Nowość to możliwość parowania niektórych wrogich ataków, co pozwala potem czasem wykonać specjalny, mocniejszy strzał w głowę odrzuconego w taki sposób przeciwnika.

Frajda płynąca z walki wynika w dużej mierze z tego, jak starcia wyglądają. Rozpadający się na kawałki kosmici, mnóstwo efektów dookoła nas, widoczne nawet daleko w tle inne bitwy toczone przez siły Gwardii Imperialnej z najeźdźcami – Space Marine 2 jest po prostu… epickie.

Ukończenie kampanii fabularnej to kwestia ośmiu czy dziewięciu godzin, ale twórcy przygotowali też sześć misji do trybu kooperacji, które wydłużają czas rozgrywki o jakieś trzy godziny. Dodatkowe zadania wykonamy nawet bez znajomych, bo w boju mogą towarzyszyć nam po prostu komputerowi towarzysze. Misje z trybu co-opowego są ściśle powiązane z fabułą głównego trybu, co jest z pewnością fajnym rozwiązaniem.

Jakby tego było mało, deweloperzy przygotowali też tryb potyczek PvP, pozwalający walczyć z innymi graczami. Przed premierą nie mogliśmy dokładnie przetestować tego elementu multiplayerowego, lecz nawet bez niego zawartość dostępna w Space Marine 2 robi wrażenie. Gra z pewnością wypada celująco, jeśli chodzi o stosunek ceny do jakości i oferowanego contentu.

Oprawa graficzna stoi na wysokim poziomie. Przyczepić można się tylko do niezbyt dobrze wyglądających momentami rozbryzgów krwi Tyranidów, ale jest to jednak drobnostka. Ogromne wrażenie robią nieraz lokacje – potężne imperialne budynki, wnętrze bazy odwiedzanej między misjami, wszystko to pomaga budować świetny klimat uniwersum kosmicznego Warhammera.

Space Marine 2 to gra prosta i nieprzekombinowana. Nie udaje czegoś, czym nie jest. To po prostu czysta, brutalna akcja w interesującym świecie. Jeśli tęsknicie za niczym nieskrępowaną, ekscytującą sieczką – to zdecydowanie pozycja warta uwagi.

TOP 10: Najlepsze gry, w których zamienisz się w budowniczego

TOP 10: Najlepsze gry, w których zamienisz się w budowniczego

Wielu graczy raz na jakiś czas ma potrzebę pobudzenia swojej kreatywności. Tę potrzebę doskonale spełniają gry, które pozwalają puścić wodze wyobraźni i stworzyć przeróżne ciekawe konstrukcje. W niniejszym zestawieniu postanowiliśmy przedstawić Wam kilka godnych polecenia gier, w których wcielisz się w rolę architekta i budowniczego. Nie przedłużając, zapraszamy do lektury!

The Sims 4

Seria The Sims to oczywiście kultowa już seria symulatorów życia. Jak wiadomo, nieodłączną częścią każdej z jej odsłon jest tryb budowania, w którym możemy od podstaw zaprojektować, zbudować i wyposażyć nie tylko miejsce zamieszkania dla naszych Simów, ale również wybraną parcelę publiczną. The Sims 4 tryb budowania oddaje w ręce graczy szczególnie dużo narzędzi, pozwalając na budowę ścian o różnych wysokościach, okrągłych tarasów czy całych pokojów na raz, a nawet personalizowanie dachów. Rzecz jasna, warto wypróbować także The Sims 2 i The Sims 4, by sprawdzić co w tych grach tryb budowania oferuje.

Minecraft

Naprawdę trudno o grę, która rozwija wyobraźnię bardziej niż Minecraft. W tytule tym możemy zbudować co tylko chcemy, korzystając z dostępnych w grze receptur i bloków, których baza notabene nieustannie się powiększa. Minecraft oferuje nawet specjalny, kreatywny tryb rozgrywki, gwarantujący natychmiastowy dostęp do wszystkich bloków w grze, możliwość latania oraz możliwość błyskawicznego niszczenia bloków. Opracowano go specjalnie z myślach o osobach z zamiłowaniem do tworzenia i projektowania własnych unikatowych konstrukcji. Doskonale możliwości Minecrafta oferują projekty, jakie na przestrzeni lat gracze zrealizowali w nim własnymi siłami. W grze odtworzono nawet niemal całe Śródziemie z Władcy Pierścieni Tolkiena. Serio.

Valheim

Valheim to gra sruvivalowa, która w zeszłym roku niespodziewanie stała się hitem wśród graczy. Jej popularność do dziś nieco przygasła, ale mimo to warto ją wypróbować. To dlatego, że tytuł ten pozwala przemierzać graczom proceduralnie generowane światy inspirowane kulturą wikingów, polować na zamieszkujące je bóstwa i rzecz jasna walczyć o przetrwanie. Istotnym elementem tej walki jest nie tylko zdobywanie pożywienia, ale również budowa schronienia. Z czasem zwykłego zamiast schronienia możemy jednak zacząć konstruować ogromne twierdze, statki i wszystko inne, co tylko nam przyjdzie do głowy – według naszego pomysłu.

No Man’s Sky

Początkowo No Man’s Sky było grą raczej przeciętną, ale dziś, po wielu aktualizacjach, jest grą naprawdę świetną. Tytuł ten jest produkcją z pogranicza gry akcji i survivalu, w której eksplorujemy olbrzymią galaktykę przy pomocy kosmicznego statku i odwiedzamy odkrywane przez siebie planety. W No Man’s Sky możemy jednak zbudować nawet niejedną własną kosmiczną bazę – na takich planetach, jakie sobie upatrzymy. Gra oddaje w nasze ręce cały szereg modularnych ścian, dachów, podłóg i innych elementów, z których możemy stworzyć wyobrażone przez siebie konstrukcje. Ba, ich wachlarz jest przez deweloperów nieustannie poszerzany.

Block’hood

Block’hood to naprawdę nietypowy citybuilder, który nie stawia na to, aby budować jak największe miasta, a na to, by budować jak najbardziej ekologiczne miejskie ekosystemy. W grze do dyspozycji mamy obszar o bardzo małej powierzchni i to na nim, korzystając z całego szeregu bloków, mamy niczym z puzzli stworzyć samowystarczalne sąsiedztwo, żyjące w zgodzie z naturą i korzystające z odnawialnych źródeł energii. Rzecz jasna, takie warunki wymuszają na nas budowanie wzwyż, co powoduje powstawanie wielopiętrowych i unikatowych wieżowców.

House Flipper

House Flipper jest polską grą niezależnego dewelopera o nazwie Empyrean. Pozwala nam ona wcielić się w rolę jednoosobowej ekipy remontowej odpowiadającej za renowację domów. Podczas wirtualnej rozgrywki w House Flipper kupujemy domy, a następnie remontujemy co trzeba i sprzedajemy nieruchomości. Na liście naszych zadań jest tu nie tylko wyburzanie ścian i planowanie przestrzeni, ale również zakup mebli i innych ciekawych dodatków. Możemy zadbać nawet o takie detale jak ścieranie kurzy czy też mycie okien. Warto wspomnieć, że w House Flipperze na graczy czekają naprawdę przeróżne wyzwania. W końcu, mieszkania wymagające remontu potrafią skrywać niezłe niespodzianki.

Cities: Skylines

Choć Cities: Skylines zadebiutowało wcale nie tak dawno, bo w 2015 roku, można powiedzieć, że jest to już klasyk w kategorii city builderów i to klasyk bardzo wysoko oceniany. Ta bazująca na idei Sim City gra pozwala graczom budować i zarządzać miastem, dbając przy tym o bieżące potrzeby mieszkańców oraz oczywiście stan finansów. Do naszej dyspozycji oddawane są mapy o powierzchni nawet 36 kilometrów kwadratowych, które musimy zabudować strefami mieszkalnymi, handlowymi i przemysłowymi, projektując przy tym infrastrukturę drogową i kolejową oraz planując komunikację miejską. Ba, w naszych rękach są również wywóz śmieci, wodociągi, prąd, a nawet służby porządkowe.

Rimworld

Rimworld to kolejna produkcja w naszym zestawieniu, która pozwoli Ci wcielić się w rolę architekta/budowlańca poza Ziemią. Jest to bowiem gra strategiczna osadzona w realiach science-fiction, w której Twoim zadaniem będzie między innymi rozbudowa kosmicznej kolonii. Co jednak ciekawe, tytuł ten posiada zaawansowany, dynamiczny system sztucznej inteligencji odpowiadający za kształtowanie historii, który sprawia, że każda rozgrywka w RimWorld mocno różni się od poprzedniej. Ten przeprowadza bowiem symulacje w zakresie psychologii, broni palnej, walki wręcz, klimatu, biomów, dyplomacji, relacji międzyludzkich, sztuki, medycyny, handlu a nawet ekologii. Jak widać, nie bez powodu RimWorld posiada 99% pozytywnych recenzji na Steamie.

Subnautica

Subnautica to gra stawiająca przed graczem wyzwanie przetrwania na obcej, niemal kompletnie zalanej wodą planecie. Tak jak w niemal każdej innej grze survivalowej, kluczowym aspektem związanym w niej ze stawianiem czoła temu wyzwaniu jest budowa odpowiedniego schronienia. Schronienie to bowiem nie dość, że zapewnia miejsce, do którego gracz może wrócić po tlen, to stanowi magazyn dla zebranych przez niego surowców, a nawet miejsce pozwalające na hodowanie żywności. To, jak baza gracza będzie wyglądać, zależy w dużej mierze od niego, albowiem do dyspozycji ma on cały szereg planów umożliwiających konstrukcję przeróżnych modułów schronienia. Co najlepsze, Subnautica posiada nawet tryb Kreatywny, który umożliwia budowanie bez ograniczeń.

Terraria

Jak wyglądałby Minecraft w 2D? Wcale nie trzeba sobie tego wyobrażać, albowiem odpowiedzią na to pytanie jest Terraria. Ta zręcznościowa, survivalowa gra z otwartym światem cechuje się charakterystyczną oprawą graficzną, przyjemną dla uszu muzyką oraz rozgrywką, która potrafi zaabsorbować nawet na kilkaset godzin. Kanciasty świat, zwiedzanie jaskiń, tworzenie kopalni, walka z potworami, crafting – z tym wszystkim mamy do czynienia w Terrarii. Kluczową częścią rozgrywki w Terrari jest jednak również tworzenie dowolnych konstrukcji i budowli, które sobie wyobrazimy.

Świetne gry wideo, które mają już ponad 30 lat

Świetne gry wideo, które mają już ponad 30 lat

Aż trudno uwierzyć, że pierwszy komputer powstał ponad 70 lat temu. Pierwsze gry zaczęły pojawiać się nie co później, ale nie zmienia to faktu, że na ryku dostępnych jest wiele świetnych starych gier. Tym razem postanowiliśmy przybliżyć Wam kilka godnych uwagi produkcji, które zadebiutowały mniej więcej 30 lat temu. Jeśli jeszcze nie mieliście z nimi do czynienia, koniecznie w nie zagrajcie.

Street Fighter 2

Street Fighter 2 na przestrzeni lat doczekał się mnóstwo reedycji. Jego pierwsza wersja swojej premiery doczekała się jednak w roku 1991, na wielu platformach. Tytuł ten to klasyczna bijatyka firmy Capcom, która daje nam możliwość wcielenia się w jedną z ośmiu postaci i zmierzenia się z kolejnymi przeciwnikami jeden-na-jeden. Każda z tych postaci rzecz jasna posiada właściwy dla siebie styl walki i umiejętności specjalne. Niektóre domowe wersje Street Fightera 2 sprzedały się w milionach egzemplarzy. I nic dziwnego – to jedna z gier w stylu „easy to learn, hard to master” z satysfakcjonującą rozgrywką.

Sonic The Hedgehog

Tak, słynna gra z niebieskim, szybszym niż światło jeżem, ma już 30 lat. Ba, nawet 31. Sonic The Hedgehog to rzecz jasna dwuwymiarowa platformówka, w której wcielamy się w tytułowego Sonica, by pokrzyżować plany złego Dr. Eggmana. Podczas rozgrywki przemierzamy kolejne, coraz bardziej wymagające poziomy, wypełnione licznymi przeszkodami. Po premierze tej produkcji na rynku zadebiutowało oczywiście wiele kolejnych gier o Sonicu, ale ten klasyk jest tą, do której wraca się najlepiej.

W ubiegłym roku już trzecia odsłona gier przenosząca graczy do świata Hyrule osiągnęła wiek 30 lat. Tym razem tego zaszczytu doświadczyła produkcja Legend Of Zelda: A Link To The Past wydana na konsolach SNES i Wii. W Legend Of Zelda: A Link To The Past rzecz jasna kierujemy poczynaniami linka. Ten pewnej nocy został zbudzony o pomoc przez głos księżniczki Zeldy, która przesłała mu telepatycznie prośbę o pomoc. Zelda została uwięziona przez tajemniczego czarownika Agahnima, a Link musi wyruszyć jej na ratunek.

Wolfenstein 3D

Doom, Quake i właśnie Wolfenstein 3D, który skończył już 30 lat, to klasyczne produkcje studia id Software. Każda z nich jest jednym z najsłynniejszych FPS-ów w historii komputerowej rozgrywki. Akcja Wolfensteina 3D rozgrywa się w czasach II wojny światowej, a bohaterem gry jest William „B.J.” Blazkowicz, agent alianckich sił specjalnych, który wykonuje najbardziej niebezpieczne misje na terenie wroga. My, gracze, jako B.J musimy spenetrować zamek Hollehammer, w którym naziści pod przewodnictwem doktora Schabbsa podobno próbują stworzyć super-żołnierzy.

The Secret of Monkey Island

Przygodówki typu “point and click” nie są dziś tak popularne jak kiedyś. Warto jednak wspomnieć o jednym z najlepszym przedstawicieli tego gatunku – The Secret of Monkey Island. W The Secret of Monkey Island przenosimy się na Karaiby, gdzie wcielamy się w młodzieńca o nazwisku Guybrush Threepwood. Ten, rzucony na Melee Island, postanowił zostać prawdziwym piratem. Właściwie został on jednak zmuszony do skompletowania własnej załogi i udania się na tajemniczą Małpią wyspę, gdy jego ukochaną porwał także pragnący ją poślubić zły pirat LeChuck. Warto wspomnieć, że The Secret of Monkey Island cieszyło się na tyle dużą popularnością, że w 2009 roku gra została odświeżona jako The Secret of Monkey Island: Special Edition.

Prince of Persia

Serię Prince of Persia zapewne większość osób kojarzy dziś z grami Ubisoftu. Tymczasem, serię tę w 1989 roku zapoczątkowała firma Brøderbund Software, wydając grę o nazwie Prince of Persia. Produkcja ta była dwuwymiarową platformówką, która stała się później niedoścignionym wzorem dla wielu późniejszych gier w swoim gatunku. W Prince of Persia kierujemy poczynaniami tytułowego księcia Persji, który wyruszył na ratunek Księżniczce będącej w rękach złowieszczego Wielkiego Wezyra Jaffara, który podstępnie przejął tron Sułtana Persji.

Alan Wake 2 – recenzja. Horror, w który warto zagrać

Alan Wake 2 – recenzja. Horror, w który warto zagrać

Horror to gatunek, którego na ogół unikam, zarówno jeśli chodzi o filmy, jak i gry wideo. Po prostu nie są to treści „na moje nerwy”. Zachęcona obietnicą graficznego przełomu i ciekawej, złożonej fabuły, zagrałam jednak w Alan Wake 2. I wiecie co? Nie żałuję. Przekonaj się, dlaczego!

Kontynuacja lepsza niż oryginał

Muszę powiedzieć, że zanim usiadłam do Alana Wake’a 2, tuż przed tym w całości przeszłam pierwszą część serii – w oryginalnej wersji, a nie tej zremasterowanej. Słyszałam o niej wiele dobrego, a poza tym przed rozpoczęciem swojej przygody w dwójce chciałam mieć jakikolwiek kontekst tego, co działo się wcześniej. Chociaż w ostatecznym rozrachunku Alan Wake był dobry fabularnie, to wydał mi się przereklamowany, głównie ze względu na dosyć nudny gameplay i problemy z tempem rozgrywki. Byłam więc bardzo ciekawa, jak w porównaniu do niego wypadnie Alan Wake 2. No więc, jak wypadł?

Na wstępie powiem tak: to niesamowite, jak wielkim krokiem w przód Alan Wake 2 jest w porównaniu do oryginału. Jasne jest, że Alan Wake 2 musiał wyglądać lepiej, niż „jedynka”, jako że te dwa tytuły dzieli przepaść 13 lat. Wygląda jednak o niebo lepiej, a ponadto oferuje lepszy gameplay, znacznie mroczniejszy i bardziej wiarygodny klimat, ciekawszą i bardziej rozbudowaną fabułę i lepsze tempo rozrywki. Pozwólcie, że teraz każdą z tych kwestii rozwinę.

Fabularny majstersztyk

Zacznijmy od fabuły. Jako że gra nosi tytuł Alan Wake 2, nie będzie spojlerem jeśli powiem, że powraca w niej Alan Wake, autor bestsellerowych powieści pochodzący z Nowego Jorku. Wcielamy się w niej jednak nie tylko w Alana Wake’a, ale również w Sagę Anderson, agentkę FBI, która przybyła do miasteczka Bright Falls, by rozwiązać sprawę tajemniczych morderstw znad jeziora Cauldron Lake. Mowa o tym samym jeziorze, które jest tajemniczym Leżem Mroku. W tym Leżu Mroku Alan Wake utknął 13 lat temu, ratując swoją żonę Alice.

Podczas rozgrywki losy Sagi Anderson, Alana Wake’a i kilku innych kluczowych postaci się splątują. Od ich postępowania będzie zależeć to, jaki będzie los Bright Falls i całego świata, a także to, czy Mrok odniesie sukces.

Fabuła Alana Wake’a 2 została moim zdaniem napisana świetnie. Po pierwsze, mimo że obraca się wokół ponadnaturalnych zjawisk, jest dosyć przyziemna, a przynajmniej początkowo. Najpierw skupia się na prowadzonym przez Sagę oraz jej partnera – Agenta Specjalnego Alexa Casey’ego – śledztwie. Dopiero z czasem świat gry zaczyna być opanowywany przez ciemność, a zza rogu zaczynają wyskakiwać potwory znane cieniami. Później robi się coraz bardziej surrealistycznie, a granice między fikcją a rzeczywistością zaczynają się zacierać.

W przypadku Alan’a Wake 2 świetnie dobrano też wątki poboczne – wątki te mocno skupiają się na ludzkich dramatach, a więc pozwalają się nam utożsamiać z bohaterami gry. Nota bene, każdy z tych bohaterów jest naprawdę interesujący. Wątkowi głównemu nie brakuje zaś zaskakujących zwrotów akcji. Na przestrzeni rozgrywki wielokrotnie wydawało mi się, że wiem, co będzie działo się dalej, ale w ostatecznym rozrachunku niewiele moich przewidywań się sprawdziło. Całość fabuły Alana Wake’a II jest dość złożona, a wiele jej elementów pozostaje otwartych na interpretację. Jednocześnie jest też jednak spójna, a jej zakończenie możemy poznać w około 18 godzin.

Rozgrywka, która angażuje

Akcja gry rozgrywa się zarówno w miasteczku Bright Falls i jego okolicach, jak i w samym Leżu Mroku. Podczas zabawy między tymi dwoma wymiarami możemy się niemalże dowolnie przenosić, po trochu śledząc na przemian historię Sagi Anderson i Alana Wake’a. Co ważne, rozgrywka w tych wymiarach nieco się od siebie różni. Anderson i Wake mogą wykorzystywać nieco inny arsenał, ale nie na tym różnice się kończą.

Otóż, jako Saga możemy odwiedzać jej „Pałac Umysłu”, czyli miejsce w jej umyśle, gdzie możemy porządkować zdobyte materiały dowodowe, dokonywać na nich podstawie ważnych konkluzji, a także rozważać, co tkwi w głowach przesłuchiwanych świadków czy podejrzanych. Dodam, że te elementy prowadzenia śledztwa, a także klimat gry sprawiają, że grając w Alana Wake’a II można się poczuć, niczym w interaktywnej wersji serialu True Detective.

Z kolei jako Alan wykorzystujemy fakt, że jego pisarskie dzieła mogą wpływać na otaczającą go rzeczywistość. W trakcie rozgrywki jako pisarz zbieramy więc pomysły na ciekawe wątki fabularne i wykorzystujemy je, by zmieniać poszczególne lokacje w grze i łączyć je w swoiste korytarze, którymi będziemy mogli dojść do naszego celu.

Rozgrywka w Alan Wake II mocno obraca się wokół rozwiązywania zagadek, ale jej dość istotnym elementem jest też walka z przeciwnikami. Nie jest ona zbyt skomplikowana, ale za to stanowi niemałe wyzwanie. Na normalnym poziomie trudności musimy dbać o to, by nie marnować naboi i unikać ataków wrogów. Walka z bossami jest zaś na tyle trudna, że każda z nich była w moim przypadku usiana wieloma niepowodzeniami, zanim w końcu udało mi się z nimi poradzić. Na szczęście, Alan Wake 2 oferuje także łatwiejszy poziom trudności – dla tych, którym zależy głównie na poznaniu fabuły. Muszę powiedzieć, że ja z czasem się na niego przełączyłam. Jeden z bossów sprawił mi tak wiele problemów, że w końcu stwierdziłam, że normalny poziom trudności po prostu nie jest dla mnie.

Podoba mi się, że Alan Wake 2 nie jest przesadnie długi. Ba, klimat gry jest na tyle ciężki, że zmusza nas, by pochłaniać fabułę gry rozsądnymi porcjami. Ja po każdych dwóch godzinach rozgrywki czułam wręcz potrzebę wyłączenia komputera i zajęcia się czymś innym. To zatem świetny tytuł dla osób, które nie mają zbyt dużo czasu na granie, a także dla tych, które grają głównie po pracy czy weekendami. Nie myślcie jednak, że Alan Wake 2 jest grą monotonną. Co to, to nie. Podczas zabawy mamy do czynienia z momentami, które nieco rozluźniają atmosferę.

Mrok działający na wyobraźnię

Dzięki czemu klimat Alana Wake 2 jest taki ciężki? Przede wszystkim jego dzięki mrocznemu, idealnie dopracowanemu światu gry. Ten świat jest wypełniony detalami, zarówno od strony graficznej, jak i dźwiękowej. Składa się z resztą ze świetnie dobranych lokalizacji. Miałam bardzo złe przeczucia, gdy wchodziłam w grze do opuszczonego hotelu czy starego parku rozrywki. Posępność tych miejsc mocno podkreślano grą światłem (czy też mrokiem). Mrok i niepokojące dźwięki towarzyszące nam podczas rozgrywki sprawiają, że nasza wyobraźnia chce sobie nam wiele rzeczy dopowiadać, obawiając się najgorszego. Nie zdziwię się, jeśli po przygodzie z Alanem Wakiem 2 wiele osób zacznie bać się ciemności.

Muszę też wspomnieć, że w Alanie Wake 2 zastosowano naprawdę udane jump scare’y, które momentami potężnie przerażały. Niestety nie można ich jednak wyłączyć, co może być niemałym utrudnieniem dla osób o ograniczonej tolerancji na tego typu sceny, na przykład osoby z epilepsją. W kwestii ułatwień dostępu studio Remedy mogło się więc postarać bardziej.

Najładniejsza gra ostatnich lat

Wspomniałam, że świat Alana Wake’a 2 jest wypełniony detalami od strony graficznej. Kontynuując ten temat dodam, że jego grafika jest bardzo realistyczna. To za sprawą zastosowania tekstur o bardzo wysokiej rozdzielczości, szczegółowych modeli 3D, a także technologii ray tracingu. W zasadzie w Alanie Wake’u 2 wykorzystano pełny ray tracing, czyli tak zwany path tracing, który dokładnie symuluje światło w całej scenie i wynosi poziom oświetlenia oraz odbić na nowy poziom. Za jego sprawą Alan Wake 2 może być najładniejszą grą, jaka kiedykolwiek powstała. Co jednak ważne, nawet przy wyłączonym path tracingu i na najniższych ustawieniach graficznych prezentuje się świetnie.

Pewnie domyślacie, się że grafika Alana Wake 2 i zastosowany w nim ray tracing dają pecetowi niezły wycisk. Tak, to prawda, mowa o tytule o wysokich wymaganiach sprzętowych. Karta graficzna z serii GeForce RTX 40XX pozwala jednak włączyć w tej grze technikę NVIDIA DLSS 3.5 z funkcjami generowania klatek i Ray Reconstruction. Ta pierwsza mówi sama za siebie. Druga zastępuje dwa wykorzystywane zwykle denoisery ujednoliconym modelem AI, który znacząco usprawnia jakość ray tracingu sprawiając, że rozgrywka jest bardziej immersyjna, a grafika bardziej realistyczna, jednocześnie dodatkowo zwiększając liczbę FPS.

Na moim komputerze z procesorem Intel Core i5-12500K i kartą graficzną Palit GeForce RTX 4080, w rozdzielczości 1440p przy maksymalnych ustawieniach graficznych, z włączonym DLSS w ustawieniu Jakość (upscalującym obraz z rozdzielczości 1707 x 960 do 2560 x 1440) mogłam cieszyć się około 80 – 90 klatkami na sekundę. Włączenie DLAA pozwalało wynieść jakość grafiki na jeszcze wyższy poziom, kosztem spadku liczby FPS do 60. Moje oko, przyzwyczajone do wyższej liczby FPS, preferowało jednak rozgrywkę bez DLAA.

Produkcja niemalże idealna

Czy Alan Wake II ma jakieś wady? Naprawdę trudno mi je wskazać. Gra jest dopracowana pod względem technicznym. Nie trafiłam w niej na żadne błędy i glicze. Dla niektórych wadą może być tempo rozgrywki, które momentami może wydawać się dość wolne. Dla mnie było ono jednak idealne. W przeciwieństwie do niektórych graczy nie czułam też, by gra miała potrzebować więcej typów przeciwników.

Nie mogę narzekać też na optymalizację Alana Wake’a II. Nie pójdzie on na słabszym sprzęcie, ale uwierzcie mi – jest tak w zupełności uzasadnione.

Podsumowanie

Alan Wake II to gra, w którą wręcz trzeba zagrać. Po prostu warto doświadczyć tego wszystkiego, co ma w zanadrzu – od intrygującej fabuły, przez klimat rodem z pierwszego sezonu True Detective, aż po oniemiającą oprawę graficzną. Gwarantuję Wam, że gdy zaczniecie w niej swoją przygodę, wciągnie Was bez reszty.

Alan Wake II nie sprawił, że zapałałam miłością do horrorów. Sprawił jednak, że w przyszłości będę rozważać sięgnięcie po tytuły tego typu, jeśli będą tak obiecujące jak ostatni tytuł Remedy.

Starfield – recenzja. To nie jest gra 10/10

Starfield – recenzja. To nie jest gra 10/10

Gdy Starfield zadebiutował wielu recenzentów przyznało mu świetne wręcz noty. Ale czy faktycznie jest to produkcja godna ocen pokroju 9/10 i 10/10? Po spędzeniu w niej kilkudziesięciu godzin mogę śmiało powiedzieć, że zdecydowanie nie. Przekonaj się, dlaczego.

Starfield w skrócie

Starfield to rzecz jasna najnowsza gra RPG od Bethesdy, osadzona w uniwersum science fiction. Przedstawia nam ona hipotetyczną przyszłość ludzkości, w której ta skolonizowała część Drogi Mlecznej. Akcja gry rozgrywa się 20 lat po konflikcie, jaki w tak zwanych Zasiedlonych Układach miał miejsce między dwiema frakcjami – Zjednoczonymi Koloniami i Kolektywem Wolnych Gwiazd. Obraca się zaś wokół tajemniczych artefaktów, których pochodzenie i naturę postaramy się odkryć.

Starfield pozwala nam stworzyć własną postać i udać się na eksplorację kosmosu, wykonując przeróżne zadania po drodze. Tytuł ten daje nam do dyspozycji ponad sto układów planetarnych z licznymi planetami i księżycami, których powierzchnia jest generowana proceduralnie.

Początek rozgrywki

Rozgrywkę w Starfieldzie rozpoczynamy jako górnik, który podczas pracy w kopalni natrafił na tajemniczy artefakt. Gdy go dotknął, doświadczył dziwnej wizji, po czym stracił przytomność i ocknął się na leżance w górniczej placówce. Dopiero po tym krótkim wstępie gra pozwala nam spersonalizować naszą postać.

Jak twierdzi Bethesda, Starfield zawiera najbardziej rozbudowany kreator postaci spośród wszystkich jej gier. Na tle kreatora postaci z Baldur’s Gate 3 jest on jednak rozczarowujący. Po pierwsze wynika to z tego, że opcji personalizacji każdego elementu ciała postaci jest zbyt mało. Niektóre z nich są zbyt słabo zróżnicowane, a zwłaszcza fryzury, wśród których w ogóle nie ma fryzur z długimi włosami. Kolory i opcje do wyboru nie są wyświetlane zaś w menu graficznie, co utrudnia ich wybieranie i testowanie. Ponadto kreator nie działa poprawnie. Po wybraniu wybranej opcji w jednej z kategorii i przejściu do kolejnej kategorii ta poprzednia potrafi się niespodziewanie zmienić.

Po stworzeniu postaci przenosimy się ponownie do świata gry. Tam czeka nas kontynuacja wstępu kampanii fabularnej, który niestety nie trzyma w napięciu i krótko mówiąc jest po prostu nudny. Decyzje podjęte w jego ramach przez pewne postacie nie są w żaden sposób uzasadnione i sprawiają wrażenie, że deweloperzy umieścili je w grze na siłę.

W ramach wstępu mamy okazję przejąć stery statku kosmicznego i udać się na inną planetę. Tam możemy podjąć się pierwszych zadań pobocznych. Oczywiście nie musimy wykonywać ich wcale i skupić się na zadaniach głównych. Starfield bardzo szybko pozwala nam też dobrowolnie zwiedzać przeróżne układy planetarne, by badać powierzchnię ich planet i księżyców. Ale jak konkretnie wygląda każdy z aspektów rozgrywki?

Kampania fabularne, zadania poboczne, postaci niezależne

Zacznijmy od kampanii fabularnej. Niestety została ona napisana bardzo kiepsko. Wykonywanie zadań fabularnych wiąże się bowiem z reguły z tym samym schematem – poleć na konkretną planetę, odnajdź kolejny artefakt i wróć z nim do siedziby konstelacji. Później pojawia się pewne urozmaicenie w postaci misji, które wymagają od nas odkrycia pewnych świątyń, w których możemy zdobyć specjalne moce. Podczas kampanii nie dzieje się nic, co sprawiłoby, że zaczniemy się utożsamiać z jakimkolwiek bohaterem historii, a nawet czuć jakiekolwiek emocje.

Zadania poboczne, zwłaszcza na początku rozgrywki, są na szczęście ciekawsze niż kampania fabularna. Niemniej gra rzadko daje nam opcję wykonania danego zadania na więcej niż jeden sposób. Z drugiej strony zadania poboczne w Starfieldzie można rozpoczynać nie tylko poprzez rozmowę z NPCami. Niektóre otrzymamy, gdy usłyszymy plotkę od przechodniów, obok których będziemy przebiegać. Inne czytając znalezione w świecie gry notatki.

Niestety pod względem dostępnych aktywności Starfield bardzo szybko przytłacza. Wkrótce po rozpoczęciu kampanii fabularnej nasza lista zadań zostaje błyskawicznie zalana zadaniami, do których długo nie wracamy ze względu na chęć zajęcia się innymi aktywnościami. Oprócz zadań głównych i zadań od losowych NPCów otrzymamy questy od przedstawicieli różnych frakcji, questy związane z eksploracją i nie tylko. Najgorsze jest jednak to, że Starfield tłumaczy nam na początku tylko podstawowe mechaniki rozgrywki. Na start dowiadujemy się jak sterować postacią i jak sterować statkiem kosmicznym, ale w grze nie pojawia się żaden samouczek związany z systemami craftingu, budowaniem własnych statków kosmicznych i baz, szybką podróżą i nie tylko. Tylko przypadkiem dowiedziałam się, że w Starfieldzie można odbyć szybką podróż bezpośrednio z powierzchni planety w jednym układzie na powierzchnię planety w innym układzie. Myślałam, że trzeba odbyć szybką podróż na powierzchnię statku, wznieść się statkiem w kosmos, odbyć szybką podroż do innego układu i dopiero wylądować w wybranym miejscu na wybranym obiekcie.

Wróćmy jeszcze do postaci niezależnych. Tych jest w miastach w grze całkiem sporo. Wiele postaci zachowuje się jednak nienaturalnie, na przykład gapiąc się na naszą postać niczym bohater horroru. Jeśli chodzi o ważniejsze postaci, powiązane z fabułą, to nawet ich mimika i mowa ciała pozostawiają wiele do życzenia. Postaci te zachowują się niczym roboty próbujące udawać ludzi.

Eksploracja kosmosu, rozwój postaci

Eksploracja kosmosu jest bardzo istotną częścią rozgrywki w Starfieldzie. Niemniej, ta nie ma ani trochę otwartego charakteru. Po wylądowaniu na planecie, nawet gdybyśmy chcieli, nie moglibyśmy obejść jej całej dookoła. Po dotarciu na powierzchnię, gra generuje bowiem tylko jej ograniczony fragment, do granicy której można dotrzeć stosunkowo szybko. Gdy wylądujemy gdzie indziej, wygenerowany zostanie kolejny fragment. Również kosmos nie jest otwarty. Gra nie pozwala nam ręcznie wylądować na powierzchni planety – zamiast tego czeka nas ekran ładowania, który mógłby zostać sprytnie ukryty odpowiednią animacją, ale nie został. W teorii możemy własnoręcznie dolecieć do innej planety w tym samym układzie, ale tak właściwie to tylko do jej rysunku zawieszonego w wygenerowanej przez grę przestrzeni. Aby faktycznie do niej dotrzeć, musimy dokonać szybkiej podróży. Wybór skoku grawitacyjnego (czyli po prostu podróży nadświetlnej), czy to do innej planety, czy do innego układu, wiąże się z wyświetleniem ekranu ładowania w postaci czarnego ekranu, psującego immersję. Oczywiście nie narzekam tu na możliwość szybkiej podróży – ta jest potrzebna w grze o takiej skali. Ekranów ładowania jest jednak w Starfieldzie zdecydowanie za dużo. Pojawiają się one też podczas wchodzenia do budynków, a przecież mamy 2023 rok.

Jak wspomniałam, powierzchnia planet w Starfieldzie jest generowana proceduralnie. Dlatego na powierzchni obiektów w grze możemy znaleźć losowe struktury, zarówno sztuczne jak i naturalne. Niestety, Bethesda nakarmiła algorytm generujący powierzchnię planet zbyt małą ilością danych. Podczas eksploracji łatwo bowiem trafić na te same struktury wielokrotnie. Mówiąc te same, mam na myśli bliźniacze, z dokładnie takim samym rozkładem pomieszczeń i znajdziek. W ciągu godziny rozgrywki zdarzyło mi się udać na dwóch różnych planetach do dwóch identycznych jaskiń.

Na wielu planetach w Starfieldzie możemy znaleźć życie, a ich florę i faunę możemy badać. Zarówno wyniki skanów, jak i próbki tych organizmów możemy też sprzedawać. Te organizmy są jednak zbyt mało zróżnicowane. Zwierzęta i rośliny zamieszkujące różne obiekty są do siebie z reguły tak podobne, że wręcz zabija to chęć zwiedzania kolejnych planet.

Pewną zachętą do eksploracji kosmosu w Starfieldzie są specjalne misje konstelacji, obiecujące nam na przykład tysiące kredytów w zamian za zeskanowanie konkretnej cechy planety w danym układzie. Jeżeli i tak zamierzamy bawić się w eksplorację, warto robić je przy okazji. Zdarzyło mi się jednak trafić na zbugowaną misję, której nie dało się ukończyć.

Zarówno podczas eksploracji, jak i wykonywania zadań w grze, możemy trafić na przeciwników. Na walkę kosmiczną nie mogę narzekać. Nasz początkowy statek jest dosyć słaby, przez co bardzo trudno pokonać nim więcej niż dwa atakujące nas wrogie pojazdy. Gdy jednak zdobędziemy potężniejszą maszynę, możemy sami pokonać całą flotę, co daje sporą satysfakcję. Walka na powierzchni planet, księżyców czy stacji kosmicznych to już zupełnie inna historia. Przeciwnicy nie dość, że są gąbkami na naboje, to zachowują się kompletnie idiotycznie – biegają gdzie popadnie na oślep, dosłownie wchodzą w linię ognia i zaklinowują się w teksturach. W kwestii zaawansowania sztucznej inteligencji Bethesda naprawdę się nie popisała.

Oczywiście zabici przeciwnicy zostawiają po sobie łupy, które możemy zbierać. Możemy zbierać też wiele przedmiotów po prostu umieszczonych w świecie gry oraz znajdujące się na planetach zasoby. Nie warto zbierać jednak czego popadnie, na oślep. Miejsce w ekwipunku i na pokładzie statku kończy się bowiem bardzo szybko. Co gorsza, nie możemy sprzedać wszystkich przedmiotów jednemu czy dwóm sprzedawcom na raz. Ci mają bowiem ograniczoną liczbę funduszy, na które możemy nasze przedmioty wymienić.

Niezależnie od tego, jak zdecydujemy się grać w Starfielda – skupiając się na zadaniach, eksploracji, czy też kosmicznych bitwach – w grze będziemy zdobywać poziomy i jednocześnie punkty doświadczenia. Punkty te możemy wydawać na zakup nowych i rozwój już posiadanych umiejętności. Co jednak ciekawe, aby rozwinąć umiejętność, wpierw musimy wykonać pewne wyzwanie – na przykład przyrządzić 5 potraw, by rozwinąć gotowanie. To w ciekawy sposób urozmaica rozgrywkę.

Umiejętności do kupienia jest naprawdę sporo. Jedne pozwalają nam poprawić kondycję, inne zdolności społeczne, a jeszcze inne związane są z działalnością naukową. Dostępna są też kategorie umiejętności bojowych i technicznych.

Oprawa wizualna i kwestie techniczne

Starfield bazuje na silniku Creation Engine 2 i wykorzystuje technologię AMD FSR 2.0. Zabrakło w nim ray tracingu i DLSS. Niestety, jako że prace nad grą rozpoczęto jakieś 7 lat temu, jej grafika jest nieco przestarzała. O ile twarze postaci, zwłaszcza przy ustawieniach Ultra, wyglądają nieźle, tak otoczenie bardzo przeciętnie. Niestety z przestarzałą oprawą graficzną nie wiąże się duża liczba klatek na sekundę. Słaba optymalizacja sprawia, że trzeba dość potężnej maszyny, by przy ustawieniach Ultra wyciągnąć 60 klatek na sekundę, nawet przy rozdzielczości 1080p.

Niestety Starfield zawiera też mnóstwo błędów. Towarzysze i NPC potrafią utknąć w teksturach, zaprogramowane wydarzenia potrafią się nie uruchomić, a gra raz na jakiś czas crashuje. Zdarzyło mi się też natrafić na niewidzialną ścianę na pokładzie mojego statku kosmicznego. Wspominałam także misjach, których nie mogłam ukończyć.

Werdykt

Starfield to produkcja, której zdecydowanie nie można nazwać grą 10/10. Zawiera po prostu zbyt wiele błędów i niedociągnięć. Ponadto jego fabuła jest kiepska, a proces eksploracji kosmosu bardzo powtarzalny. Pamiętacie No Man’s Sky? Ono też na premierę okazało się porażką, ale jego twórcy na przestrzeni lat mocno je dopracowali. Nie ma sensu bezmyślnie bronić Starfielda wymówkami z wyrażeniami pokroju „jak na grę Bethesdy”. Trzeba jasno dać deweloperom do zrozumienia, co jest z tą grą nie tak, i nawoływać ich do wprowadzania potrzebnych zmian. Nie dajmy im zrzucić tego obowiązku na twórców modów.