Stalker 2 nie jest sequelem rewolucyjnym. Pod żadnym względem nawet szczególnie nie zachwyca, ale pozwala po prostu dobrze się bawić i oferuje niepowtarzalny styl rozgrywki.
Deweloperzy z GSC Game World postanowili wziąć wszystko, co czyniło oryginalną trylogię wyjątkową i opakować te elementy w lepszą oprawę graficzną, przy okazji wprowadzając też szereg usprawnień, które sprawiają, że w Stalkera 2 gra się trochę wygodniej. W gruncie rzeczy jednak, to po prostu stary, dobry Stalker, którego znamy i kochamy.
Na wstępie trzeba jednak powiedzieć wprost: to gra, którą naprawdę warto będzie polecać dopiero za jakiś czas, gdy zostanie odpowiednio załatana. Optymalizacja pozostawia wiele do życzenia, nawet na konfiguracji przekraczającej wymagania zalecane, a podczas ponad 40 godzin zabawy natkniecie się na – zależnie od szczęścia – mniej lub więcej bugów, ale na pewno ich nie unikniecie.
Skoro ostrzeżenie przed stanem technicznym mamy już za sobą, przejdźmy do konkretów. Akcja Stalkera 2 rozgrywa się ponownie w Zonie – czyli terenach wokół Czarnobyla po katastrofie elektrowni jądrowej. Historia rozpoczyna się dwie dekady po wydarzeniach z oryginalnej trylogii. Niejaki Skif chce zbadać artefakt, który zniszczył jego dom. Wyrusza do Zony ze specjalnym skanerem, jednak zostaje zaatakowany – bohater postanawia odnaleźć sprawców.
Fabuła zgrabnie prowadzi nas do kolejnych obszarów sporego świata, choć sama w sobie nie jest wyjątkowo porywająca. Większemu zaangażowaniu w historię przeszkadza trochę fakt, że – przez naturę samej gry – często docieramy do ważniejszych momentów po dużych odstępach czasu, co trochę zaburza tempo opowieści. Jest ona jednak ostatecznie całkiem porządna, pozwala też dokonać interesujących wyborów.
Podstawą rozgrywki jest eksploracja Zony. Teoretycznie jest to opcjonalne, podobnie jak zadania poboczne, jednak w praktyce nawet na najłatwiejszym poziomie trudności musimy zwiedzać świat, szukać zasobów i przedmiotów do sprzedania, a także nowych broni, by poradzić sobie w tym niebezpiecznym miejscu.
Zagrożenie stanowią dla nas bandyci czy nieprzyjaźnie nastawieni żołnierze różnych frakcji, a także mutanty. Walka z ludźmi stanowi często przyjemne wyzwanie, a sam model strzelania jest satysfakcjonujący, zbliżony do realistycznego. Mutanty z kolei potrafią czasem przestraszyć, ale wydaje się, że deweloperzy nieco przesadzili z punktami życia potworów – czasem mamy wrażenie, że trzeba zużyć na takie stwory trochę zbyt dużo pocisków.
W trakcie przygody znajdziemy – w skrytkach, kryjówkach lub przy ciałach pokonanych wrogów – sporo różnych rodzajów broni. Karabiny, PM-y, strzelby, do wyboru, do koloru. Broń oraz pancerz można dodatkowo ulepszać. To właśnie w ten sposób stajemy się silniejsi, bo w grze nie ma żadnego innego systemu rozwoju postaci czy punktów doświadczenia. Odświeżające podejście zgodne z duchem starych Stalkerów.
Inne niebezpieczeństwa w Zonie to anomalie. Czasem to unoszące się w powietrzu przeźroczyste kule, które wessą nas i zadadzą potężne obrażenia, jeśli się zbliżymy. Czasem to buchające z ziemi strumienie ognia, albo dziwne zjawiska zwane Poltergeistami, które ciskają w nas różnymi przedmiotami.
Niektóre skupiska anomalii pozwalają zdobyć artefakty. Te cenne, tajemnicze obiekty mogą wzmocnić bohatera, poprawiając jego statystyki, a często też jednocześnie lekko mu szkodząc – można jednak zakładać je tymczasowo, choćby po to, by na chwilę poprawić sobie konkretny atrybut.
Powracają też drobne elementy survivalowe. Nie będziemy tu oczywiście budować chatek z drewna i wykopywać minerałów, ale musimy regularnie dbać o to, by bohater coś zjadł, nawodnił się i wyspał. Zależnie od wybranego poziomu trudności, należy przejmować się tym częściej lub rzadziej.
Zona w nowej odsłonie wygląda świetnie. Miło jest ponownie zwiedzać tę lokację, odpowiednio odmienioną i upiększoną. Świat żyje tak, jak w starszych odsłonach – system A-Life 2.0 sprawia, że różne postacie funkcjonują tu niezależnie od nas. Spotykamy patrole, jesteśmy świadkami starć wrogich grup i tak dalej.
Koniec końców, Stalker 2 angażuje przede wszystkim niepowtarzalnym charakterem, klimatem i stylem rozgrywki. Szkoda tylko, że boryka się z problemami natury technicznej. Czekamy na łatki, no i na fanowskie mody, których z pewnością nie zabraknie.
Gotowi na ekscytujące rozgrywki w Fortnite? Turniej Legion Santa Cup powraca, aby umilić tegoroczne Mikołajki! W dniach 6-8 grudnia 2024 r. odbędzie się już 8. edycja tego wydarzenia, prowadzona przez znanego gospodarza HajTV, a komentowana przez specjalnego gościa – Kamstar.
Jak się zgłosić? Zapisanie się do turnieju jest proste – wystarczy zamieścić komentarz na stronie wydarzenia https://cutt.ly/8legioncup i podać swój nick z Fortnite. Na udział mogą liczyć pierwsze 200 osób, które spełnią ten warunek. Rejestracja trwa od 22 listopada do 5 grudnia 2024 r., do godziny 23:59. W razie dużego zainteresowania przewidziane są eliminacje otwarte.
Szczegóły rozgrywek:
Format: tryb „zero budowania”.
Każdego dnia rozgrywane będą 3 gry custom, z których 5 najlepszych graczy przechodzi do kolejnego etapu.
Finał odbędzie się w niedzielę, 8 grudnia – wyłonieni zostaną zwycięzcy turnieju!
Wydarzenie będzie transmitowane na żywo na kanale @hajtv.
Nie ma na świecie osoby, która nie słyszała o Gwiezdnych Wojnach. Najbardziej popularne są oczywiście filmy, ale jest też parę gier spod szyldu Star Wars, które są po prostu doskonałe.
Są też rzecz jasna te nieco gorsze produkcje, ale w tym artykule chcieliśmy przypomnieć pięć najlepszych. To tytuły zarówno w miarę nowe, jak i te starsze, które mimo wielu lat na karku, potrafią naprawdę zachwycić pod pewnymi względami.
Knights of the Old Republic 2
Zaczynamy ryzykownie. Produkcja studia Obsidian jest bowiem niedopracowana technicznie – i ogrywanie jej na PC wiąże się z koniecznością instalowania fanowskiego patcha. To jednak mała cena za wielką nagrodę, jaką jest fenomenalna fabuła.
Jako Wygnaniec z Zakonu Jedi doświadczamy czegoś, czego praktycznie nie widujemy w innych dziełach popkultury związanych z Gwiezdnymi Wojnami. Z okropnym pokłosiem wojny, a także z naprawdę ciekawym sposobem spojrzenia na ideał Rycerzy Jedi.
Przygoda oferuje wyjątkową, ponurą atmosferę, będąc przeciwieństwem podniosłej i heroicznej otoczki pierwszej odsłony cyklu wyprodukowanej przez studio BioWare.
Star Wars Jedi: Ocalały
Teraz coś nowszego i – co ważne – dopracowanego. W momencie premiery Jedi: Ocalały borykał się z problemami technicznymi, lecz obecnie jest już usprawniony w zasadzie na wszystkich platformach.
Produkcja studia Respawn zasługuje na uznanie pod każdym względem. Historia wciąga, system walki angażuje i przez całą świetnie ewoluuje, a projekt lokacji to majstersztyk. Metroidvaniowy charakter gry czyni eksplorację niezwykle przyjemną.
Do tego otrzymujemy galerię barwnych, nieźle napisanych i zagranych bohaterów, z którymi łatwo się zżyć.
Jedi Knight: Jedi Outcast
Seria Jedi Knight obfituje w dobre gry, a praktycznie żadna część cyklu nie jest zła. Najciekawszą wydaje się jednak właśnie Jedi Outcast, czyli wyjątkowo interesujące fabularnie przygody Kyle’a Katarana.
Grę rozpoczynamy jako najemnik pracujący dla Nowej Republiki. Kyle świadomie odciął się od mocy w obawie przed wpływem jej ciemnej strony. Szybko jednak będzie musiał wrócić na ścieżkę Jedi, gdy zda sobie sprawę, że jest bezsilny wobec nowego zagrożenia.
Jedi Outcast wyróżnia fantastyczny model walki mieczem świetlnym, który… faktycznie sprawia wrażenie miecza świetlnego, a nie – jak w przypadku wielu gier – po prostu zwykłej broni do walki wręcz. Swego czasu gra oferowała też dopracowana i angażujące mody w trybie multiplayer.
Star Wars: Battlefront 2 (2005)
Pierwszy Battlefront był wyjątkowy i niezwykle wciągający, a sequel tylko usprawnił wszystkie elementy pierwowzoru. Walki z udziałem piechoty, pojazdów, bitwy na orbitach planet – całość doświadczenia twórcy zaplanowali i zrealizowali niemal perfekcyjnie.
Trzeba tylko zaznaczyć, że należy unikać remastera, czyli wersji zawartej w Battlefront Classic Collection – od premiery w marcu 2024 roku, nie została jeszcze poprawiona i boryka się z problemami technicznymi.
Oryginał natomiast wymaga instalacji modów, by bawić się w trybie sieciowym. Nie jest to na szczęście skomplikowany proces i każdy powinien sobie z tym poradzić.
Star Wars: Republic Commando
To jedna z najbardziej interesujących gier single-player spod szyldu Star Wars. Nie wcielamy się tu bowiem w Jedi, nie używamy miecza świetlnego – jesteśmy po prostu republikańskim komandosem.
Gra nie zachwyca już dziś oprawą graficzną, ale wciąż oferuje świetny klimat i wciągającą historię oddziału klonów wykonujących niebezpieczne misje na tyłach wroga.
Twórcy wprowadzili tu także innowacyjny, jak na swoje czasy, system zarządzania członkami drużyny. Możemy poczuć się jak prawdziwy dowódca. Warto też dodać, że na PC łatwo poprawić rozdzielczość za pomocą modów.
Najlepsze gry z uniwersum Star Wars
Nie ma na świecie osoby, która nie słyszała o Gwiezdnych Wojnach. Najbardziej popularne są oczywiście filmy, ale jest też parę gier spod szyldu Star Wars, które są po prostu doskonałe.
Są też rzecz jasna te nieco gorsze produkcje, ale w tym artykule chcieliśmy przypomnieć pięć najlepszych. To tytuły zarówno w miarę nowe, jak i te starsze, które mimo wielu lat na karku, potrafią naprawdę zachwycić pod pewnymi względami.
Knights of the Old Republic 2
Zaczynamy ryzykownie. Produkcja studia Obsidian jest bowiem niedopracowana technicznie – i ogrywanie jej na PC wiąże się z koniecznością instalowania fanowskiego patcha. To jednak mała cena za wielką nagrodę, jaką jest fenomenalna fabuła.
Jako Wygnaniec z Zakonu Jedi doświadczamy czegoś, czego praktycznie nie widujemy w innych dziełach popkultury związanych z Gwiezdnymi Wojnami. Z okropnym pokłosiem wojny, a także z naprawdę ciekawym sposobem spojrzenia na ideał Rycerzy Jedi.
Przygoda oferuje wyjątkową, ponurą atmosferę, będąc przeciwieństwem podniosłej i heroicznej otoczki pierwszej odsłony cyklu wyprodukowanej przez studio BioWare.
Star Wars Jedi: Ocalały
Teraz coś nowszego i – co ważne – dopracowanego. W momencie premiery Jedi: Ocalały borykał się z problemami technicznymi, lecz obecnie jest już usprawniony w zasadzie na wszystkich platformach.
Produkcja studia Respawn zasługuje na uznanie pod każdym względem. Historia wciąga, system walki angażuje i przez całą świetnie ewoluuje, a projekt lokacji to majstersztyk. Metroidvaniowy charakter gry czyni eksplorację niezwykle przyjemną.
Do tego otrzymujemy galerię barwnych, nieźle napisanych i zagranych bohaterów, z którymi łatwo się zżyć.
Jedi Knight: Jedi Outcast
Seria Jedi Knight obfituje w dobre gry, a praktycznie żadna część cyklu nie jest zła. Najciekawszą wydaje się jednak właśnie Jedi Outcast, czyli wyjątkowo interesujące fabularnie przygody Kyle’a Katarana.
Grę rozpoczynamy jako najemnik pracujący dla Nowej Republiki. Kyle świadomie odciął się od mocy w obawie przed wpływem jej ciemnej strony. Szybko jednak będzie musiał wrócić na ścieżkę Jedi, gdy zda sobie sprawę, że jest bezsilny wobec nowego zagrożenia.
Jedi Outcast wyróżnia fantastyczny model walki mieczem świetlnym, który… faktycznie sprawia wrażenie miecza świetlnego, a nie – jak w przypadku wielu gier – po prostu zwykłej broni do walki wręcz. Swego czasu gra oferowała też dopracowana i angażujące mody w trybie multiplayer.
Star Wars: Battlefront 2 (2005)
Pierwszy Battlefront był wyjątkowy i niezwykle wciągający, a sequel tylko usprawnił wszystkie elementy pierwowzoru. Walki z udziałem piechoty, pojazdów, bitwy na orbitach planet – całość doświadczenia twórcy zaplanowali i zrealizowali niemal perfekcyjnie.
Trzeba tylko zaznaczyć, że należy unikać remastera, czyli wersji zawartej w Battlefront Classic Collection – od premiery w marcu 2024 roku, nie została jeszcze poprawiona i boryka się z problemami technicznymi.
Oryginał natomiast wymaga instalacji modów, by bawić się w trybie sieciowym. Nie jest to na szczęście skomplikowany proces i każdy powinien sobie z tym poradzić.
Star Wars: Republic Commando
To jedna z najbardziej interesujących gier single-player spod szyldu Star Wars. Nie wcielamy się tu bowiem w Jedi, nie używamy miecza świetlnego – jesteśmy po prostu republikańskim komandosem.
Gra nie zachwyca już dziś oprawą graficzną, ale wciąż oferuje świetny klimat i wciągającą historię oddziału klonów wykonujących niebezpieczne misje na tyłach wroga.
Twórcy wprowadzili tu także innowacyjny, jak na swoje czasy, system zarządzania członkami drużyny. Możemy poczuć się jak prawdziwy dowódca. Warto też dodać, że na PC łatwo poprawić rozdzielczość za pomocą modów.
Deadlock to wyjątkowo ciekawe i wciągające połączenie klasycznej formuły gier MOBA z mechanizmami strzelanek TPP. Czy okaże się ogromnym sukcesem?
Cóż, tego jeszcze nie wiadomo. Ponieważ gra jest obecnie dostępna w dość specyficzny sposób. Nie można jej po prostu pobrać na Steamie bez zdobycia klucza, ale teoretycznie jest to banalnie proste – wystarczy poprosić o dostęp kogoś na oficjalnym Reddicie czy Discordzie.
Pierwsze chwile z Deadlock są lekko przytłaczające. Dużo tu się dzieje. Twórcy przygotowali wiele systemów rozgrywki, a opanowanie zasad oraz mechanik potrafi zająć trochę czasu – dopiero po kilku meczach czujemy się w miarę swobodnie. Sprawa wygląda nieco inaczej, jeśli mamy doświadczenie w grach typu League of Legends czy – szczególnie – Dota 2.
Deadlock jest strzelanką – celne oko i refleks mają tu duże znaczenie. Jednak równie ważne są umiejętności, które można tutaj przenieść z tradycyjnych gier reprezentujących gatunek MOBA. Rozwój postaci w trakcie rozgrywki oraz postęp meczu działają bardzo podobnie.
Zabawa toczy się na jednej, sporej mapie. Ładnie zaprojektowane miasto podzielone jest czterema głównymi ścieżkami, po których regularnie poruszają się sterowane przez komputer jednostki. Pokonując te należące do przeciwnika, zdobywamy walutę – i ona właśnie jest kluczowa. To dzięki niej wykupujemy ulepszenia naszej postaci.
Im lepiej gramy, tym więcej zarabiamy, a w efekcie stajemy się szybciej coraz bardziej potężni. Zwiększamy poziom zdrowia, regeneracji, zadawanych obrażeń i zyskujemy kolejne bonusy. Upgrade’y kupujemy w sklepie znajdującym się w bazie lub w jednym punkcie na mapie – a sam proces zakupów do złudzenia przypomina podobne rozwiązanie z Doty 2. Jest nawet opcja zaimportowania list rekomendowanych ulepszeń do kupienia stworzonych przez innych graczy.
W każdej drużynie walczy sześciu zawodników. W ramach jednego zespołu każdy gra innym bohaterem – herosów do wyboru jest obecnie dwudziestu dwóch. Wszystkie postacie mocno się od siebie różnią. Jedna ma moce ogniste, inna potrafi latać, kolejna ma zdolność kamuflażu i tak dalej. Każdy bohater ma też inną broń palną, a uzbrojenie to może różnić się zasięgiem czy rozrzutem pocisków.
Mapa jest symetryczna, a celem jest stopniowe zbliżanie się do bazy wroga, by ją zniszczyć. Po drodze trzeba jednak pozbyć się wielkich robotów – strażników. Można powiedzieć, że to po prostu odpowiednik wież, które możecie kojarzyć z tradycyjnych gier MOBA. Świetnym dodatkiem są podniebne szyny, które umożliwiają szybkie przemieszczanie się po lokacji.
Dzięki gameplayowi przywodzącemu na myśl strzelanki, wrażenia z rozgrywki nie są jednak identyczne jak w Docie 2 czy LoL-u. Starcia z wrogami wydają się bardziej angażujące i przynoszą więcej emocji. Wiemy, że nie wystarczy trafić w kogoś jakąś zdolnością ofensywną – trzeba też wykazać się celnością i zwinnością.
Gra jest też pełna małych smaczków związanych z rozgrywką. Możemy zapobiegać zdobywaniu waluty przez wroga, jeśli po tym, jak zabije on robociki naszej drużyny, zdążymy szybko strzelić w ich ulatujące “dusze”. Kiedy wykonujemy wślizg, mamy przez moment nieskończoną amunicję. Nauka i poprawne korzystanie z wszystkich systemów zajmuje trochę czasu, ale później wykorzystywanie wszystkiego w praktyce sprawia nie lada satysfakcję.
Deadlock nie przekona raczej graczy, którzy absolutnie nie lubią gier MOBA, lecz wydaje się świetną propozycją dla tych, którzy chcieliby otrzymać pewną ewolucję tego popularnego gatunku. Valve ma sporo świetnych pomysłów, a przyglądanie się rozwojowi nowej gry tego studia będzie z pewnością ekscytujące.
Wielkie wieści dla fanów gamingu i technologii! Topowy laptop gamingowy Lenovo Legion Pro 7 Gen 8 zdobył nominację w prestiżowym plebiscycie Tech Awards 2024. To wydarzenie, które wyróżnia najlepsze produkty technologiczne na rynku, a Wasz głos może pomóc mu zdobyć tytuł Produktu Roku 2024!
Dlaczego warto? Legion Pro 7 Gen 8 to sprzęt, który redefiniuje standardy gamingu – moc, wydajność i innowacje, które sprawiają, że każda rozgrywka staje się epicka. Jeśli uważasz, że to właśnie ten laptop zasługuje na zwycięstwo, nie zwlekaj!
Głosowanie trwa do końca listopada. Każdy głos się liczy, więc wspieraj najlepszy sprzęt gamingowy 2024 roku!
Lenovo Legion zaprasza do udziału w najnowszym konkursie, w którym fani gier i projektowania wnętrz mogą stworzyć unikalny gabinet gamingowy dla popularnej postaci – Akwamaryny – w grze The Sims 4. To wyjątkowa okazja, aby połączyć pasję do gier z kreatywnym projektowaniem, a przy tym zawalczyć o atrakcyjne nagrody.
Aby wziąć udział, wystarczy pobrać darmową wersję gry The Sims 4 (https://www.ea.com/pl/games/the-sims/the-sims-4/download) i pobrać przygotowany, pusty pokój z galerii gry, oznaczony hashtagiem #AkwaGabinet. Zadanie polega na umeblowaniu i aranżacji przestrzeni w stylu, który najlepiej odda klimat i charakter postaci Akwamaryny. Po zakończeniu projektu uczestnicy powinni wykonać cztery zdjęcia wnętrza (po jednym na każdą ścianę) i zamieścić je jako odpowiedź w dedykowanym wątku konkursowym na stronie Lenovo Legion.
Na uczestników czekają atrakcyjne nagrody: – Nagroda główna – Konsola Lenovo Legion GO oraz dodanie zwycięskiego projektu do wirtualnego mieszkania Akwamaryny w The Sims 4. – Nagrody za drugie i trzecie miejsce – Myszka Lenovo Legion M300, stworzona z myślą o komforcie i precyzji dla graczy. – Nagrody dodatkowe (miejsca 4-10) – Koszulka Lenovo Legion, idealna dla fanów marki.
Konkurs trwa od 13 do 25 listopada 2024 roku, do godziny 23:59. Więcej informacji i regulamin znajdziecie na stronie https://cutt.ly/Konkurs-AkwaGabinet
Serię Metal Slug wielu starszych graczy pamięta jeszcze z automatów arcade. Cykl strzelanek doczekał się mnóstwa różnych odsłon, ale Tactics jest wyjątkowe – to już nie shooter, a turowa strategia.
Deweloperzy ze studia Leikir wpadli na ryzykowny pomysł. Przenoszenie znanej marki do zupełnie innego gatunku gier nigdy nie jest bezpiecznym i łatwym posunięciem. Efekty ich pracy pokazują jednak, że warto było to ryzyko podjąć. Chociaż Metal Slug Tactics nie jest pozbawione błędów, to oferuje naprawdę angażującą rozgrywkę i sporo ciekawych pomysłów.
Dopóki nie przyzwyczaimy się do pewnych ważnych zasad i reguł gry, zabawa wydaje się naprawdę trudna. Wszystko przez to, że – w nietypowy dla gatunku sposób – Tactics premiuje przede wszystkim poruszanie się po mapie. Dlaczego? Otóż, im dalej jednostka pójdzie w jednej turze, tym więcej zyska obronnych zasobów, które zwiększą szansę na unik.
Kluczowe jest też wykorzystywanie systemu synchronizacji ataków. Kiedy bowiem jedna postać zaatakuje wroga znajdującego się na linii strzału sojusznika, to ów sojusznik automatycznie tego przeciwnika zaatakuje – poza swoją turą. To niezwykle przydatna i efektywna zagrywka.
Przejmujemy kontrolę nad małym oddziałem składającym się z trójki żołnierzy. Fani serii Metal Slug oczywiście od razu rozpoznają bohaterów. Każda postać ma inne zestawy broni i zdolności specjalnych, więc mamy tutaj odpowiednią dozę różnorodności.
Mapy, na których walczymy, są małe i przywodzą na myśl te z genialnego indyka Into the Breach. W tym wypadku jednak misje bywają wieloetapowe i czasem mapa automatycznie rozbudowuje się, gdy zostaje do niej po prostu dołączony kolejny mały obszar. Zarówno lokacje, jak też lokacje, wykonane są w przyjemnej dla oka, retropikselowej stylistyce.
Turowe walki są proste w założeniach – musimy wykonać ruch (naprawdę nie warto tu stać w miejscu), a następnie wykonać akcję, czyli zaatakować lub użyć specjalnej umiejętności. Cele bywają różne. Czasem trzeba po prostu wyeliminować wrogów, czasem przetrwać określoną liczbę tur, albo też pokonać tylko wskazanych przeciwników, czy też eskortować sojusznika do punktu wyjścia.
Wyjątkowo ciekawe są walki z bossami. Jak na markę Metal Slug przystało, są to w większości przypadków ogromne machiny bojowe. Takie starcia wymagają od nas skupienia i pamiętania o wszystkich mechanizmach rozgrywki. Choćby o tym, jak działają obszarowe bombardowania.
Zdarza się tutaj, że ktoś namierzy naszą jednostkę – i w kolejnej turze spadną na nią pociski, rakiety czy inne bomby. Nie możemy wtedy uciec spod ostrzału, a jedynym wyjściem jest znalezienie osłony i zbudowanie odpowiedniego poziomu uniku. Przy okazji możemy też ustawić się tak, by bombardowanie zadało obrażenia innym przeciwnikom. To rozwiązanie z początku wydaje się frustrujące, ale z czasem uczymy się je skutecznie wykorzystywać.
Podczas gry zdobywamy doświadczenie i różne nagrody. Modyfikacje broni mogą znacznie wpłynąć na sposób ich funkcjonowania, z kolei dodatkowe umiejętności pozwalają rozwinąć wachlarz możliwości każdego bohatera. Mamy tu przyjemne poczucie postępów i rozwoju.
Warto jednak wspomnieć, że Metal Slug Tactics to gra typu roguelite. Oznacza to, że kiedy wszyscy bohaterowie zginą w trakcie misji – zaczynamy całą kampanię od początku. Przy kolejnych podejściach możemy wybierać inne zadania, rozkład wrogów też jest oczywiście zmieniony, byśmy nie musieli grać dokładnie w to samo. Odblokowujemy też dodatkowe jednostki, co także urozmaica zabawę.
Fabuła jest tutaj tylko tłem. Ot, walczymy ze złym generałem i jego poplecznikami. Nie jest to absolutnie nic angażującego. Nikt chyba nie spodziewa się jednak wciągającej historii po tego typu grze taktycznej.
Trzeba też podkreślić, że pecetowa wersja boryka się z drobnymi bugami, często związanymi z niepoprawnie działającym interfejsem. Zdarza się, że jakieś pole na mapie walki jest po prostu niedostępne, albo okienko z jakąś pomocną wiadomością nie znika z ekranu. Nie są to jednak bardzo poważne błędy, choć potrafią zirytować.
Metal Slug Tactics to w ogólnym rozrachunku udana próba stworzenia gry taktycznej na podstawie serii wymagających strzelanek. Chociaż rogalikowa formuła nie jest dla każdego, to fani interesującej i wymagającej rozgrywki powinni być zadowoleni.
Zakończyły się otwarte testy Monster Hunter Wilds. Nie ma wątpliwości, że fani serii doczekają się w lutym prawdopodobnie najlepszej odsłony cyklu. Oby tylko udało się poprawić optymalizację.
Tak naprawdę to właśnie kwestie techniczne to jedyny problem gry. Użytkownicy, których komputery spełniają rekomendowane wymagania mieli sporo problemów z osiągnięciem płynnej rozgrywki. Okazjonalnie kłopoty pojawiały się także na mocniejszych konfiguracjach.
Capcom zaznaczył jednak, że premierowa wersja zaoferuje maksymalnie najwyższą jakość, jeśli chodzi o technikalia. Można też się domyślać, że beta to build, który liczy już kilka miesięcy – a premiera przecież dopiero pod koniec lutego… Niestety, ponieważ po zagraniu w testową wersję Wilds człowiek naprawdę chce więcej.
Nowa część popularnej serii wprowadza sporo zmian, mniejszych i większych. Całościowo składają się one na najbardziej ekscytującą ewolucję sprawdzonej, angażującej formuły polowania na potwory.
Najważniejszy jest fakt, że tym razem otrzymujemy o wiele większe obszary, mniej korytarzowe niż w Monster Hunter World. Jednocześnie nie wydają się one zbyt duże, częściowo za sprawą wierzchowca, dzięki któremu poruszanie się po mapie jest szybkie i wygodne. Dodatkowa zaleta opierzonego raptora, którego dosiadamy, jest możliwość przechowywania na nim drugiej broni – w praktyce dostępnej zawsze, kiedy tylko zechcemy.
Fabuła nigdy nie jest najbardziej istotnym elementem w tej serii, jednak tym razem stanowi uzasadnienie lekkiej zmiany formuły. Trafiamy bowiem do tytułowej dziczy – regionu, w którym cywilizacja dopiero się rozwija. Stąd też brak większych miast. Po raz pierwszy w serii po zakończonej misji nie zostajemy automatycznie przeniesieni do bazy, zamiast tego możemy zostać na miejscu i dalej zajmować się eksploracją czy polowaniami.
Świetną nowością związaną bezpośrednio z systemem walki jest mechanizm Skupienia. Pozwala on podświetlać czułe punkty potworów i dokładniej celować, co ma ogromne znaczenie szczególnie w przypadku powolnych broni.
Fani mieczy dwuręcznych są przyzwyczajeni do potężnych ciosów, które jednak nie aktywują się zbyt szybko, co sprawia, że czasem po prostu nie trafi się w stwora. Możliwość przycelowania jest w takim przypadku czymś absolutnie wyzwalającym i niesamowicie przyjemnym.
Poza tym, wszystkie rodzaje broni zyskały coś nowego dzięki wspomnianemu Skupieniu. Dopracowano też animacje, zarówno ataków postaci, jak i trafianych potworów. W efekcie typowo długie dla tej serii walki bawią przez cały czas.
Beta Monster Hunter Wilds nie zaoferowała zbyt wiele zawartości, całość można było przejść w niecałe trzy godziny. Testowa wersja pokazała jednak nową wizję Capcomu, która okazuje się czymś fantastycznym.
Wszystkie nowe pomysły związane z rozgrywką w połączeniu z drobnymi zmianami, które sprawiają, że granie jest po prostu wygodne, a do tego jeszcze rozgrywka międzyplatformowa i wprowadzenie pomocników NPC (jeśli nie chcemy współpracować z innymi graczami), składa się na świetne doświadczenie. Już teraz można powiedzieć, że Monster Hunter Wilds będzie jedną z najbardziej ekscytujących premier 2025 roku.
Byle tylko twórcom udało się faktycznie dopracować grę od strony technicznej.
Gry w uniwersum powieści Lovecrafta – lub inspirowanych jego twórczością – powstaje naprawdę sporo. Każdego roku ukazuje się ich co najmniej kilka. Tym razem chcemy przypomnieć i zwrócić uwagę na pięć najlepszych gier, które można zaliczyć do tej kategorii.
Gra studia Headfirst Productions ma swoje problemy. Przede wszystkim różnego rodzaju techniczne niedociągnięcia. Nie zmienia to jednak faktu, że – jeśli oceniać fabułę oraz atmosferę – jest też jedną z najlepszych gier inspirowanych mitologią Cthulhu.
Dark Corners of the Earth łączy elementy strzelanki i gry przygodowej. Równie często walczymy tutaj z dziwnymi wrogami, co rozwiązujemy świetnie zaprojektowane zagadki.
Historia rozgrywa się w 1915 roku w Bostonie, gdzie detektyw Jake Walters musi zbadać tajemniczy, pozornie opuszczony dom. Posiadłość okazuje się jednak miejscem aktywności tajemniczego kultu.
Dredge
Kto by pomyślał, że gra o tak pozornie przyjemnej oprawie może oferować tak niepokojący, przejmujący klimat? Twórcy Dredge udowadniają, że realistyczna grafika czy też perspektywa FPP albo TPP nie są niezbędne, by uzyskać atmosferę grozy.
W grze sterujemy statkiem, a naszym głównym zajęciem jest połów ryb. W ogóle nie poruszamy się poza wierną łajbą – cały gameplay to żeglowanie oraz interakcje z postaciami w różnych portach.
Od początku czujemy jednak, że coś jest nie tak. W małym miasteczku portowym ludzie zachowują się dziwnie i ostrzegają, żeby zawsze wracać z morza przed zmrokiem. Szybko odkrywamy dziwne zjawiska po zachodzie słońca i wiemy, że musimy zbadać tajemnicę tej mrocznej okolicy.
Bloodborne
Bloodborne inspirowane Lovecraftem? Oczywiście – i doskonale wie o tym każdy, kto grę ukończył (a nawet dotarł wystarczająco daleko w głównym wątku). From Software stworzyło fantastycznego soulslike’a i umieściło go w otoczce genialnego kosmicznego horroru.
Pod względem klimatu gra nie ma sobie równych. Wielu graczy, którzy preferują rozgrywkę z serii Dark Souls czy nawet Elden Ring przyzna, że jeśli chodzi o historię i atmosferę, to właśnie Bloodborne wysuwa się na prowadzenie.
Opowieść o wiecznym śnie, tajemniczym mieście, kosmicznych, księżycowych bóstwach i przerażających konsekwencjach ich ingerencji w ludzki świat – wszystko to jest nie tylko szalenie intrygujące, ale i niepokojące.
Sherlock Holmes: The Awakened
Najsłynniejszy fikcyjny detektyw i Lovecraft? Tak, jak najbardziej. Takie właśnie połączenie oferuje bardzo ciepło przyjęta przez graczy i recenzentów gra przygodowa od studia Frogwares.
Holmes zostaje wplątany w intrygę związaną z tajemniczymi zaginięciami. Nie tylko w Anglii – podczas historii zwiedzamy także Szwajcarię czy amerykańską Luizjanę. Trop prowadzi do pewnej podejrzanej organizacji, niebezpiecznie przypominającej kult.
Detektyw z Baker Street znany jest z żelaznej logiki, dyscypliny i przyziemnego patrzenia na świat, dlatego też fascynujące jest doświadczanie jego zetknięcia się z mrocznymi siłami wyznawców nieopisanych bóstw.
The Sinking City
To kolejna gra ukraińskiego Frogwares, jeszcze bardziej przesiąknięta przytłaczającą, gęstą atmosferą uniwersum Lovecrafta. Trafiamy do podtopionego, nadmorskiego miasteczka Oakmont, które jest stopniowo opanowywane przez nadprzyrodzone siły.
Sporo rodzajów broni, świetny design wrogów, intrygująca historia, elementy eksploracji podwodnej, a także ciekawie zrealizowany system śledztwa – wszystko to sprawia, że przygoda wciąga.
Gra nie jest doskonała pod kątem kwestii technicznych, jednak całościowo to z pewnością intrygująca i – przede wszystkim – oferuje niesamowicie przejmujący klimat. Czekamy na sequel!
Z wielkimi emocjami zakończyły się Mistrzostwa XXV-lecia Heroes of Might and Magic III by Lenovo Legion! Gratulacje należą się Pumbie, który w emocjonującym finale rozegranym w Gdańsku pokonał Gongwazego wynikiem 2-0. Tym samym zdobył tytuł Mistrza oraz główną nagrodę – konsolę Lenovo Legion Go. Pumba pokazał nie tylko doskonałe umiejętności strategiczne, ale także świetną taktykę, co zaowocowało jego triumfem w tym prestiżowym turnieju.
Wydarzenie zgromadziło ponad 480 graczy z 25 krajów, co jest dowodem na niesłabnącą popularność Heroes of Might and Magic III, mimo upływu 25 lat od premiery. Finał przyciągnął nie tylko setki widzów na żywo w Gdańsku, ale również tysiące osób oglądających transmisję online, a emocje związane z rozgrywką osiągnęły prawdziwe zenity. W ten sposób turniej nie tylko przypomniał o legendarnej grze, ale także pokazał, jak wielką pasją cieszy się wciąż wśród społeczności graczy.
Sukces turnieju – imponujące liczby i niezapomniane emocje
Wielomiesięczne rozgrywki, które odbywały się online i na żywo, zgromadziły rekordową liczbę uczestników, a finałowe starcie odbyło się w prestiżowym Kinguin Esports Lounge w Gdańsku. Wydarzenie to nie tylko przyciągnęło uwagę polskich fanów, ale także miłośników gry z całego świata. Dzięki 37 komentatorom, którzy wspólnie przeprowadzili aż 59 transmisji, Heroes III ponownie znalazło się w centrum uwagi globalnej społeczności gamingowej.
Podczas trzech dni finałowych zmagań, które miały miejsce w Gdańsku, fani gry mieli okazję śledzić na żywo starcia najlepszych graczy, biorąc udział w wydarzeniu, które na zawsze zapisało się w historii polskiego e-sportu. Możliwość obserwowania każdego ruchu bohaterów na wielkim ekranie, w atmosferze pełnej rywalizacji, sprawiła, że obecni tam widzowie poczuli prawdziwy dreszcz emocji.
Finał, który zapadnie w pamięć
Sam finał między Pumbą a Gongwazym był momentem kulminacyjnym całych Mistrzostw XXV-lecia. Obaj zawodnicy byli doskonale przygotowani, a ich strategia i precyzyjne ruchy w grze sprawiły, że publiczność była świadkiem jednej z najbardziej emocjonujących rozgrywek turniejowych w historii Heroes III. Mimo iż Gongwazy walczył dzielnie, to Pumba okazał się być niepokonany, zasługując w pełni na tytuł Mistrza.
Warto podkreślić, że to wydarzenie było nie tylko okazją do śledzenia finałowej rozgrywki, ale także spotkania z innymi fanami gry, uczestniczenia w konkursach oraz zdobywania wyjątkowych nagród związanych z Heroes III. Organizatorzy przygotowali również wiele atrakcji towarzyszących, jak prezentacje nowości ze świata Heroes czy wywiady z kluczowymi postaciami turnieju, które dodały imprezie dodatkowego blasku.
Heroes III – legenda, która trwa
Mistrzostwa XXV-lecia Heroes of Might and Magic III by Lenovo Legion to wydarzenie, które udowodniło, że po 25 latach od premiery gra nadal inspiruje i buduje silną społeczność. Dla wielu graczy Heroes III jest czymś więcej niż tylko rozrywką – to nostalgiczna podróż do lat młodości, ale także wyzwanie intelektualne, które wciąż dostarcza rozrywki nowym pokoleniom. Turniej ten był świetną okazją do celebrowania tej wyjątkowej gry oraz jej wpływu na kulturę gier komputerowych w Polsce i na świecie.
Zakończone finały były triumfem zarówno dla zwycięzcy, jak i dla wszystkich, którzy uczestniczyli w tym wyjątkowym wydarzeniu, tworząc społeczność pasjonatów. Niezależnie od tego, czy ktoś śledził finał na żywo, czy zdalnie, dla fanów Heroes III to było niezapomniane święto, które podkreśliło, że ta kultowa gra wciąż ma ogromne znaczenie w sercach graczy.