Kolejny polski hit? Wrażenia z Manor Lords

Kolejny polski hit? Wrażenia z Manor Lords

Manor Lords budzi sporo emocji, a mnóstwo graczy wyczekiwało premiery. Ten polski city-builder powstawał aż 7 lat – i przed twórcą (za większość projektu odpowiada jedna osoba) jeszcze trochę pracy, bo gra debiutuje 26 kwietnia w dziale Wczesnego Dostępu na Steamie. Po spędzeniu z nią kilkudziesięciu godzin można śmiało stwierdzić, że ma ogromny potencjał.

Już teraz, mimo pewnych braków, Manor Lords po prostu wciąga. Wersja Early Access pozwala założyć i rozbudować wioskę na jednej mapie – choć ogromnej, więc w zależności od punktu startowego, doświadczenia będą inne. Zaczynamy z garstką osadników, by po kilku czy kilkunastu godzinach obserwować dobrze prosperujące miasteczko (albo i dwa) – o ile oczywiście wszystko pójdzie zgodnie z planem.

Kluczowe jest zrozumienie różnych mechanizmów, które ściśle współpracują z innymi. Nauka gry wymaga kilku porażek – niejeden raz zorientowałem się, że nie wystarczy mi jedzenia lub pieniędzy, by kontynuować rozgrywkę i z nabytą podczas zabawy wiedzą, zaczynałem zabawę od początku.

Musimy upewnić się, że ludzie mają gdzie mieszkać. Trzeba też przyciągnąć nowe rodziny. W końcu ludzie to niezbędni pracownicy. Należy więc zadbać o stały dopływ drewna oraz żywności. To jednak tylko początek – są też bowiem inne surowce, jak choćby kamień, glina czy żelazo. Wszystko to trzeba gdzieś składować, a trzeba też zapewnić dostęp do wołów, które usprawnią pracę w różnych aspektach rozwoju osady.

Każdy budynek – tartak, magazyn, młyn czy karczma – wymagają pracowników. By stawiać nowe struktury, ktoś jednak musi być, choćby tymczasowo, zwolniony od codziennej pracy. Trzeba więc zawsze mieć jedną czy dwie rodziny w gotowości, by mogły zająć się rozbudową wioski, a dopiero potem wrócić do swoich obowiązków w (przykładowo) zakładach produkcyjnych.

Rozbudowa wioski wiąże się ze świetnie przemyślanym systemem wyznaczania dróg i działek pod domy. System ten oferuje mnóstwo swobody, dzięki czemu ścieżki mogą być tak pokręcone, jak tylko chcemy, a działki nierówne i nieidealne. Może nie brzmi to rozsądnie – ale w praktyce wypada po prostu naturalnie. W Manor Lords stworzyłem wsie i miasteczka wyglądające po prostu realistycznie – bez sztucznego symetryzmu i idealnie dopasowanych budynków i dróg, jak w niektórych grach tego typu.

Podczas rozwoju należy zachować ostrożność, ponieważ nie możemy przesadzić z liczbą przyjmowanych rodzin – w końcu każde kolejne usta do wykarmienia to potrzeba większych ilości jedzenia. Więcej mieszkańców i budynków oznacza też szybsze zużywanie się drewna opałowego, szczególnie zimą, która jest najtrudniejszą porą roku do przetrwania. Polegamy wtedy tylko na zapasach. Na szczęście po jakimś czasie możemy też korzystać z handlu, by starać się uzupełniać braki.

Zrozumienie, jak wszystko działa, jak różne budynki i systemy rozgrywki są od siebie zależne, a w końcu ogarnięcie całości jak należy i obserwowanie świetnie rozwijającej się osady jest tu niezwykle satysfakcjonujące.

Rozpoczynając grę możemy modyfikować stopień trudności. Możemy na przykład wyłączyć ataki bandytów i obecność innego lorda, który powoli zajmuje znajdujące się na mapie regiony. Jeśli jednak tego nie zrobimy, to przyjdzie nam też przetestować system walki, wzorowany lekko na tym, co znamy z serii Total War, jeśli chodzi o sterowanie jednostkami. Starcia są oczywiście rozgrywane na o wiele mniejszą skalę – zazwyczaj sterujemy maksymalnie pięcioma oddziałami, w późniejszych fazach rozgrywki.

Zniszczenie obozu bandytów pozwala nam zdobyć fundusze dla wioski lub przesłać pieniądze bezpośrednio do swojego prywatnego skarbca, co z kolei pozwala potem zapłacić najemnikom – jeśli nie mamy wystarczająco dużo rekrutów i broni w swoim miasteczku. Pieniądze prywatne przydadzą się też, jeśli zechcemy zająć kolejne regiony i założyć w nich nowe osady. Czasem jest to przydatne, gdy sąsiedni region oferuje na przykład bogate złoża zasobów.

Manor Lords jest też grą naprawdę piękną. Chodzi tu szczególnie o dbałość o szczegóły. Wioska i leśne okolice wyglądają wspaniale, a wrażenie robią też efekty pogodowe i zmieniające się pory roku. Nieraz zatrzymujemy się na chwilę, by po prostu popatrzeć na nasze miasteczko. Możemy nawet przespacerować się po jego ulicach naszym lordem w trybie inspekcji – który w praktyce nie służy do niczego innego, poza podziwianiem budynków, mieszkańców, straganów i tak dalej. Pozwala to jednak dostrzec mnóstwo detali.

Wczesna wersja gry nie oferuje zbyt wiele zawartości. Poza wspomnianą jedną mapą, mocno ograniczone jest też drzewko rozwoju technologicznego oraz zestaw zarządzeń, które możemy wydawać. Jak na początek, jest jednak bardzo dobrze. Jeśli pierwsza edycja Early Access robi takie wrażenie, to nie możemy się doczekać kolejnych aktualizacji oraz premiery pełnej wersji.

No Rest for the Wicked – jak wypada wersja Early Access?

No Rest for the Wicked – jak wypada wersja Early Access?

W końcu doczekaliśmy się nowej gry od Moon Studios, czyli twórców odpowiedzialnych za Ori and the Blind Forest. Tym razem jednak deweloperzy przygotowali dla fanów coś zgoła odmiennego. No Rest for the Wicked to wymagająca gra ARPG, mocno inspirowana soulslike’ami. Wyszło nieźle, momentami świetnie, ale niektóre elementy wymagają poprawy.

Przygoda rozpoczyna się od prologu, który rozgrywa się na statku. Jego celem jest port na małej wyspie. Nie docieramy tam jednak – na okręt napadają rebelianci, z którymi musimy walczyć, później następuje katastrofa. Statek tonie, a my budzimy się na plaży, pozbawieni ekwipunku.

Pierwszych wrogów, wielkie kraby, pokonujemy bez żadnego uzbrojenia. Szybko jednak znajdujemy jakąś broń, co czyni walkę nieco łatwiejszą. Musimy odnaleźć drogę do stolicy wyspy, miasta Sakrament. Zajmuje to jakieś dwie, trzy godziny, w zależności od tego, ile wcześniej spędzimy czasu na eksplorowaniu różnych zakamarków i szukaniu skrzyń ze skarbami.

Akcję obserwujemy od góry, pod lekkim kątem. Taka perspektywa najbardziej może kojarzyć się z grami w stylu Diablo, ale nie ma się co łudzić – No Rest for the Wicked nie ma z takimi tytułami niemal nic wspólnego. Nie walczymy tutaj z hordami wrogów, które rozkładamy szybko na łopatki. Potyczki o wiele bardziej przypominają produkcje a’la Dark Souls.

Musimy dbać o staminę, którą wyczerpują zarówno ataki, jak też uniki czy blokowanie ciosów. Rozwój postaci to ulepszanie statystyk, z którymi skalują się obrażenia różnych rodzajów broni (inwestując w siłę, sprawiamy, że efektywniej używamy mieczy i tak dalej). Starcia z bossami są efektowne i wymagające.

W przeciwieństwie do gier soulsopodobnych, No Rest for the Wicked więcej jednak wybacza. Po śmierci nie tracimy punktów doświadczenia, a pod ręką cały czas mamy mapę lokacji z punktami związanymi z aktywnymi zadaniami. Wrogowie nie odradzają się, gdy aktywujemy punkt kontrolny lub zginiemy.

Walka jest metodyczna, wymaga nauczenia się schematu ataków wroga. Najczęściej pojedynkujemy się z jednym oponentem, czasem z dwoma – trójka to już rzadkość. Postać jest nieco ociężała, nawet kiedy używamy lekkiego ekwipunku. Najważniejsze jednak, że pokonywanie przeciwników sprawia sporo satysfakcji. Pomagają w tym między innymi świetne animacje.

Gra imponuje też nietypową oprawą graficzną. Całość wygląda jak mroczna baśń. Kolorystyka jest piękna, co widać szczególnie w cutscenkach. Przy okazji warto powiedzieć, że fabuła i narracja są bardziej rozbudowane niż w Soulsach – a historia naprawdę angażuje. Spotykamy też parę ciekawych postaci.

Co jednak irytuje, to system psującego się ekwipunku. Za każdym razem, kiedy ktoś nas pokona, nasza broń oraz pancerz tracą wytrzymałość. Jeśli ich nie naprawimy, ulegną zupełnemu zniszczeniu. W pierwszych godzinach gry, dopóki nie dokonamy pewnych postępów, jest to trochę zniechęcające do podchodzenia do trudniejszych potyczek i eksploracji.

Inna budząca wątpliwości kwestia to mechanizm rozbudowy miasta Sakrament. Konstruowanie różnych ulepszeń i nowych budynków wymaga zbierania surowców – drewna czy minerałów. Trwa to po prostu zbyt długo i zdecydowanie wymaga zbalansowania, by pozbyć się poczucia zbytniego grindu.

Do poprawy jest też bez dwóch zdań optymalizacja. Nieważne, jakim komputerem dysponujecie – szansa na stałe 60 klatek na sekundę jest nikła. Brak idealnej płynności to spory problem w grze, w której każdy nasz ruch podczas walki jest istotny, a popełnienie błędu dużo nas kosztuje.

Nieco dyskusyjny jest też początkowy okres przygody. Zaczynając grę, nie możemy wybrać startowych statystyk oraz broni. Polegamy na orężu, który znajdujemy na wspomnianej wcześniej plaży. Zupełnie szczerze – wolałbym mieć ten wybór od początku, jak w grach typu soulslike.

No Rest for the Wicked wymaga więc pewnych poprawek, lecz na pewno ma potencjał i może stać się fantastyczną grą. Obecnie i tak mocno angażuje – bo walka jest świetna – i zachwyca oprawą, jednak z zakupem lepiej trochę się wstrzymać.

Pięć boomer shooterów, w które musisz zagrać

Pięć boomer shooterów, w które musisz zagrać

Boomer shootery, zwane też retro shooterami, to strzelanki, które ostatnio stały się niezwykle popularne. Są to gry FPP, których twórcy mocno inspirują się produkcjami z lat 90. czy z samego początku XXI wieku, takimi jak Quake, Duke Nukem 3D czy Soldier or Fortune.

Shootery te oferują czysto zręcznościową rozgrywkę, bez cienia realizmu. To typ zabawy, którego na próżno szukać w wysokobudżetowych strzelankach od największych studiów (no, może poza wyjątkami – mamy w końcu Doom Eternal).

Tutaj przedstawiamy pięć boomer shooterów, w które każdy powinien zagrać.

Spis treści

Prodeus

Jeśli spodobał wam się Doom z 2016 roku wyprodukowany przez id Software, to musicie zagrać w Prodeusa. Gra oferuje podobne odczucia z rozgrywki – jeśli chodzi o strzelanie czy poruszanie się – tylko że w pięknej oprawie stylizowanej na grafikę retro.

Ukończenie kampanii to ponad pięć godzin fantastycznej, brutalnej i dynamicznej zabawy. Otrzymujemy tu różnorodne i niezwykle satysfakcjonujące w obsłudze uzbrojenie. Dodatkowym smaczkiem jest tryb multiplayer, pozwalający między innymi na grę w kooperacji na własnoręcznie stworzonych mapach.

Dusk

Dusk to pozycja obowiązkowa dla fanów Quake’a. Estetyka co prawda nie jest identyczna – bo tu otrzymujemy bardziej europejsko-wiejskie klimaty – ale gra oferuje bardzo podobny feeling towarzyszący zabawie.

Rozgrywka jest płynna, strzelanie do różnorodnych wrogów sprawia wielką frajdę, a całości dopełnia perfekcyjnie dobrana ścieżka dźwiękowa. W tę grę chce się grać, tak po prostu. Jeden z najlepszych przedstawicieli gatunku.

Turbo Overkill

To jedna z nowszych pozycji w tym zestawieniu – pełna wersja ukazała się w 2023 roku. Świetny, brutalny shooter z twistem. Mianowicie, jednym z narzędzi dostępnych do pokonywania wrogów jest tutaj… piła mechaniczna zamontowana w nodze bohatera.

Sterowanie, poruszanie się, skakanie między platformami, celowanie, wszystko tutaj działa jak w nowoczesnej grze, ale oprawa i styl rozgrywki kojarzą się właśnie ze starymi strzelankami. Arsenał jest bogaty, a prawie każda broń dysponuje dwoma różnymi rodzajami ataków, co pozytywnie wpływa na różnorodność w walce.

Amid Evil

Ten tytuł to coś wyjątkowego, bowiem karabiny zamieniamy na magiczne różdżki i kostury. Twórcy Amid Evil wzorowali się na serii Hexen i Heretic – i stworzyli strzelankę szalenie angażującą.

Poza świetnym systemem walki, mamy tu też rozbudowane lokacje. To gra idealna dla fanów szukania znajdziek i ukrytych przejść. Od czasu do czasu, poza celnym okiem, trzeba się tu wykazać myśleniem.

Cultic

Pamiętacie grę Blood? Twórcy Cultic właśnie na niej się wzorowali. Otrzymujemy tutaj podobny, mroczny klimat. Fabuła – choć raczej szczątkowa – też obraca się dookoła wątku niebezpiecznego kultu.

Podczas gry, poza standardowymi rodzajami broni, wykorzystujemy także dynamit czy koktajle Mołotowa. Przemierzamy liniowe lokacje, choć oferujące sporo sekretów do odnalezienia. Walka sprawia niemałą satysfakcję, niezależnie od tego, jakich narzędzi używamy do eksterminacji przeciwników.

Jesteśmy pewni, że wybierając choć jeden z wymienionych tu tytułów, będziecie się dobrze bawić. To tylko kropla w morzu całego gatunku retro shooterów – ale z tymi grami najlepiej zacząć przygodę.

Mróz powrócił! Wrażenia z bety Frostpunk 2

Mróz powrócił! Wrażenia z bety Frostpunk 2

Wydany w 2018 Frostpunk udowodnił, że w ramach gatunku city-builderów wciąż jest sporo miejsca na ciekawe gry, o ile oferują wyjątkowe pomysły i rozwiązania. Wersja beta sequela jasno pokazuje, że walka o przetrwanie miasta w mroźnej post-apokalipsie wciąż może mocno angażować.

W grze Frostpunk 2 ponownie zostajemy zarządcą kolonii na lodowym pustkowiu. Zaczynamy z jedną, centralną dzielnicą zbudowaną wokół najcenniejszego obiektu w nowym świecie – generatora ciepła. Trzeba jednak zadbać o mieszkańców i ich potrzeby, rozbudowując osadę do rozmiarów miasta i zagwarantować jego samowystarczalność.

Beta pozwala nam sprawdzić tylko wycinek gry – i to nie głównej kampanii, a trybu sandboxowego. Po upływie trzystu tygodni widzimy już ekran z gratulacjami i podziękowaniami za przetestowanie tego fragmentu (a jeden dzień przy normalnym upływie czasu kończy się po czterech sekundach, więc zabawa nie trwa przesadnie długo). Oczywiście powraca system pauzy i przyspieszania czasu, jakże przydatna.

Najważniejszą zmianą i nowością w sequelu jest system rozwoju i rozbudowy kolonii. Podstawą jest teraz konstruowanie i planowanie całych dzielnic – wydobywczych, mieszkalnych, logistycznych i tak dalej. To dopiero w nich stawiamy konkretne budynki, na z góry wyznaczonych miejscach. Takie podejście sprawia, że skala całego przedsięwzięcia wydaje się nieco większa.

Większa jest też populacja, a tym razem jednych z kluczowych elementów gry są frakcje. W trybie dostępnym w becie należy stale obserwować nastroje dwóch grup – zbieraczy i mechaników. Z upływem czasu (i różnymi nieuniknionymi trudnościami) rosną napięcia społeczne. Frakcje proponują na przykład różne kierunki rozwoju dzielnic – i decydując się na skorzystanie z ich pomysłów możemy wpływać na ich stosunek do zarządcy kolonii. Czyli do nas.

Co jakiś czas możemy też zwoływać radę miasta i wprowadzać nowe prawa poprzez organizowanie głosowania. Tutaj też nastawienie frakcji ma znaczenie. By pozyskiwać głosy, możemy wywierać presję na poszczególnych grupach mieszkańców lub z nimi negocjować, składając im obietnice. To bardzo ciekawy system, ale jego pełny potencjał trudno ocenić po krótkim kontakcie z wycinkiem gry.

Najważniejsze podczas całej zabawy jest dbanie o bezpieczeństwo, ciepło i potrzeby społeczności. W skrócie: zawsze musimy mieć wystarczająco dużo jedzenia oraz zasobów, które te potrzeby zaspokajają. Im większe miasto, tym trudniej dogodzić wszystkim, choć szybko odblokowujemy możliwość wysyłania ekspedycji pozwalających zdobywać niezbędne surowce spoza granic miasta. Wraz z rozwojem technologicznym, możemy konstruować coraz bardziej zaawansowane struktury i rozwiązania systemowe, pomagające utrzymać wszystko w ryzach.

Gra nadal jest oczywiście symulatorem problemów. Śmierć naszych mieszkańców – z głodu czy wyziębienia – jest tu na porządku dziennym. Różne losowe wydarzenia skutecznie utrzymują nas w stanie ciągłej gotowości. Zawsze warto mieć w zanadrzu plan na złagodzenie efektów różnych niebezpiecznych sytuacji.

Pod względem graficznym Frostpunk 2 prezentuje się naprawdę nieźle. Wszystko, co budujemy, jest po prostu przyjemnym dla oka widokiem. Budynki są bogate w detale, a ich styl pomaga tworzyć niepowtarzalny klimat. Co ciekawe, już wersja beta nie sprawia żadnych problemów technicznych – działa bez zarzutu. To dobrze wróży na przyszłość.

Frostpunk 2 zapowiada się świetnie. Wprowadzone w sequelu zmiany nie są rewolucyjne, ale na tyle odświeżają formułę rozgrywki znaną z oryginału, że w nowy tytuł od 11 bit studios po prostu chce się grać. Po przetestowaniu bety jestem już pewien, że na pewno sięgnę po tę grę w dniu premiery. Skoro tryb sandboxowy jest tak interesujący, to nie mogę doczekać się głównej kampanii.

Gra debiutuje 25 lipca na PC. Dostęp do wersji beta oferowany jest każdemu, kto zdecyduje się na pre-order droższej edycji Deluxe, jednak testy trybu sandboxowego dostępne są tylko do dnia 22 kwietnia.

NVIDIA: serce nowoczesnego gamingu i projektowania

NVIDIA: serce nowoczesnego gamingu i projektowania

W świecie nowoczesnej technologii, gdzie granice między rzeczywistością, a wirtualnym światem zacierają się z każdym kliknięciem, NVIDIA wyznacza standardy w gamingu i projektowaniu. Przykładem tej innowacyjności są dwa najnowsze laptopy: Lenovo LOQ 15APH8 dla graczy i Lenovo Legion Slim 5 14” dla twórców, które pokazują, jak zaawansowane karty graficzne NVIDIA rewolucjonizują te obszary.

Gaming na nowym poziomie z Lenovo LOQ 15APH8

Lenovo LOQ 15APH8 to więcej niż laptop do gier. To portal do świata, gdzie grafika GeForce RTX 4050, wspierana przez innowacyjne technologie DLSS 3/3.5 i Ray Tracing, przenosi rozgrywkę na niespotykany dotąd poziom realizmu. Technologia MaxQ zapewnia optymalizację pracy urządzenia, przedłużając czas rozrywki bez utraty wydajności, a wsparcie NVIDIA Studio otwiera przed graczami również możliwości twórcze, umożliwiając edycję wideo, tworzenie grafiki czy animacji z nieporównywalną płynnością i szczegółowością.

Projektowanie bez ograniczeń z Lenovo Legion Slim 5 14”

Lenovo Legion Slim 5 14” z NVIDIA Studio to z kolei narzędzie, które zrewolucjonizuje pracę każdego projektanta. Wyposażony w karty graficzne GeForce RTX serii 40, z technologią Ray Tracing i DLSS 3.5, gwarantuje nie tylko błyskawiczną prędkość pracy, ale i niezrównaną jakość projektów. NVIDIA Studio to platforma zaprojektowana z myślą o profesjonalistach, integrująca sprzęt, oprogramowanie i dedykowane wsparcie dla ulubionych aplikacji kreatywnych. Dzięki temu, praca z najbardziej wymagającymi projektami staje się płynna i efektywna. W projektowaniu i pracy wielkim ułatwieniem jest rewelacyjny ekran OLED o częstotliwości odświeżania 120 Hz z technologią NVIDIA® G-SYNC® i AMD FreeSync™ Premium zapewnia płynną rozgrywkę, a 100% wierność kolorów DCI-P3 i Dolby Vision® gwarantują żywy, krystalicznie czysty obraz. To urządzenie zmienia doświadczenie z gier i treści.

AI i innowacje NVIDIA

Co więcej, oba laptopy wykorzystują potęgę sztucznej inteligencji, która jest coraz bardziej obecna w nowoczesnym projektowaniu i gamingu. Karty graficzne NVIDIA GeForce RTX serii 40, wykorzystywane w Lenovo LOQ 15APH8 i Lenovo Legion Slim 5, oferują nie tylko niezrównaną moc obliczeniową, ale również funkcje AI, które automatyzują i usprawniają procesy kreatywne oraz gamingowe, otwierając nowe możliwości dla użytkowników.

NVIDIA, z jej innowacyjnymi kartami graficznymi GeForce RTX serii 40, technologiami DLSS 3/3.5, Ray Tracing oraz platformą NVIDIA Studio, nie tylko definiuje nowe standardy w jakości obrazu i wydajności, ale również w sposobie, w jaki postrzegamy i doświadczamy gamingu i projektowania. Lenovo LOQ 15APH8 i Lenovo Legion Slim 5 14” są tego doskonałym przykładem, demonstrując, jak zaawansowane technologie mogą zmienić sposób, w jaki gramy i tworzymy. W erze cyfrowej transformacji, NVIDIA stanowi klucz do drzwi, za którymi czeka przyszłość bez ograniczeń.

Po więcej informacji zapraszamy na 

https://cutt.ly/Lenovo_LOQ_15APH8_Euro

https://cutt.ly/Lenovo_Slim5_X

Najlepsze gry z serii Final Fantasy

Najlepsze gry z serii Final Fantasy

Niedawno zadebiutowało Final Fantasy 7: Rebirth. To fantastyczna przygoda, której ukończenie może zająć nawet sto godzin. Przy okazji premiery gry, niektórzy ponownie zadawali sobie pytania, które co jakiś czas pojawiają się w Internecie: Czy muszę znać inne odsłony serii, by docenić nową? Jakie części są najlepsze?

Tutaj postaramy się przybliżyć pięć najciekawszych – zdaniem autora – gier Final Fantasy. Skupimy się na produkcjach dla pojedynczego gracza. Na wstępie jednak trzeba podkreślić, że kolejne numerowane odsłony serii to oddzielne i zamknięte opowieści. Spokojnie więc możecie zacząć od tej, która wyda wam się najbardziej interesująca.

Spis treści

Final Fantasy 6

Ostatnia odsłona cyklu oferująca klasyczny, retro-pikselowy styl oprawy. To coś dla tych, którzy chcą poczuć ducha tradycji serii Final Fantasy. Gameplay, mówiąc szczerze, wcale mocno się tu nie zestarzał.

Najmocniejszą stroną szóstej części jest oczywiście fabuła. Historia porusza klasyczne wątki walki z tyraniczną dyktaturą, ale też wyścigu zbrojeń i… zbrodni wojennych. Kefka, czyli główny antagonista, to bez dwóch zdań postać znajdująca się w absolutnej czołówce „tych złych” w całej serii od Square Enix. Scenarzyści spisali się tu po prostu na medal.

Można też wspomnieć o fantastycznej muzyce, lecz od razu lepiej powiedzieć, że w zasadzie mało które Final Fantasy nie oferuje świetnej ścieżki dźwiękowej.

Final Fantasy 16

Dla odmiany warto polecić też jedną z najnowszych części cyklu. Szesnastka to dobra propozycja dla tych, którzy zawsze chcieli zagrać w jakiegoś Finala, ale nie po drodze im z proponowanymi przez twórców systemami walki.

Gameplay w Final Fantasy 16 przypomina nieco mniej rozbudowane mechanizmy gier takich jak Devil May Cry. To jedyna część cyklu, która tak mocno stawia na dynamiczną akcję podczas potyczek z wrogami – w tym genialnie wyreżyserowanych i imponujących starć z bossami.

Opowieść o zdradzie, strasznej wojnie i tajemniczym zagrożeniu jest angażująca, mroczna i pozbawiona charakterystycznych dla cyklu momentów bardziej komediowych, co też może być dla kogoś plusem.

Final Fantasy 10

W przypadku dziesiątki polecamy oczywiście całość, a więc dwie części serii, które na współczesnych platformach są sprzedawane w komplecie.

Final Fantasy 10 oferuje jeden z najciekawszych światów w historii cyklu, który odbiega zarówno od typowych standardów fantasy, jak i science-fiction. To niezwykle ciekawa mieszanka gatunkowa pod względem settingu, pozwalająca też poznać mnóstwo ciekawych i nieoczywistych postaci.

System walki jest tu też jednym z najciekawszych w całej serii, będąc wariacją na temat klasycznego systemu turowego znanego ze starszych odsłon cyklu.

Final Fantasy 9

Jeśli mówimy o historiach chwytających za serce, to dziewiąta część Final Fantasy z pewnością może się właśnie taką pochwalić. Losy tajemniczego maga imieniem Vivi – mimo że nie on jest głównym bohaterem – są naprawdę poruszające, a fabuła gry wielokrotnie zaskakuje.

To także powrót do bardziej typowego settingu fantasy po częściach ósmej, siódmej i szóstej – a takie okoliczności przyrody po prostu do niektórych bardziej przemawiają.


Gra, poza fantastyczną opowieścią, oferuje klasyczny turowy model walki. Choć w oryginale obecne były nielubiane przez niektórych „nagłe” bitwy (z wrogami materializującymi się z powietrza), to współczesna wersja gry na Steamie pozwala je wyłączyć.

Final Fantasy 7

Wybaczcie, ale nie sposób nie polecić dzieła tak kultowego. Fantastyczna, wielowątkowa historia, świetna plejada postaci i nietypowy, wyjątkowy świat. Final Fantasy 7 jest niepodrabialne.

Oryginał cały czas trzyma poziom. Po jego sprawdzeniu, warto też sięgnąć po Remake, który… nie do końca jest prawdziwym remakiem, a bardziej sequelem. Wyjaśnienie tego wiązałoby się jednak ze spoilerami, dlatego tym razem odpuścimy.

Nowe części – Remake oraz Rebirth – oferują też najlepszy (zdaniem autora) model walki spośród wszystkich współczesnych odsłon serii. Efektowny i dynamiczny, ale jednocześnie wymagający odpowiedniego zarządzania drużyną.

Oczywiście musieliśmy się trochę ograniczać, żeby nie wymienić wszystkich części Final Fantasy. Każda jest bowiem co najmniej dobra. Spośród tych, które widzicie wyżej, każdy na pewno znajdzie choć jedną, w której opowieść przyciągnie go na długie godziny.

Najlepsze gry MMO, które cały czas żyją

Najlepsze gry MMO, które cały czas żyją

Gry MMO to wyjątkowy gatunek. Jeden z tych, które naprawdę przeżyły próbę czasu – w przeciwieństwie na przykład do RTS-ów, produkcje MMO wciąż przyciągają miliony użytkowników.

W tym artykule chcieliśmy polecić wam pięć tytułów spod szyldu massively multiplayer online, w których nie tylko cały czas można się świetnie bawić, ale w których spotkacie też mnóstwo innych graczy.

Spis treści

Guild Wars 2

Ten hit od studia ArenaNet ma już dwanaście lat na karku. Gracze pokochali jednak świat Tyrii i nieustannie wspierają twórców – kupując w miarę regularnie publikowane dodatki czy robiąc zakupy w sklepie w grze, głównie po to, by nabywać różne przedmioty kosmetyczne.

Guild Wars 2 oferuje świetny gameplay z dynamiczną, choć opartą na tradycyjnych dla gatunku mechanizmach walką. Wiele ataków i czarów ma zasięg obszarowy, dzięki czemu nigdy nie czujemy, że jesteśmy zablokowani tylko na jednym celu podczas starć z grupami przeciwników.

W chwili obecnej w grze znajduje się mnóstwo ciekawych historii i aktywności, łącznie z walką z innymi graczami na ogromnej mapie. Horyzontalny charakter progresu umożliwia tak naprawdę granie w zawartość różnych dodatków w dowolnej kolejności. Charakterystyczny styl oprawy sprawia natomiast, że GW2 cały czas potrafi zachwycić pięknymi widokami.

Final Fantasy 14

MMO od Square Enix zaliczyło fatalny start. Na tyle fatalny, że po trzech latach od premiery gra została zbudowana od podstaw i wydana ponownie z podtytułem A Realm Reborn. Reset ten był ryzykowny, ale udany – obecnie to jedno z najpopularniejszych MMO na rynku.

Klasyczna formuła rozgrywki przemówi do fanów starszych przedstawicieli gatunku, ale Final Fantasy 14 to przede wszystkim dobra propozycja dla tych, którzy chcieliby otrzymać w tego typu grze angażującą opowieść. Właśnie historia i postacie są tutaj najsilniejszym punktem. Fabuła rozkręca się na dobre dopiero w pierwszym dodatku – a różne wątki były prowadzone przez kilka rozszerzeń. Ukazujący się latem nowy dodatek – Dawntrail – to pierwszy, który rozpocznie tak naprawdę nową sagę, nową opowieść w ramach Final Fantasy 14.

W tytuł ten gra się też po prostu wygodnie. Nigdy nie mamy wrażenia, że musimy grać non-stop, by czegoś nie przeoczyć, a sami twórcy zachęcali niejednokrotnie do robienia sobie przerw. Na wygodę tę wpływa na przykład system klas – na jednej postaci możemy mieć wszystkie profesje dostępne w grze i dowolnie się między nimi przełączać.

World of Warcraft

Dzieło Blizzarda lata świetności ma już za sobą, ale nie można go nie polecić – tym bardziej że w ramach abonamentu mamy też dostęp do wersji Classic, która pozwala przekonać się, jak WoW wyglądał (i jak się w niego grało) dawniej.

Ogrom zawartości, wielka i aktywna społeczność, możliwość skupienia się na rywalizacji PvP, casualowym graniu, albo też hardkorowym rajdowaniu i próbach pokonywania trudnych wyzwań – jest tutaj po prostu wszystko. Niedawne zapowiedzi sugerują też, że obecny zespół odpowiedzialny za grę ma naprawdę dobry plan na rozwój World of Warcraft i spójność świata oraz historii.

Oprawa graficzna nieco już się zestarzała, ale jej nierealistyczny styl sprawia, że niektóre widoki nadal mogą robić wrażenie – szczególnie w fantastycznych lokacjach z kilku ostatnich dodatków.

Elder Scrolls Online

Ta gra to chyba najlepsze MMO, które można polecić tym, którzy… Chcieliby dużo charakteru z produkcji single-player. Konstrukcja zadań, interakcje i rozmowy z postaciami i zwiedzanie świata naprawdę może tu momentami przypominać to, co kojarzymy z Obliviona czy Skyrima.

Choć uważam, że fabuła w Final Fantasy 14 jest lepsza i budzi więcej emocji, to Elder Scrolls Online z pewnością oferuje mnóstwo ciekawych wątków, które zainteresują szczególnie graczy zainteresowanych tym uniwersum stworzonym przez Bethesdę.

Oczywiście poza misjami i eksploracją, gra oferuje też różne grupowe aktywności oraz walki PvP – nawet bitwy na wielką skalę, łącznie z efektownymi atakami na twierdze wrogów. To z pewnością MMO, którego warto spróbować.

Planetside 2

Na koniec niespodzianka, bo MMO, które jest sieciową strzelanką, a nie typowym MMORPG. Planetside 2 miało swoje wzloty i upadki, a według niektórych nie jest już tak dobre, jak kilka lat temu – jednak to doświadczenie jedyne w swoim rodzaju, któremu warto dać szansę.

Wyobraźcie sobie Battlefielda, ale w wersji science-fiction i z potyczkami na większą (o wiele, wiele większą) skalę. To właśnie Planetside. Na ogromnej mapie starcia toczą trzy frakcje, starając się przejąć kontrolę na możliwie największymi fragmentami kontynentu. W bitwach bierze udział piechota, pojazdy lądowe i latające.

Gra jest dostępna zupełnie za darmo. Warto znaleźć kompanów do grania – choćby na Discordzie – bo rozgrywka nabiera wtedy innego wymiaru. Jako pojedynczy żołnierz można poczuć się przytłoczonym, jednak bycie częścią większego oddziału sprawia sporo satysfakcji.

Rynek MMO ma wciąż sporo do zaoferowania. Na horyzoncie mamy też kolejnych reprezentantów tego gatunku, więc najwidoczniej graczom nigdy nie znuży się współpraca – czy też rywalizacja – w masywnych grach sieciowych.

Nie widzisz różnicy między 30, a 60 klatkami na sekundę?

Nie widzisz różnicy między 30, a 60 klatkami na sekundę?

Niedawne badania przynoszą nowe spojrzenie na długo dyskutowane zagadnienie dotyczące ludzkiej zdolności dostrzegania ilości klatek na sekundę (FPS). Według wyników, pewna część populacji nie zauważa różnicy w płynności obrazu powyżej 35 FPS.

Przeprowadzone przez Clintona Haarlema, doktoranta z Trinity College w Dublinie, badanie na grupie 80 osób w wieku 18-35 lat, zostało opublikowane na łamach czasopisma Plos One.

Odkrycia sugerują istnienie granic percepcji płynności obrazu u niektórych osób. Te rezultaty mogą nie zainicjować debaty o standardach produkcji monitorów, telewizorów czy projektowania gier, ale zwracają uwagę na fakt, że niektórzy użytkownicy mogą nie doświadczać różnicy między 30 a 60 FPS, wskazując na możliwą przynależność do wspomnianej grupy.

Wnioski te mogą zmienić podejście do testowania i oceny urządzeń wyświetlających, kierując uwagę ku jakości kolorów, kontrastowi i czasowi reakcji. Chociaż to badanie otwiera nowy rozdział w rozumieniu ludzkiej percepcji, pozostawia także miejsce na dalsze pytania. Jakie będą konsekwencje tych odkryć dla branży technologicznej? Wymagane są dodatkowe badania, na szerszej grupie ludzi, aby w pełni zrozumieć ten fenomen. Deweloperzy, patrząc w przyszłość, mogą rozważyć celowanie w standard 60 FPS jako optymalną płynność obrazu dla wszystkich użytkowników.

Opinie o Legion Go – co mówią recenzenci

Opinie o Legion Go – co mówią recenzenci

Premiera Legion Go odbiła się szerokim echem wśród wielu recenzentów. Sam sprawdź, jakie są ich opinie!

Recenzje:

kanał sagan – „Lenovo Legion Go to prawdziwy potwór w swojej klasie”

instalki.pl – „rzeczywiście mamy tutaj do czynienia z komputerem gamingowym serii Legion tyle, że w niezwykle kompaktowej obudowie oraz ze wbudowanym kontrolerem”
Recenzja Lenovo Legion Go. Konsola przenośna i komputer w jednym

ppe.pl – „To platforma do grania, która już od pierwszych minut robi ogromne wrażenie”
Lenovo Legion GO – test konsoli. Największa, potężna i wygodna, ale czy to dobry konkurent dla Steam Decka?

kanał CHIP Polska – „można wycisnąć 60 klatek na sekundę”

kanał tvtech – „Legion Go posiada wyjście wideo, więc wystarczy kabel lub przejściówka i można z niego zrobić coś na kształt stacjonarnego peceta”

PurePC – „wyróżnia go ogromny (jak na dzisiejsze standardy) wyświetlacz z bardzo wysoką rozdzielczością”
Recenzja Lenovo Legion Go – handheld dla graczy, który przypomina Nintendo Switch, a przy tym jest wydajny jak ASUS ROG Ally

kanał ZMASLO – „nie będzie to sprzęt, który do każdego przemówi, bo dla niektórych może być on po prosty zbyt szalony”

Kanał x-kom – „ma serio sporo atutów jak na konsolę, lub bardziej jak na przenośnego peceta”

Kanał SPECTRUM + Tom Rollauer – „jako urządzenie do grania jest to naprawdę dobry sprzęt”

Futurebeat.pl – „obecnie wśród konsoli przenośnych wykorzystujących własne podzespoły do generowania obrazu Legion Go może poszczycić się najlepszym ekranem.
Premiera Lenovo Go; zobacz co potrafi nowa konsola

Hollow Knight: Silksong na ostatniej prostej przed premierą

Hollow Knight: Silksong na ostatniej prostej przed premierą


Fani długo oczekiwanej kontynuacji Hollow Knight, zatytułowanej Hollow Knight Silksong, od lat z niecierpliwością wypatrują jej premiery. Wszystko wskazuje na to, że moment ten jest już na horyzoncie.

W maju 2023 r., data wydania Hollow Knight Silksong ponownie została przesunięta. Deweloperzy mieli ambitne plany uruchomienia gry w pierwszej połowie roku, jednak okazało się, że potrzebują więcej czasu na dopracowanie projektu. Do tej pory nie została ogłoszona oficjalna data premiery.

Jednak pojawiają się coraz mocniejsze przesłanki, że czekanie na Silksong może wkrótce dobiec końca. Gra uzyskała klasyfikację wiekową ESRB (na rynek amerykański) 1 kwietnia, co oznacza, że twórcy przedstawili organizacji pełną wersję gry pod kątem dostępnej treści. Hollow Knight Silksong otrzymał klasyfikację E-10+. Europejski system klasyfikacji PEGI jeszcze nie przyznał wiekowego ratingu grze.

Innym pozytywnym znakiem jest pojawienie się 1 kwietnia 2024 roku Hollow Knight Silksong w Xbox Store, co sugeruje, że oficjalne ogłoszenie daty premiery może być tuż za rogiem. Możemy spodziewać się, że informacja ta zostanie ujawniona w nadchodzących dniach lub tygodniach.