Windows 10 posiada naprawdę wiele ciekawych funkcji. Można w nim szybko minimalizować wszystkie okna poza tym aktywnym, dzielić ekran na wiele części, wygodnie przełączać się między wirtualnymi pulpitami czy dowolnie modyfikować kursor tekstowy i wskaźnik. Ale czy wiedzieliście, że pozwala on na nazywanie plików z użyciem nie tekstu a… emoji? Dokładnie tak. Przekonajcie się, jak czegoś takiego dokonać.
Emoji w nazwach plików? Jak to możliwe??
Pozwala na to Unicode, czyli komputerowy zestaw znaków mający w zamierzeniu obejmować wszystkie pisma używane na świecie – jak widać także pisma obrazkowe. Unicode tworzony jest przez The Unicode Consortium – organizację non-profit zajmującą się opracowywaniem, utrzymywaniem i promowaniem standardów internacjonalizacji oprogramowania.
Emoji są częścią Unicode od 2010 roku. Od tego momentu ich baza jest nieustannie poszerzana. Warto wspomnieć, że za sprawą Unicode każda aplikacja może posiadać własną graficzną wersję każdego emoji, co ma odzwierciedlenie w rzeczywistości. Poza tym, dzięki niemu jakakolwiek aplikacja wspierająca standardowe znaki Unicode, nawet jeśli nie wspiera standardowych, kolorowych emoji, jest w stanie wyświetlać symbole emoji będące częścią standardowych czcionek.
Istotny jest fakt, że w nazwach plików w Windowsie 10 nie ujrzycie najlepiej znanych Wam kolorowych emoji, lecz właśnie te czarno-białe. Takie same emoji zobaczylibyście po wklejeniu standardowych emoji do Notatnika.
Jak w Windows 10 nazywać pliki i foldery przy pomocy emoji
Cóż, korzystanie z emoji w celu nazywania plików i folderów w Windows 10 jest bajecznie proste. Oto kroki, których musicie się podjąć, by skorzystać z tej funkcji:
Kliknijcie prawym przyciskiem myszy w folder lub plik, którego nazwę chcielibyście zmienić.
Z wysuniętego menu wybierzcie opcję „Zmień nazwę”.
Skorzystajcie ze skrótu klawiaturowego „Windows + .” lub „Windows + ;”
Wybierzcie wybrane emoji z widocznej listy. Do Waszej dyspozycji są też tak zwane kaomoji oraz klasyczne symbole.
Kliknijcie Enter.
Co ważne, emoji, których potrzebujecie, możecie wyszukać ręcznie. Wystarczy że po otwarciu listy emoji zaczniecie wpisywać słowo klucz lub wybrane znaki. Na przykład, jeżeli zdecydujecie się wpisać słowo „kot” Waszym oczom ukażą się emoji związane z kotami.
Czy pliki z emoji w nazwie będą sprawiać jakieś problemy?
W teorii niektóre aplikacje mogą mieć problem z odczytywaniem plików zawierających w nazwie emoji. To powiedziawszy, dzisiejsze programy projektuje się raczej z myślą o tym, aby wspierały mnóstwo języków i pism, w tym emoji. Jedynym znanym nam przykładem programu, który nie potrafi odczytywać emoji, jest Wiersz poleceń.
Pamiętajcie, że gdy tylko napotkacie w przypadku jakiegokolwiek pliku lub folderu z emoji w nazwie problemy, wystarczy że ponownie zmienicie jego nazwę na „normalną”.
Chociaż na pełnoprawną premierę nowego Baldura musimy jeszcze zapewne sporo poczekać, okazja ku temu, by w końcu w niego pograć, miała pojawić się już w tym miesiącu. Wówczas gra miała trafić bowiem do Wczesnego Dostępu w platformie Steam. Jak już zauważyliście, dwa razy użyłam wyrażenia „miała”. To dlatego, że studio Larian właśnie ogłosiło, iż Baldur’s Gate III jednak pojawi się w „Early Accesie” później.
Dlaczego debiut Baldur’s Gate III we Wczesnym Dostępie został opóźniony? Wygląda na to, że winowajcą odpowiadającym za ten stan rzeczy, a raczej winowajczynią, jest pandemia COVID-19.
„Zostaliśmy tym dotknięci tak jak wszyscy na świecie.”, powiedział w czerwcu CEO studia Larian, Swen Vincke. „Mimo to, zdołaliśmy dokonać sporych postępów, zatem myślimy, że uda nam się dotrzymać terminu.”
Cóż, mimo wysiłków deweloperów, terminu jednak nie udało się dotrzymać. Studio ogłosiło na Twitterze, że sierpniowa premiera we Wczesnym dostępie nie dojdzie do skutku. Ta odbędzie się później, ale jeszcze nie wiadomo, kiedy dokładnie.
Nowa data trafienia gry do Wczesnego Dostępu ma zostać przedstawiona wkrótce, bo 18 sierpnia, obok innych ważnych informacji. Odbędzie się to w ramach specjalnej transmisji poprowadzonej za pośrednictwem serwisów Twitch i YouTube – „Panel from Hell”, która rozpocznie się o godzinie 19:00 czasu polskiego.
Przypominamy, że wcześniej w tym roku mieliśmy okazję ujrzeć już nie tylko zwiastun Baldur’s Gate III, ale i zapis jej rozgrywki. Obydwa materiały prezentują się świetnie. Nie wiem jak Wy, ale ja nie mogę się nowego Baldura doczekać.
Awarie komponentów komputerowych nie zdarzają się może często, ale gdy już mają miejsce, zdarzeniom tym towarzyszy przeważnie cała masa zmartwień. Konieczność sięgnięcia do portfela po środki na zakup nowych części, bezpowrotnie utracone dane, czy też po prostu brak dostępu do podstawowego narzędzia pracy i zabawy są w stanie niejednemu skutecznie zepsuć humor. Podpowiadamy jak minimalizować ryzyko wystąpienia problemów.
1. Płyty główne
Awaryjność płyt głównych na szczęście spada wraz z rozwojem technologii. Niestety, awarie wciąż się zdarzają. Raport Puget Systems z 2018 roku mówi, że współczynnik awaryjności wynosi 2,1%, co oznacza, że usterki dotykają jedną na każde 49 płyt głównych. Co istotne, różnego rodzaju uszkodzeniom ulegają przede wszystkim płyty najtańsze oraz – nieco rzadziej – płyty ze średniego segmentu cenowego.
Najczęstszą przyczyną usterek płyt głównych są starzejące się kondensatory. Kondensatory niskiej jakości mają tendencję do puchnięcia, a nawet wycieków. Oczywiście da się je czasem wymienić, jednakże nie jest to naprawa, którą jest w stanie przedsięwziąć amator. Problemów można jednak w dość łatwy sposób uniknąć.
Już na etapie zakupu płyty głównej warto spoglądać w stronę polecanych w sieci rozwiązań z solidnymi, sprawdzonymi w testach kondensatorami. Po zakupie, należy zadbać o to, aby do wnętrza obudowy nie dostawało się wilgotne powietrze, ani też powietrze zbyt suche, które może wywołać napięcie elektrostatyczne. Płyty głównej nie powinniście w żadnym wypadku dotykać w momencie, gdy komputer działa. Podczas wymiany komponentów uważajcie i najlepiej wymieniajcie podzespoły w odpowiednich rękawiczkach antystatycznych.
2. Dyski HDD i SSD
Dyski SSD są coraz popularniejsze i stopniowo wypierają klasyczne, mechaniczne dyski twarde. W komputerach większości graczy pracuje jednak co najmniej jeden duży dysk talerzowy (HDD) i warto wiedzieć co zrobić, aby przedłużyć czas jego pracy.
W przypadku dysków HDD awarie są zjawiskiem relatywnie powszechnym. Ich działanie opiera się w całości o poruszające się elementy mechaniczne, które, cóż, lubią zawodzić. Najbardziej narażone na usterki są dyski HDD pracujące w laptopach, często przenoszonych z miejsca na miejsce. Z notebookiem wyposażonym w dysk mechaniczny należy obchodzić się ostrożnie i z należytym szacunkiem. Nośnik danych może uszkodzić przypadkowy upadek laptopa lub wstrząs.
Dyski HDD w komputerach stacjonarnych przeważnie padają ofiarami skoków napięcia, powodowanych w wielu przypadkach przez kiepskie zasilacze. Dyski talerzowe nie lubią także frustrowanych graczy uderzających w obudowę komputerową choćby w wyniku złości – pod żadnym pozorem tego nie róbcie. Jeden mocny wstrząs może spowodować awarię dysku i utratę danych.
Dyski SSD nie mają elementów mechanicznych i uznawane są za odporne na uszkodzenia, ale nie znaczy to, że są niezniszczalne. Jeśli chcecie zapewnić swoim dyskom SSD długie „życie”, zadbajcie o odpowiednie ich chłodzenie. W przypadku dysków M.2 rozsądnym jest zakup nośnika z dodatkowym radiatorem lub wpięcie go w slot z dedykowanym radiatorem, dostarczanym na płycie głównej przez producenta. Dysk M.2 z podświetleniem LED? Raczej zły pomysł. Na klasyczne dyski SATA nie należy kierować ciepłego powietrza, a wręcz chłodzić je wentylatorami – oczywiście w miarę możliwości.
Inną wadą dysków SSD jest ograniczona liczba cykli zapisu. Na etapie zakupu dysku zwróćcie uwagę na to, jakie dyski SSD w danej klasie polecane są w recenzjach i które chwalone są nie tylko za prędkość, ale także duża liczbę cykli zapisu.
3. Zasilacze
Tak moi drodzy. Dobry zasilacz to podstawa każdego wydajnego komputera. Wcale nie chodzi mi wyłącznie o moc zasilacza, oj nie. Tutaj istotne jest absolutnie wszystko: od komponentów wykorzystanych do jego skonstruowania, przez zestaw odpowiednich zabezpieczeń, po wysoką sprawność, poświadczoną odpowiednim certyfikatem – co najmniej 80 Plus Bronze.
Kiepskie zasilacze markowe potrafią wykazywać awaryjność na poziomie nawet 2,5% (dane HardWare.fr). Chińskie, no-name’owe zasilacze, zwane potocznie i żartobliwie „zasilaczami z czarnej listy” psują się znacznie częściej. Awaria zasilacza doprowadzić może w najlepszym przypadku do jeg uszkodzenia, ale znane są przypadki, w których w wypadku skoku napięcia padała płyta główna oraz wpięte do niej podzespoły. W skrajnych przypadkach zasilacz może doprowadzić nawet do pożaru! Tak, przeżyłam to na początku swojej przygody z desktopami – nie idźcie moją drogą.
Pamiętajcie, stawiajcie wyłącznie na zasilacze od sprawdzonych marek i przenigdy na nich nie oszczędzajcie. To właśnie to akcesorium zapewnia energię całemu komputerowi i po prostu musi pracować w sposób wydajny i bezpieczny. Dobry zasilacz o mocy ponad 600 W może kosztować 300, 400, a nawet grubo ponad 500 złotych. Stawiajcie na sprawdzone rozwiązania marek takich jak Enermax, Seasonic, Corsair, Fortron, Cooler Master. Zwracajcie uwagę na recenzje publikowane w sieci – każda firma ma w końcu lepsze i gorsze serie urządzeń.
4. Pamięć RAM
Pamięć RAM to jeden z kluczowych podzespołów, determinujących wydajność pracy komputera osobistego. Obecnie normą jest 8 GB RAM, ale gracze nierzadko decydują się zainwestować w 16 GB tego rodzaju pamięci. Pamięć RAM uznawana jest za najtrwalszy z podzespołów – o ile pracuje w optymalnych warunkach. W 2016 roku badanie przeprowadzane przez HardWare.fr wskazywało, że pamięci RAM marki Kingston cechuje awaryjność na poziomie 0,20%. Dla porównania, pamięci Corsair charakteryzowały się awaryjnością na poziomie 1%. Mimo to, RAM można łatwo „ubić”.
Gracze bardzo często nie przykładają wielkiej wagi do odpowiedniej cyrkulacji powietrza wewnątrz obudowy. W „skrzynkach” z podzespołami nawarstwia się kurz, powodujący dodatkowy wzrost temperatury. Największym wrogiem RAMu jest temperatura, dlatego też należy dbać o to, aby na kości w płycie głównej nie było nawiewane gorące powietrze. Raz przegrzanej pamięci nie da się naprawić.
Drugą najpopularniejszą przyczynę awarii pamięci RAM stanowią… kiepskie zasilacze. Gracze z jakiegoś powodu wprost uwielbiają oszczędzać na tym właśnie elemencie komputera. Często zwraca się uwagę wyłącznie na moc zasilacza, zamiast w specyfikacji szukać informacji na temat tego, czy dane urządzenia oferuje odpowiednie zabezpieczenia i cechuje się wysoką sprawnością. Z punktu widzenia pamięci RAM najważniejsze jest zabezpieczenie antyprzepięciowe. Nawet niewielki skok napięcia może doprowadzić do awarii nawet najlepszych kości pamięci.
Oczywiście warto kupować RAM od sprawdzonych producentów – Corsaira, G. Skilla, Kingstona i innych „pierwszoligowych” firm.
Niemała rewolucja czeka wszystkich fanów wieloosobowej gry Rocket League. Jeszcze w te wakacje lubiana produkcja nie tylko stanie się darmowa, ale także zniknie z platformy dystrybucji cyfrowej Valve.
Rocket League za darmo. To nie żart, a przyszłość dzieła studia Psyonix. Jego przedstawiciele właśnie poinformowali, że latem bieżącego roku Rocket League stanie się tytułem free-to-play i zostanie usunięte ze sklepu Steam. Niektórzy z Was zapewne domyślają się, że we wszystkim swe palce maczało Epic Games. Istotnie, Rocket League już wkrótce pojawi się w Epic Games Store.
Twórcy zapowiadają, że zmianie modelu biznesowego towarzyszyła będzie duża aktualizacja. Dowiedzieliśmy się, że usprawniony zostanie interfejs, a nowości pojawią się zarówno w turniejach, jak i wyzwaniach. Na szczegóły musimy jednak zaczekać.
Jeśli do tej pory korzystaliście i korzystacie z Rocket League na Steam, to bez obaw. Zakupiona gra nie zostanie usunięta z biblioteki, a Wy wkrótce zyskacie możliwość pełnego cross-playa, również z graczami, którzy tytuł pobiorą za darmo z Epic Games Store. Posiadacze dotychczasowego wariantu gry otrzymają status „Legacy”, w ramach którego liczyć będą mogli na wcześniejszy dostęp do nowych DLC. Do ich kont Psyonix doda też kilka przedmiotów kosmetycznych.
W tym momencie ważna uwaga: wszystkie wyżej opisane zmiany dotyczą wyłącznie Rocket League w wersji na komputery osobiste. Konsolowe wersje gry w dalszym ciągu będą płatne.
Chcesz na chwilę uciec od rzeczywistości? Nie możesz tego zrobić wyjeżdżając na wakacje, by odpocząć od codziennych obowiązków? Cóż, w takiej sytuacji chyba nie ma lepszego rozwiązania niż sięgnięcie po gry wideo. A jakie gry w takich kwestiach pomagają najlepiej? Na to pytanie zapewne nie ma jedynej słusznej odpowiedzi, ale mam wrażenie, że całkiem nieźle radzą sobie z tym tytuły, w których możemy robić nic innego, jak wieść proste życie farmera.
W niniejszym zestawieniu kilka najlepszych naszym zdaniem dostępnych na rynku gier farmerskich. Dajcie znać komentarzach, czy macie spośród nich swoją faworytkę.
Stardew Valley
Stardew Valley to gra, która już od ponad czterech lat jest dostępna na komputerach osobistych, a która z czasem trafiła także na konsole PlayStation 4, Xbox One, Nintendo Switch, PlayStation Vita, a później na urządzenia z iOSem oraz Androidem. Naprawdę trudno o drugiego tak wysoko ocenianego sandboksowego RPGa, który byłby grą potrafiącą równie skutecznie ukoić skołatane nerwy. Stardew Valley mocno inspirowany jest grą farmerską Harvest Moon i jego założenia są w zasadzie identyczne. Gracze wcielają się w postać młodego chłopaka, który otrzymuje w spadku po dziadku podupadłą farmę. Głównymi zadaniami na przestrzeni rozgrywki jest hodowla roślin i zwierząt oraz doglądanie swojej działalności. Oprócz tego raz na czas można wybrać się na poszukiwanie skarbów do pobliskich lochów, ale także zawierać nowe znajomości w mieście. Cała zabawa wpisana jest nie tylko w cykl dobowy, ale także roczny. W Stardew Valley występują pory roku, które dyktują możliwe działania na farmie. Dotychczas w tytule tym spędziłam ponad sto godzin i bardzo chętnie spędzę w niej drugie tyle.
FARMING SIMULATOR 19
Farming Simulator 19 to najnowsza spośród pecetowych odsłona symulacyjnej serii studia Giants Software poświęconej rolnictwu. Oferuje ona graczom możliwość wcielenia się we właścicieli gospodarstwa rolnego i doprowadzenia go do świetności od strony ekonomicznej. Na przestrzeni zabawy będziecie sadzić uprawy, nawozić je, tępić szkodniki i zbierać plony. Wszystko to zrobicie za kierownicą jednego z ponad 300 autentycznych pojazdów i maszyn rolniczych. Dobra zabawa, gwarantowana! Z jakimi nowościami na tle innych części cyklu mamy w tym tytule do czynienia? Takimi jak dynamiczna pogoda, poprawiona fizyka gleby, bawełna, konie, trzy zupełnie różne otwarte światy (z czego dwa zupełnie nowe dla serii) czy zupełnie świeże aktywności.
SLIME RANCHER
Cóż, w tej grze farmerskiej nie będziecie hodować krów. Zamiast tego zajmiecie się wypasem tytułowych szlamów – uroczych kreatur, które przypominają… żelki. Tak, żelki. Zarabianie na tym zajęciu nie będzie łatwe. Przeszkadzać będą Wam bowiem wrogo nastawione gatunki galaretowatych żyjątek, i nie tylko. Na szczęście, dla urozmaicenia zabawy w omawianej produkcji można również eksplorować otwarty świat, poszukując warzyw i owoców nadających się do uprawy czy nowych gatunków wspomnianych żyjątek, które można by oswoić i sprowadzić na swą farmę. Warto dodać, że istnieje spora szansa, iż tę grę już w swojej kolekcji posiadacie. Swego czasu można ją było odebrać za darmo w Epic Games Store.
MY TIME AT PORTIA
Chcielibyście pograć w coś nieco przypominającego Stardew Valley, ale charakteryzującego się trójwymiarową, a nie dwuwymiarową grafiką? Sięgnijcie zatem po ten tytuł – My Time at Portia. Tak jak w Stardew Valley, tak i w My Time at Portia nie chodzi tylko o uprawianie roli. Podczas gdy w pierwszej z gier możemy też eksplorować jaskinie (wydobywając cenne metale i walcząc z potworami), łowić ryby czy też hodować zwierzęta, tak w drugiej produkcji mamy okazję dodatkowo rozbudowywać nasze miasto i również stawiać czoła potworom w podziemiach czy na równinach. Co więcej, tutaj także istotną rolę odgrywają relacje z innymi mieszkańcami wioski, mocno wpływające na życie w Portii. My Time at Portia jest wysoko oceniane przez graczy, więc tym bardziej warto je wypróbować.
KYNSEED
Pamiętacie jeszcze Fable? To była świetna gra. Chociaż studio za nią odpowiadające (LionHead Studios) już nie istnieje, niektórzy deweloperzy, który ją tworzyli, założyli nowe – PixelCount Studios – i w jego ramach opracowali interesującą produkcję oferowaną na Steamie we Wczesnym Dostępie. Ta produkcja to Kynseed, sandboksowa gra RPG, w której przenosimy się do fantastycznej krainy inspirowanej brytyjskim folklorem. Tak jak inne gry na liście, tak i jej zamysł obraca się wokół uprawy roślin, zaprzyjaźniania się z mieszkańcami i odkrywania świata. Od innych tytułów odróżnia ją jednak humor godny autorów Fable. Nawet jeśli Wczesny Dostęp to nie Wasza bajka, powinniście w Kynseed zagrać, zwłaszcza że owa produkcja kosztuje zaledwie 36 złotych.
Z reguły gry komputerowe są wspierane przez ograniczony czas. Naprawdę nieliczne otrzymują aktualizacje kilkanaście czy kilkadziesiąt lat po swoim debiucie, a ostatnio wręcz często zdarza się że niektóre tytuły są odsuwane przez deweloperów w kąt zaledwie kilka miesięcy po premierze. Dzisiaj mamy miłą wiadomość dla fanów serii Worms, a w szczególności – gry Worms Armageddon. Produkcja ta właśnie otrzymała niespodziewany patch – 21 lat po tym, jak pojawiła się na rynku.
Nowa aktualizacja Worms Armageddon, o numerze 3.8, w sumie wprowadza do gry aż 370 poprawek błędów, 45 zmian i 61 nowych funkcji. Wiele ulepszeń ma związek z wbudowaniem w produkcję popularnego moda wpływającego na fizykę rozgrywki – RubberWorm.
Patch do Worms Armageddon wprowadził również ponad 70 nowych opcji, które można włączyć w celu urozmaicenia zabawy. Na przykład, jedna z nich pozwala na ustawienie, by robale mogły używać więcej niż jednej broni co turę. Studio odpowiedzialne za produkcję – Team17, zmodyfikowało dodatkowo silnik gry, dzięki czemu animacje stały się płynniejsze.
Od teraz Worms Armageddon można otworzyć też w trybie okienkowym. Co najlepsze, mimo wprowadzonych zmian gra nadal powinna bezproblemowo działać na starych systemach, takich jak Windows 95.
Niespodziewana aktualizacja została opublikowana dokładnie w 25 rocznicę debiutu pierwszej gry z serii Worms. Przypominamy, że studio pracuje obecnie nad jej najnowszą odsłoną – Worms Rumble, która później w tym roku ma zadebiutować na komputerach osobistych oraz konsolach PlayStation 4 i PlayStation 5.
League of Legends – najpopularniejsza na świecie gra MOBA – oferuje graczom mnóstwo czempionów, którymi moga kierować podczas rozgrywki. Niemniej, to nie przeszkadza twórcom tej produkcji w dodawaniu kolejnych. Tak się składa, że studio Riot Games właśnie pokazało światu najnowszą bohaterkę, która zamierza do Nexusa. Poznajcie Lillię.
Lillia, czyli 149 czempionka League of Legends to istota przypominająca centaura (pół człowiek-pół sarna), która całe swoje dotychczasowe życie spędziła samotnie w czarodziejskim lesie. Tam opiekowała się swoją matką – Świętym Drzewem karmiącym się marzeniami sennymi różnych stworzeń. Gdy nagle sny przestały do niego docierać, to zachorowało. Lillia zdecydowała się pomóc matce, wyruszając w podróż. Bohaterka zabrała ze sobą magiczną gałązkę, z pomocą której może usypiać inne stworzenia, zbierać ich sny do specjalnej kuli i zapewniać swojej rodzicielce energię potrzebną do życia.
Jakimi umiejętnościami Lillia dysponuje? Zacznijmy od tych aktywnych. Pod klawiszem W umieszczono tak zwane Kwitnące Ciosy – uderzenie kijem zadające magiczne obrażenia pobliskim przeciwnikom i fizyczne tym, którzy znajdują się na zewnętrznej krawędzi wytwarzanego kręgu. Trafienie tym atakiem skutkuje tymczasowym zwiększeniem prędkości ruchu czempionki.
Klawiszem W aktywujemy natomiast umiejętność Uważaj! Iip! – potężne uderzenie gałęzią zadające wrogom magiczne obrażenia (tym większe, nim bliżej centralnego punktu uderzenia ci się znajdują), a klawiszem E – Wir Nasion, czyli wyrzucenie w górę wiru nasion zadającego wrogom magiczne obrażenia i spowalniającego ich. Ostatnia z aktywnych umiejętności i jednocześnie najpotężniejsza, umieszczona pod klawiszem R Melodyjna Kołysanka, stopniowo spowalnia i w końcu usypia bohaterów będących pod wpływem jej umiejętności pasywnej. Ta polega na tym, że umiejętności Lilli nakładają na cele Senny Pył, zadając rozłożone w czasie obrażenia magiczne zależne od maksymalnego zdrowia wroga.
Lillia ma pojawić się w League of Legends już 22 lipca, wraz z rozpoczęciem letniego wydarzenia Duchowy Rozkwit. Co o niej sądzicie?
Żaden szanujący się gracz nigdy nie gra w multi przy użyciu cheatów. Niestety, oszustów nie brakuje, zwłaszcza w popularnej sieciowej strzelance CS:GO. Internauta o pseudonimie ScriptKid znalazł sposób na to, aby z nich skutecznie zadrwić.
Internauta o nicku ScriptKid miał dość osób korzystających z hacków w Counter-Strike: Global Offensive. Poprzysiągł na nich zemstę w taki sposób, aby dodatkowo ich upokorzyć. Zdolny mężczyzna napisał oprogramowanie, które zamiast ułatwiać rozgrywkę cheaterom, utrudnia ją na mnóstwo przedziwnych sposobów. ScriptKid udostępnił swoje hacki w sieci, opłacił reklamę w Google i… czekał.
Czas oczekiwania nie był długi, bowiem internauci zaczęli ochoczo pobierać program ScriptKida. Jak wielkie musiało być ich zaskoczenie, gdy soft uprzykrzał zabawę im, a nie uczciwym graczom. Przykłady? Aplikacja przyczyniała się do anulowania rozbrajania bomby na sekundę przed zakończeniem tego procesu, wyrzucania broni w momencie prowadzenia ognia lub rzucania sobie granatów pod nogi. To wszystko? Nie!
Sojusznicy wchodzący przed celownik aktywowali skrypt powodujący automatyczne oddanie strzału w ich stronę. Takie zachowanie często kończyło się błyskawicznym kickiem z serwera. Program oprócz grania na nosie oszustom zapisywał rozgrywkę i wysyłał ją autorowi programu. Efektem działania apki jest poniższy film.
Statystyki udostępnione przez ScriptKida pokazują jasno, że największą zmorą CS:GO nie są Rosjanie, a oszukujący Polacy. Ci przodowali w pobraniach przed Brazylijczykami i… Niemcami.
W marcu tego roku po raz pierwszy usłyszeliśmy o tym, iż powstaje kolejna odsłona kultowej serii Worms. Wówczas nie poznaliśmy jednak ani jej tytułu, a ani nie zobaczyliśmy żadnego zwiastuna. Dzisiaj doczekaliśmy się jednak debiutu i jednego, i drugiego. Oto, co skrywało się pod kodową nazwą „Worms 2020”.
Najnowsza produkcja, nad którą pracuje studio Team17 (odpowiedzialne za poprzednie części cyklu), to Worms Rumble. Co ciekawe, będzie to produkcja zgoła inna niż wcześniejsze odsłony.
Worms Rumble ma zaoferować graczom dwa tryby – Deathmatch oraz Ostatni robal na mapie, z możliwością zabawy w pojedynkę lub w drużynie. Obydwa mają rozgrywać się na arenach przeznaczonych dla aż 32 osób, ale bez towarzystwa znanym graczom tur. Tak, tym razem bitwy mają toczyć się w czasie rzeczywistym. Hm, coś mi to przypomina. No tak, wygląda na to, że Worms Rumble będzie tytułem battle royale, a przynajmniej w pewnym stopniu.
W Worms Rumble mają pojawić się zarówno nowe bronie, jak i klasyczny arsenał znany z poprzednich tytułów. Robale będzie można zaś personalizować – zdobywając punkty doświadczenia i wydając specjalną walutę na skórki, stroje, akcesoria i emotki.
Poza tym, w grze mają mieć miejsce przeróżne sezonowe wydarzenia, codzienne wyzwania i społecznościowe akcje, które pozwolą uzyskać między innymi specjalne nagrody. Dodatkowo do dyspozycji graczy zostanie oddane Laboratorium – miejsce umożliwiające testowanie zawartości gry i wpływanie na to, co w grze powinno pozostać, a co odejść w zapomnienie.
Wygląda na to, że w Worms Rumble zawartość map będzie można niszczyć tylko częściowo. Mimo to wydaje mi się, że ten tytuł powinien dać graczom mnóstwo frajdy.
Nie wiem jak Wy, ale ja już nie mogę doczekać się premiery Worms Rumble. Ta ma nastąpić jeszcze w tym roku, choć jej szczegółowej daty nie podano. Gra pojawi się na pecetach oraz konsolach PlayStation 4 i PlayStation 5, a poza tym zaoferuje funkcję cross-play, pozwalając na międzyplatformową zabawę.
Aż trzy lata potrzebowało Epic Games, aby w końcu ogłosić światu, że Fornite ostatecznie opuściło wcześny dostęp i jest grą w pełni gotową. Premierze towarzyszy kontrowersyjna deklaracja, niezgodna z wcześniejszymi obietnicami.
Fortnite zostało udostępnione w formie wczesnego dostępu przez People Can Fly i Epic Games jeszcze 25 lipca 2017 roku. Niewielu pamięta, ale początkowo Fortnite był przede wszystkim modułem PvE o nazwie Fortnite: Save the World (Ratowanie Świata), w którym gracze w trybie kooperacji zaliczali cele kolejnych misji. To właśnie ten tryb został właśnie oficjalnie ukończony i opuścił wczesny dostęp.
Epic Games wcześniej obiecywało, że Fortnite: Ratowanie Świata będzie dostępne w wariancie free-to-play. Niestety, firma ku niezadowoleniu społeczności poinformowała, że StW stanie się modułem Premium, dostępnym wyłącznie odpłatnie. Osoby, które wcześniej kupiły zestawy dostępowe otrzymają darmowe ulepszenie do wyższego poziomu Benefitów. Posiadacze Ultimate Pack (edycji Ultimate) dostaną nowy Metal Team Leader Pack (Pakiet Dowódczyni Drużyny Metalowych) i 8000 V-dolców, wirtualnej waluty dostępnej w grze.
Aktualizacje dla Fortnite: Save the World będą udostępniane rzadziej, a przedmioty kupione w darmowym trybie Battle Royale nie zostaną przeniesione automatycznie do płatnego StW.
Epic Games podkreśla istotę nowej funkcji Wypraw w Ratowaniu Świata. Każda z nich trwa cały sezon i odbywa się w dostępnej tylko w danym sezonie strefie, gdzie czeka Was starcie z nowymi i unikatowymi modyfikatorami. Sezony Wypraw zawierać będą ścieżki postępów, a także zupełnie nowe poziomy sezonowe, na które będziecie można uzyskiwać awanse.
O wszystkich zmianach w Fortnite przeczytacie pod tym adresem.