Recenzje sprzętu Lenovo Legion (cz. 12) – Lenovo Legion Y740 w natarciu

Recenzje sprzętu Lenovo Legion (cz. 12) – Lenovo Legion Y740 w natarciu

Po miesiącu przerwy serwujemy Wam kolejną porcję recenzji urządzeń Lenovo Legion, znalezionych w „polskim” internecie. Wśród nich znajdziecie pierwsze recenzje laptopów Lenovo Legion Y740 z kartami NVIDIA GeForce RTX!

Urządzenia Lenovo Legion tworzymy z myślą o Was, graczach. Jesteśmy otwarci na Wasze sugestie i wsłuchujemy się w potrzeby zarówno e-sportowców, jak i początkujących graczy. W naszej ofercie znajdziecie komputery, laptopy dla graczy, ale także akcesoria – myszki, zestawy słuchawkowe, mechaniczne klawiatury dla graczy, a nawet podkładki.

Recenzje sprzętu Lenovo Legion regularnie pojawiają się w różnych miejscach sieci oraz w prasie drukowanej. Zastanawiacie się czy warto kupić laptopy i komputery Lenovo Legion? Być może poniższe testy pomogą Wam dokonać właściwego wyboru.

1. Tabletowo.pl – Lenovo Legion Y740 – recenzja. Moc RTX-a 2080 w małym opakowaniu

„Żadna gra nie będzie stanowić przeszkody dla naszego sprzętu, ale żeby w pełni wykorzystać 144-hercową matrycę, należy w tytułach zejść lekko z ustawień – wtedy będziemy mogli w pełni korzystać z naszego zestawu.”

Lenovo Legion Y740 – zalety według testującego:

  • matowy ekran 144 Hz i G-Sync
  • bogate zaplecze portów i złączy
  • wydajność – również w grach
  • interesujący design
  • podświetlona klawiatura i elementy obudowy

2. MobiManiak.pl – Lenovo Legion Y740 – test. Ciekawy laptop do gier z i7, RTX 2060 i ekranem 144 Hz!

„Lenovo Legion Y740 jest sensownie wyposażony i oferuje nieźle dobraną wydajność – nawet w najbardziej podstawowej konfiguracji. Graczy ucieszy obecność niezłego ekranu 144 Hz z opcjonalnym wsparciem dla G-SYNC, przemyślane i dobrze wykonane podświetlenie klawiatury i obudowy oraz skuteczne chłodzenie pozwalające wyciągnąć z serii RTX ciut więcej, niż oferuje konkurencja.”

Lenovo Legion Y740 – zalety według testującego:

  • Ciekawy design
  • Dobrze zrobione podświetlenie
  • Wygodna klawiatura
  • Niezły ekran o odświeżaniu 144 Hz
  • Przydatny (i podświetlony!) zestaw portów
  • Dobrze dobrane podzespoły

3. Instalki.pl – Lenovo Legion Y740 – test gamingowej bestii z biznesowym designem

„Moim zdaniem Lenovo Legion Y740 to bardzo dobre urządzenie. W 100% spełnia swoje zadanie jako laptop gamingowy. Większość tytułów uruchomimy na wysokich detalach i tylko w niektórych grach musi nieco obniżyć poszczególne wodotryski graficzne.”

Lenovo Legion Y740 – zalety według testującego:

  • Elegancki wygląd
  • Świetna wydajność
  • Matryca 144 Hz, G-Sync
  • Aluminiowa obudowa
  • Podświetlenie RGB
  • Mnogość i rozmieszczenie portów
  • Skuteczny układ chłodzenia…

4. Techno-Senior.comRecenzja słuchawek Lenovo Legion Stereo Headset

„Można śmiało powiedzieć, że wybierając zestaw słuchawkowy Lenovo użytkownicy otrzymają nieźle wyglądający sprzęt z całkiem dobrym dźwiękiem. Oczywiście to kwestia gustu, ale sami przyznacie, że nie można przejść obok nich obojętnie. Ta czerń z czerwienią komponuje się naprawdę świetnie.”

5. GamingSociety.pl – Lenovo Y Gaming Armored Backpack B8270 – test gamingowego plecaka do zadań specjalnych

„Swoją przygodę z Lenovo Y Gaming Armored Backpack B8270 oceniam bardzo pozytywnie. Lenovo zdecydowanie dobrze przyłożyło się zarówno do projektu, jak i wykonania plecaka. Dotyczy to samych materiałów oraz połączenia ich ze sobą w zgrabną całość.”

Lenovo Y Gaming Armored Backpack B8270 – zalety według testującego:

  • pojemność
  • jakość wykonania
  • wygodnie leży na plecach
  • stosunek jakości do ceny
  • kieszonka bezpieczeństwa
  • trzy komory
  • uniwersalny design
  • wygodna rączka
  • wygodne ramiona z możliwością spięcia
  • chowana sakiewka na butelkę z wodą
  • dodatkowe wzmocnienie
  • bez dziwnych chemicznych zapachów

6. GamingSociety.pl – Lenovo Legion Y25f – test gamingowego monitora 144 Hz

„Lenovo Legion Y25f miło zaskakuje pod wieloma względami. Duża matryca z odświeżaniem 144 Hz zdecydowanie jest pożądana w grach. Przydają się również predefiniowane profile gamingowe, które dodatkowo możemy sami dostosować pod własne preferencje. Menu ekranowe jest proste w obsłudze, chociaż trzeba poświęcić chwilę na przyzwyczajenie się do przycisków.”

Lenovo Legion Y25f – zalety według testującego:

  • odświeżanie 144 Hz
  • szeroki zakres regulacji
  • zawieszka na słuchawki
  • hub USB
  • prosty design
  • dobre odwzorowanie przestrzeni barw sRGB
  • funkcja Pivot
  • jakość wykonania
  • pewnie trzyma się biurka
  • stosunek ceny do jakości
  • beznarzędziowy montaż
  • niskie zużycie energii

7. Techno-Senior.comRecenzja Lenovo Y Gaming Mechanical Switch Keyboard

„Klawiatura ta na pewno znajdzie swoich zwolenników jak i przeciwników. Z jednej strony mamy tutaj solidne wykonanie i dobrze działającą klawiaturę, a z drugiej strony chyba za bardzo przerośnięty wygląd. Klawiatura mogłaby mieć ciut lepszy układ i zajmować troszeczkę mniej miejsca. Nie mniej jest warta rozważenia podczas zakupów.”

8. Gamerweb.pl – Lenovo Ideapad 330-15ICH – recenzja

„Jeśli Wasz budżet nie pozwala na zakup droższego sprzętu, to powinniście być zadowoleni z Lenovo Ideapad 330-15ICH. Bez wątpienia wielką zaletą testowanego laptopa jest jego smukła lekka konstrukcja, cicha praca i wydajna bateria. Dzięki czemu nada się idealnie jako sprzęt mobilny, na którym zarówno pogramy jak i dłużej popracujemy. Jeśli jednak szukacie czegoś typowego do gier, lepiej dołożyć parę złotych.”

Lenovo Ideapad 330-15ICH – zalety według testującego:

  • Przystępna cena jak na te parametry i możliwości
  • Szybkie ładowanie baterii
  • Smukła i lekka konstrukcja
  • Cicha praca nawet pod obciążeniem

9. Rootblog.pl – Recenzja Lenovo Legion Y530, świetnego laptopa gamingowego, ale z małymi mankamentami…

„Laptop Lenovo na pierwszy rzut oka tak naprawdę nie wygląda na sprzęt dedykowany graczom. Nie ma tu agresywnego designu, którym cechują się zazwyczaj laptopy do gier. Górna klapa wykonana jest z plastiku z ciekawa teksturą. Znajdziemy też na niej logo marki, wraz z podświetlanym elementem. Nie ukrywam, wygląda to całkiem ciekawie.”

10. Gamerweb.pl – Lenovo Legion Y25f – recenzja monitora dla gracza

„Lenovo Y25F to niezły monitor do gier i bardzo korzystny zakup jeśli chodzi o odświeżanie na poziomie 144 Hz. Poza tym cała konstrukcja została świetnie wykonana i ma duże możliwości ergonomiczne. Przydatne też są dodatkowe funkcje, takie jak uchwyt na słuchawki, hub USB i wyjście słuchawkowe. Chociaż dokładność kolorów nie jest na najwyższym poziomie, nie jest to duża wada, ponieważ monitor jest przeznaczony przede wszystkim do gier.”

Lenovo Legion Y25f – zalety według testującego:

  • Przystępna cena jak na te parametry i możliwości
  • Hub USB i wyjście słuchawkowe
  • Duże możliwości ergonomiczne
  • Odświeżanie 144 Hz
  • Dobre kąty widzenia

11. TechTest.pl – Lenovo Legion Y530 – Test laptopa dla graczy

Stardew Valley nadal zachwyca – recenzja wersji na Androida

Stardew Valley nadal zachwyca – recenzja wersji na Androida

Stardew Valley to gra, która już od ponad trzech lat jest dostępna na komputerach osobistych, a która z czasem trafiła także na konsole PlayStation 4, Xbox One, Nintendo Switch, PlayStation Vita, a później na urządzenia z iOSem. W tym miesiącu produkcja w końcu doczekała się również swojej edycji na sprzęt z Androidem. Specjalnie dla Was postanowiliśmy ją przetestować. Przekonajcie się, czy pokochaliśmy ją tak samo jak oryginał wydany na pecety.

Stardew Valley jest sandboksową gra RPG, w której wcielamy się w młodego farmera – o nadanym przez nas imieniu, wyglądzie oraz płci. Otrzymał on w spadku po swoim dziadku małe poletko w pobliżu małego miasteczka. Jako bohater się tam przeprowadzamy i zaczynamy prowadzić sielskie życie jako rolnik, ale nie tylko. W produkcji, poza rozwijaniem naszej farmy, możemy zajmować się także bowiem połowem ryb, górnictwem czy… poszukiwaniem przygód, to jest zabijaniem potworów. Nie należy zapominać o możliwości nawiązywania przyjaźni i wchodzenia w rozmaite interakcje z innymi mieszkańcami miejscowości. Ci mogą dawać nam nawet zadania, których wykonywanie stanowi dodatkową formę zarobku.

Omawiana gra została zainspirowana popularną serią farmerską znaną głównie z przenośnych konsolek Nintento – Harvest Moon. Stworzyło ją niezależne studio Concerned Ape, pod przewodnictwem niejakiego Erica Barone. Stardew Valley zostało niebywale dobrze przyjęte przez graczy. Na Steamie posiada ono aż 96 procent pozytywnych recenzji – i nic dziwnego. W końcu, trudno na rynku trafić na grę, która relaksuje tak bardzo jak ta. Ale jak Stardew Valley sprawdza się na urządzeniach z Androidem?

Stare dobre Stardew Valley

Po uruchomieniu Stardew Valley na Androidzie w grze wita nas znajoma muzyka, a zaraz potem na ekranie pojawia się w zasadzie to samo menu, z jakim mamy do czynienia na komputerze – no, oczywiście dużo mniejsze, jako że korzystamy z 6,1-calowego smartfona. Po przejściu do tworzenia naszej postaci można zobaczyć pierwszą ważniejszą cechę odróżniającą grę od wersji pecetowej. Mowa o interfejsie, który został zmieniony tak, aby odpowiednio wygodnie korzystało się z niego na telefonie. Nieco inaczej wygląda on również podczas samej rozgrywki, jednakże wszystkie zmiany działają na korzyść tytułu.

Warto wspomnieć, że wygląd interfejsu możecie nieco dostosować do Waszych preferencji. Stardew Valley pozwala na dostosowanie rozmiaru paska z narzędziami, wielkości okna z grą, „niewidzialnych przycisków” (odpowiadają lewemu i prawemu klawiszowi myszy), i nie tylko.

przycisków” (odpowiadają lewemu i prawemu klawiszowi myszy), i nie tylko. Mimo zmodyfikowanego interfejsu gry, a także oczywistego faktu, że sterowanie na Androidzie wygląda nieco inaczej niż na PC, mamy tutaj z dokładnie tym samym Stardew Valley, w które graliśmy na komputerze. Usłyszymy w nim tę samą muzykę, odwiedzimy te same lokacje, poznamy tych samych bohaterów i weźmiemy się za te same aktywności jak w oryginalnej wersji. Cóż, gdyby tak nie było, bylibyśmy wysoce rozczarowani, a z resztą – nie tylko my.

Granie na smartfonie jest wygodniejsze niż się spodziewaliśmy

Niektórych po pierwszej wizycie na swojej wirtualnej farmie może przerazić fakt, jak małe jest wszystko, co znajduje się na wyświetlaczu. Nie martwcie się jednak – „szczypiąc” ekran możecie przybliżać widok, a co za tym idzie – ułatwiać sobie poruszanie się, a także wykonywanie wszelakich czynności, takich jak łowienie ryb, czy podlewanie posianych roślin. Rzecz jasna, widok można ponownie oddalić, na przykład aby uprościć sobie orientację w przestrzeni.

Już niejednokrotnie wspomnieliśmy Wam co nieco o sterowaniu. Czym różni się ono na Androidzie od sterowania na pececie? Tutaj nie poruszamy się z pomocą klawiszy WASD. Zamiast tego, aby udać się tam gdzie chcemy, wystarczy „tapnąć” w odpowiedni punkt na ekranie. Postać możemy prowadzić również ręcznie, przytrzymując palec na wyświetlaczu i przesuwając go w odpowiednim kierunku. Na ekranie mamy do dyspozycji również wirtualny joystick (czerwonawe przezroczyste kółko znajdujące się w lewym dolnym rogu ekranu). Sterowanie w grze jest dosyć przyjemne i nie sprawia nam żadnych problemów.

Pewnie zastanawiacie się, czy granie w Stardew Valley na smartfonie jest choć trochę trudniejsze niż na komputerze. Jedyną rzeczą, która stanowiła dla nas większe wyzwanie była walka z potworami w kopalni. Trzeba podchodzić do niej zdecydowanie rozważniej. W innym wypadku może czekać Was utrata przytomności (a także złota), czego my brutalnie doświadczyliśmy.

Stardew Valley jest świetnym portem także pod względem graficznym

Wspomnieliśmy wcześniej, że mobilna wersja Stardew Valley to w zasadzie to samo Stardew Valley, z którym mamy do czynienia na PC. Dotyczy to nie tylko muzyki w grze, która jest naprawdę genialna, aktywności czy bohaterów, ale również oprawy wizualnej. Ta nie różni się niczym od tej, którą możemy podziwiać w edycji komputerowej, i dobrze. Bez niej klimat gry nie byłby takim sam.

STARDEW VALLEY NA ANDROIDA TO IDEAŁ?

Czy androidowej wersji Stardew Valley czegoś brakuje?

W jednym z pierwszych akapitów tego artykułu stwierdziliśmy, że po uruchomieniu Stardew Valley na ekranie pojawia się w zasadzie to samo menu, z jakim mamy do czynienia na pecetach. Użyliśmy w tym zdaniu słowa w zasadzie, bowiem nie zobaczycie w nim pewnego kluczowego elementu, a mianowicie możliwości włączenia trybu kooperacyjnego.

Tak, mobilna edycja Stardew Valley nie oferuje trybu dla wielu graczy, a przynajmniej na razie. Mamy nadzieję, że kiedyś się to zmieni bowiem stanowi on ciekawe urozmaicenie rozgrywki. Z resztą, pozwala on na czerpanie jeszcze większej frajdy z gry.

Energożerność nie jest problemem

Gra mobilna grze mobilnej nierówna, także pod względem pobierania energii z baterii smarfona. W Sklepie Play możemy znaleźć dużo zarówno tych, które są dla baterii w tych urządzeniach bardzo łaskawe, jak i te, które bardzo szybko je rozładowują. Do których należy Stardew Valley?

Miło nam stwierdzić, że raczej do… tych pierwszych. To, jak szybko produkcja będzie rozładowywać baterię w Waszym telefonie będzie oczywiście zależeć od ustawionej jasności ekranu, ale wydaje nam się, że nawet przy dość wysokiej jasności Stardew Valley pochłania energię stosunkowo powoli. W ciągu 40 minut rozgrywki bateria w naszym smartfonie rozładowała się zaledwie o około 6% (przy jasności ekranu ustawionej na poziomie około 50%). Nieźle, nieprawdaż?

Stosunek jakości do ceny

Stardew Valley nigdy nie było drogą grą, a obecnie kosztuje ono na Steamie zaledwie 53,99 złotych. To bardzo mało, zważywszy na fakt, że zwykle gracze spędzają w tej grze nawet setki godzin. A jak prezentuje się cena produkcji w Sklepie Play?

W wersji na Androida Stardew Valley kosztuje jeszcze mniej, bowiem jedynie 37,99 złotych. Różnica w cenie może wynikać z wcześniej wspomnianego faktu, iż ta edycja nie posiada trybu multiplayer. Tak czy siak, tytuł jest warty tych pieniędzy.

Takich gier powinno powstawać więcej

Jak widać, Stardew Valley na Androida jest równie genialną grą co Stardew Valley w wersji na PC. Świetnie zmodyfikowany interfejs, a także doskonale znane nam z komputerów oprawa audiowizualna i rozgrywka sprawiają, iż tytuł ten sprawdza się na smartfonie lepiej, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać. Cóż, zapewne jeszcze lepiej sprawdza się on na tabletach.

Naszym zdaniem niewiele gier przeniesiono z komputerów na urządzenia mobilne równie dobrze co Stardew Valley. Studio Concerned Ape powinno być dumne z tego, co udało mu się dokonać.

Mocne strony:Słabe strony:
świetnie zmodyfikowany interfejs
możliwość oddalania i przybliżania widoku
wygodny system sterowania
dobrze znana z oryginału oprawa audiowizualna
niska energożerność
dobry stosunek jakości do ceny
brak tryby multiplayer

Ocena ogólna: 9/10

Recenzja Anthem – gry, która pokazuje, że grafika to nie wszystko

Recenzja Anthem – gry, która pokazuje, że grafika to nie wszystko

Anthem to tytuł, w którym nie pokładaliśmy wielkich nadziei. W końcu, już na etapie beta testów ten nie był oceniany zbyt pozytywnie. Mimo to, zdołał nas on poważnie… rozczarować. Przekonajcie się, dlaczego.

science-fiction. Przenosi ona nas do wyimaginowanego świata, który został porzucony przez pradawnych bogów, czy też zapomnianą już cywilizację zwaną „twórcami”, która pozostawiła po sobie narzędzia pozwalające na przekształcanie tego świata i tworzenie nowych istot. Te narzędzia czerpią moc z niepoznanej dobrze i potężnej siły zwanej „hymnem stworzenia”, której do tej pory nikt nie zdołał okiełznać i posiąść na własność, mimo wielu prób. Niestety, przez to że hymn jest niestabilny, owe narzędzia ciągle tworzą kolejne zagrażające ludzkości potężne kreatury. Przed tymi kreaturami, a także obcymi rasami i innymi niebezpieczeństwami, do których należy wroga frakcja Dominion, ludzkość skrywającą się w otoczonymi murami miastach chronią tak zwani freelancerzy, czyli śmiałkowie wyposażeni w pancerze wspomagane klasy Javelin. Tylko oni są w stanie stawić czoła tym niebezpieczeństwom, ale niestety jest ich na świecie oraz mniej.

My, gracze, wcielamy się w jednego z freelancerów i otrzymujemy zadanie wykonywania kolejnych misji zleconych przez mieszkańców Fortu Tarsis. Dodatkowo naszym celem jest poznanie tajemnic świata Anthem.

CO W ANTHEM ZAGRAŁO? (NIE)DŁUGO BY WYMIENIAĆ

Główną atrakcją, którą oferuje gra, są bez wątpienia wspomniane pancerze, czyli javeliny. Dzięki nim każdy może w pewnym stopniu poczuć się jak Iron Man. Sprawiają one bowiem, że stajemy się szybsi, zwinniejsi, silniejsi, i nie tylko, w zależności od tego, jaki rodzaj pancerza wybierzemy, a do wyboru jest kilka. Javeliny pozwalają nawet na latanie, które poważnie umila rozgrywkę i zwyczajnie daje frajdę.

Frajdę daje również walka – między innymi dlatego, że możemy wybrać, w jakim stylu chcemy walczyć, a to poprzez dokonanie wyboru pancerza. Dodatkowo, do niego możemy odpowiednio dobrać bronie, w zależności od tego, czy chcemy walczyć na krótkim, średnim czy dalekim dystansie. Nam najbardziej spodobał się javelin klasy Śmigacz, który wygląda smukle i zapewnia największą zwinność. Najlepiej sparować go z bronią krótkiego lub średniego dystansu, na przykład pistoletem maszynowym, ponieważ najefektywniej wykorzystamy Śmigacza, walcząc jak najbliżej wrogów i wykorzystując walkę wręcz.

Czy oznacza to, że BioWare w pełni wykorzystał potencjał swojego pomysłu? Naszym zdaniem nie. Chociaż Anthem pozwala na modyfikowanie pancerzy, zmienianie ich wyglądu czy dodawanie nowych modułów, które je ulepszają, a także craftowanie nowych ich części, to nie mamy tu do dyspozycji wiele opcji. Oczywiście, z czasem odblokujemy ich więcej, ale nawet wtedy możliwości customizacji nie będzie tyle, ile nam obiecano.

To czego brakuje nam w zbrojach to więcej ciekawych broni wbudowanych bezpośrednio w nie – takich, które gwarantowałyby więcej rozgrywki przypominającej tą z chwili uruchomienia umiejętności głównej. Ta potrzebuje czasu na naładowanie się, a więc możemy korzystać z niej stosunkowo rzadko. W przypadku Śmigacza jest to na przykład umiejętność o nazwie Ostre sztylety.

Innym pozytywnym aspektem Anthem jest jego oprawa wizualna. Mimo że grę spotkał downgrade graficzny, tak jak wiele innych tytułów, to ta nadal wygląda cudnie. Możemy podziwiać w niej naprawdę przepiękne widoki, a te są takie, zarówno na nieco słabszych, jak i lepszych kartach. My korzystaliśmy z kart graficznych Palit GTX 2080 Ti oraz Zotac GTX 1070 Ti. Na obydwu Anthem wygląda cudnie, a przez to świat gry aż miło przemierzać. Warto pochwalić również sam projekt świata gry pod względem topograficznym. Nie brakuje w nim bowiem górskich pasm, wodospadów, ciekawych jaskiń czy bujnej roślinności.

To co w Anthem byśmy pod względem graficznym poprawili, to wygląd naszej i innych postaci. Tak jak w przypadku Mass Effect: Andromeda, tak i tutaj BioWare wykazał się dość słabo. Wiele twarzy w grze wygląda po prostu nienaturalnie, a jeszcze gorzej prezentują się animacje, które tym twarzom towarzyszą (z pewnymi wyjątkami). Takie „smaczki” można zauważyć od samego początku rozgrywki. Dodatkowo dziwne jest, iż twarze niektórych mieszkańców świata Anthem wydają się być pokryte teksturami o niższej rozdzielczości niż twarze pozostałych.

Jeśli chodzi o miłe słowa, to by było na tyle.

GDZIE TA FABUŁA

Na początku tego artykułu dowiedzieliście się, o co w tym całym Anthem chodzi i jakie jest jego tło fabularne. Teraz pora powiedzieć co nieco o rozwoju wydarzeń podczas samej rozgrywki. Cóż, pod tym względem niestety jest biednie. Aby poznać całą fabułę gry wystarczy maksymalnie 15 godzin, ale nie zawsze będą to godziny przyjemne. Chociaż na początku jest ciekawie – poznajemy interesujące historie z przeszłości świata gry, podczas misji zaczynamy czuć, że kroi się coś dużego, coś ważnego, robi się intrygująco – to z czasem bańka pęka, bo zaczynają nudzić nas niezwykle powtarzalne misje, które zdecydowanie zbyt często ograniczają się do schematu „dotrzyj tu, obroń obszar przed przeciwnikami i coś odszukaj, dotrzyj do kolejnego punktu, powtórz poprzednie punkty kilka razy, finałowa walka”. Zadaniom zwyczajnie brakuje emocji.

Fabułę psuje również to, w jaki sposób ta jest nam przedstawiana. To co kluczowe dla całej historii miesza się bowiem ze sztucznie optymistycznymi rozmowami, w których mamy do czynienia z bezcelowymi opcjami dialogowymi, naprawdę kiepskimi żartami, i nie tylko. Z czasem tych rozmów ma się po prostu dość. Te i inne elementy sprawiają, że po pierwszych dwóch godzinach zabawy fabuła przestaje być czynnikiem przyciągającym do ekranu.

Miło nie wspominamy także przerw, które mają miejsce między kolejnymi misjami. Przed podjęciem następnego zadania nasz czas możemy spędzić bowiem w Forcie Tarsis, między innymi na rozmowach z innymi postaciami. To miejsce jest jednak niezwykle małe i ciasne. Najzabawniejsze, że to wcale nie skraca czasu potrzebne go na dotarcie z punktu A do punktu B, gdyż po Forcie Tarsis poruszamy się równie ślamazarnie co 90-letni dziadek z laską w supermarkecie, nie obrażając dziadka. Z resztą, mimo tego BioWare miał problem z zapełnieniem fortu wartościowymi treściami. Gdy mijamy mieszkańców miasta ci zamiast rzeczywiście rozmawiać ze sobą zamiast tego zwykle tylko poruszają ustami i wykonują, niestety często nienaturalne, rozmaite gesty. Twórcy gry pomyśleli tylko o tym, aby w tle odtwarzała się ścieżka dźwiękowa z miejskim gwarem. Na próżno szukać tu więc życia znanego chociażby z miast w Wiedźminie 3, a skoro do takiego miejsca mamy wracać po każdej misji, to odechciewa się nam bycia jego bohaterem.

GRA, KTÓRA FRUSTRUJE DO CZERWONOŚCI

Jeżeli myślicie, że skończyliśmy wymieniać bolączki Anthem, to jesteście w ogromnym błędzie. Pora wziąć się za kolejne, począwszy od kwestii lootu. Każdy fan looter-shooterów doskonale wie, jak ważnym elementem rozgrywki jest znajdowanie kolejnych przedmiotów, w które możemy wyposażyć naszego bohatera. Niestety, BioWare sprawiło, że w Anthem proces ten nie daje żadnej satysfakcji. Jest tak, ponieważ w trakcie misji nie możemy sprawdzić, co nam „wypadło”, ani od razu założyć na siebie nowego elementu uzbrojenia. O tym przekonać możemy się dopiero podczas podsumowywania zadania, a żaby włożyć nowy przedmiot musimy specjalnie udać się do obszaru o nazwie Kuźnia, ukrytego za ekranem ładowania. Czy nie byłoby prościej i przyjemniej, gdybyśmy mieli dostęp do ekwipunku postaci pod przyciskiem na klawiaturze, jak w innych tytułach tego typu? Mało tego, wszystkie bronie wyglądają po prostu zbyt podobnie do siebie.

Wspomnieliśmy o ekranach ładowania. Cóż, te towarzyszyły nam w grze bardzo, ale to bardzo często. Na domiar złego były one katastrofalnie długie. Czasem mieliśmy wrażenie, że więcej czasu spędziliśmy podczas misji na ekranach ładowania, niż na samej zabawie. To było niezwykle frustrujące, ale nie bardziej frustrujące, niż jeszcze jeden pewien nie taki drobny szczegół.

Ten szczegół to stabilność gry. Nie powinniście wierzyć w żadne wiadomości o tym, że patch, który gra otrzymała na premierę, ją pod tym względem poprawił. Już dawno nie mieliśmy do czynienia z produkcją, która by tak często crashowała. Anthem wyrzuciło nas z zabawy wielokrotnie, zarówno podczas misji, jak i zaraz po uruchomieniu gry. Nie pomogły w tej kwestii żadne próby naprawienia plików. Wygląda na to, że nadal musimy czekać, aż Anthem będzie działać poprawnie. Jak długo? Kto to wie?

BIOWARE MUSI SIĘ POPRAWIĆ

Czy ktokolwiek pamięta jeszcze, że spod szyldu BioWare wyszły takie gry jak Mass Effect, Dragon Age czy Knights of the Old Republic? Przykro nam, ale Anthem przyćmiewa wszelkie dawne sukcesy studia. Ta gra ma mało wspólnego z dopracowanym produktem, a z tego powodu póki co odłożyliśmy ją na półkę. Być może kiedyś Anthem będzie warte miejsca na naszych dyskach, ale zdecydowanie po wielu potężnych patchach. Mamy tylko nadzieję, że wtedy dla tego tytułu nie będzie już za późno.

Mocne strony:Słabe strony:
piękna oprawa graficzna
satysfakcjonująca walka
możliwość latania
kilka javelinów do wyboru
przewidywalna i krótka fabuła
zadania powtarzalne do bólu
słaba stabilność gry, a raczej jej brak
zbyt małe możliwości modyfikacji pancerzy
kompletnie niesatysfakcjonujący loot
nieszczęsne ekrany ładowania

Ocena ogólna: 5/10

Metro Exodus – recenzja. Jaki piękny jest ten świat…

Metro Exodus – recenzja. Jaki piękny jest ten świat…

Mało która gra w ostatnich miesiącach potrafiła skupić na sobie tak skutecznie uwagę całego środowiska graczy. Niestety, im bliżej premiery, tym więcej ciemnych chmur zbierało się nad dziełem ukraińskiego 4A Games. Sprawdziliśmy czy twórcy podołali zadaniu i czy Metro Exodus ma szansę zgarnąć choć kilka tytułów gry roku.

Na wstępie powiedzmy sobie szczerze: gracze pragnący kupić Metro Exodus zostali nabici w butelkę. Decyzja o wycofaniu gry ze Steama na 2 tygodnie przed jej premierą była ciosem poniżej pasa. Osoby, które zakupiły tytuł na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy mogły dodać go do swojej biblioteki i korzystać z niego poprzez platformę Valve. Cała reszta (w tym ci, którzy zamówili wydania pudełkowe) skazana jest na korzystanie z Epic Games Store. W porównaniu do Steama, platforma Epic Games jest mówiąc delikatnie… uboga w funkcje. Tyle tytułem wstępu. Tak się po prostu nie robi.

Metro Exodus pozwala graczom po raz kolejny wcielić się w protagonistę znanego z poprzednich odsłon serii. Fabuła gry rozpoczyna się po wydarzeniach z Metro: Last Light, sfinalizowanych „dobrym” zakończeniem. Artiom cieszy się ogromnym szacunkiem w tunelach rosyjskiego Metra i wiedzie szczęśliwe życie u boku swej żony. Nie może jednak siedzieć bezczynnie wierząc, że gdzieś na powierzchni ziemi mogą być inni ocalali. Rozwój wydarzeń w Metro Exodus szybko dowodzi, że Artiom miał rację…

Już sam początek zabawy z Metro Exodus pozwala wysnuć kilka wniosków wstępnych, które znajdują potwierdzenie w trakcie późniejszej zabawy. Przede wszystkim: wyjście na powierzchnię nie wyszło wcale grze na złe. Wręcz przeciwnie. Dało 4A Games możliwość wykazania się w zakresie projektowania lokacji i tworzenia ciężkiej atmosfery świata spustoszonego przez skażenie nuklearne. Z zadania tego twórcy wykazali się na piątkę z plusem. Przemierzając posępne i szaro-bure otoczenie, niemalże czujemy chłód bijący od wszechobecnego śniegu i instynktownie szukamy miejsca, w którym można choć przez chwilę poczuć się bezpiecznie.

DIABEŁ TKWI W SZCZEGÓŁACH

W grze zaimplementowano mnóstwo smaczków, które potęgują jej realizm. Należy cyklicznie zerkać na zegarek, by w porę wymienić filtr powietrza w masce. Bez niego… marny żywot Artioma. Licznik Geigera cyka coraz głośniej, gdy zbliżamy się do źródła promieniowania, a rozładowaną latarkę należy naładować manualnie. Ba, broń potrafi się zaciąć w trakcie wymiany ognia, niczym w Far Cry 2, czyniąc gracza zupełnie bezbronnym w obliczu zagrożenia. Liczba podobnych detali jest porażająca.

Postać Artioma jest w zasadzie niemową. Rosjanin parę słów wydusić z siebie potrafi jedynie na ekranach ładowania i podczas czytania dziennika, nie uczestnicząc zupełnie w dialogach! Idiotycznie wyglądają próby podejmowania konwersacji z Artiomem ze strony, notabene ciekawie wykreowanych, postaci. Artiom nigdy nie odpowiada, nikomu. Na przestrzeni całej gry wypada to nienaturalnie i bardzo kłuje w… uszy. Poza tym, narracja jest bardzo ciekawa, opowiedziana w grze historia niezwykle wciągająca, a fabułę chłonie się niczym fabułę dobrej książki. Dialogi angielskie wypadają bardzo blado na tle oryginalnych i warto rozważyć zmianę języka na oryginalny, by wsiąknąć po uszy w rosyjski klimat. Nie każdemu spodoba się olbrzymia liczba dialogów i przerywników, na rozwój których nie mamy żadnego wpływu. Historia w Metro Exodus ma swoje tempo i jeśli chcecie kolejnego DOOMa, to nie jest to pozycja dla Was.

CZAS UKOŃCZENIA METRO EXODUS? TO ZALEŻY…

Osią zabawy w Metro Exodus, po początkowych, przypominających samouczek, wydarzeniach, szybko staje się podróżowanie po wcale-nie-tak-otwartym świecie, na pokładzie pociągu Aurora. Każdy rozdział zamykany jest poprzez podróż pociągiem do nowej lokalizacji. Całą grę da się przejść w 12-14 godzin, ale jeśli nastawicie się na eksplorację i szukanie smaczków, to Metro Exodus pochłonie ponad 25 godzin z Waszego życia. Jak to jest z tym otwartym światem? No, jest tak, że zasadniczo go nie ma. Lokacje są wprawdzie bardziej rozległe, a wyjście na powierzchnię pozwala na odrobinę więcej swobody w zakresie eksploracji większych przestrzeni, ale nie ma to nic wspólnego ze światem sandboksowym. Są dwie, może trzy lokacje, które pozwalają z dużą dowolnością dążyć do realizacji postawionych Artiomowi celi. Poza tym, jesteśmy prowadzeni jak po sznurku. Nie ma tu jednak miejsca na nudę, oj nie.

Decyzje podejmowane przez gracza mają znaczenie. Od nich zależy to, jak postrzegany jest główny bohater, a nawet to, czy niektóre postacie przeżyją czy zginą. Nie liczcie tu na dramę i homoseksualne związki rodem z serii Mass Effect, ale… dzieje się! Kolejne kroki czynione na przestrzeni rozgrywki prowadzić mogą do dwóch różnych zakończeń gry. Które z nich jest bardziej satysfakcjonujące? Heloł, przekonajcie się sami, bo warto.

Sposobów na brnięcie przez świat Metro Exodus jest naprawdę wiele. Swoje cele realizować możecie po cichu lub wręcz przeciwnie. Wprawdzie system skradania nie jest jakiś wybitny, ale przeważnie sprawdza się całkiem nieźle. Niektórych przeciwników można zlekceważyć, innych załatwić po cichu. Decydując się na totalną rozwałkę pamiętajcie, że hałas zwabia mutanty. Sztuczna inteligencja przeciwników stoi momentami na bardzo rozczarowującym poziomie. O ile ludzie potrafią się czasem jakoś zorganizować, to mutanty często biegają po mapie chaotycznie, niczym kurczaki z pourywanymi głowami, wystawiając się na rzeź ze strony gracza. Oponenci potrafią się również blokować o elementy otoczeni i mamy nadzieję, że deweloper usunie to w którejś z najbliższych aktualizacji.

Pamiętajcie, że wybierając skradankowy styl gry i omijając niektórych wrogów oraz lokacje pełne postnuklearnych wynaturzeń nie znajdziecie tego, co mocno urozmaica zabawę: różnych smaczków osadzonych w rosyjskiej kulturze, stron dzienników i… ulepszeń broni. Tak, w Metro Exodus jest system craftingu, który zastąpił znany z wcześniejszych odsłon handel, w którym walutą były naboje.

Ad hoc tworzyć można przedmioty takie jak apteczki filtry. Bardziej problematyczne jest ulepszanie i naprawa broni, których to dokonywać można wyłącznie w występujących tu i ówdzie warsztatach. Arsenał z pozoru może wydawać się ubogi, a 10 broni nie robić wrażenia, ale możliwość modyfikacji kolb, lunet i luf sprawia, że charakterystykę działania każdej z nich można zmienić nie do poznania, na wiele sposobów.

RAY TRACING OD NVIDIA W METRO EXODUS WYPADA ZNAKOMICIE. DLSS – RÓŻNIE

Doskonałe wrażenia pozostawione poprzez projekt świata gry potęguje przepiękna oprawa wizualna, która nawet na najniższych detalach graficznych potrafi zaskoczyć szczegółowością. Opad szczęki następuje po przesunięciu suwaka na ustawienia High/Ultra, a włączenie efektów oferowanych przez karty graficzne NVIDIA GeForce RTX powoduje dodatkowe ugięcie kolan. Wiele osób uważa, że ray tracing to „tylko niepotrzebne wodotryski”. Trudno nam się z tym zgodzić.

Realistyczne promienie świetlne nie są może czymś, co doceniamy na bieżąco, ale wystarczy je wyłączyć, aby przekonać się, że światło bez tej technologii jest płaskie i zupełnie nierealistyczne. To właśnie takie smaczki pozwalają w pełni docenić to, co robi się w kierunku fotorealizmu w grach. Jednocześnie pamiętać należy, że włączenie technologii ray tracing powoduje spadki liczby klatek sięgające nawet 20-30%. Na naszym RTX 2080 Ti Metro Exodus śmigał nawet w 4K na Ultra detalach i z ray tracingiem, ale na RTX 2060 konieczne będzie obniżenie rozdzielczości i detali, jeśli będziecie chcieli cieszyć się nową technologią firmy NVIDIA. Nowe laptopy Lenovo Legion Y740 z kartami RTX 2060, RTX 2070 Max-Q oraz RTX 2080 Max-Q radzą sobie z grą świetnie, także z włączonym ray tracingiem.

Metro Exodus jest jedną z dwóch pierwszych gier, w których zastosowano NVIDIA DLSS, celem poprawienia wydajności. Deep Learning Super Sampling (DLSS) to technika platformy NVIDIA RTX, która wykorzystuje głębokie uczenie się (deep learning) i sztuczną inteligencję w celu poprawy wydajności gry przy jednoczesnym zachowaniu jakości obrazu. DLSS pomaga graczom osiągnąć płynność wyświetlanego obrazu podczas zastosowania wymagających ustawień graficznych. Gracze mogą uzyskać w Metro Exodus nawet 30% poprawę wydajności przy wykorzystaniu ustawień Ultra i włączonemu ray tracingowi, w zależności od zastosowanej karty graficznej i użytej rozdzielczości. Wady takiego rozwiązania? Grafika po włączeniu DLSS jest nieco bardziej rozmyta i traci na szczegółowości.

Czy Metro Exodus jest grą z porażającymi wymaganiami sprzętowymi? Cóż, do naprawdę komfortowej zabawy w średnich ustawieniach graficznych i rozdzielczości Full HD wystarczy Wam GeForce GTX 1060, czyli karta kosztująca obecnie ok. 800-900 złotych. Gra nawet na średnich detalach wygląda przepięknie i musicie odpowiedzieć sobie sami, czy jest warta ulepszenia platformy. Naszym zdaniem jest.

Nie jesteśmy pewni, czy gra Metro Exodus zapisze się złotymi zgłoskami w historii gier komputerowych. Ba, jesteśmy pewni, że raczej tak nie będzie, bo nie jest pod żadnym względem rewolucyjna. Czy to jednak oznacza, że nie spełnia pokładanych w niej nadziei lub jest pozycją słaba? A gdzie tam, jest godnym następcą poprzednich części cyklu! W Metro Exodus powinien zagrać każdy fan serii, bez względu na to, że w grę zagrać można obecnie wyłącznie za pośrednictwem Epic Store. Powinien dać jej szansę także każdy miłośnik FPSów oraz gier rozgrywających się w światach postnuklearnych. Metro Exodus to jedna z ostatnich gier stawiających na rozgrywkę jednoosobową i wynoszących ten właśnie rodzaj zabawy na najwyższy poziom. Pięknie zaprojektowany świat, zapierająca dech w piersiach grafika, wciągająca fabuła, absolutnie genialny klimat i fantastyczny styl prowadzenia narracji to argumenty wystarczające do tego, by Metro Exodus stało się jedną z naszych ulubionych produkcji ostatnich lat.

Zagrajcie, nie pożałujecie.

Mocne strony:Słabe strony:
nowy, piękny świat gry
fenomenalna oprawa graficzna i efekty RTX
niezła optymalizacja
niesamowity postapokaliptyczny klimat
dopracowane lokalizacje
wciągająca, ciekawie opowiedziana historia
ciekawy system modyfikacji broni
satysfakcjonująca mechanika strzelania
brzydkie zagranie z ucieczką ze Steama
główny bohater jest niemową
miejscami kiepska SI wrogów

Ocena ogólna: 9/10

Recenzje sprzętu Lenovo Legion (cz. 11) – mamy powody do dumy

Recenzje sprzętu Lenovo Legion (cz. 11) – mamy powody do dumy

Zebraliśmy dla Was solidną porcję recenzji sprzętu Lenovo Legion, które w ostatnim miesiącu ukazały się w sieci. Już za jakiś czas możecie spodziewać się recenzji laptopów Lenovo Legion Y740.

Urządzenia Lenovo Legion tworzymy z myślą o Was, graczach. Jesteśmy otwarci na Wasze sugestie i wsłuchujemy się w potrzeby zarówno e-sportowców, jak i początkujących graczy. W naszej ofercie znajdziecie komputery, laptopy dla graczy, ale także akcesoria – myszki, zestawy słuchawkowe, mechaniczne klawiatury dla graczy, a nawet podkładki.

Recenzje sprzętu Lenovo Legion regularnie pojawiają się w różnych miejscach sieci oraz w prasie drukowanej. Zastanawiacie się czy warto kupić laptopy i komputery Lenovo Legion? Być może poniższe testy pomogą Wam dokonać właściwego wyboru.

1. Cybersport.pl – Gamingowe słuchawki nie muszą być drogie. Recenzja Lenovo Legion Y

Lenovo Legion

„Produkt, jaki firma Lenovo, a właściwie jej podmarka Legion, zaproponowała graczom jest bardzo ciekawym sprzętem, jeśli weźmiemy pod uwagę jego cenę, a ta waha się od 140 do 179 zł. Za niewielką kwotę otrzymujemy spójnie wizualnie headset, który będzie nadawał się zarówno do słuchania muzyki, jak i grania.”

Zalety Lenovo Legion Stereo Headset według testującego:

  • jakość wykonania
  • kabel w oplocie
  • ciekawy design
  • nadaje się i do grania i do słuchania muzyki

2. Morele.net – Lenovo Legion C530 – dane techniczne, recenzja, czy warto?

Lenovo Legion

„Przedstawiony wyżej komputer to bardzo solidna maszyna gamingowa, która pozwoli cieszyć się najnowszymi produkcjami, zwłaszcza modele najmocniejsze. Do tego należy dodać szeroki wybór poszczególnych wersji i ciekawą, nowoczesną obudowę. Warto się nim zainteresować.”

Zalety Lenovo Legion C530 według testującego:

  • Bardzo przyzwoita wydajność najmocniejszych konfiguracji
  • Szeroki wybór wersji sprzętowych
  • Możliwość zakupu modeli z kartą graficzną Nvidia GeForce GTX 1060
  • Ładna, solidna obudowa
  • Skuteczny układ chłodzenia

3. Instalki.pl – TEST Lenovo Legion Y530 – Laptop dla graczy

4. CD Action 02/2019 – Lenovo Y Gaming Mechanical Switch Keyboard

Lenovo Legion

„Już na pierwszy rzut oka widać, że to sprzęt dla graczy. Duża liczba dodatkowych klawiszy przyda się jednak także na co dzień. (…)”

Zalety Lenovo Legion C530 według testującego:

  • przełączniki Kailh Red
  • regulowane podświetlanie
  • solidna konstrukcja
  • gniazdo dla myszy i słuchawek
  • dołączona podkładka
Recenzje sprzętu Lenovo Legion (cz. 10) – mamy powody do dumy

Recenzje sprzętu Lenovo Legion (cz. 10) – mamy powody do dumy

Zebraliśmy dla Was solidną porcję recenzji sprzętu Lenovo Legion, które w ostatnim miesiącu ukazały się w sieci. Wśród nich testy laptopów i akcesoriów Lenovo Legion. A już za jakiś czas możecie spodziewać się recenzji nowości zaprezentowanych na targach CES 2019 – w tym laptopów Lenovo Legion Y740, nowych monitorów i akcesoriów!

Urządzenia Lenovo Legion tworzymy z myślą o Was, graczach. Jesteśmy otwarci na Wasze sugestie i wsłuchujemy się w potrzeby zarówno e-sportowców, jak i początkujących graczy. W naszej ofercie znajdziecie komputery, laptopy dla graczy, ale także akcesoria – myszki, zestawy słuchawkowe, mechaniczne klawiatury dla graczy, a nawet podkładki.

Recenzje sprzętu Lenovo Legion regularnie pojawiają się w różnych miejscach sieci oraz w prasie drukowanej. Zastanawiacie się czy warto kupić laptopy i komputery Lenovo Legion? Być może poniższe testy pomogą Wam dokonać właściwego wyboru.

1. GamerWeb.pl – Lenovo Legion Stereo Headset – recenzja słuchawek dla graczy

„Lenovo ponownie nie zawiodło i dostarczyło graczom ładny i porządnie wykonany headset za niewielkie pieniądze. Atutem słuchawek jest także niezła jakość dźwięku, przez co mogą służyć nie tylko do grania, ale również do słuchania muzyki.”

Zalety Lenovo Legion Stereo Headset według testującego:

  • Wygląd
  • Jakość wykonania
  • Wygodne materiałowe poduszki
  • Jakość dźwięku
  • Stosunek jakości do ceny

2. Cybersport.pl – Lenovo Y Gaming Mechanical Switch Keyboard – klawiatura dla graczy, nie do pracy

„Osoby, które szukają klawiatury przeznaczonej do gier, nie powinny być zawiedzione. Lenovo Y Gaming Mechanical Switch Keyboard powinno spokojnie sprawdzić się w większości sytuacji i testów, na jakie możemy ten sprzęt wystawić, a i sama cena wydaje się być atrakcyjna.”

3. GamerWeb.pl – Test laptopa Lenovo Legion Y530

„Lenovo Legion Y530-15 w testowanej wersji kosztuje około 4500 złotych, co oznacza, że ma świetny stosunek jakości do ceny. Ciężko w sklepach znaleźć coś o podobnych parametrach i wydajności w tym przedziale cenowym. Laptop wiele zyskał dzięki nowej, skromnej i eleganckiej obudowie, dzięki czemu może zainteresować nie tylko wymagających graczy, ale również osoby, które szukają uniwersalnego sprzętu. Urządzenie świetnie nada się nie tylko do gier, ale i np. do montażu filmów. Do tego mamy tutaj dość dobry ekran, niezłe głośniki i przyzwoity czas pracy na baterii.”

Zalety Lenovo Legion Y530 według testującego:

  • Elegancka i smukła obudowa
  • Jakość dźwięku
  • Stosunek jakości do ceny
  • Cienkie ramki wokół matrycy
  • Duży wybór portów
  • Jak na takie parametry, niezły czas pracy na baterii

KOLEJNE RECENZJE SPRZĘTU LENOVO LEGION

4. MobiManiak.pl – Testujemy Lenovo Y Gaming – klawiaturę mechaniczną i słuchawki dla gracza

„Oba gadżety dobrze spisywały się w gamingowych zadaniach podczas moich testów – na duży plus zasługuje komfort grania we wszelkiego rodzaju strzelanki oraz gry, w których ważną rolę odgrywa dźwięk. Klawiaturę mechaniczną poleciłbym przede wszystkim profesjonalistom, którzy lubią programować przyciski pod indywidualny gust oraz osobom z dużą ilością miejsca na biurku. Słuchawki z kolei bez problemu poradzą sobie z większością muzycznych zadań, o ile nie będziemy od nich wymagać studyjnej jakości. Do gier oraz domowych zastosowań będą jak znalazł.”

Zalety Lenovo Y Gaming Mechanical Keyboard według testującego:

  • Świetny czas reakcji
  • Jakość podświetlenia
  • Programowalne przyciski
  • Wygodne klawisze

Zalety Lenovo Y Gaming Headset według testującego:

  • Mała waga
  • Dobra jakość dźwięku
  • Wygodne w użyciu
  • Długi przewód

5. Technologiczna.pl – Recenzja laptopa Lenovo Legion Y530

„Muszę przyznać, że sprzęt zaskoczył mnie bardzo pozytywnie. Po pierwsze bardzo, ale to bardzo podoba mi się wygląd. Pokazując sprzęt innym, usłyszałem, że mam “dizajnerskiego ThinkPada”. A jak wspomniałem na początku laptopy z tej rodziny to półka premium. Kolejnym plusem jest waga – sprzęt z racji wyglądu może wydawać się na ciężki. Sprawdziłem na przykładzie innych gamingowych laptopów, jest naprawdę dobrze. Wisienką (nie jedyną) na torcie są tutaj głośniki firmy Harman, które pozwolą nam na rozkręcenie “malutkiej” domówki. Obfitość w portach umożliwiających łączność z tylnym położeniu ułatwia komunikację z innymi urządzeniami, w tym z samą ładowarką. Nie mogę również nie wspomnieć o samych grach – sprzęt poradził sobie w kilku tytułach, ale widać zadatki na nowe pozycję, co prawda z mniejszą ilością FPS. Argumentem za, może być (sądzę, że nawet na pewno) program Lenovo Premium Care, w której producent obiecuje nam 5 dni obsługi serwisowej – w przypadku braku naprawy o wyznaczonym czasie, otrzymamy zwrot gotówki za urządzenie oraz naprawiony sprzęt.”

Zalety Lenovo Legion Y530 według testującego:

  • wygląd
  • dobrej jakości głośniki
  • wydajność
  • gwarancja Lenovo Premium Care

6. X-Kom – Lenovo Legion Y530 – recenzja

7. WP.pl – Monitor Lenovo Y27F. Zakrzywione 27 cali i imponujące 144 Hz [recenzja]

„(…) Różnica pomiędzy 60 Hz a 144 Hz jest gigantyczna, a jeśli w nią nie dowierzacie wystarczy przestawić odświeżanie ekranu chociażby w ustawieniach Windowsa. Na 144 Hz świat gry „Battlefield V” jest znacznie bardziej płynny, gra się naprawdę przyjemnie. Po zejściu do 60 Hz totalnie nie mogłem się odnaleźć i wiem, że więcej tego nie zrobię.”

Recenzja Book of Demons – genialnego ukłonu w stronę Diablo

Recenzja Book of Demons – genialnego ukłonu w stronę Diablo

Choć Diablo 3 na swój sposób gwarantuje dobrą zabawę, nie ma wątpliwości, że mocno brakuje mu klimatu poprzednich odsłon serii. Nie ma w nim tej samej gitarowej muzyki, ani tak samo mrocznych zakątków. Nawet dodatek Reaper of Souls nie wprowadza naszym zdaniem wystarczających poprawek w tym zakresie. Dlatego też wielu graczy szuka klimatu Diablo i Diablo 2 w produkcjach, które nie zostały stworzone przez Blizzarda – chociażby Path of Exile. My znaleźliśmy go w zaskakująco przyjemnej produkcji polskiego studia Thing Trunk – Book of Demons. Niedawno mieliśmy okazję Book of Demons wypróbować. Dlatego też postanowiliśmy zrecenzować dla Was tę grę.

Book of Demons to gra akcji z elementami RPG i… karcianki, która swoim klimatem, fabułą oraz rozgrywką bardzo, ale to bardzo mocno nawiązuje do pierwszego Diablo. Uwierzcie nam, jest to jej ogromna zaleta. W zasadzie, tytuł ten stanowi hołd dla wspomnianej kultowej produkcji, jednakże hołd ten został wzbogacony sporą dawką czarnego humoru oraz parodii, które znacznie zwiększają przyjemność czerpaną z zabawy.

Jak przedstawia się fabuła Book of Demons? W grze wcielamy się w jedną z trzech klas postaci: wojownika, złodziejkę lub maga, która wraca do rodzinnego miasteczka po lata. Okazuje się, że owe miasteczko zmieniło się niemalże nie do poznania, a to za sprawą potworów, które zalęgły się w podziemiach tamtejszej katedry. Wielu mieszkańców z ich powodu po prostu uciekło, a inni odebrali sobie życie. My oczywiście postanawiamy stawić czoła zagrożeniu, wybierając się do katedry w celu dotarcia do samego piekła i pokonania… Arcydemona. Brzmi znajomo, nieprawdaż? Nie bez powodu.

Book of Demons jest pierwszą odsłoną planowanej serii Return 2 Games, która ma stanowić hołd dla najlepszych gier ostatniej dekady XX wieku. Jak już wspomnieliśmy, Book of Demons jest hołdem dla Diablo, do którego gra nawiązuje na każdym kroku – opisaną wyżej fabułą, nazwami bossów, charakterystyką poszczególnych postaci, i nie tylko. Niemniej, posiada ona wiele unikatowych cech, które sprawiają, że powinna podobać się ona zarówno fanom Diablo, jak i osobom, które nie są z nim zaznajomione.

W zasadzie, akcja gry osadzona jest w książce. No cóż, można powiedzieć, że opowiada ona „bajkę” o grze, którą Blizzard stworzył w 1996 roku. Ten motyw ma swoje odzwierciedlenie w oprawie wizualnej. W Book of Demons wszystkie postaci, a także podziemia czy nawet interfejs wyglądają tak, jakby zostały wycięte z papieru. Nam ta koncepcja mocno przypadła do gustu. Dopasowano do niej odpowiednio animacje walki. Choć niektórzy uważają, że te mogłyby być bardziej zaawansowane, zgadzamy się z twórcami gry, którzy stwierdzili, iż wybrano taki, a nie inny rodzaj animacji, ponieważ ta po prostu bardzo dobrze pasowała do całej reszty.

CO JESZCZE PODOBA NAM SIĘ W BOOK OF DEMONS?

Czym jeszcze charakteryzuje się Book of Demons? Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na to, że w grze nie zbieramy żadnych przedmiotów, które mielibyśmy wkładać do poszczególnych slotów w ekwipunku, ani nie rozwijamy drzewka umiejętności. Obydwie te funkcje przejmują karty, które możemy znajdować w podziemiach podczas rozgrywki. Karty te mogą pełnić różne funkcje. Jedne są artefaktami, które zastępują bronie, zbroje i biżuterię, inne pozwalają na używanie konkretnego czaru czy specjalnej umiejętności, a ostatnia kategoria umożliwia korzystanie z takich przedmiotów jak mikstury, zwoje czy bomby.

Oczywiście, gra nie pozwala nam na używanie wszystkich odnalezionych kart jednocześnie. Musimy wybrać spośród nich te najbardziej przydatne, ponieważ liczba slotów na aktywne karty jest mocno ograniczona. Z czasem można ją zwiększyć, ale za sporą opłatą. Ponadto, karty należy dobierać do siebie z głową. Otóż, artefakty, czyli zielone karty, blokują odpowiednią część niebieskiej many tak zwaną zieloną maną. Jeżeli postanowimy skorzystać ze zbyt wielu artefaktów, możemy zablokować całą naszą niebieską manę, a przez to, nawet jeśli dodamy do aktywnych kart niebieską kartę czaru, nie będziemy mogli jej użyć, ponieważ ta zużywa niebieską manę, która jest w całości zablokowana. Te ograniczenia zmuszają graczy do tworzenia wielu ciekawych buildów i łączenia posiadanych kart w interesujące zestawy. Karty w hack’n’slashu były zatem strzałem w dziesiątkę.

Ogromną zaletą Book of Demons jest to, ze papierowe podziemia generują się w nim proceduralnie. To sprawia, że w przeciwieństwie do tego z czym mamy do czynienia w Diablo 3, nie natrafimy tu na dwie takie same lokacje. Oczywiście, tak jak w Diablo podzielono je na trzy większe sekcje, na końcu których czekają bossowie. Tak więc, najpierw musimy dotrzeć do… Kucharza, następnie do Antypapieża, aby po wielu godzinach bojów wkroczyć do Piekła i zmierzyć się z Arcydemonem. Ich nazwy są genialne, czyż nie?

Oczywiście, nie możemy pominąć kwestii pomniejszych potworów, z którymi przyszło nam się zmierzyć w Book of Demons. Deweloperzy ze studia Thing Trunk przygotowali dla nas prawdziwe hordy szkieletów, zombie, demonów, i nie tylko. Należy pochwalić różnorodność przeciwników, zarówno pod względem ich wyglądu, jak i umiejętności. Niemal na każdym kolejnym poziomie spotkamy nowy rodzaj wroga, który spróbuje zaskoczyć nas tym, co potrafi.

Jak pewnie się domyślacie, raz na jakiś czas w grze można natrafić także na specjalnych, silniejszych przeciwników, z którymi walka podzielona jest na fazy. Może trudno w to uwierzyć, ale starcia z każdym z nich były unikatowe. Jedne były trudniejsze, inne mniej, ale najważniejsze jest to, że te praktycznie zawsze dawały satysfakcję.

Book of Demons szczególnie polecamy osobom, które z jakiegoś powodu rzadko mają czas na granie, a gdy już go mają jest go bardzo mało. Do tej gry możecie wejść bez obawy, że w tym czasie nie zdążycie dojść do kolejnego punktu nawigacyjnego czy „check pointu”. W Book of Demons zaimplementowano bowiem interesujący i przydatny system Flexiscope, który pozwala na wybranie, ile czasu chcemy spędzić w grze. System ten dopasuje do owego czasu wielkość i ilość poziomów, które powinniśmy idealnie być w stanie przejść. Ponadto, nawet jeśli nie zdołacie przejść jednego z poziomów zaproponowanych przez system, nie martwcie się – możecie zapisać grę i z niej wyjść, nie tracąc żadnych postępów ani przedmiotów. Pozostawiony poziom będzie na Was czekał po powrocie.

CZY BOOK OF DEMONS JEST GRĄ IDEALNĄ?

Najważniejszą z mocnych stron Book of Demons jest to, że gra na każdym kroku przypomina graczowi, aby ten nie traktował jej zbyt poważnie. Nie dość, że nasz bohater raz na jakiś czas sobie żartuje, albo mówi słowo „Najs”, to zabawne rzeczy często mają do powiedzenia także NPC czy bossowie. Co więcej, gra wypełniona jest świetnymi easter-eggami, nawiązującymi nie tylko do Diablo. Zobaczcie tylko, jak wygląda w Book of Demons Mag:

Mimo wspomnianych żartów i easter-eggów, które można spotkać w Book of Demons, gra posiada swoisty mroczny klimat, który przypomina nam o geniuszu Diablo i o tym, że w każdym momencie możemy zginąć. Tytuł zawdzięcza to przede wszystkim swojej muzyce.

Czy w Book of Demons można się do czegoś doczepić? Jeśli już, to do tego, że w podziemiach możemy poruszać się tylko po wyznaczonych ścieżkach, a nie po całym ich obszarze, jednakże to stanowi pewne dodatkowe wyzwanie w walkach z większą ilością przeciwników. Musimy w nich bowiem odpowiednio analizować swoje położenie, tak abyśmy nie zostali otoczeni, aby nasza droga ucieczki do ewentualnej kapliczki życia nie została odcięta. Poza tym, nie mamy do gry żadnych zarzutów. Sterowanie jest w niej proste i przyjemne, a poziom trudności jak dla nas jak w sam raz, a przynajmniej na poziomie „normalnym”. Jeżeli szukacie mniej intensywnych wrażeń, zawsze możecie grać na poziomie „relaks”, a jeśli bardziej, na poziomie „roguelike”.

Ogólnie rzecz biorąc, Book of Demons jest bardzo przyjemną grą, która łączy ze sobą gatunki, przypominając nam naszą miłość do Diablo. Jej nietuzinkowy humor oraz stylistyka sprawiają, że chcemy spędzić w niej jeszcze wiele godzin.

Mocne strony:Słabe strony:
świetny, rozluźniający atmosferę humor
system kart
proceduralnie generowane poziomy
system Flexiscope
odpowiedni poziom trudności
klimatyczna oprawa wizualna i dźwiękowa
różnorodni przeciwnicy
mnóstwo easter-eggów
proste sterowanie
czytelny interfejs
możliwość poruszania się tylko po wyznaczonych ścieżkach

Ogólna ocena: 9/10

Just Cause 4 – recenzja przyjemnego odmóżdżacza

Just Cause 4 – recenzja przyjemnego odmóżdżacza

Przetestowaliśmy najnowszą produkcję Avalanche Studios, która pozwala graczom już po raz czwarty wcielić się w postać Rico Rodrigueza. Ekspert od demolki tym razem trafia do fikcyjnego państwa Solis. Czy krewki Rico nieco zdziadział, czy może zyskał drugą młodość?

Akcja Just Cause 4 toczy się w fikcyjnym, południowoamerykańskim państwie Solis. Gracze wcielają się w postać Rico Rodrigueza, którego zadaniem jest obalenie pełniącego władzę Oscara Espinosy. Dyktator i jego podwładni z frakcji o nazwie Czarna Ręka uprzykrzają życie mieszkańców pięknej krainy. Fabuła… jest. Nie ma co szeroko rozpisywać się na jej temat, bowiem nie jest ani zbyt porywająca, ani też logiczna. Szczerze? Po chwili przewijaliśmy absolutnie każdy filmowy przerywnik. Gra aktorska jest marna, a oprawa graficzna przerywników pozostawia nieco do życzenia. Powiemy tylko tyle, że wszystko obraca się wkoło technologii umożliwiającej kontrolowania pogody. Wiecie już dlaczego twórcy tak bardzo zachwalali zmienną aurę?

W ogromnym sandboksowym świecie Just Cause 4 pojawią się cztery różnorodne biomy: las deszczowy, łąki, góry i pustynia. Każdy biom zawiera własne, w pełni symulowane warunki pogodowe, a w trakcie przemieszczania się po świecie, w każdym jego regionie gracze mogą liczyć na nieco inne wrażenia. Za generowanie dynamicznej pogody odpowiada nowy silnik o nazwie Apex. System szybkiej podróży istnieje, ale w ręce graczy oddano tyle szybkich pojazdów, że korzystaliśmy z niego niezmiernie rzadko. Samochody, pojazdy opancerzone, łodzie, helikoptery, samoloty (nawet te pasażerskie)… tu jest dosłownie wszystko!

Gracze na przestrzeni rozgrywki w Just Cause nie tylko kierują poczynaniami krewkiego i uzbrojonego w swój kultowy hak Rico, ale także całej armii rebeliantów. Tak, oprócz wydarzeń w skali mikro, zawiadujemy także małą armią. Szkolimy nowe oddziały, wysyłamy je na misje i staramy się przesunąć linię frontu, zajmując kolejne połacie Solis. Są to jedynie pozorowane działania, bowiem zwycięstwo w danym sektorze zależy tylko i wyłącznie od Rico Rodrigueza. Oddziały walczą ze sobą na froncie, ale wróg nigdy nie przejmie Waszego sektora. We wcześniejszych odsłonach serii kolejne obszary przejmowało się wyłącznie zapełniając pasek „chaosu”, rosnącego wraz z rozwałką otoczenia. Tym razem „chaos” jest traktowany raczej jako waluta, którą można spożytkować.

Naprawdę ogromny świat upstrzony jest po brzegi różnego rodzaju aktywnościami. Od możliwości ciągnięcia głównego wątku fabularnego, przez liczne misje poboczne, przez misje treningowe pomagające armii, na zadaniach kaskaderskich kończąc. Z każdym z zadań powiązano interesującą historię. Kaskaderem Rico zostaje, by pomóc lokalnej ekipie filmowej nakręcić… dokument o państwie Solis. W Just Cause 4 naprawdę trudno się nudzić. Do całego tego arsenału zróżnicowanych misji i aktywności na mapie dochodzi możliwość organizowania sobie aktywności specjalnych. Być może zechcecie dokonać zrzutu zaopatrzenia, w skład którego wejdą zdalnie sterowany drony? A może działo o wielkiej sile rażenia?

Bohaterowi towarzyszy wciąż charakterystyczna dla serii Just Cause linka, dzięki której Rico może przyciągać się do elementów otoczenia lub pojazdów (nad którymi można następnie przejąć kontrolę), ale także na przykład… przyczepić przeciwnika do pędzącego samochodu. Wkurza Was helikopter? Przyczepcie się do niego linką, wywalcie pilota, a następnie wyskoczcie i odlećcie w siną dal w wingsuicie, by na koniec wylądować na spadochronie!

W Just Cause 4 funkcje linki można modyfikować. W alternatywnym trybie linka jest w stanie na przykład przyczepiać do ludzi i pojazdów zdalnie aktywowane silniki rakietowe. Chcecie wysłać przeciwnika w stratosferę? Przyczepcie do ścigających Was pojazdów kilka balonów i wyślijcie je na orbitę. Skutki zabawy z linką możecie zobaczyć na poniższym obrazku. Realistyczne? A gdzie tam. Za to dające multum frajdy!

JUST CAUSE 4 – TU CHODZI PRZEDE WSZYSTKIM O CHAOS I ZNISZCZENIE!

W arsenale Rico znajduje się zarówno broń konwencjonalna w postaci różnorakich strzelb, pistoletów i karabinów maszynowych, często z ciekawymi, alternatywnymi trybami prowadzenia ognia, ale także zasób gadżetów nie z tego świat. Broń wykorzystująca siły przyrody? Proszę bardzo: wind canon pozwoli dosłownie zdmuchnąć przeciwników z powierzchni ziemi, a lightning gun porazi prądem wszystkich wrogów w zasięgu. Twórcy Just Cause 4 dołożyli wszelkich starań, żeby nie zabrakło Wam sposobów na likwidowanie przeciwników.

Silnik fizyki w grze jest… specyficzny. Trudno jest powiedzieć, aby szybujące w powietrzu ciężarówki i samochody były czymś realistycznym – na pewno są widowiskowe. Trudno jest nam powiedzieć, czy skutki naszych zabaw z przeróżnymi gadżetami były efektami bugów, czy też czymś zamierzonym. Nie ulega wątpliwości, że Just Cause 4 jest trochę jak słynny Symulator Kozy. Nie ważne co się dzieje na ekranie – ważne, że dzieje się dużo, a możliwości gracza w zakresie kreowania chaosu są naprawdę duże.

Niestety, Rico nie może biegać, unikać pocisków lub nawet atakować wrogów wręcz. Nie zrozumcie mnie źle, przeciwnicy nie są wcale wymagający, a ich sztuczna inteligencja pozostawia często sporo do życzenia – po prostu brakuje tu… czegoś. Wszystkie bronie strzelają w gruncie rzeczy podobnie, mimo tak wielkiego ich zróżnicowania. Animacja ruchu postaci kuleje i trudno jest powiedzieć, żeby Just Cause 4 było produkcją AAA. Widać, że grafika jest piękna, jeśli spojrzymy na odległe miejsca. W detalu jednak wszystko prezentuje się co najwyżej przeciętnie. Przy tak dużym natężeniu akcji wiele rzeczy jednak schodzi na drugi plan i można przymknąć na nie oko.

Seria Just Cause nigdy nie miała aspiracji, by stać się ambitną, złożoną fabularnie produkcją. W Just Cause zawsze chodziło o rozwałkę, a tej jest w Just Cause 4 co nie miara. Sposobów na sianie chaosu jest tu całe zatrzęsienie, podobnie jak zróżnicowanych pukawek i pojazdów, które można wykorzystać w nakręcaniu apokalipsy nie tylko z lądu, ale także wody i powietrza. Just Cause nie jest grą najpiękniejszą, ale ma „to coś”, co daje satysfakcję z zabawy i skłania do włączenia jej więcej niż kilka razy. Just Cause 4 to piaskownica, w której można się po prostu powydurniać i odprężyć po ciężkim dniu w szkole lub pracy.

Mocne strony:Słabe strony:
odprężający gameplay
wybuchy, akcja, chaos!
mnóstwo sposobów na efektowną destrukcję
zróżnicowane pojazdy
naprawdę wielki świat gry
niezła optymalizacja
fabuła… jaka fabuła?!
przeciętna oprawa graficzna
motyw wojny mógłby być ciekawszy

Ocena ogólna: 7,5

Recenzje sprzętu Lenovo Legion (cz. 9) – mamy powody do dumy

Recenzje sprzętu Lenovo Legion (cz. 9) – mamy powody do dumy

Zebraliśmy dla Was solidną porcję recenzji sprzętu Lenovo Legion, które w ostatnim miesiącu ukazały się w sieci. Wśród nich testy laptopów i akcesoriów Lenovo Legion.

Urządzenia Lenovo Legion tworzymy z myślą o Was, graczach. Jesteśmy otwarci na Wasze sugestie i wsłuchujemy się w potrzeby zarówno e-sportowców, jak i początkujących graczy. W naszej ofercie znajdziecie komputery, laptopy dla graczy, ale także akcesoria – myszki, zestawy słuchawkowe, mechaniczne klawiatury dla graczy, a nawet podkładki.

Recenzje sprzętu Lenovo Legion regularnie pojawiają się w różnych miejscach sieci oraz w prasie drukowanej. Zastanawiacie się czy warto kupić laptopy i komputery Lenovo Legion? Być może poniższe testy pomogą Wam dokonać właściwego wyboru.

1. MobiManiak.pl – Lenovo Legion Y530 – test. Świetny i tani laptop do gier z i7 i GeForce 1050 Ti

„Na pochwałę zasługuje postęp w jakości zastosowanych do wykonania obudowy materiałach. Nadal w całości są to tworzywa sztuczne, ale znacznie sztywniejsze i przyjemniejsze w dotyku, niż w przypadku poprzednika. Nie ma tu mowy o skrzypieniu obudowy, a uginanie się pulpitu roboczego jest minimalne. Gorzej jest w przypadku ekranu, ale rekompensowane jest to cienkimi ramkami i ogólną dobrą jakością matrycy. Pozytywnie wypada też jakość klawiatury. Za takie pieniądze nie mogę mieć również zastrzeżeń co do wydajności – na Lenovo Legion Y530 pograsz we wszystkie najnowsze gry, zmontujesz wideo w 4K i przygotujesz projekt w programach 3D. A to wszystko w laptopie, który waży 2.3 kilograma i przy niezłej baterii może również służyć jako narzędzie do pracy i rozrywki w podróży. (…)”

Zalety Lenovo Legion Y530 według testującego:

  • Świetny stosunek wydajności do ceny
  • Dobra klawiatura
  • Ekran IPS o dobrych parametrach
  • Niezły zestaw portów (i ich rozmieszczenie)

2. GamerWeb.pl – Lenovo Legion Stereo Headset – recenzja słuchawek dla graczy

„Lenovo ponownie nie zawiodło i dostarczyło graczom ładny i porządnie wykonany headset za niewielkie pieniądze. Atutem słuchawek jest także niezła jakość dźwięku, przez co słuchawki mogą służyć nie tylko do grania, ale również do słuchania muzyki.”

Zalety Lenovo Legion Stereo Headset według testującego:

  • Wygląd
  • Jakość wykonania
  • Wygodne materiałowe poduszki
  • Jakość dźwięku
  • Stosunek jakości do ceny

3. Notebookcheck.pl – Test laptopa Lenovo IdeaPad 330-15ICH

„Lenovo IdeaPad 330-15ICH to laptop multimedialny stworzony do zastosowań domowych. W tej roli dla mniej wymagających użytkowników sprawdzi się dość dobrze. Co prawda bywa gorący pod obciążeniem, ale ekstremalne obciążenie raczej rzadko występuje w warunkach domowych. Narzekać można na niższą od spodziewanej wydajność CPU, ale zasadniczo jest ona i tak znacząco lepsza od tej, jaką mogą zaoferować laptopy z popularnymi procesorami niskonapięciowymi. (…) Wygodna klawiatura pozwoli na komfortową pracę z dokumentami (pisanie tej recenzji przychodziło bez problemu), rozlokowanie portów peryferyjnych jest z punktu widzenia użytkownika praworęcznego idealne, zastosowany w testowanym egzemplarzu zestaw dysków powinien zadowolić nawet zaawansowanego użytkownika, cicha praca to także niebagatelny plus a i każdą współczesną grę można na tym laptopie odpalić w wolnej chwili. Na koniec wypada jeszcze pochwalić zawiasy – nie tylko za szeroki zakres ruchu, ale także za dość stabilne utrzymywanie wyświetlacza w danym położeniu.”

Zalety Lenovo IdeaPad 330 według testującego:

  • wygodna klawiatura
  • rozlokowanie portów
  • zadowalający zestaw dysków
  • cicha praca
  • zawiasy ekranu

4. ggk.Gildia.pl – Test Lenovo Legion Y530-15ICH

Zalety Lenovo Legion Y530 według testującego:

  • Wygląd z wyższej półki
  • Cicha, ergonomiczna klawiatura
  • Wydajne chłodzenie
  • Dobre głośniki

5. Wp.pl – Słuchawki Lenovo Y Gaming Stereo Headset. Najwygodniejsze słuchawki, jakie miałem

„Słuchawki dla gracza to jedna z podstaw, a Lenovo doskonale wie, czego im potrzeba. Są wygodne, lekkie, zadowalają dźwiękiem. A cena jest bardzo uczciwa.”

6. Wp.pl – Klawiatura mechaniczna Lenovo Gaming Y. Sprzęt z wyższej półki w dobrej cenie

„Klawiatura od Lenovo to kawałek porządnego sprzętu. Dosłownie, bo rozmiarami jest naprawdę duża (520 x 190 x 38 mm). A do tego dochodzi jeszcze dodatkowa podkładkę pod ręce. I to jak najbardziej jest spory plus, bo duża przestrzeń pozwala na lepsze rozłożenie klawiszy a także zamontowanie dodatkowych – co dla graczy jest bardzo ważne. (…) Cena za taki sprzęt? 199 zł – rozsądnie. W moich odczuciach klawiatura Lenovo Y nie odbiega jakościowo od produktów z najwyższej półki. Można powiedzieć, że to sprzęt z górnej półki za pół ceny. Będąc zadowolonym właścicielem klawiatury innej marki, ale kilkukrotnie droższej – nie widzę różnicy w codziennym użyciu.”

7. ggk.Gildia.pl – Test laptopa Lenovo Legion Y920 (GTX1070)

Zalety Lenovo Legion Y920 według testującego:

  • znakomita wydajność
  • stosunkowo cichy
  • klawiatura mechaniczna
  • GTX1070!
  • chłodzenie
  • tryb „turbo”
Battlefield V – recenzja. Na frontach II Wojny Światowej

Battlefield V – recenzja. Na frontach II Wojny Światowej

Nadszedł dzień, na który czekały miliony graczy na całym świecie. 20 listopada 2018 roku to dzień oficjalnej premiery gry Battlefield V. Wiele osób, w tym my, w nową produkcję Electronic Arts i DICE zagrywa się już od kilkunastu dni. Nie będziemy Was czarować: nie zawiedliśmy się, a Battlefield V, wbrew wcześniejszym obawom, jest grą wciągającą, przemyślaną i… piękną. Tak, to jeden z najpiękniejszych tytułów obecnej generacji.

Twórcy Battlefield V w przeciwieństwie od załogi odpowiedzialnej za Call of Duty: Black Ops 4 nie zrezygnowali z trybu dla jednego gracza. W nowej odsłonie popularnego cyklu poznamy po raz kolejny Opowieści Wojenne, przedstawiające historie zwykłych ludzi stojących w obliczu II Wojny Światowej. O ile Battlefield 1 przedstawiał je w sposób mistrzowski, to w „piątce” misje są zrobione jakby… na siłę. Wcielając się w norweską bojowniczkę ruchu oporu, senegalskiego wojownika i brytyjskiego kryminalistę spoglądamy na okrucieństwa wojenne ich oczyma.

Misjom brakuje rozmachu charakterystycznego dla Battlefielda 1, z postaciami trudno jest się zaprzyjaźnić i aspekty fabularne zostały potraktowane troszkę po macoszemu. Postawiono na otwarte mapy i oddano w ręce graczy pewną dowolność w przechodzeniu kolejnych misji, ale nie ma tutaj emocji, które zachęcałyby do ich powtórzenia po jednokrotnym ukończeniu kampanii. Kampania trwa z reszta zaledwie 3-4 godzinki i jedynym dobrym powodem, dla którego warto ją zaliczyć, jest poznanie nowych mechanik gry (a jest ich trochę) i… przedmioty kosmetyczne, które gracze otrzymują za ukończenie poszczególnych epizodów.

Nie martwcie się jednak umiarkowanie ekscytującym „singlem”, bowiem w serii Battlefield clou zabawy był zawsze tryb rozgrywki wieloosobowej. Battlefield V nie tylko nie jest gorszy od poprzedniej odsłony serii, ale wprowadza liczne usprawnienia zabawy. Usprawnienia są na tyle znaczące, że zamykają usta osobom, które sugerowały, iż Battlefield V „będzie zapewne przypominał DLC do Battlefielda 1”.

BATTLEFIELD V – NOWOŚCI JEST MNÓSTWO!

Pierwszą z nowości są Wielkie Operacje, czyli rozwinięcie Operacji z Battlefielda 1. Każda z rozgrywek w ramach WO trwa kilka „dni bojowych”, a wszystko zaczyna się od Desantu. Dla przykładu, na mapie Narwik Desant skupia się na próbie sił między starającymi się zniszczyć działa artyleryjskie spadochroniarzami i ich obrońcami. Atakujący dostają się na miejsce akcji falami samolotów. Każdy z żołnierzy może zdecydować, w którym miejscu chce wyskoczyć. Kiedy uda wam się wylądować, musicie współpracować z drużyną, by zlokalizować bomby i zniszczyć umocnienia wroga.

Rywalizacja w ramach danego dnia toczy się na innej kombinacji map i trybów. Wszystkiemu towarzyszy wojenna fabuła uzasadniająca wydarzenia mające miejsce na ekranie. Od wyników kolejnych starć zależy rozwój fabuły oraz wygląd pola walki. Jeśli walka na przestrzeni całego konfliktu będzie dostatecznie zacięta, dojdzie do Ostatecznej Rozgrywki. Podczas niej gracze… nie mogą się odradzać. Przegrywa drużyna, której wszyscy członkowie zostaną zabici. Ilość dostępnej amunicji (lub jej brak) zależeć będzie od skuteczności drużyny w poprzednich dniach. Tu docieramy do drugiej istotnej zmiany: zwiększonego nacisku na współpracę w obrębie 4-osobowego oddziału.

W Battlefieldzie V znacząco zwiększono rolę poszczególnych klas. Amunicji jest naprawdę mało i bez żołnierza wsparcia w pobliżu szybko wyprztykacie się z pocisków. Kolegów z 4-osobowej drużyny wskrzeszać może każdy wojak, ale medycy robią to zdecydowanie najszybciej. Regeneracja punktów zdrowia jest szalenie wolna i bez apteczek medyka… będzie ciężko. Można wprawdzie korzystać z opatrunków osobistych, ale ich skuteczność jest mizerna. Rola dowódcy drużyny jest teraz większa, a gra zachęca do wykonywania jego rozkazów. Po uzbieraniu odpowiedniej liczby punktów dowódca może na przykład zesłać na linię wroga… rakietę V1. Jak widzicie, na polu walki dzieje się sporo.

Wzięcie udziału w pełnej kampanii Wielkich Operacji może trwać nawet godzinę, ale rozgrywka wcale się nie dłuży. Podobnie jak w innych trybach w Battlefield V szybko pojawia się syndrom „jeszcze pięciu minut”. Pięć minut przeradza się w piętnaście i ani się obejrzycie, a przeskoczycie do kolejnej rozgrywki. Jest to zasługa przede wszystkim świetnie odwzorowanego klimatu wielkoskalowego konfliktu.

Trzecią ze znaczących zmian, które znakomicie poprawiły miodność rozgrywki, jest udoskonalony system progresji. Zapomnijcie o nużących na dłuższą metę nagrodach z Battlefielda 1. Teraz personalizacja żołnierza oraz dostępnych w grze pojazdów jest niesamowicie rozbudowana. Zmienić można teraz nie tylko skórki nakładane na poszczególne elementy broni i pojazdów oraz wyposażenie. Wraz ze zdobywaniem punktów doświadczenia doskonalić można umiejętności żołnierza w zakresie obsługi danego typu broni, odblokować umiejętności przydatne na polu walki, a nawet specjalne gadżety montowane na poszczególne pojazdy – choćby osłony gąsienic w czołgu. Co więcej, odblokować można różne rodzaje czołgów, różniące się od siebie zachowaniem na polu walki. Niuansów jest znacznie więcej i systemowi progresji można śmiało poświęcić osobny artykuł.

WOJNA JESZCZE NIGDY NIE BYŁA TAK REALISTYCZNA

Battlefield V tworzy tak fenomenalną atmosferę teatru szeroko zakrojonych działań wojennych, że momentami aż trudno w to uwierzyć. Zaczyna się od oprawy graficznej, która została dopracowana w najdrobniejszych detalach. Gra wygląda fenomenalnie już w rozdzielczości Full HD. Pola walki wyświetlane wysokich lub ultra detalach po prostu zapierają dech w piersiach. Jeśli nie macie monitorów 4K lub Wasz sprzęt nie radzi sobie z wyższymi rozdzielczościami, możecie za pomocą suwaka aktywować supersampling tekstur w zakresie do 200%. Dzięki temu gra wyświetlana nawet na monitorach „tylko” Full HD jest bajecznie szczegółowa. Battlefield V jest też jedną z pierwszych gier oferujących wsparcie dla technologii NVIDIA RTX. Nowe karty graficzne NVIDIA GeForce RTX, będące w stanie obsłużyć ray tracing, zapewniają nie tylko najwyższą wydajność, ale także pozwalają wyświetlić jeszcze bardziej realistyczny obraz. Co ciekawe, do uruchomienia Battlefielda V wcale nie trzeba nowoczesnego komputera i gra wygląda, i działa dobrze nawet na leciwym już GeForce GTX 960 i procesorze z rodziny Core i5.

Ogromne mapy będące w stanie pomieścić nawet 64 graczy są doskonale przemyślane i urozmaicone, a pokonanie ich na piechotę wzdłuż i wszerz trwa wieczność. Na otwartych przestrzeniach nie brakuje bujnej roślinności, urozmaiconej rzeźby terenu, ale także domów i gospodarstw stanowiących schronienie przed bronią niskokalibrową i doskonałe punkty do okopania się. Wszystkie struktury można niszczyć, ale gracze mogą je też umacniać, co jest nowością w Battlefield V. Nic nie stoi na przeszkodzie, aby w wyznaczonym miejscu żołnierze wykopali okop, zabili okna deskami lub wznieśli strukturę defensywną z worków z piaskiem. Takie umocnienia są w stanie diametralnie zmienić przebieg walki. Przez areny działań suną czołgi, stanowiące wsparcie dla piechoty, nad głowami graczy latają samoloty – wszystkie pojazdy są oczywiście sterowane przez graczy. Wielkiej wojennej rozróbie towarzyszy udźwiękowienie, którego nie powstydziłby się dobry, hollywoodzki film. Pole wirtualnej walki jeszcze nigdy nie było tak realne.

Nowe mechanizmy rozgrywki, czwarta kampania, tryb kooperacyjny, Battle Royale, bronie, pojazdy, mapy, a nawet tryby gry będą wprowadzane wraz z kolejnymi aktualizacjami. Wszystkie dodatki do Battlefielda V będą bezpłatne, co potwierdziło już EA. Pierwszy rozdział wprowadzi do gry kolejny epizod dla pojedynczego gracza – „Ostatni Tygrys”, nową mapę „Panzerstorm”, udostępni poligon treningowy oraz da szansę wyróżnienia się na polu bitwy dzięki personalizacji pojazdów. Wszystko to już 4 grudnia. Kolejny rozdział, debiutujący w styczniu, wprowadzi tryb współpracy o nazwie Siły Połączone, a także zapewni nowe tryby gry – Szturm oraz Drużynowy Podbój. W rozdziale trzecim zostanie wprowadzony oczekiwany tryb Battle Royale oraz nowa mapa w Grecji. Po nich pojawią się kolejne aktualizacje dodające nowe pola bitwy.

Po tym co zobaczyliśmy już na etapie premiery Battlefielda V nie możemy doczekać się tego, co przyniesie przyszłość. Widać, że Electronic Arts miało przede wszystkim mnóstwo świetnych pomysłów na wciągającą rozgrywkę wieloosobową, a kampanię dla jednego gracza dodało… jakby z obowiązku. To nic, jesteśmy w stanie przymknąć na to oko – mało kto kupuje takie produkcje dla „singla”. Zawartości w różnorakich trybach multiplayer jest tu przecież tak wiele, że z powodzeniem można by nimi obdarzyć kilka dobrych gier. Jeśli do tego wszystkiego dodamy fakt, że w marcu w grze pojawi się modny od jakiegoś czasu tryb Battle Royale… Battlefielda V po prostu nie da się nie lubić. Tytuł ten urzeka klimatem wielkoskalowego pola walki, piękną grafiką i możliwościami jakie daje w zakresie personalizacji żołnierzy. Battlefield V to bezapelacyjnie najlepsza gra wieloosobowa w realiach II Wojny Światowej.

Mocne strony:Słabe strony:
fenomenalny klimat pola walki
garść innowacji
angażujący system progresji
szerokie możliwości w zakresie personalizacji żołnierza
ogromne, ciekawe mapy
możliwość destrukcji otoczenia
nacisk na współpracę
wciągająca rozgrywka
piękna oprawa graficzna
świetne udźwiękowienie
obsługa technologii NVIDIA RTX
bezpłatne dodatki!
co najwyżej przeciętna kampania

Ostateczna ocena: 9.5/10