Nie ma na świecie osoby, która nie słyszała o Gwiezdnych Wojnach. Najbardziej popularne są oczywiście filmy, ale jest też parę gier spod szyldu Star Wars, które są po prostu doskonałe.
Są też rzecz jasna te nieco gorsze produkcje, ale w tym artykule chcieliśmy przypomnieć pięć najlepszych. To tytuły zarówno w miarę nowe, jak i te starsze, które mimo wielu lat na karku, potrafią naprawdę zachwycić pod pewnymi względami.
Knights of the Old Republic 2
Zaczynamy ryzykownie. Produkcja studia Obsidian jest bowiem niedopracowana technicznie – i ogrywanie jej na PC wiąże się z koniecznością instalowania fanowskiego patcha. To jednak mała cena za wielką nagrodę, jaką jest fenomenalna fabuła.
Jako Wygnaniec z Zakonu Jedi doświadczamy czegoś, czego praktycznie nie widujemy w innych dziełach popkultury związanych z Gwiezdnymi Wojnami. Z okropnym pokłosiem wojny, a także z naprawdę ciekawym sposobem spojrzenia na ideał Rycerzy Jedi.
Przygoda oferuje wyjątkową, ponurą atmosferę, będąc przeciwieństwem podniosłej i heroicznej otoczki pierwszej odsłony cyklu wyprodukowanej przez studio BioWare.
Star Wars Jedi: Ocalały
Teraz coś nowszego i – co ważne – dopracowanego. W momencie premiery Jedi: Ocalały borykał się z problemami technicznymi, lecz obecnie jest już usprawniony w zasadzie na wszystkich platformach.
Produkcja studia Respawn zasługuje na uznanie pod każdym względem. Historia wciąga, system walki angażuje i przez całą świetnie ewoluuje, a projekt lokacji to majstersztyk. Metroidvaniowy charakter gry czyni eksplorację niezwykle przyjemną.
Do tego otrzymujemy galerię barwnych, nieźle napisanych i zagranych bohaterów, z którymi łatwo się zżyć.
Jedi Knight: Jedi Outcast
Seria Jedi Knight obfituje w dobre gry, a praktycznie żadna część cyklu nie jest zła. Najciekawszą wydaje się jednak właśnie Jedi Outcast, czyli wyjątkowo interesujące fabularnie przygody Kyle’a Katarana.
Grę rozpoczynamy jako najemnik pracujący dla Nowej Republiki. Kyle świadomie odciął się od mocy w obawie przed wpływem jej ciemnej strony. Szybko jednak będzie musiał wrócić na ścieżkę Jedi, gdy zda sobie sprawę, że jest bezsilny wobec nowego zagrożenia.
Jedi Outcast wyróżnia fantastyczny model walki mieczem świetlnym, który… faktycznie sprawia wrażenie miecza świetlnego, a nie – jak w przypadku wielu gier – po prostu zwykłej broni do walki wręcz. Swego czasu gra oferowała też dopracowana i angażujące mody w trybie multiplayer.
Star Wars: Battlefront 2 (2005)
Pierwszy Battlefront był wyjątkowy i niezwykle wciągający, a sequel tylko usprawnił wszystkie elementy pierwowzoru. Walki z udziałem piechoty, pojazdów, bitwy na orbitach planet – całość doświadczenia twórcy zaplanowali i zrealizowali niemal perfekcyjnie.
Trzeba tylko zaznaczyć, że należy unikać remastera, czyli wersji zawartej w Battlefront Classic Collection – od premiery w marcu 2024 roku, nie została jeszcze poprawiona i boryka się z problemami technicznymi.
Oryginał natomiast wymaga instalacji modów, by bawić się w trybie sieciowym. Nie jest to na szczęście skomplikowany proces i każdy powinien sobie z tym poradzić.
Star Wars: Republic Commando
To jedna z najbardziej interesujących gier single-player spod szyldu Star Wars. Nie wcielamy się tu bowiem w Jedi, nie używamy miecza świetlnego – jesteśmy po prostu republikańskim komandosem.
Gra nie zachwyca już dziś oprawą graficzną, ale wciąż oferuje świetny klimat i wciągającą historię oddziału klonów wykonujących niebezpieczne misje na tyłach wroga.
Twórcy wprowadzili tu także innowacyjny, jak na swoje czasy, system zarządzania członkami drużyny. Możemy poczuć się jak prawdziwy dowódca. Warto też dodać, że na PC łatwo poprawić rozdzielczość za pomocą modów.
Najlepsze gry z uniwersum Star Wars
Nie ma na świecie osoby, która nie słyszała o Gwiezdnych Wojnach. Najbardziej popularne są oczywiście filmy, ale jest też parę gier spod szyldu Star Wars, które są po prostu doskonałe.
Są też rzecz jasna te nieco gorsze produkcje, ale w tym artykule chcieliśmy przypomnieć pięć najlepszych. To tytuły zarówno w miarę nowe, jak i te starsze, które mimo wielu lat na karku, potrafią naprawdę zachwycić pod pewnymi względami.
Knights of the Old Republic 2
Zaczynamy ryzykownie. Produkcja studia Obsidian jest bowiem niedopracowana technicznie – i ogrywanie jej na PC wiąże się z koniecznością instalowania fanowskiego patcha. To jednak mała cena za wielką nagrodę, jaką jest fenomenalna fabuła.
Jako Wygnaniec z Zakonu Jedi doświadczamy czegoś, czego praktycznie nie widujemy w innych dziełach popkultury związanych z Gwiezdnymi Wojnami. Z okropnym pokłosiem wojny, a także z naprawdę ciekawym sposobem spojrzenia na ideał Rycerzy Jedi.
Przygoda oferuje wyjątkową, ponurą atmosferę, będąc przeciwieństwem podniosłej i heroicznej otoczki pierwszej odsłony cyklu wyprodukowanej przez studio BioWare.
Star Wars Jedi: Ocalały
Teraz coś nowszego i – co ważne – dopracowanego. W momencie premiery Jedi: Ocalały borykał się z problemami technicznymi, lecz obecnie jest już usprawniony w zasadzie na wszystkich platformach.
Produkcja studia Respawn zasługuje na uznanie pod każdym względem. Historia wciąga, system walki angażuje i przez całą świetnie ewoluuje, a projekt lokacji to majstersztyk. Metroidvaniowy charakter gry czyni eksplorację niezwykle przyjemną.
Do tego otrzymujemy galerię barwnych, nieźle napisanych i zagranych bohaterów, z którymi łatwo się zżyć.
Jedi Knight: Jedi Outcast
Seria Jedi Knight obfituje w dobre gry, a praktycznie żadna część cyklu nie jest zła. Najciekawszą wydaje się jednak właśnie Jedi Outcast, czyli wyjątkowo interesujące fabularnie przygody Kyle’a Katarana.
Grę rozpoczynamy jako najemnik pracujący dla Nowej Republiki. Kyle świadomie odciął się od mocy w obawie przed wpływem jej ciemnej strony. Szybko jednak będzie musiał wrócić na ścieżkę Jedi, gdy zda sobie sprawę, że jest bezsilny wobec nowego zagrożenia.
Jedi Outcast wyróżnia fantastyczny model walki mieczem świetlnym, który… faktycznie sprawia wrażenie miecza świetlnego, a nie – jak w przypadku wielu gier – po prostu zwykłej broni do walki wręcz. Swego czasu gra oferowała też dopracowana i angażujące mody w trybie multiplayer.
Star Wars: Battlefront 2 (2005)
Pierwszy Battlefront był wyjątkowy i niezwykle wciągający, a sequel tylko usprawnił wszystkie elementy pierwowzoru. Walki z udziałem piechoty, pojazdów, bitwy na orbitach planet – całość doświadczenia twórcy zaplanowali i zrealizowali niemal perfekcyjnie.
Trzeba tylko zaznaczyć, że należy unikać remastera, czyli wersji zawartej w Battlefront Classic Collection – od premiery w marcu 2024 roku, nie została jeszcze poprawiona i boryka się z problemami technicznymi.
Oryginał natomiast wymaga instalacji modów, by bawić się w trybie sieciowym. Nie jest to na szczęście skomplikowany proces i każdy powinien sobie z tym poradzić.
Star Wars: Republic Commando
To jedna z najbardziej interesujących gier single-player spod szyldu Star Wars. Nie wcielamy się tu bowiem w Jedi, nie używamy miecza świetlnego – jesteśmy po prostu republikańskim komandosem.
Gra nie zachwyca już dziś oprawą graficzną, ale wciąż oferuje świetny klimat i wciągającą historię oddziału klonów wykonujących niebezpieczne misje na tyłach wroga.
Twórcy wprowadzili tu także innowacyjny, jak na swoje czasy, system zarządzania członkami drużyny. Możemy poczuć się jak prawdziwy dowódca. Warto też dodać, że na PC łatwo poprawić rozdzielczość za pomocą modów.
Deadlock to wyjątkowo ciekawe i wciągające połączenie klasycznej formuły gier MOBA z mechanizmami strzelanek TPP. Czy okaże się ogromnym sukcesem?
Cóż, tego jeszcze nie wiadomo. Ponieważ gra jest obecnie dostępna w dość specyficzny sposób. Nie można jej po prostu pobrać na Steamie bez zdobycia klucza, ale teoretycznie jest to banalnie proste – wystarczy poprosić o dostęp kogoś na oficjalnym Reddicie czy Discordzie.
Pierwsze chwile z Deadlock są lekko przytłaczające. Dużo tu się dzieje. Twórcy przygotowali wiele systemów rozgrywki, a opanowanie zasad oraz mechanik potrafi zająć trochę czasu – dopiero po kilku meczach czujemy się w miarę swobodnie. Sprawa wygląda nieco inaczej, jeśli mamy doświadczenie w grach typu League of Legends czy – szczególnie – Dota 2.
Deadlock jest strzelanką – celne oko i refleks mają tu duże znaczenie. Jednak równie ważne są umiejętności, które można tutaj przenieść z tradycyjnych gier reprezentujących gatunek MOBA. Rozwój postaci w trakcie rozgrywki oraz postęp meczu działają bardzo podobnie.
Zabawa toczy się na jednej, sporej mapie. Ładnie zaprojektowane miasto podzielone jest czterema głównymi ścieżkami, po których regularnie poruszają się sterowane przez komputer jednostki. Pokonując te należące do przeciwnika, zdobywamy walutę – i ona właśnie jest kluczowa. To dzięki niej wykupujemy ulepszenia naszej postaci.
Im lepiej gramy, tym więcej zarabiamy, a w efekcie stajemy się szybciej coraz bardziej potężni. Zwiększamy poziom zdrowia, regeneracji, zadawanych obrażeń i zyskujemy kolejne bonusy. Upgrade’y kupujemy w sklepie znajdującym się w bazie lub w jednym punkcie na mapie – a sam proces zakupów do złudzenia przypomina podobne rozwiązanie z Doty 2. Jest nawet opcja zaimportowania list rekomendowanych ulepszeń do kupienia stworzonych przez innych graczy.
W każdej drużynie walczy sześciu zawodników. W ramach jednego zespołu każdy gra innym bohaterem – herosów do wyboru jest obecnie dwudziestu dwóch. Wszystkie postacie mocno się od siebie różnią. Jedna ma moce ogniste, inna potrafi latać, kolejna ma zdolność kamuflażu i tak dalej. Każdy bohater ma też inną broń palną, a uzbrojenie to może różnić się zasięgiem czy rozrzutem pocisków.
Mapa jest symetryczna, a celem jest stopniowe zbliżanie się do bazy wroga, by ją zniszczyć. Po drodze trzeba jednak pozbyć się wielkich robotów – strażników. Można powiedzieć, że to po prostu odpowiednik wież, które możecie kojarzyć z tradycyjnych gier MOBA. Świetnym dodatkiem są podniebne szyny, które umożliwiają szybkie przemieszczanie się po lokacji.
Dzięki gameplayowi przywodzącemu na myśl strzelanki, wrażenia z rozgrywki nie są jednak identyczne jak w Docie 2 czy LoL-u. Starcia z wrogami wydają się bardziej angażujące i przynoszą więcej emocji. Wiemy, że nie wystarczy trafić w kogoś jakąś zdolnością ofensywną – trzeba też wykazać się celnością i zwinnością.
Gra jest też pełna małych smaczków związanych z rozgrywką. Możemy zapobiegać zdobywaniu waluty przez wroga, jeśli po tym, jak zabije on robociki naszej drużyny, zdążymy szybko strzelić w ich ulatujące “dusze”. Kiedy wykonujemy wślizg, mamy przez moment nieskończoną amunicję. Nauka i poprawne korzystanie z wszystkich systemów zajmuje trochę czasu, ale później wykorzystywanie wszystkiego w praktyce sprawia nie lada satysfakcję.
Deadlock nie przekona raczej graczy, którzy absolutnie nie lubią gier MOBA, lecz wydaje się świetną propozycją dla tych, którzy chcieliby otrzymać pewną ewolucję tego popularnego gatunku. Valve ma sporo świetnych pomysłów, a przyglądanie się rozwojowi nowej gry tego studia będzie z pewnością ekscytujące.
Wielkie wieści dla fanów gamingu i technologii! Topowy laptop gamingowy Lenovo Legion Pro 7 Gen 8 zdobył nominację w prestiżowym plebiscycie Tech Awards 2024. To wydarzenie, które wyróżnia najlepsze produkty technologiczne na rynku, a Wasz głos może pomóc mu zdobyć tytuł Produktu Roku 2024!
Dlaczego warto? Legion Pro 7 Gen 8 to sprzęt, który redefiniuje standardy gamingu – moc, wydajność i innowacje, które sprawiają, że każda rozgrywka staje się epicka. Jeśli uważasz, że to właśnie ten laptop zasługuje na zwycięstwo, nie zwlekaj!
Głosowanie trwa do końca listopada. Każdy głos się liczy, więc wspieraj najlepszy sprzęt gamingowy 2024 roku!
Najnowszy dodatek do World of Warcraft jest dostępny już od dłuższego czasu, ale mimo to wielu z Was wciąż może się zastanawiać czy warto go wypróbować. Wiecie co? Tak, warto to zrobić, nawet jeśli nie jesteście przesadnie zainteresowani rozgrywką wieloosobową. Już wyjaśniam, dlaczego.
W World of Wacraft niewątpliwie gra pewien odsetek młodych graczy. Zdecydowana większość graczy tego MMO to jednak te osoby, które wraz z tą grą dorosły, porzuciły szkołę na rzecz pracy, a nawet stały się rodzicami. Z własnego doświadczenia wiem, że takie osoby często już po prostu nie mają czasu, by godzinami spędzać czas w rajdach z innymi graczami, czy tkwić po 20-40 minut bez przerwy w podziemiach Mythic+. Dlatego rozgrywka w WoWie mogła być dla nich na przestrzeni ostatnich lat bardzo frustrująca.
Na ratunek przychodzi najnowsze rozszerzenie do World of Warcraft, czyli The War Within. Jest to bowiem rozszerzenie, które przynosi całe mnóstwo nowych systemów dedykowanych samotnym graczom, cierpiącym na niedobór wolnego czasu. Na wstępie powinniście też jednak wiedzieć, że The War Within to rozszerzenie ciekawe pod względem fabularnym. Jego fabuła obraca się bowiem wokół postaci Xal’atath, znanej również jako Ostrze Czarnego Imperium lub Heroldka Pustki (ang. Blade of the Black Empire, Harbinger of the Void). Ta tajemnicza istota przez wieki była zamknięta w rytualnym ostrzu, a w ostatnim czasie, kiedy została uwolniona, sprzymierzyła się z Iridikronem i z jego pomocą zdobyła artefakt zwany Mrocznym Sercem. Potem udała się do Khaz Algar i sprzymierzyła się z nerubianami z Azj-Kahet, by utworzyć nową armię i posiąść Duszę Świata Azeroth, by sprowadzić na ten świat wiekuistą ciemność.
W ramach rozszerzenia my także udajemy się do Khaz Algar, by spróbować Xal’atath powstrzymać, odwiedzając przy okazji nowe krainy i zdobywając nowych sprzymierzeńców.
Świat, który robi wrażenie
Khaz Algar to naprawdę piękna i zróżnicowana kraina. Składa się ona z wyspy Dorne oraz trzech podziemnych obszarów. Obszary te są bardzo duże i wypełnione treściami po brzegi. Ponadto nie brakuje w nich pięknych widoków. Na szczególną uwagę zasługuję Hallowfall, natomiast pozwólcie, że umożliwię Wam samemu odkryć, dlaczego.
Co ważne, mimo że trzy nowe regiony umieszczone są pod ziemią, nigdy nie czułam się w nich klaustrofobicznie. Sufit jest bowiem umieszczony w każdym z nich bardzo wysoko. Z resztą, ich stylistyka także odgrywa w tej kwestii rolę.
Nowe regiony w World of Warcraft nie obeszłyby się rzecz jasna bez mnóstwa nowych NPCów. W obszarach tych możemy trafić na wiele barwnych postaci, będących reprezentantami nowych sił dodatku. Na początku trafiamy na nową rasę Earthen, ale moim zdaniem Blizzard zrobił najlepszą robotę w przypadku frakcji Arathi oraz mieszkańców Azj-Kahet.
Fabularnie jest więcej niż dobrze
The War Within stawia naprawdę duży nacisk na opowiadanie historii, nie tylko tych większych, ale i mniejszych. Blizzard zadbał bowiem o to, aby i nowa kampania fabularna była ciekawa i wciągająca, a jednocześnie skonstruował bogatą siatkę zadań pobocznych, które uzupełniają „lore” nowych obszarów wprowadzonych w dodatku i ich mieszkańców. Te zadania poboczne pozwalają też dokładniej poznać szereg nowych bohaterów, którzy odgrywają istotną rolę w samej kapanii.
W moim odczuciu przynajmniej na razie historia opowiadana tu przez Blizzarda jest bardziej interesująca i spójniejsza niż w dwóch ostatnich rozszerzeniach. Podczas zabawy chce się bowiem śledzić poczynania zarówno tych złych, jak i dobrych postaci. Osobiście jestem bardzo ciekawa, gdzie zabierze nas The War Within, wraz z pozostałymi dwoma dodatkami, które mają wchodzić w skład Sagi Dusz Świata.
Rozgrywka i endgame, przy którym chce się zostać na trochę dłużej
Pod wieloma względami rozgrywka w The War Within nie różni się mocno od tego, z czym mieliśmy do czynienia w ostatnich rozszerzeniach. Dalej polega ona bowiem na wykonywaniu kolejnych questów (a potem też World Questów), eksploracji świata, a także walce w podziemiach. Blizzard wprowadzał kilka nowych typów zadań, ale są one raczej rzadkością. Dobra wiadomość jest jednak taka, że obszary dodatku od początku możemy błyskawicznie przemierzać latając, ale co ważne, Dragonflying został zamieniony na Skyriding i można korzystać z niego nie tylko na smokach, ale i pozostałych latających mountach. Jeśli jednak tego chcemy, w grze możemy aktywować też klasyczne pasywne latanie.
W The War Within najbardziej cieszy to, że gra otrzymała nowy typ endgame-owej rozgrywki. W ramach endgame’u możemy już nie tylko raidować, pokonywać kolejne poziomy trudności podziemi Mythic+, czy brać udział w rankingowych rozgrywkach PvP, ale też pokonywać tak zwane Delvy (ang. Delves). Delvy to w zasadzie mini podziemia, do których można udawać się samodzielnie lub w maksymalnie 5-osobowej grupie.
W Delvach świetne jest właśnie to, że można grać w nie samodzielnie, bez stresu o to, że ktoś zaraz wyjdzie z naszej grupy, albo zacznie się wobec nas toksycznie zachowywać. Kolejną ich zaletą jest natomiast, że można je kończyć w 15-20 minut, a podczas zabawy w nich nie goni nas żaden timer. Towarzyszą im też pewne elementy progresji, a nawet linia fabularna. Na przykład, w Delvach pomaga nam Brann Bronzebeard, dla którego możemy zdobywać ulepszenia ekwipunku i który na drodze pokonywania kolejnych Delve’ów leveluje.
Trzeba też dodać, że Delvy są pełnoprawnym sposobem na zdobywanie w sezonie coraz to lepszego ekwipunku. Pokonywanie Delvów przyczynia się też do wypełniania cotygodniowego skarbca, a im wyższy poziom trudności uda się nam pokonać, tym lepsze nagrody w każdą środę.
Oczywiście, endgame’owi w The War Within towarzyszy ulepszanie reputacji z różnymi frakcjami, w zamian za co możemy odblokować przeróżne nagrody, głównie kosmetyczne. To na szczęście przebiega w miarę naturalnie i wcale nie trzeba grindować, by prędzej czy później osiągnąć maksymalny poziom każdej z reputacji.
Podsumowanie
World of Warcraft to MMORPG, które na przestrzeni lat mocno się zmieniło. Oczywiście nie każda zmiana, która była wprowadzona do tej gry, została pozytywnie oceniona przez graczy, ale pojawiło się w niej też wiele takich, które naprawdę doceniono. W The War Within zmian na lepsze pojawiło się szczególnie dużo i dlatego rysuje się ono na jedno z najlepszych rozszerzeń do World of Warcraft, w mojej ocenie lepszych niż Dragonflight.
MMORPG Blizzarda nadal nie jest najprzyjaźniejszym MMO dla nowych graczy, ale dzięki nowościom wprowadzonym w The World Within, stało się przynajmniej przyjaźniejsze dla tych, którzy pragnęli unikać presji i stresu wynikającego z udziału w aktywnościach wieloosobowych takich jak Mythic+ czy rajdy. Teraz takie osoby mogą chłonąć w WoWie jeszcze więcej treści, zdobywając najpotężniejsze wyposażenie.
Rzecz jasna o wielu nowościach, które pojawiły się w World of Warcraft: The War Within, w ogóle tu nie wspomniałam. Ten dodatek to też bowiem nowe talenty dla każdej z klas postaci, nowa rasa postaci, ułatwienia w zbieraniu transmogryfikacji, a także tryb dla osób z arachnofobią. Poza tym rasa Dracthyr już wkrótce doczeka się możliwości rozgrywki więcej niż jedną klasą postaci. Jak więc widać, dla tego rozszerzenia warto choć na chwilę odnowić swoją subskrypcję.
Halloween zbliża się wielkimi krokami więc z tej okazji Lenovo Legion przygotowało dla Was nowe, przerażające tapety w dwóch różnych stylach.
Tapety są łatwe do pobrania oraz są w wysokiej rozdzielczości, co zapewni doskonałą jakość obrazu na Waszych pulpitach – zarówno komputerów stacjonarnych, gamingowych laptopów, jak i konsol!
Jeśli więc chcesz wprowadzić trochę strasznego klimatu do swojego komputera, to koniecznie musisz pobrać te tła ztych linków
Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem twórców, to już w przyszłym roku gracze doczekają się wielkiego święta – premiery nowej części cyklu Grand Theft Auto. Zanim jednak to nastąpi, postanowiliśmy przygotować zestawienie najlepszych naszym zdaniem odsłon GTA, w które każdy powinien zagrać.
Wydane w 2009 roku Chinatown Wars było pozytywnym zaskoczeniem. Po części pozwoliła powrócić do przeszłości serii, dzięki widokowi od góry, kojarzonemu z pierwszymi odsłonami cyklu. Zaoferowała też jednocześnie wciągający gameplay i ciekawą historię.
Spotkała się z niezwykle ciepłym przyjęciem graczy i recenzentów, choć nie pobiła rekordów sprzedażowych. Na początku trafiła na Nintendo DS, później także na PSP.
Fabuła opowiada o członku triady, który stara się odzyskać rodzinną pamiątkę z rąk tajemniczych złodziei. Historia obraca się przede wszystkim wokół wewnętrznej rywalizacji w chińskiej mafii. Gameplay jest tu natomiast prosty, łatwy i najzwyczajniej w świecie niezwykle przyjemny.
GTA IV
Przygody Nico Bellica to do dziś prawdopodobnie najbardziej wyjątkowe Grand Theft Auto, przynajmniej spośród głównych części serii. Twórcom udało się tu zaoferować niepowtarzalny, ponury klimat, do którego jednak świetnie dopasowano różne lżejsze czy humorystyczne wątki oraz sytuacje.
Gameplay, szczególnie system strzelania, do dziś pozostają zdaniem wielu najlepsze w całym cyklu, przede wszystkim za sprawą lepszej fizyki – zarówno modeli wrogów, jak też otoczenia. Samochody po kraksach wyglądały o wiele bardziej imponująco pod względem zniszczeń. Niestety, ten sam system fizyki był powodem problemów z optymalizacją, dlatego też Rockstar już do niego nie powrócił.
Gra doczekała się też dwóch fantastycznych dodatków. Zarówno The Lost and Damned i Ballad of Gay Tony są zdecydowanie warte uwagi.
GTA: Vice City
Kiedy myślimy o tej odsłonie GTA, wspominamy przede wszystkim niepowtarzalny klimat Vice City, wzorowanego na Miami lat 80. Świetna, przebojowa i kolorowa atmosfera pięknie kontrastuje z poważnymi tematami i brutalną rywalizacją grup przestępczych.
Opowieść o zemście i stopniowym pięciu się po szczeblach gangsterskiej kariery wciąga od początku do końca. Czuć tu wyraźne inspiracje kultowymi filmami, takimi jak chociażby Człowiek z blizną.
Z pewnością niezwykle ciekawy będzie powrót do miasta Vice City w GTA 6 w 2025 roku.
GTA V
W piąty Grand Theft Auto powinien zagrać każdy. Pastisz amerykańskiej popkultury i ironiczna krytyka konsumpcjonizmu wyszła tu twórcom niezwykle dobrze, a do tego otrzymujemy oczywiście angażującą fabułę i ciekawych bohaterów.
Wprowadzenie aż trzech grywalnych postaci, niezwykle różnorodnych, pozytywnie wpłynęło na urozmaicenie przygody. W GTA 5 nie ma miejsca na nudę. Jako Michael idziemy na terapię i ratujemy córkę z jachtu bandziora, by po chwili rywalizować z wrogim gangiem jako Franklin, a później obudzić się na kacu gdzieś w krzakach jako Trevor…
GTA 5 to także początek dla GTA Online. Ten eksperyment sieciowy okazał się tak wielkim hitem, że twórcy do dziś go rozwijają – i właśnie dzięki niemu zarabiają potężne pieniądze z mikropłatności.
GTA: San Andreas
Ta odsłona GTA była przełomowa. Rockstar nie bał się eksperymentowania z różnymi mechanizmami rozgrywki. Wprowadzono możliwość posiadania partnerki, ćwiczenia na siłowni i zmienną budowę ciała, wspinaczkę, system gangów i wiele więcej.
W grze odwiedzamy aż trzy miasta, co do dziś pozostaje czymś wyjątkowym na tle innych odsłon cyklu. Pozwoliło to w rozsądny sposób uczynić całość interesującą i pozbawioną nawet odrobiny monotonii.
Historia również nadal trzyma wysoki poziom i pozostaje prawdopodobnie najlepszą w całej serii – głównie ze względu na to, że fabuła i scenariusz po prostu świetnie pasują do klimatu oraz wszystkich postaci, zarówno bohatera, jak i jego kompanów oraz wrogów. San Andreas jest po prostu doskonałe.
Mimo że jestem wielką fanką Gwiezdnych Wojen, to nie czekałam z niecierpliwością na grę Star Wars: Outlaws i nie wiązałam z nią wielkich nadziei. Wynikało to z dwóch rzeczy. Raz, że Ubisoft powtarza w swoich produkcjach te same schematy, które już dawno się zestarzały. Dwa, że zapisów rozgrywki opublikowanych przed premierą było bardzo mało, a te które opublikowano, nie wyglądały obiecująco. Mimo to, gdy nadarzyła się okazja pograć w ten tytuł, wypróbowałam go. Chciałam bowiem sprawdzić, czy słusznie nastawiłam się negatywnie, czy to jednak produkcja godna polecenia. Zapraszam Was więc do mojej recenzji Star Wars: Outlaws.
Zanim przejdę stricte do mojej opinii na temat Star Wars: Outlaws, przybliżę Wam co nieco zarys tej gry. No więc Star Wars: Outlaws to gra akcji z otwartym światem, w którym wcielamy się w Kay Vess, początkującą szmuglerkę, której towarzyszymy podczas jej prób wspinania się po kolejnych szczeblach przestępczego półświatka.
W ramach rozgrywki akcję oglądamy z perspektywy trzeciej osoby, wykonujemy przeróżne zadania i odwiedzamy przeróżne planety znane z uniwersum Gwiezdnych Wojen, takie jak Tatooine. Akcja ta rozgrywa się między wydarzeniami przedstawionymi w Imperium kontratakuje i Powrót Jedi i skupia się na wspomnianym przestępczym półświatku, w którym o dominację walczą wielkie syndykaty takie jak te należące do Pyke’ów i Huttów.
Trudne początki rozgrywki i… nie tylko początki
Jak wspomniałam we wstępie, jestem miłośniczką uniwersum Gwiezdnych Wojen. Dotychczas zdążyłam zobaczyć większość treści, które na przestrzeni lat zaserwował Lucasfilm, no, poza niesławnym „Holiday Specialem” i niektórymi najnowszymi produkcjami, takimi jak Opowieści z Imperium. Grałam też w wiele gwiezdnowojennych gier i wiecie co? Praktycznie nie zdarzało mi się, by obcowanie z tymi treściami powodowało we mnie poczucie nudy. Niestety, to poczucie w Star Wars: Outlaws towarzyszyło mi dość często, zwłaszcza na początku rozgrywki.
Choć Star Wars: Outlaws określane jest jako gra z otwartym światem, pierwsze kilka godzin zabawy w tej produkcji to zabawa bardzo tunelowa. Gra oddaje nam bowiem do dyspozycji wręcz mikroskopijny obszar planety Cantonica i wiedzie nas przez ten obszar jak po sznurku. Nie pozwala wejść w interakcję ze zbyt wieloma NPC’ami i nie oferuje zbyt wielu sposobów na stawienie czoła wyzwaniom napotkanym podczas przechodzenia kolejnych rozdziałów fabularnego wstępu.
Podczas początków rozgrywki w Star Wars: Outlaws mamy też pierwszą styczność z problemami, które potem potrafią się naprawdę mocno dawać we znaki. Te problemy to przede wszystkim nudne skradankowe sekwencje (nudne ze względu na projekt świata i zachowanie postaci niezależnych), których nie możemy pokonać inaczej, niż skradając się. Do tego należy dołożyć fakt, że gra często uniemożliwia dokonywanie zapisów gry, a przy tym automatycznych zapisów dokonuje rzadko, przez co po ewentualnej porażce każde nam pokonywać wspomniane nudne skradankowe sekwencje (i nie tylko je) niemal w stu procentach od nowa. To wszystko mocno frustruje, zwłaszcza że Star Wars: Outlaws to gra w 90 procentach skradankowa.
Jeszcze bardziej frustruje to, jak głupia jest sztuczna inteligencja wykorzystana w grze. Przeciwnicy i NPC są absolutnie ślepi na nasze działania. Przykład? Jeden z nich potrafi nie zauważyć, że tuż obok niego zabiliśmy towarzysza, który patrolował z nim okolicę. Poza tym NPC nie są w stanie dostrzec ciał leżących w wysokiej trawie.
Kolejny grzech Star Wars: Outlaws to system walki. Kay Vess posługuje się w zasadzie tylko jedną bronią – pistoletem blasterowym, który z czasem możemy ulepszać i modyfikować. W trakcie rozgrywki możemy podnosić inne bronie upuszczane przez przeciwników, ale tylko na moment, do czasu wykorzystania „ładunków” oferowanych przez daną broń, co z punktu widzenia ich charakteru jest to kompletnie bezsensowne. W końcu nie są to bronie na kończące się naboje. Brzmi to trochę tak, jakby twórcom nie chciało się zaprojektować systemu ulepszeń większej liczby broni i jakby nie chciało im się dać graczom większej swobody w kwestii stylu rozgrywki. Konieczność strzelania przez cały czas tylko jednym pistoletem z czasem się nudzi. Dla porównania, w Star Wars: Jedi Survivor mieliśmy do wyboru wiele stylów walki. Ba, mogliśmy nawet walczyć mieczem świetlnym z pistoletem w drugiej ręce!
Ograniczenia dotyczą również dostępności pojazdów. W Star Wars: Outlaws nie możemy ukraść speedera stormtrooperom czy wsiąść do AT-ST, niezależenie jak bardzo byśmy tego chcieli. Ponadto, jeżdżąc speederem możemy strzelać tylko podczas korzystania ze specjalnej umiejętności Adrenaline Rush.
Bezsensowny jest też otwarty świat
W kwestii swobody rozgrywki z czasem robi się lepiej. Po kilku misjach na księżycu Toshara w końcu możemy oddalić się nieco od obszarów, do których prowadzi główna linia fabularna, zająć się odkrywaniem skarbów i wykonywaniem pobocznych zadań. Niemniej, o ile jesteśmy zachęcani do wykonywania tych aktywności możliwością odblokowania pewnych ulepszeń ekwipunku oraz nowych umiejętności, tak są one kompletnie nieciekawe fabularnie. Znajdźki i zagadki, na które możemy natrafić, są zaś bardzo generyczne. Szkoda.
Trzeba też dodać, że te treści dostępne w świecie gry, które mogą nas jakkolwiek zainteresować, są oddzielone przez ogromne puste przestrzenie. Poza tym gra pozwala nam zwiedzić tylko niewielkie fragmenty kilku planet, a w kosmosie, choć możemy latać statkiem kosmicznym, nie ma zbyt wiele do roboty. Innymi słowy, to, że Star Wars: Outlaws jest grą „z otwartym światem” wcale nie jest zaletą, ponieważ tytuł ten nijak nie wykorzystuje swojej przestrzeni. W związku z tym do gustu zdecydowanie mocniej przypadło mi zdecydowanie bardziej liniowe Star Wars: Jedi Survivor, które nie marnowało mojego czasu nudnymi side questami, a przy tym oferowało satysfakcjonującą rozgrywkę.
No właśnie, ta fabuła
Treści przygotowywane od lat przez Dave’a Filoniego pokazują, że świat Star Wars ma w zanadrzu naprawdę barwne postaci i ciekawe opowieści. Tymczasem Star Wars: Outlaws pod względem fabularnym jest bardzo płaskie. Nie chwyta za serce i nie wywołuje silnych emocji. Tak, gra ma w zanadrzu pewne zwroty akcji, ale są one dość przewidywalne.
Sama postać Kay Vess jest dosyć irytująca. To głównie dlatego, że dialogi, w które ta wchodzi z innymi są często głupie, nieciekawe i niezbyt błyskotliwe. Poza tym, ta postać nie zmienia się za bardzo na przestrzeni rozgrywki, a twórcy nie ukazują nijak jej głębszych warstw. Wydarzenia, z którymi ma ona do czynienia, nie wpływają na jej osobowość. Zdecydowanie bardziej do gustu przypadła mi postać droida ND-5.
Oprawa graficzna i kwestie techniczne
To, za co można pochwalić Star Wars: Outlaws to oprawa wizualna. W takich miejscach jak Tatooine czy miasto Mirogana można poczuć, że mamy do czynienia ze światem Gwiezdnych Wojen – światem, który żyje. W tej kwestii pomaga realistyczna grafika, do pary z ray tracingiem, poprawiającym jakość oświetlenia. Niemniej, jeśli macie kartę graficzną z niewielką ilością pamięci VRAM i włączycie najbardziej wymagające efekty, takie jak oświetlenie bezpośrednie, doświadczycie w tej grze problemu niedoczytujących się tekstur – problemu, którego nie rozwiązuje włączenie DLSS 3.5. Ponadto Star Wars: Outlaws rozczarowuje w kwestii animacji twarzy i ruchów postaci – w grze z 2024 roku te powinny prezentować się dużo, dużo lepiej.
Jeśli zaś chodzi o muzykę przygotowaną na rzecz tej gry, to nie brak jej gwiezdnowojennego klimatu. Na udźwiękowienie również nie można narzekać.
A czy w Star Wars: Outlaws można natrafić na jakiekolwiek błędy? Niestety tak. Nawet po ostatnich patchach zdarzyło mi się, że zostałam wyrzucona z gry do pulpitu. Ponadto gra regularnie zmienia rozdzielczość mojego wyświetlacza na 4K, mimo że wcale nie mam monitora 4K.
Do tego trzeba dołożyć to, że Star Wars: Outlaws ma straszny system kolizji, żeby nie powiedzieć, że nie ma żadnego.
Podsumowanie
Niewątpliwie wielu z Was będzie się bawić w Star Wars: Outlaws lepiej niż ja. Moim zdaniem jednak Ubisoft poradził sobie z uniwersum Gwiezdnych Wojen bardzo kiepsko – jeszcze gorzej niż Electronic Arts. Ładna oprawa graficzna nie wystarczy – dobra produkcja musi oferować też ciekawą fabułę z interesującymi postaciami, satysfakcjonują rozgrywkę i przemyślany świat, a tego wszystkiego w Star Wars: Outlaws niestety nie ma.
Star Wars: Outlaws nie jest też pod żadnym względem przełomowe, mimo że porzuca punkty doświadczenia i wbijanie poziomów na rzecz konieczności realizacji zadań odblokowujących nowe umiejętności. Trudno byłoby mi więc wyobrazić sobie zakup tej gry, zwłaszcza że bazowo jest ona wyceniona na aż 289,90 złotych.
Film Obcy: Romulus zadebiutował niedawno w kinach i przyciąga wielu widzów. Taka premiera to dobra okazja, by przypomnieć najlepsze gry osadzone w uniwersum zapoczątkowanym w 1979 roku przez Ridleya Scotta.
Sequel gry z 1999 roku od studia Monolith Productions to do dziś, mimo swojego wieku, jedna z najlepszych gier, jakiej doczekało się łączone uniwersum Obcego i Predatora.
Tytuł ten pozwala przeżyć angażującą przygodę w ramach trzech kampanii fabularnych. W każdej wcielamy się w inną postać – w żołnierza Marine, w ksenomorfa, a także w kosmicznego łowcę: Predatora. Owocuje to fantastycznie zróżnicowaną rozgrywką.
Kampanie są świetnie zaprojektowane, ale o sile tej gry świadczył też w dużej mierze niezwykle wciągający tryb multiplayer, w którym także można było wcielać się w przedstawicieli każdej frakcji. Polowanie na innych graczy jako obcy to niepowtarzalne doświadczenie.
Obcy: Izolacja
Tak, tak, ta gra wylądowała już w naszym niedawnym zestawieniu najlepszych horrorów z czasów współczesnych, ale… Cóż poradzić, że to także jedna z najwspanialszych, o ile nie ta najlepsza, gra z ksenomorfami?
Przede wszystkim, żadna inna produkcja w tak fantastycznym stylu nie odwzorowuje klimatu pierwszych filmów z serii. To jak wygląda eksplorowana przez bohaterkę stacja kosmiczna, to jaką atmosferę zdołali wykreować twórcy – to po prostu fenomenalne osiągnięcie.
Wielką sztuką było też zaprojektowanie inteligencji ksenomorfów w taki sposób, by przez całą grę budziły grozę i stanowiły zagrożenie. Nawet gracze nieprzepadający za horrorami po prostu muszą w Izolację zagrać. To jeden z tych tytułów, który zapamiętuje się na zawsze.
Aliens: Dark Descent
To chyba najbardziej wyjątkowa gra z tego zestawienia i najbardziej oryginalna produkcja, nie tylko z uniwersum Obcego. Kierujemy tu bowiem grupą żołnierzy Marines, akcję obserwujemy z góry, w rzucie izometrycznym, a podczas walki kluczowe jest korzystanie z aktywnej pauzy.
Zatrzymujemy grę, by wydać rozkazy naszym postaciom. Gdzie strzelić, gdzie rzucić granat czy rozstawić działko. Wbrew pozorom, starcia z ksenomorfami w takim stylu – nie w formie typowej strzelanki – też budzą spore emocje. Tym bardziej, że gra bywa naprawdę trudna.
Ponadto, mimo nietypowej perspektywy, twórcom udało się zbudować świetną, mroczną i momentami budzącą grozę atmosferę. To spore osiągnięcie.
Aliens: Fireteam Elite
Fireteam Elite nie jest najlepszą grą kooperacyjną w historii, ale… Z tego uniwersum lepszej raczej nie znajdziemy. W momencie premiery zaoferowano trochę mało zawartości, lecz obecnie to naprawdę godna uwagi produkcja, jeśli macie znajomych, z którymi możecie zagrać.
Najważniejsze, że mechanizm strzelania po prostu sprawia niesamowitą frajdę. To klucz do sukcesu w grach tego typu – i to deweloperom udało się zrealizować świetnie. Niezależnie od tego, jaką postacią gramy.
Do wyboru mamy różne klasy żołnierzy, wyruszamy na kilkunastominutowe misje, podczas których musimy odpierać ataki obcych, a także zbuntowanych cyborgów.
Aliens vs. Predator: Extinction
Na koniec jeszcze jedna nietypowa gra. Nie dość, że strategia w uniwersum Obcego, to na dodatek strategia… dostępna wyłącznie na konsolach. Zadebiutowała na PlayStation 2 i pierwszym Xboksie.
To jednak przykład tego, jak można porządnie zaprojektować RTS-a z myślą o kontrolerze. Kojarzy się to nieco z wydanym później Halo Wars. Sednem rozgrywki jest kontrolowanie grup jednostek, a nie mikrozarządzanie bazą i wojskami.
Frakcje były odpowiednio zróżnicowane, a kampania całkiem różnorodna jak na strategię. Szkoda, że nie doczekaliśmy się żadnego remastera.
Uwaga! Lenovo Legion Gaming Community przygotowało konkurs, w którym możecie wygrać fantastyczny sprzęt gamingowe i będzie to naprawdę łatwe!
Uczestnikiem konkursu może być każda pełnoletnia osoba fizyczna zamieszkała na terytorium Polski, zarejestrowana na stronie Legion Gaming Community https://cutt.ly/gcgiveaway. Osoby, które ukończyły 13 lat, ale nie mają jeszcze 18 lat, mogą uczestniczyć w konkursie za zgodą rodzica lub opiekuna prawnego.
Aby wziąć udział w konkursie, wystarczy zarejestrować się i posiadać aktywne konto na Lenovo Legion Community, a w komentarzu w dedykowanym wątku konkursowym https://cutt.ly/gcgiveaway zamieścić odpowiedź na pytanie: „Którą nagrodę chcesz wygrać i dlaczego to właśnie do Ciebie powinna powędrować ta nagroda?”
Jury konkursowe wybierze 4 osoby, które w najbardziej kreatywny sposób odpowiedzą na pytanie konkursowe. Warto brać udział, bo nagrody są zacne!
Pierwsze miejsce: klawiatura Lenovo Legion K500,
Drugie miejsce: plecak Lenovo Legion Armoured Backpack II 17″,
Wydany trzynaście lat temu Space Marine w końcu doczekał się sequela. Druga część serii debiutuje 6 września na PC oraz konsolach PS5 i Xbox Series. Kontynuacja jest wierna oryginałowi i nie proponuje żadnych zaskakujących nowości, ale najważniejsze, że jest po prostu świetną grą akcji.
Główny bohater to ponownie Titus. Kosmiczny marine po wydarzeniach z pierwszej części odbył już pokutę i zostaje skierowany do walki z siłami Tyranidów. Krwiożerczy kosmici – wzorowani częściowo na ksenomorfach, częściowo na dinozaurach – przeprowadzają inwazję na jedną z planet należących do Imperium. Trzeba ich za wszelką cenę powstrzymać.
Fabuła nie jest wybitna i stanowi bardziej pretekst do kolejnych walk i odwiedzania nowych lokacji. Jest też jednak jak najbardziej wystarczająca i zadowalająca, jeśli chodzi o typ gry, z jakim mamy do czynienia. Mamy tu jeden ciekawy zwrot akcji, a na dodatek fani uniwersum Warhammera 40,000 z pewnością ucieszą się z różnych subtelnych odniesień, czy nawet pewnego teasowania możliwej fabuły w kolejnej części.
Struktura misji jest niemal identyczna, jak w pierwszym Space Marine. Trafiamy na miejsce akcji i idziemy do celu – po drodze walcząc z przeciwnikami. Czasem trzeba uruchomić jakiś generator, czasem bronić czegoś przed obcymi, czasem pobrać kluczowe dane z terminala. To gra, w której nie chodzi o różnorodność zadań, a o jak najczęstsze potyczki.
Starcia z wrogami są szalenie satysfakcjonujące, brutalne i emocjonujące. W walce używamy broni palnej – może to być karabin, broń plazmowa, pistolety – oraz mieczy czy wielkiego młota. Łączenie strzelania i walki w zwarciu to norma. Trudno zresztą jednak tego uniknąć, gdy hordy wrogów często nas otaczają.
Prujemy więc do zbliżających się grup kosmitów ołowiem, by po chwili zacząć szatkować bestie mieczem łańcuchowym. Wykonujemy też efektowne finishery, by odzyskiwać pancerz. Nowość to możliwość parowania niektórych wrogich ataków, co pozwala potem czasem wykonać specjalny, mocniejszy strzał w głowę odrzuconego w taki sposób przeciwnika.
Frajda płynąca z walki wynika w dużej mierze z tego, jak starcia wyglądają. Rozpadający się na kawałki kosmici, mnóstwo efektów dookoła nas, widoczne nawet daleko w tle inne bitwy toczone przez siły Gwardii Imperialnej z najeźdźcami – Space Marine 2 jest po prostu… epickie.
Ukończenie kampanii fabularnej to kwestia ośmiu czy dziewięciu godzin, ale twórcy przygotowali też sześć misji do trybu kooperacji, które wydłużają czas rozgrywki o jakieś trzy godziny. Dodatkowe zadania wykonamy nawet bez znajomych, bo w boju mogą towarzyszyć nam po prostu komputerowi towarzysze. Misje z trybu co-opowego są ściśle powiązane z fabułą głównego trybu, co jest z pewnością fajnym rozwiązaniem.
Jakby tego było mało, deweloperzy przygotowali też tryb potyczek PvP, pozwalający walczyć z innymi graczami. Przed premierą nie mogliśmy dokładnie przetestować tego elementu multiplayerowego, lecz nawet bez niego zawartość dostępna w Space Marine 2 robi wrażenie. Gra z pewnością wypada celująco, jeśli chodzi o stosunek ceny do jakości i oferowanego contentu.
Oprawa graficzna stoi na wysokim poziomie. Przyczepić można się tylko do niezbyt dobrze wyglądających momentami rozbryzgów krwi Tyranidów, ale jest to jednak drobnostka. Ogromne wrażenie robią nieraz lokacje – potężne imperialne budynki, wnętrze bazy odwiedzanej między misjami, wszystko to pomaga budować świetny klimat uniwersum kosmicznego Warhammera.
Space Marine 2 to gra prosta i nieprzekombinowana. Nie udaje czegoś, czym nie jest. To po prostu czysta, brutalna akcja w interesującym świecie. Jeśli tęsknicie za niczym nieskrępowaną, ekscytującą sieczką – to zdecydowanie pozycja warta uwagi.