Valheim to survivalowa gra osadzona w inspirowanym nordycką mitologią otwartym świecie. Produkcja Iron Gate Studio bije rekordy popularności i po dziś dzień sprzedała się już w ponad 4 milionach kopii. Dość powiedzieć, że na Steam w jednym momencie grywało w nią już nawet ponad 500 tysięcy osób! Założymy się, że wielu z Was spędza już czas w Valheim, a spora grupa miłośników sprzętu Lenovo Legion rozważa zakup tego tytułu. Dlatego właśnie postanowiliśmy przygotować poradnik, który ułatwi graczom rozpoczęcie zabawy.
Mierz siły na zamiary budując
Na starcie przygody ze światem Valheim niektórzy zapragną od razu postawić nie tylko wielki dom, ale zbudować przy tym całą osadę rodem z filmów prezentowanych przez youtuberów. To strata czasu i cennych zasobów. Początkowo zbuduj lepiej niewielki, ale funkcjonalny domek. Duże ilości zasobów przydadzą się w dalszym etapie gry. Przez pierwsze godziny lub dni wystarczy Ci w zupełności dach nad głową, łóżko, źródło ciepła i stół roboczy. Wszystko po to, aby postać była wypoczęta i nie marzła. Gdy jej to zapewnisz, chwilowo wzrosną liczba punktów życia i regeneracja wytrzymałości. Z czasem w lokum bohatera powinny pojawić się także dywan, stół, krzesło, czy banner.
Podnoś absolutnie wszystko
Niektórzy gracze mają tendencję do podnoszenia wyłącznie interesujących ich przedmiotów. Tymczasem, w Valheim opłaca się podnosić wszystko, co tylko da się podnieść. Dlaczego? To bardzo proste: pierwsze podniesienie nieznanego wcześniej postaci przedmiotu pozwoli nauczyć się nowych schematów związanych z craftingiem. Zauważ, że na samym początku gry podniesienie drewna i kamienia skutkuje odblokowaniem schematów na stworzenie kamiennego topora, młotka i maczugi. Nie musimy chyba mówić jak ważną rzeczą w grze survivalowej jest znajomość dużej liczby przepisów, prawda?
Uważaj…
… na różne rzeczy. Valheim to gra, w której postać może zginąć wchodząc w ognisku. Jeśli już w nie wszedłeś, wskocz szybko do wody. Uważaj także podczas wycinki drzew – nie stój w miejscu, w stronę którego przewraca się drzewo. Ba, zabić Cię mogą nawet toczące się bale drewna.
Zrób sobie tarczę
Zaskakująco wiele osób lekceważy ten element wyposażenia, podczas gdy w niektórych sytuacjach jest on w stanie uratować życie postaci. Zrób sobie jedną tarczę, która z pewnością przyda się w sytuacji, gdy otoczą Cię wrogowie. Nie zapominaj także o tym, że ucieczka często jest najrozsądniejszym wyjściem z problematycznej sytuacji.
Nie odpływaj zbyt daleko od brzegu
Pokusa pokonania wpław pewnych akwenów wodnych może być duża. Musisz jednak pamiętać o tym, że postać pływająca w wodzie męczy się. Gdy wytrzymałość spadnie do zera, bohater zacznie tracić punkty życia i z czasem umrze.
Dbaj o zróżnicowaną dietę
W Valheim różne rodzaje pożywienia dostarczają postaci różnych bonusów. Od razu po rozpoczęciu gry postać dysponuje zaledwie 25 punktami zdrowia i skromniutkim paskiem wytrzymałości. Regularne jedzenie podnosi na jakiś czas oba te współczynniki, przy okazji lecząc postać o 1 punkt zdrowia co około 10 sekund. Co istotne: po zjedzeniu przedmiotu rośnie maksymalny poziom zdrowia postaci, ale samo zdrowie odnawia się stopniowo. Na raz bohater jest w stanie przyswajać trzy różne posiłki, których efekty kumulują się. Aby dowiedzieć się tego, jak długo utrzymywał się będzie dany efekt najedzenia, otwórz menu ekwipunku.
Eksploruj, by rozwijać swoją postać
Świat Valheim, podobnie jak świat Minecrafta, składa się ze zróżnicowanych biomów. Powinieneś odwiedzać jak największą ich liczbę, aby podnosić znajdujące się w nich ekskluzywnie przedmioty. Tylko w ten sposób odblokujesz schematy wytwarzania nowych przedmiotów, bez których pokonanie niektórych bossów będzie utrudnione lub wręcz niemożliwe. Oczywiście na wyprawy warto się dozbroić – niektóre lokacje początkowo będą zabójczo niebezpieczne. A skoro jesteśmy już przy najbardziej wymagających przeciwnikach…
Pamiętaj o pokonywaniu kolejnych bossów
Niektórzy od lat grają w Minecrafta, a mimo tego nie zabili nigdy Smoka Endu, co postrzegane jest jako „przejście” gry. Podobnie jak w Minecrafcie, w Valheim wybitnie łatwo jest skupić się na eksploracji, budowaniu oraz przetrwaniu i zupełnie zapomnieć o tym, że celem zabawy jest tak naprawdę zabijanie kolejnych bossów. Jest to z resztą niezbędne do tego, by móc wytwarzać pewne przedmioty – na przykład kilof stworzysz dopiero po pokonaniu Eikthyra. Pamiętaj, by do każdej z walk odpowiednio się przygotować. Każdy z pojedynków wygląda zupełnie inaczej.
Naprawiaj swoje przedmioty zamiast wytwarzać nowe
Naprawa przedmiotów w Valheim nic nie kosztuje – serio! Crafting przedmiotów z kolei potrafi zużywać ogromne ilości surowców. Mając to na uwadze pamiętaj o tym, aby naprawiać elementy swojego wyposażenia. Gdzie naprawiać przedmioty w Valheim? Na stole roboczym, czyli na workbench.
Gdy napotkasz dom…
…najpierw sprawdź, co znajduje się w środku, a później zburz go za pomocą młotka. Dzięki temu pozyskasz duże ilości materiałów w bardzo krótkim czasie, przy minimalnej ilości włożonego w to wysiłku.
Odnajdź kupca Haldora
Haldor the Merchant to postać sprzedająca przedmioty o wyjątkowej wartości w zamian za złote monety. Kupiec ukrywający się w Czarnym Lesie (Black Forest) ma w swojej ofercie między innymi wędkę oraz przedmiot zwiększający udźwig postaci z 300 do aż 450! Jak odnaleźć Haldora? Zerknij na poniższe nagranie.
Rób ładne zrzuty ekranu
Wiadomo powszechnie, że najładniejsze zrzuty ekranu to zrzuty ekranu ze schowanym interfejsem. Aby ukryć wszystkie zbyteczne elementy interfejsu, wciśnij Ctrl+F3. Screenshoty bez HUD prezentują się znacznie lepiej, nie sądzisz?
Być może grasz w Valheim od dłuższego czasu i jest coś, co chciałbyś podpowiedzieć początkującym, a o czym nie wspomnieliśmy w powyższym poradniku? Daj znać w komentarzu. 🙂
Emulatory pozwalają odpalić stare gry na dowolnym komputerze. Niemniej, nie każdy emualtor jest prosty i intuicyjny w obsłudze. Poza tym, kto by chciał instalować jakikolwiek emulator, gdy nie ma takiej konieczności. Tak, takiej konieczności nie ma. W Internecie znajdziecie bowiem niejedną stronę, która pozwoli Wam zagrać w klasyki sprzed lat w przeglądarce.
Na wspomnianych stronach znajdziecie tytuły z takich platform jak NES, SNES, Neo Geo, Game Boy, Color, Game Boy Advance, MS-DOS, i nie tylko. Wiele z nich pozwala też zapisać progres dokonany podczas zabawy, niczym każdy emulator.
W niniejszym artykule postanowiliśmy przedstawić Wam właśnie kilka takich stron, za pośrednictwem których zagracie w klasyczne gry w przeglądarce. Nie przedłużając, zapraszamy do lektury!
retrogames.cz
To, co szczególnie lubię w tym serwisie jest fakt, że tuż obok webowego emulatora wyświetla on tabelkę z instrukcją dotyczącą sterowania, podczas gdy inne z reguły pozwalają zobaczyć taką instrukcję tylko w samym emulatorze. Dzięki temu, nawet jeśli schematu sterowania zapomnicie, nie musicie pauzować gry, by go sobie przypomnieć. Na retrogames.cz znajdziecie w sumie 1477 gier z takich urządzeń jak SNES, Nintendo 64, NES, Atari 7800, Atari 2600, Game Boy i wielu innych.
playclassic.games
Jak przekonacie się, odwiedzając wymienione przez nas serwisy, szata graficzna wielu z nich pozostawia wiele do życzenia. Inaczej jest w przypadku strony playclassic.games, którą charakteryzuje nowoczesny, przystosowany do dzisiejszych standardów wygląd. Ta także gwarantuje dostęp do tytułów przeznaczonych na przeróżne platformy, począwszy od Game Boya, a kończywszy na grach przeznaczonych na starsze wersje Windowsa. Co istotne, znajdziecie na niej takie hity jak Counter-Strike 1.6, Diablo, The Ultimate DOOM, WarCraft II: Tides of Darkness, Heroes of Might and Magic 2 czy The Settlers.
ClassicReload to dom dla ponad 6000 produkcji pochodzących z MS DOS, starszych wersji Windowsa i konsol oraz komputerów sprzed lat – takich jak Sega Genesis, Amiga, ZX Spectrum i Commodore 64. Na tej stronie możecie zagrać chociażby w pierwszą Cywilizację, Prince of Persia czy Dooma II.
archive.org
archive.org to nic innego jak strona Internet Archive – instytucji non-profit zajmującej się gromadzeniem i udostępnianiem zasobów w postaci cyfrowej. Jest to zatem swoiste internetowe muzeum. Dzięki niemu w przeglądarce zagracie w gry z MS-DOS.
88bbit.com to serwis poświęcony wyłącznie grom powstałym na konsolę NES. Znajdziecie w nim takie tytuły jak Contra, Bomber Man, Castlevania czy Adventure Island.
snesfun.com jest z kolei siedzibą produkcji przeznaczonych na następcę NESa – SNESa. Najciekawsze gry, które tam znajdziecie, to chociażby The Legend of Zelda – A Link to The Past, Rayman, Mega Man oraz Super Mario Kart.
W tym serwisie traficie na gry pochodzące z konsol GameBoy Color oraz GameBoy Advance. Niestety, na próżno szukać nim Pokemonów. Nie zabrakło tu natomiast mnóstwa tytułów poświęconych Sonicowi, takich jak Sonic Advance 2 czy Sonic Battle.
Jeśli jesteście miłośnikami gier z Atari, xlatari.com to serwis dla Was. Znajdziecie w nim produkcje z Atari 400 oraz Atari 800 XL, takie jak Vectron, Seafox, Arkanoid czy Montezuma’s Revenge.
Podobnie jak poprzednie dwie strony ssega.com jest domem dla gier z dwóch platform – konsol Sega Mega Drive oraz Sega Genesis. Najciekawsze produkcje, które w nim zawarto, to na przykład Sonic the Hedgehog, Alladin oraz Ultimate Mortal Combat Trilogy.
xtdos.com to kolejny serwis poświęcony wyłącznie grom z MS-DOS. Najciekawsze gry, na które w nim natrafiłam, to chociażby Jack Jackrabbit, Lemmings 3, Leisure Suit Larry 5: Passionate Patti Does a Little Undercover Work i Wolfenstein 3D.
Jeśli tak jak ja uwielbiacie gry z Neo Geo, powinniście udać się na neogeofun.com. Tam za pośrednictwem przeglądarki zagracie w takie produkcje jak Metal Slug, Ninja Master’s, Fatal Fury 2 oraz Samurai Shodown II.
Czy wiecie czym są gry RPG? Gdy o nich myślicie, zapewne wyobrażanie sobie tytuły, w których wcielacie się w pewnego protagonistę, który musi stawić czoła przeróżnym przeciwnościom, by ocalić świat czy też cały Wszechświat. W takich tytułach spotykacie wiele ciekawych postaci, zdobywacie mnóstwo przydatnych umiejętności, walczycie z siłami zła i poznajecie świetną fabułę. Zaraz, zaraz, ale czy nie opisaliśmy właśnie połowy współczesnych gier? No właśnie. Zatem, zastanówmy się na tym, czym tak dokładnie są gry RPG oraz nad tym, czy tak łatwo je zdefiniować.
Są gry RPG i gry RPG
Rzecz jasna, mówiąc o grach RPG, mamy na myśli nie tylko te komputerowe. W końcu, ten typ gier początkowo był domeną wyłącznie świata analogowego. Tradycyjne „erpegi” to erpegi „pen and paper”. Aby wziąć udział w rozgrywce w takim erpegu, trzeba było spotkać się ze znajomymi twarzą w twarz (niekoniecznie w piwnicy, jak to często jest pokazywane w filmach). Spośród towarzystwa wybierało się tak zwanego mistrza gry, który pełnił wiele ról – wymyślał przygody, stawiał na drodze graczy wyzwania, przyznawał nagrody za przezwyciężanie wyzwań czy sterował postaciami drugoplanowymi oraz przeciwnikami drużyny. Innymi słowy, ten po prostu ciągnął rozgrywkę do przodu. Pozostałe osoby wcielały się w postaci pierwszoplanowe, ale co ważne, wybierały rasę własnej postaci, jej klasę, i nie tylko. Co istotne, mistrz gry odpowiadał też za klimat panujący podczas zabawy, opisując graczom otoczenie i wydarzenia, w których postaci brały udział.
Znacząco grę w tradycyjne erpegi ułatwiały wszelkiego rodzaju podręczniki , które opisywały reguły rządzące poszczególnymi systemami rozgrywki, zawierały gotowe scenariusze, gotowe postaci, opisy klas postaci oraz raz i wiele, wiele więcej. Takie podręczniki posiada chociażby najpopularniejsza klasyczna gra RPG na świecie – Dungeons & Dragons.
Oczywiście dzisiaj także istnieją osoby, które regularnie grają w tradycyjne erpegi, jednak jest ich znacznie mniej niż w latach 70., 80. i 90. XX wieku. Dzisiaj znacznie częściej sięga się po elektroniczne odpowiedniki gier RPG, w szczególności teraz, gdy na świecie panuje pandemia. Te znacząco się różnią od swoich pierwowzorów.
Jakie są różnice między klasycznymi erpegami a erpegami elektronicznymi? Przede wszystkim w tych drugich nie ma mistrza gry. Zamiast niego postaciami innymi niż te, w którą wciela się gracz, steruje komputer. Komputer renderuje też świat otaczający gracza i odtwarza muzykę stworzoną przez autorów tytułu. Przyjrzyjmy się jednak temu, jakie cechy powinny łączyć obydwa typy gier RPG, gdyż jest to ważna kwestia.
Podstawowe cechy gier RPG
Nad tym, co tak naprawdę sprawia, że gra jest grą RPG można by debatować godzinami. Niemniej jednak, gracze są zgodni co do tego, że ten typ produkcji definiują poniższe cechy:
Gracz wciela się w postać (rzadziej w postaci), której poczynaniami kieruje.
Gracz ma możliwość dokonywania wyborów, wpływających na fabułę i otaczający go świat w mniejszym lub większym stopniu
Obecność systemu rozwoju postaci – drzewka umiejętności, możliwość zdobywania poziomów doświadczenia oraz ulepszania statystyk i tym podobne
Cechy i statystyki postaci, którą kieruje gracz, wpływają na to, jak gracz radzi sobie w walce (dokładniej mówiąc, na zadawane obrażenia czy skuteczność blokowania ataków przeciwnika)
Postać gracza posiada bogate wyposażenie, obejmujące bronie, uzbrojenie, zaklęcia, przedmioty służące do leczenia i inne przydatne narzędzia
Rzecz jasna, gry wideo należące do gatunku RPG mogą posiadać wiele innych cech, ale to te powyższe są niezbędne, aby móc nazywać ich grami RPG. Na podstawie tej listy można stwierdzić na przykład, że The Legend of Zelda: Breath of the Wild nie jest grą RPG, a jak już grą akcji z elementami RPG. Nie dość że nie podnosimy w niej poziomu postaci, to nie mamy możliwości dokonywania wyborów wpływających na fabułę.
Są też pewne cechy, których gra wideo wcale nie musi posiadać, aby była grą RPG, ale które są zdecydowanie mile widziane. Mowa na przykład o możliwości personalizacji postaci – zmiany jej wyglądu, wyboru jej rasy, klasy, a także imienia. Gry RPG nie muszą być też grami z otwartym światem, ich fabuła nie musi być rozbudowana i głęboka, a poza tym nie muszą być osadzone w świecie fantasy czy w średniowiecznych realiach.
Mamy nadzieję, że gracie w Cyberpunk 2077 i inne gry, które swoją premierę miały jeszcze w grudniu ubiegłego roku. Styczeń nie rozpieszcza graczy w kwestii premier, choć nie znaczy to, że w świecie gier komputerowych nie dzieje się absolutnie nic. Znaleźliśmy dla Was osiem tytułów, w które prawdopodobnie warto będzie zagrać.
Gatunek: RPG, taktyczna
Data premiery: 12 stycznia
Co by było, gdyby kultową serię gier XCOM przenieść do realiów średniowiecznych? Odpowiedzią na to pytanie jest King Arthur: Knight’s Tale, czyli propozycja od studia NeocoreGames. Gracze wcielą się w Mordereda, który chce powstrzymać króla Artura przed przejęciem władzy nad Avalone. Tytuł ten jest taktyczną grą RPG z elementami strategicznymi. Grafika prezentuje się zacnie, mapa świata jest naprawdę duża, a fantastyczna kraina wydaje się bardzo ciekawie zaprojektowana. Jest pewien haczyk: w styczniu gra zadebiutuje we wczesnym dostępie…
SKELLBOY (PC/SWITCH)
Gatunek: RPG
Data premiery: 13 stycznia
Skellboy to okraszona ładną, kreskówkową grafiką gra indie, która debiutowała na konsolach Nintendo Switch 30 stycznia 2020 roku. Po niecałym roku od premiery zagości także na komputerach osobistych. O co tu chodzi? Wyobraźcie sobie, że pomieszacie styl action RPG z Zeldy, elementy zręcznościowe z Paper Mario i voxelową grafikę z gier sprzed lat. Produkcja ta nie została i nie zostanie wielkim przebojem, ale potrafi zapewnić dobrą rozrywkę na co najmniej kilka godzin.
HITMAN 3 (PC/XSX/PS5/SWITCH/XONE/PS4)
Gatunek: akcja, skradanka
Data premiery: 20 stycznia
Czy Wy też macie wrażenie, że kiedyś na premiery kolejnych części z serii Hitman wszyscy czekali z zapartym tchem, a teraz… a teraz przechodzą one jakby bez większego echa? Hitman 3 debiutuje w tym miesiącu w wersjach na wszystkie popularne platformy dla graczy i trudno powiedzieć, aby IO Interactive pompowało ogromne pieniądze w marketing. Na czym polega rozgrywka? Na sandboksowych mapach jako Agent 47 gracze zajmą się dyskretnym eliminowaniem swoich celów – standardowo, metod na zabójstwa będzie całe zatrzęsienie.
SKUL: THE HERO SLAYER (PC)
Gatunek: akcja, 2D
Data premiery: 21 stycznia
Styczeń przebiegnie pod znakiem gier niezależnych. Jedną z tych, na które warto zwrócić uwagę, jest Skul: The Hero Slayer. Platformówka typu roguelike jest platformową grą akcji, w której przejmujemy kontrolę nad „tym złym”. Na przestrzeni zabawy bohater imieniem Skul będzie musiał pokonać Bohatera Caerleonu i odbić Demonicznego Króla z rąk najeźdźców. Akcję obserwuje się tu z boku, a kolejne poziomy są generowane proceduralnie. Są klasy postaci, są zdolności – powinno być ciekawie.
TWIERDZA: WŁADCY WOJNY (PC)
Gatunek: RTS, ekonomiczna
Data premiery: 26 stycznia
Tęskniliście za grami z serii Stronghold? Mamy nadzieję, że tak, bo z końcem stycznia do sprzedaży trafi Twierdza: Władcy wojny, czyli spin-off osadzony na Dalekim Wschodzie. Tytułowi władcy są dowódcami, których da się wykorzystywać na polu walki, by kierowali oni wybranymi oddziałami. Poza tym rozgrywka przebiega dość standardowo – rozbudowujemy twierdzę oraz towarzyszące jej budynki, dbamy o potrzeby mieszkańców, budujemy wojska, a następnie atakujemy nimi przeciwnika.
SWORD OF THE NECROMANCER (PC/XSX/PS5/SWITCH/XONE/PS4)
Gatunek: RPG, hack’n’slash
Data premiery: 28 stycznia
Iii… kolejny rougelike! Tym razem gracze wcielą się w bohatera imieniem Tama, przedzierającego się przez zastępy potworów celem uratowania ukochanej Koko z rąk nekromanty. Lochy są generowane proceduralnie, a prócz potyczek z szeregowymi przeciwnikami czekają na Was także walki z wymagającymi bossami. Ciekawą mechanikę stanowi wykorzystanie Miecza Nekromanty do wskrzeszania poległych wrogów i zamieniania ich w sojuszników. Twórcy nie zapomnieli o systemie rozwoju postaci.
THE MEDIUM (PC/XSX)
Gatunek: horror, przygodowa
Data premiery: 28 stycznia
Polskie studio Bloober Team powraca z mocnym uderzeniem w postaci swojej najdroższej produkcji. The Medium to polski horror mocno inspirowany serią Silent Hill, w którym kobieta posiadająca zdolność widzenia duchów próbuje rozwikłać zagadkę morderstwa dziecka. Akcja gry rozgrywa się w Krakowie z lat 90′ XX wieku, gdzie gracze eksplorują opuszczony hotel Niwa. Głównym oponentem jest tu Paszcza, potwór pełniący rolę przeciwnika podobnego do Nemesis z serii Resident Evil. Interesująco zapowiada się umiejętność płynnego przechodzenia pomiędzy światem doczesnym, a światem zmarłych, co nie raz pomoże rozwiązać trudną łamigłówkę.
GODS WILL FALL (PC/XONE/PS4/SWITCH)
Gatunek: akcja, RPG
Data premiery: 29 stycznia
29 stycznia na platformach dystrybucji cyfrowej pojawi się Gods Will Fall, gra akcji osadzona w fantastycznej krainie inspirowanej mitologią celtycką. W świecie rządzonym przez bezlitosnych bogów garstka wojowników postanawia przeciwstawić się ich tyranii. To właśnie w nich wcielą się gracze – każdy dysponuje odmiennym zestawem umiejętności, broni i stylów walki. Po drodze do pokonania kolejnych bóstw przebić się należy przez hordy służących im potworów. God of War to to z pewnością nie będzie, ale być może okaże się produkcją co najmniej przyzwoitą.
Premierze gry Cyberpunk 2077 towarzyszyło zamieszanie, jakiego nikt się chyba nie spodziewał. Jej debiutu wyczekiwały miliony graczy, ale mało kto prognozował, że dla wielu z nich nowa produkcja CD Projekt RED okaże się sporym rozczarowaniem. My z oceną wersji na PC postanowiliśmy wstrzymać się do udostępnienia pierwszych aktualizacji i… oto jest, nasza recenzja Cyberpunk 2077.
Osiem i pół roku minęło od pierwszej zapowiedzi gry Cyberpunk 2077. W kontekście tego można śmiało powiedzieć, że polskie studio CD Projekt RED miało naprawdę dużo czasu na to, aby dopracować swoje najnowsze dzieło do granic możliwości. Oczekiwania graczy były kolosalne, więc oczywistym wydawał się fakt, iż deweloper wszystkim im po prostu nie sprosta. W sieci ukazały się najpierw hurraoptymistyczne recenzje wersji na PC (wcale nie wolnej od błędów), by kilka dni później cały entuzjazm prysł w wyniku lawiny krytyki, jaka spadła na Polaków za wydania przeznaczone na konsole PlayStation 4 i PlayStation 5. Jaki jest Cyberpunk 2077 po aktualizacjach Day 0, Day 1, Hotfix 1.04, Hotfix 1.05 i Hotfix 1.06?
Cyberpunk 2077 to przede wszystkim wspaniale wykreowany świat
W Cyberpunk 2077 przemierzać będziecie dzielnice i przedmieścia Night City, niezwykłej fikcyjnej metropolii, usytuowanej na zachodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Świat wykreowany przez Mike Pondsmitha w jego planszowej grze RPG jest niezwykle przygnębiający. Rządzą nim korporacje, na ulicach panuje prawo silniejszego, a w powszechnym użytku oprócz cyberwszczepów są narkotyki i broń. CD Projekt RED udało się perfekcyjnie obudować uniwersum w zapierającą dech w piersiach oprawę graficzną. Miasto jest doprawdy kolosalne, a jego projekt robi ogromne wrażenie.
Gracz wciela się w postać V, który (lub: która) chcąc zarobić nieco eurodolarów przyjmuje ryzykowne zlecenie. To nie idzie po jego myśli, w efekcie czego bohater musi walczyć o życie swoje i… nowego mieszkańca swojej głowy.
Przygodę zacząć można jako przedstawiciel jednej z trzech frakcji, co determinuje początek zabawy oraz – w mniejszym stopniu – późniejszą rozgrywkę. Kreator postaci jest rozbudowany, podobnie jak system rozwoju w grze. Wybory dokonywane przy okazji awansowania na wyższy poziom mogą decydować o tym, czy w danej momencie otworzymy jakieś drzwi, shakujemy określony terminal lub uzyskamy korzystny dla siebie wynik rozmowy za sprawą niedostępnej w innym razie opcji dialogowej. W parze z przydzielaniem punktów podstawowych idzie wybór umiejętności pasywnych.
Tym, co mocno uderza od początku zabawy jest nie tylko ogrom świata, po którym przychodzi się poruszać, ale także doskonała warstwa fabularna. CD Projekt RED tworząc kolejne odsłony serii Wiedźmin przyzwyczaił graczy do tego, że scenariusz zawsze jest najwyższych lotów. Nie inaczej jest i w tym przypadku. Wszystkie postaci napotykane na przestrzeni zadań wątku głównego są wielowymiarowe. Ich historie można poznawać wykonując misje poboczne, które to działanie jest bardzo uzależniające i wskazane do tego, aby lepiej wsiąknąć w opowiadaną w grze historię.
Swoją drogą, polski dubbing jest rewelacyjny. Miałam pewne opory przed uruchomieniem Cyberpunk 2077 w tej właśnie wersji językowej, ale wystarczyło kilkanaście minut zabawy, aby przekonać się, że było warto. Doskonale wypadają nie tylko wielkie nazwiska pokroju Michała Żebrowskiego, udzielającego głosu Johnny’emu Silverhandowi (w wydaniu angielskim w tej roli Keanu Reeves). Fenomenalnie grają też V, Judy, Claire i wielu innych aktorów. Z resztą, przedstawiciele CD Projekt RED wielokrotnie informowali, że w przeciwieństwie do Wiedźmina 3, tutaj polska wersja językowa jest wyjściową dla wszystkich pozostałych.
Przed premierą Cyberpunka 2077 byłam ciekawa, jak CD Projekt RED poradzi sobie z połączeniem widoku z perspektywy pierwszej osoby z rozgrywką z elementami RPG. Wyszło… świetnie – odrobinę jak w Deus Ex, ale nowocześniej, przyjemniej i po prostu lepiej. Mechanika prowadzenia ognia za pomocą całkiem zróżnicowanego arsenału broni jest niezwykle satysfakcjonująca. Do arsenału zalicza się także broń biała, która cechuje się odrobinę tylko słabszym „feelingiem”. Alternatywnie, gracz może rozwijać swoją postać pod kątem skradania się lub atakowania oponentów za pomocą hakowania. Ulepszenia w postaci wszczepów w Night City da się kupić u lokalnych lekarzy, zwanych „ripperdocami”.
Cyberpunk 2077 to jedna z najpiękniejszych gier w historii – przynajmniej jeśli mowa o wersji stworzonej z myślą o komputerach osobistych. Duża w tym zasługa nie tylko wyobraźni osób odpowiedzialnych za kreowanie wirtualnego świata, ale także technologii dostarczanych przez firmę NVIDIA. DirectX Ray Tracing, czyli słynne śledzenie promieni, występuje tutaj pod postacią realistycznych odbić na powierzchniach, realistycznego śledzenia oświetlenia, czy nawet efektu okluzji otoczenia. To jednak nie wszystko, bowiem w Cyberpunk 2077 zobaczycie też globalne oświetlenie podlegające RT, cienie, czy nawet rozproszone oświetlenie oparte na ray tracingu.
Ogrywanie produkcji CD Projekt RED na wydajnym komputerze z układem GeForce RTX 2080 Ti, w maksymalnych detalach, z ray tracingiem ustawionym na Ultra i w rozdzielczości 2560×1440 pikseli nie byłoby jednak możliwe, gdyby nie implementacja techniki DLSS. W trybie najwyższej jakości DLSS zwiększał liczbę klatek na sekundę z ok. 45 do 70. Zysk na poziomie 60% to coś niesamowitego, zważywszy na to, że odbywa się to bez jakichkolwiek strat na poziomie wizualnym. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że nie każdy korzysta z tak wydajnego komputera, ale z DLSS użytek zrobią wszyscy posiadacze kart graficznych NVIDIA nowszych generacji.
Jeśli poświęcicie trochę czasu na spokojną eksplorację Night City oraz spróbujecie uważniej spoglądać na to, co dzieje się na ekranie, z pewnością dostrzeżecie multum przeróżnych „smaczków”. Programiści CD Projekt RED zadbali o to, żeby świat gry był wiarygodny, co w pewnym stopniu przepadło gdzieś pomiędzy błędami związanymi z ważniejszymi elementami gameplayu. W tym kontekście Waszej uwadze chciałabym polecić poniższe nagranie, obrazujące 23 zaskakujące detale zaimplementowane w Cyberpunk 2077.
Rozgrywka to moim zdaniem świetny balans pomiędzy wartką akcją, przemierzaniem (i podziwianiem!) różnych zakamarków Night City) oraz doskonale napisanymi dialogami. Wypada mi zwrócić tu uwagę, że zdaniem niektórych gra jest przegadana, ale… trudno mi się z tym zgodzić. W Cyberpunk 2077 pierwsze skrzypce gra opowieść i nikogo nie powinno to dziwić.
W teorii, główny wątek Cyberpunk 2077 da się ukończyć w nieco ponad 20 godzin. Nie wyobrażam sobie jednak, aby finiszować w tym czasie z racji ogromu angażujących aktywności dodatkowych, których pomijanie jest prawdziwą zbrodnią na dziele opracowanym przez RED-ów. Misje dodatkowe bardzo często związane są bezpośrednio z postaciami i wydarzeniami z wątku głównego. Wykonując je, zgłębia się przy okazji świat gry oraz poznaje jej bohaterów, ulepszając przy tym swoją postać oraz jej ekwipunek. Mapa jest tu pełna znaczników, podobnie jak w tytułach z serii Assassin’s Creed, ale w przeciwieństwie do tychże ich „zbieranie” nie jest czynnością nużącą lub jakiegoś rodzaju przykrym obowiązkiem. Realnie, w Cyberpunk 2077 da się spędzić ponad 100 godzin i jeszcze nie zbliżyć do finału głównej osi fabuły.
A jak to jest z tymi błędami? Na liczniku mam 27 godzin zabawy i nie natrafiłam na żaden błąd, który utrudniłby lub uniemożliwiłby rozgrywkę. Napotykałam przede wszystkim na glicze związane z podnoszeniem pewnych przedmiotów (nie dało się ich przenieść do ekwipunku) lub przenikaniem przez siebie tekstur. Dwa lub trzy razy moja postać została „wystrzelona” na niewielką odległość w wyniku awarii systemu kolizji obiektów. Ponadto, denerwowało mnie to, jak zaprogramowano ruch uliczny – samochody widoczne w oddali często znikały, zanim zdążyły do mnie dojechać. Często też mijane auta dematerializowały się po tym, jak obracałam się ponownie w ich stronę. Poza tym, widziałam głównie przenikające się tekstury, a dwa razy gra postanowiła zaprotestować i po prostu wyłączyć się. Czy bugi doprowadzały mnie do szału? Szczerze mówiąc, nie. Były do przeważnie drobiazgi, które zapewne uda się usunąć w którejś z kolejnych aktualizacji. Szkoda, że wszystkie te glicze wciąż istnieją, pomimo wydania kilku już patchy.
Pozostając przy wadach Cyberpunk 2077, nie mogę nie wspomnieć o fatalnie zaprojektowanej policji. Trudno mi uwierzyć, że tak szanowane studio jak CD Projekt RED mogło w tak zły sposób wykonać tak istotną mechanikę. Stróże prawa nie prowadzą pościgów samochodami, zamiast tego pojawiają się znikąd za plecami gracza. Zastrzelisz dwóch policjantów, obrócisz się w inną stronę, a za Twoje plecy teleportują się kolejni przedstawiciele NCPD. Ten akurat aspekt zabawy irytował.
Podsumowanie
Cyberpunk 2077 w wersji na komputery osobiste to produkcja, którą z czystym sumieniem można polecić każdemu. Znajdziecie tutaj angażującą i intrygującą fabułę, fenomenalnie zaprojektowany świat oraz przepiękną oprawę graficzną, doprawioną szczyptą magii dostarczanej przez firmę NVIDIA. Rozgrywka jest szalenie satysfakcjonująca, niezależnie od tego, jaką drogę zabawy obierzecie, a Night City nie pozwala się nudzić choćby przez pięć minut. Tak, w grze wciąż istnieją pewne bugi, jednak biorąc pod uwagę skalę produkcji, przynajmniej części z nich można było się spodziewać. CD Projekt RED udało się stworzyć jedną z najlepszych gier ostatniej dekady i bardzo źle się stało, że wysiłek ten został zmarnowany przez przeciętnie działające wydania na konsole PlayStation 4 i Xbox One.
Mocne strony:
Słabe strony:
fenomenalna oprawa graficznawciągająca i angażująca fabułaciekawie napisani bohaterowienaprawdę DOBRY polski dubbingświetna oprawa dźwiękowasatysfakcjonujący system walki i hakowaniainteresujący rozwój postacifabularne zadania poboczne uzależniającałe zatrzęsienie drobnych smaczków i detali
problemy z systemem kolizjikiepska AI przeciwnikówfrustrujące zachowanie policjimnóstwo drobnych bugów
Na przestrzeni lat World of Warcraft otrzymał niejedno rozszerzenie. Jedne były lepsze, inne gorsze, choć ich odbiór przynajmniej częściowo był kwestią gustu graczy. Teraz to popularna gra Blizzarda doczekała się kolejnego dodatku – dodatku, który zabiera nas w zaświaty. Rzecz jasna, mieliśmy okazję go przetestować i już jesteśmy gotowi na to, by podzielić się z Wami naszą opinię na jego temat. Nie przedłużając, zapraszamy do lektury.
World of Wacraft: Shadowlands, bo tak brzmi nazwa dodatku, jak wspomniałam przenosi graczy w zaświaty – do Krain Cieni, gdzie dusze postaci ze świata Azeroth trafiają po śmierci. To dlatego, że wcześniej Sylvanas zniszczyła należący do Króla Lisza Hełm dominacji, niszcząc też zasłonę oddzielającą zaświaty od Azeroth. Gdy Sylvanas udaje się do Krainy Cieni, my, gracze, wyruszamy za nią w pościg, po czym poznajemy cały szereg problemów targających tym niezwykłym wymiarem. Rzecz jasna, nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy nie podjęli się próby rozwiązania tych problemów, za co też się zabieramy.
World of Wacraft: Shadowlands wprowadza całe mnóstwo nowych treści, począwszy od tych standardowych (nowe zadania obszary, podziemia, przedmioty do zdobycia czy nowy rajd). W dodatku obiecywano też cały szereg treści zupełnie oryginalnych, takich jak Torghast, Wieża Potępionych, czyli niekończące się lochy, których poziomy są generowane losowo. Jak te prezentują się w praktyce?
Na początku warto skupić się na nowych obszarach, które udostępniono w grze – The Maw, Revendreth, Bastionie, Ardenweald, Maldraxxus oraz mieście Oribos. Wyglądają one naprawdę przepięknie i są świetnie zaprojektowane. Na dodatek, bije z nich niesamowity klimat, a co najlepsze, w przypadku każdego z obszarów jest on zgoła inny. The Maw to naszpikowane niebezpieczeństwami Pustkowie, w którym Jailer nieustannie ma na nas oko, Bastion to ostoja światłości, Maldraxxus jest krainą rozdartą wojną, Revendreth to siedziba potężnych zamczysk i wampiropodobnych, dumnych stworzeń, zaś Ardenweald jest miejscem stworzonym wprost dla miłośników natury. Jeśli chodzi o Oribos, to jest to z kolei miasto rozmyślnie zaplanowane, w którym każdy gracz znajdzie niemal wszystko, czego potrzebuje i w którym łatwo się odnaleźć.
A jak sprawdzają się zadania, które musimy wykonywać, przemierzając wymienione krainy? Cóż, te są ciekawe, często wykonując je mamy okazję posłuchać nagranych kwestii wypowiadanych przez bohaterów, a poza tym ich ilość nie jest przesadzona. Szczególnie przyciągające uwagę są questy należące do głównej kampanii fabularnej. Ogólnie rzecz biorąc, fabułę tego dodatku poznaje się z przyjemnością, co sprawia, że gdy levelujemy, czas misja błyskawicznie. Co istotne, teraz zawsze mamy pewność, czy w danym momencie wykonujemy quest należący do kampanii czy też nie, ponieważ takie zadania postanowiono oznaczyć inaczej niż pozostałe. To krok w dobrym kierunku.
W World of Warcraft: Shadowlands muszę pochwalić też tak zwane World Questy. Te rzadko są tymi samymi zadaniami, z którymi mieliśmy do czynienia w kampanii. Co więcej, niektóre z nich wykorzystują zupełnie nowe mechaniki, dzięki czemu wykonując je naprawdę trudno się nudzić. Dla porównania, w Battle for Azeroth było wprost przeciwnie.
Ze wspomnianą kampanią fabularną oraz wymienionymi krainami nieodłącznie wiąże się system tak zwanych paktów (ang. Covenants). Po ukończeniu wstępnej kampanii fabularnej gracze muszą wybrać jedną z czterech frakcji zamieszkujących Krainy Cieni i zawrzeć z nią pakt, by to właśnie jej udzielić pomocy w przywróceniu dalszej świetności jej krainie. W ten sposób gracze zyskują szansę zdobycia wyjątkowych mocy, elementów kosmetycznych, i nie tylko. Co więcej, każda z frakcji oferuje własną kampanię.
System paktów w Shadowlands przypomina mi system tak zwanych Zakonów Klasowych (ang. Class Order Halls) z Legionu, w którym każda klasa postaci miała swoją siedzibę. System paktów czerpie z niego najlepsze elementy, a także wprowadza nowe. Najlepsze jest to, że każda z frakcji oferuje inne nagrody, a zwłaszcza zestawy do transmogryfikacji. Ich największą wadą wydaje się zaś fakt, że gracz, któremu zależy w World of Warcraft na liczbach, podczas wyboru frakcji musi kierować się tym, jaki pakt oferuje jego klasie najlepsze umiejętności i moce, a nie tym, która frakcja podoba mu się najbardziej z estetycznego punktu widzenia.
Jednym z najciekawszych elementów wprowadzonych do gry w World of Warcraft: Shadowlands wydaje się Torghast, Wieża Potępionych (Torghast, Tower of the Damned). Jak już wspomniałam, to niekończące się lochy, których poziomy generowane są proceduralnie. Co tydzień gracze mają dostęp do innych ich sekcji, spośród kilku, które powstały. Podczas pokonywania Torghast gracze zdobywają tymczasowe moce, które na różne sposoby wpływają na ich umiejętności czy podstawowe statystyki. W ten sposób z poziomu na poziom coraz bardziej się umacniają, aż będą (lub nie będą) w stanie pokonać ostatecznego bossa. Co istotne, lochy Torghast można kończyć na przeróżnych poziomach trudności (zwanymi warstwami), z których te najwyższe stanowią naprawdę ogromne wyzwanie.
Rzecz jasna, w Torghast można zdobyć ważne nagrody. Już w trakcie pokonywania jedno z lochów można odblokować chociażby towarzysza, którego będzie można wykorzystać podczas misji realizowanych dla frakcji, z którą zawarliśmy pakt. Kończąc loch można jednak otrzymać specjalny materiał, tak zwany Soulash, który pozwala wytwarzać legendarne przedmioty dla postaci u tak zwanego Runecarvera, tajemniczego rzemieślnika uwięzionego w Wieży Potępionych. Ukończenie lochu ma też szansę wiązać się ze zdobyciem specjalnej mocy, która również jest składnikiem potrzebnym do wytworzenia jednego z legendarnych przedmiotów.
Torghast to miejsce, w którym można się świetnie bawić (w przeciwieństwie do Przerażajacych Wizji Stormwind i Orgrimmar z poprzedniego rozszerzenia). Niemniej, póki co nie każda z klas postaci w tej chwili jest wystarczająco silna, aby gracze, którzy z nich właśnie korzystają, czerpali z Torghast satysfakcję. Wieża Potępionych dla niektórych klas jest po prostu wyjątkowo trudna. Poza tym, Torghast pozwala zginąć określoną ilość razy. Jeżeli tę liczbę przekroczymy przed pokonaniem ostatniego bossa, wyjdziemy z Torghast bez niczego, co jest bardzo frustrujące, zwłaszcza że często na dotarcie do tego bossa potrzeba kilkudziesięciu minut. Na szczęście, tak się składa, że mój Balance Druid jest na start dodatku bardzo silny, zatem Wieża Potępionych jest dla mnie prawdziwą gratką. Reasumując, Torghast to koncepcja, która nie jest idealna, ale którą można w świetny sposób rozwinąć.
A jak w World of Warcraft: Shadowlands mają się klasyczne lochy, czy też „podziemia” (ang. dungeons)? W skrócie, bardzo dobrze. Te są zróżnicowane, nie zawierają przesadnych ilości tak zwanych „trash mobów”, a znajdujący się w nich przeciwnicy oferują ciekawe mechaniki walki. Zatem, na każdym poziomie trudności „dungeony” pokonuje się je z przyjemnością – dużo większą niż w przypadku podziemi z Battle for Azeroth.
Warto wspomnieć, że całkiem niedawno w World of Warcraft: Shadowlands otworzył się pierwszy rajd – Castle Nathria. Ze względu na mój niski ilvl jeszcze nie miałam okazji się do niego udać, ale na podstawie opinii graczy mogę stwierdzić, że jest on co najmniej niezły. Przede wszystkim wydaje się stanowić bardzo duże wyzwanie, a to jest zawsze mile widziane w natłoku zbyt prostych gier. Poza tym, jest on bardzo klimatyczny. Cóż, w końcu to zamek pełen kreatur przypominających wampiry i gargulce.
Ogólnie rzecz biorąc, World of Warcraft: Shadowlands to bardzo obiecujące rozszerzenie. Posiada wiele interesujących i zachęcających do gry elementów. Co istotne, wielu z tych elementów wcale z tych rzeczy wcale nie trzeba robić, a przynajmniej nie w pośpiechu i nie jednocześnie, by nasza postać nabrała siły i posunąć kampanię do przodu. Zatem, treści oferowane przez dodatek nie są aż tak przytłaczające. To między innymi dlatego, że Blizzard postanowił odblokowywać kolejne możliwe do zdobycia poziomy renomy wśród frakcji, z którą zawarliśmy pakt oraz kolejne części kampanii fabularnej, co tydzień. Jako gracze wcale nie musimy zdobywać też kolejnych (na marginesie świetnie zaprojektowanych) mountów i elementów kosmetycznych, ale w tym dodatku to wszystko jest na tyle przyjemne, że aż chce się to robić.
Blizzard, oby tak dalej! Mam nadzieję, że patche, które w przyszłości World of Warcraft: Shadowlands otrzyna tylko udoskonalą rozszerzenie i nie powtórzą historii Battle for Azeroth.
Mocne strony:
Słabe strony:
Przepiękna oprawa audiowizualnaPodziemia oferujące powiew świeżościNiesamowity klimatCiekawa fabułaRozmyślnie zaprojektowane OribosMnóstwo aktywności, których można się podjąć, ale wcale nie trzebaTorghastMnóstwo unikatowych zadań
Niezbalansowane CovenantyW przypadku niektórych klas Torghast oferuje zbyt wysoki poziom trudności
Cyberpunk 2077 na dobre zagościł na komputerach osobistych oraz konsolach. My w najnowszą produkcję CD Projekt RED zagrywamy się oczywiście na wydajnym pececie. Jako, że pierwsze godziny gry mamy już za sobą, przygotowaliśmy dla Was krótki poradnik, który uprzyjemni Wam zabawę. Wprawdzie dotyczy on przede wszystkim użytkowników laptopów i komputerów stacjonarnych, ale niektóre porady są uniwersalne i można się do nich zastosować niezależnie od platformy.
1. Zainstaluj grę na dysku SSD
Brzmi jak jakaś oczywistość? Być może, ale nie wszyscy gracze instalują wszystkie swoje gry na dyskach SSD, zwłaszcza jeśli dysponują nośnikiem tego rodzaju o ograniczonej pojemności oraz znacznie większym dyskiem HDD. Cyberpunk 2077 działa znacznie lepiej na dyskach SSD i nie chodzi tutaj jedynie o czas wczytywania gry, ale także o sprawne wczytywanie tekstur podczas szybkiej jazdy po mieście. Idealnie byłoby ogrywać polską superprodukcję zainstalowanym na dysku SSD M.2 wydajnego laptopa Lenovo Legion, prawda?
2. Mało klatek na sekundę? Spróbuj tego!
Liczba przeróżnych opcji graficznych w menu gry Cyberpunk 2077 może przytłoczyć każdego. To prawda, nowa gra CD Projekt RED działa całkiem sprawnie także na mniej wydajnych komputerach, jednakże tylko wtedy, gdy gracz obniży pewne detale. Które ustawienia zmienić, aby uzyskać więcej klatek na sekundę w Cyberpunk 2077, a nie tracić zanadto na jakości wizualiów?
Jeśli korzystacie z karty NVIDIA kompatybilnej z technologią DLSS, koniecznie przełączcie związaną z nim opcję w tryb automatyczny. Możecie zyskać nawet 50% i więcej klatek! Włączyłeś ray tracing i obraz nie jest płynny? Zmniejsz jego szczegółowość lub wyłącz efekt całkowicie. Co się tyczy reszty ustawień, najwięcej zysku przynosi zmniejszenie odbić w przestrzeni ekranu, gęstości tłumu, redukcja rozdzielczości cieni kaskadowych, nieznacznie zmniejszenie jakości tekstur oraz rozdzielczości mgły wolumetrycznej i jakości wolumetrycznych chmur.
3. Zapisuj grę na każdym kroku
Niestety, Cyberpunk 2077 wciąż wypełniony jest po brzegi błędami. Niektóre z nich mogą okazać się na tyle poważne, że uniemożliwią Wam przejście danego etapu gry. Wtedy jedynym sposobem przywrócenia zabawy na właściwe tory będzie wczytanie zapisu gry. Szybki zapis w Cyberpunk 2077 aktywujecie przyciskiem F5. Grę zapisać można w niemal dowolnym momencie także wolniejszą, tradycyjną metodą, w menu gry.
4. Nonstop sprawdzaj otoczenie
Regularne korzystanie z klawisza Tab (lub innego w przypadku padów konsolowych) celem skanowania otoczenia to podstawa zabawy w Cyberpunk 2077. Tylko dokonując tej czynności będziecie pewni, że w danej lokacji zebraliście wszystkie przedmioty, które mogliście zebrać. Skanowanie otoczenia to również doskonały sposób na poszukiwanie przedmiotów i osób, które da się shakować. Wreszcie, z poziomu trybu skanowania możecie oznaczać sobie wrogów (środkowym przyciskiem myszy).
5. Hakuj wszystko, co się da!
Hakowanie w Cyberpunk 2077 to idealny sposób na zwiększanie poziomu doświadczenia, ale też ułatwianie sobie zabawy w wielu sytuacjach. Umiejętności związane z hakowaniem są bardzo potężne i nie raz uratują Waszą skórę podczas starcia z oponentami. Czynność ta pozwala m.in. rozbroić przeciwnika, zepsuć jego broń, zadać mu spore obrażenia i wymazać pamięć. Korzystając z niej w stosunku do elementów otoczenia unieszkodliwicie śmiercionośne wieżyczki strażnicze lub… przejmiecie nad nimi kontrole i z łatwością wykończycie wrogów. Możliwości jest bez liku.
6. Rób dużo misji pobocznych. To łatwa kasa i świetna zabawa
Czas potrzebny na przejście głównej kampanii Cyberpunk 2077 wynosi około 20 godzin. CD Projekt RED nie stworzył jednak gry po to, aby wykorzystywać ją do speedrunów. Night City zachęca graczy do eksploracji i hojnie ich za to nagradza. Gorąco polecam Wam wykonywać kolejne misje poboczne, a nawet brać udział w innych pomniejszych aktywnościach, pojawiających się czasem na mapie. Dzięki temu nie tylko lepiej poznacie wykreowany świat, ale też zarobicie mnóstwo eurodolarów i rozwiniecie mocno postać V, co znacząco uprzyjemni rozgrywkę.
A Ty grasz już w Cyberpunk 2077? Jakie rady dałbyś początkującym? Zaproponuj coś w komentarzu!
Seria Watch Dogs to cykl gier, który odniósł raczej umiarkowany sukces. Pierwsza jego część, choć była całkiem niezła, i tak pod wieloma względami okazała się rozczarowująca. Druga, nieco gorsza, przeszła bez większego echa, a trzecia… cóż, trzecia niedawno zadebiutowała. Rzecz jasna, postanowiliśmy ją dla Was wypróbować i sprawdzić, czy oferuje coś więcej niż poprzednie odsłony, czy też jest totalną porażką. Nie przedłużając, zapraszamy Was do lektury naszej recenzji gry Watch Dogs: Legion.
Jak już wspomnieliśmy, Watch Dogs Legion to trzecia odsłona popularnego cyklu gier Ubisoftu. Jej akcja rozgrywa się w niedalekiej przyszłości, jakiś czas po Brexicie, czyli opuszczeniu przez Wielką Brytanię Unii Europejskiej. Po tamtym wydarzeniu kraj zmienił się pod wieloma względami. Doszło do wzrostu bezrobocia – za sprawą postępującej automatyzacji i dynamicznym rozwojem badań nad sztuczną inteligencją. Kryptowaluty zaczęły wypierać zaś klasyczne pieniądze, a rząd, zamiast dbać o dobro obywateli, zaczął „przykręcać im śrubę”.
W pewnym momencie w Londynie dochodzi do wielu ataków bombowych jednocześnie, winę za którą obarczona została hakerska grupa DedSec. Tę rzecz jasna znamy doskonale z poprzednich części serii. Po atakach bombowych władzę w Londynie objęła prywatna organizacja militarna – Albion, a inwigilacja i aresztowania stały się zjawiskami powszechnymi.
My, gracze, otrzymujemy zadanie znalezienia winnych ataku i oczyszczenia imienia grupu DedSec. Aby zrealizować ten cel, będziemy musieli zwerbować do zespołu wielu nowych członków, w których sami się wcielimy. Tak, gra nie ma bowiem jednego głównego bohatera, tak jak Watch Dogs i Watch Dogs 2, a całe mnóstwo postaci których poczynaniami kierujemy.
Rozgrywkę w Watch Dogs: Legion zaczynamy podczas krótkiego prologu, podczas którego próbujemy zapobiec wspomnianym atakom bombowym w Londynie. Gdy ta akcja kończy się fiaskiem, wcielamy się w najnowszego rekruta DedSec i otrzymujemy nasze pierwsze zdanie. Potem wykonujemy kolejne misje mające na celu oczyszczenie imienia hakerskiej grupy oraz zakończenie nacisku wywieranego obywateli, rekrutujemy w nasze szeregi nowe osoby, oraz eksplorujemy wielkie miasto pieszo lub pojazdem jedno czy dwuśladowym.
Początkowo zabawa w Watch Dogs: Legion daje satysfakcję, ale niestety szybko okazuje się, że misje oferowane nam w grze są niezwykle powtarzalne, a sama rozgrywka jest rozczarowująco płytka. Grę rozpoczynamy od zakradania się do przeróżnych miejsc w celu wykradania danych. Wówczas strzelamy do napotkania przeciwników z broni, która nie zabija, a dodatkowo korzystamy z kilku gadżetów i uzbrajamy pułapki czekające na nas w terenie. Tak się składa, że 35 godzin później robimy to samo, jednakże wtedy mamy do dyspozycji więcej broni (całe cztery) i co nieco więcej gadżetów.
Aby odblokować wspomniane dodatkowe bronie i gadżety, musimy zebrać specjalne punkty rozrzucone w różnych lokacjach po całym Londynie. W zasadzie to jedyny system rozwoju postaci, który Watch Dogs: Legion oferuje. Jak widać, nie jest on imponujący.
Jeśli chodzi o prowadzenie w Watch Dogs: Legion pojazdów, czyli kolejną formę interakcji ze światem, to cóż, nie jest to GTA. Jazda w Watch Dogs: Legion jest po prostu dziwnie sztywna. Kamera zdaje się być natomiast ustawiona zbyt blisko tyłu pojazdu, przez co nasze pole widzenia jest strasznie ograniczone. Tyle dobrze, że auta zdają się wyglądać w tym tytule lepiej niż ludzie. Pozytywny jest też fakt, że wyglądają one futurystycznie, ale jednocześnie znajomo, choć nie są one przy tym zbyt różnorodne.
A co z najważniejszą mechaniką w grze? Hakowaniem? I tutaj Ubisoft dał ciała. W oryginalnym Watch Dogs wyjaśniono, dlaczego Aiden Pierce mógł hakować niemalże wszystko – światła uliczne, sieć energetyczną, i nie tylko. Tutaj czegoś takiego nie ma – omawiana czynność ma zatem więcej wspólnego z magią niż rzeczywistym hakowaniem. Podczas gdy Pierce, biorąc się do hakowania, wyciągał swój smartfon z kiszeni, po czym rzeczywiście czytał informacje na temat obserwowanych osób, wykonywał z jego pomocą rzeczywiste czynności, postać którą kierujemy w Watch Dogs: Legion hakuje wszystko jednym tapnięciem w ekran smartfona. Zatem, system hakowania w najnowszej odsłonie serii, który powinien stać w niej na pierwszym miejscu, nie jest kreatywny, ani jakkolwiek interesujący.
Zabawa w Watch Dogs: Legion szybko przestaje być satysfakcjonująca nie tylko za sprawą powtarzalności i uproszczonego hakowania, ale również przez to, jak głupia w grze jest sztuczna inteligencja. W teorii Londyn z przyszłości jest miejscem, którym włada organizacja militarna nie patyczkująca się z obywatelami. W praktyce jednak jej przedstawiciele mają nas z reguły gdzieś, gdy znacznie przekroczymy prędkość, przejedziemy przechodniów autem czy zabijemy wszystkich okupantów jednego z budynków. Mało tego, gdy już wejdziemy w kontakt z policją czy innymi przeciwnikami, ci nigdy nie są w stanie nas zabić (co ciekawe naszym postaciom nie straszne są śmiercionośne naboje z pistoletów i karabinów). Coś mało dystopijna ta dystopia. Rzecz jasna, nie mogę w tym miejscu nie wspomnieć, też jak prosta i powtarzalna jest walka wręcz. Mam szczerze dość oglądania milion razy tych samych animacji.
Większego sensu nie ma również w grze system rekrutów, których możemy zwerbować do organizacji DedSec. Po pierwsze, za jego sprawą Watch Dogs: Legion nie ma głównego bohatera, którego los mógłby nas na przestrzeni zabawy interesować – dla którego aż chciałoby się grać. Po drugie, chociaż każdy z rekrutów ma inne imię i nazwisko, osobowość, umiejętności czy zawód, w praktyce rozgrywka większością z nich niczym się nie różni. Z resztą, jako że wygląd mieszkańców Londynu jest randomizowanym, ale w ograniczonym stopniu, nietrudno trafić na postaci bardzo do siebie podobne. Co więcej, podłożone im głosy nie zawsze pasują do ich wyglądu. Mam zatem wrażenie, że system rekrutów przynosi produkcji więcej złego niż dobrego.
Watch Dogs: Legion posiada rozbudowane opcje graficzne. Z ciekawszych opcji w tytule tym dostępne są dwie funkcje firmy NVIDIA – Ray Tracing oraz DLSS. Dokładniej mówiąc, gra pozwala włączyć Ray Tracing odbić, na poziomie średnim wysokim i ultra, a także DLSS, ukierunkowany na wydajność, wysoką wydajność, balans między wydajnością a jakością obrazów lub czystą jakość obrazów. Dzięki nim gra i wygląda, i działa lepiej.
Chociaż dzięki wymienionym funkcjom firmy NVIDIA Watch Dogs: Legion wygląda i działa lepiej, pod obydwoma względami gra pozostawia więcej lub mniej do życzenia. Optymalizacja produkcji leży i kwiczy. Spadki liczby klatek na sekundę są zjawiskiem, z którym mamy w niej do czynienia non stop, a co gorsza, do niedawna tytuł regularnie crashował. Zatem i z jego stabilnością nie było zbyt dobrze. Na szczęście, ostatni z problemów został wyeliminowany na drodze aktualizacji.
W Watch Dogs: Legion zmorą są ekrany ładowania. Nie dość, że mamy z nimi do czynienia bardzo często, bo nie tylko przy uruchamianiu gry, a potem samej kampanii fabularnej, ale i przy wychodzeniu, to są niebywale długie. Z resztą, pojawiają się też one już podczas rozgrywki, na przykład gdy udajemy się do podziemi, chociaż wtedy są na szczęście krótsze.
Ogólnie rzecz biorąc, Londyn prezentuje się w najnowszej części cyklu nieźle. Jego budynki i ulice sprawiają wrażenie realistycznych. Niemniej, samo miasto wydaje się nieco zbyt puste. Nie uświadczymy w nim tłumów ludzi, ani korków. Poza tym, mam wrażenie, że dużo ładniej stolicę Wielkiej Brytanii przedstawiono w innej grze Ubisoftu – Assassin’s Creed Syndicate, która zadebiutowała przecież… 5 lat temu.
Skoro mowa o ludziach, warto wspomnieć, że ich modele są po prostu okropne. Już z bliska wyglądają mydlanie, a wystarczy, że jakaś postać znajduje się od nas dalej niż na metr, a wygląda na rozmazaną jeszcze bardziej. Jakość ich tekstur jest wówczas diametralnie niższa, a mowa przecież o rozgrywce z ustawieniami graficznymi na poziomie Ultra. Co gorsza, drewniane są animacje ludzi. Grze od tak dużego studia jak Ubisoft to po prostu nie przystoi.
Przykro mi to stwierdzić, ale uważam, że Watch Dogs: Legion nie jest grą wartą waszych pieniędzy i czasu. Tytuł ten jest pod wieloma względami płytki, nie przyciąga na długo i satysfakcjonuje tylko przez krótką chwilę. Zwyczajnie brakuje mu charakteru. Do tego należy doliczyć niemałe problemy z optymalizacją. Niestety, posiada on więcej słabych niż mocnych stron, co oznacza, że jest on jedną z większych porażek Ubisoftu. Jeśli w przypadku kolejnej potencjalnej odsłony serii miałoby być podobnie, wolałabym, aby firma w ogóle nad nią nie pracowała.
Mocne strony:
Słabe strony:
niezła oprawa wizualna Londynuobecność technologii Ray Tracingu i DLSSfuturystyczne i wyglądające znajomo pojazdy
okropne modele postacipowtarzalne misjepłytki system hakowania i rozwoju postacibrak głównego bohaterasłaby system rekrutacjidrewniane animacjedługie ekrany ładowaniabrak „życia” w mieścieniewygodny system jazdy autamiżenująca sztuczna inteligencja
Wczoraj świętowaliśmy 20-lecie wydania jednej z najpopularniejszych i najbardziej znaczących dla branży gier komputerowych produkcji. Mowa oczywiście o Counter-Strike, ikonie świata e-sportu, która zaczynała jako modyfikacja dla Half-Life rozwijana przez duet w postaci Minha Lee i Jessa Cliffe. Z tej okazji… powspominajmy!
Counter-Strike w wersji beta został wydany w czerwcu 1999 roku. Idea wirtualnych, podzielonych na rundy pojedynków, w trakcie których jedni gracze wcielają się w drużynę terrorystów, a drudzy antyterrorystów, okazała się strzałem w dziesiątkę. Kilka kolejnych wersji udostępnianych na przestrzeni kilku miesięcy cieszyło się tak ogromną popularnością, że firma Valve w 200 roku odkupiła tak prawa do moda, jak i zatrudniła obu jego twórców. Counter-Strike został oficjalnie wydany 9 listopada 2000 roku w wersji 1.0. Początkowo Counter-Strike był dystrybuowany w formacie free-to-play do wszystkich posiadaczy Half-Life’a.
Do 15 września 2003 roku przyszło wszystkim czekać na Counter-Strike 1.6, uznawaną za najlepszą z wersji CSa. To właśnie wraz z jej premierą Counter-Strike został niejako oddzielony od Half-Life’a. CS 1.6 uchodził swego czasu za grę niezwykle realistyczną tak jeśli chodzi o system obrażeń, jak i fizykę gry. W tamtym okresie mało który tytuł był tak popularny wśród stałych bywalców kafejek internetowych, jak omawiana tu produkcja.
Warto przypomnieć, że od 2000 roku powstawał Counter-Strike: Condition Zero, który finalnie okazał się jedną z najgorzej przyjętych gier od Valve. Premiera w 2004 roku była mocno opóźniona względem pierwotnych założeń. Condition Zero skończył jako produkt słynący głównie z nieco lepszej oprawy graficznej oraz dwudziestu misji dla jednego gracza. Nie minęło wiele czasu, a gracze o nim zupełnie zapomnieli.
Nieco lepiej wypadł Counter-Strike: Source z tego samego roku. Source był jednym z elementów niektórych edycji Half-Life 2 i przyjęto go z nieco większym entuzjazmem. Powód był prosty: w tym przypadku poprawiono nie tylko szatę graficzną, która dla starych wyjadaczy CSa była sprawą drugorzędną, ale znacząco ulepszono też fizykę gry. To właśnie Source podzielił społeczność, której lwia część zaczęła bawić się z obrębie nowszego tytułu. Mimo to… 1.6 wciąż był popularniejszą z gier.
21 sierpnia 2012 roku Valve pokazało światu Counter-Strike: Global Offensive, czyli coś, w co e-sportowcy grają do dziś. Producentowi udało się połączyć najlepsze elementy 1.6 i Source, dorzucając do tego coś, co nakręciło sukces sprzedażowy: skiny, czyli popularne skórki dla przedmiotów, którymi gracze mogą ze sobą handlować.
Valve zainwestowało ogromne pieniądze nie tylko w rozwój Counter-Strike: Global Offensive, ale także skupionej wkoło niej sceny e-sportowej. CS:GO stał się swego czasu synonimem e-sportu i trudno czasem oprzeć się wrażeniu, że pozostał nim do dziś. Valve tak mocno zależało na zasięgu, że we wrześniu 2014 roku powstała nawet wersja gry na Linuxa.
Wiemy doskonale, że wielu miłośników sprzętu marki Lenovo Legion gra w CS:GO. Nasze pytanie brzmi… jakie macie rangi? 😀 Pochwalcie się w komentarzach!
Myśleliście, że przemilczymy temat popularności Genshin Impact? Wasze niedoczekanie. Ta darmowa gra typu action RPG w zaledwie miesiąc od dnia premiery stała się światowym fenomenem. Nic dziwnego – jej oceny w prasie są bardzo wysokie, a niektórzy fani posuwają się nawet do stwierdzenia, że produkcja studia miHoYo niewiele ustępuje The Legend of Zelda: Breath of the Wild z Nintendo Switch. Oto, dlaczego powinniście zagrać w Genshin Impact.
Genshin Impact to darmowa gra akcji rozgrywająca się w otwartym świecie. Gracze wcielają się tu w rolę Podróżnika eksplorującego krainę Teyvat w poszukiwaniu swojego rodzeństwa. Rozgrywka przypomina mocno The Legend of Zelda: Breath of the Wild – w trakcie zabawy walczymy, szybujemy, pływamy i wspinamy się – zupełnie jak w superprodukcji Nintendo. Czasami aż trudno uwierzyć w to, że tak wciągająca gra wydana została za darmo. „Darmowość” to nie jedyny jej atut. Poznajcie pięć kolejnych.
1. Świat Genshin Impact jest naprawdę piękny
Genshin Impact to świetne połączenie stylu graficznego anime z elementami różnych kultur z całego świata. Nie obawiajcie się, że jest to „typowa japońska gra” – odrzućcie to przeświadczenie. Każdy region świata Teyvat jest zupełnie inny. Na razie udostępniono część spośród planowanych siedmiu lokacji, ale wystarczy to, aby docenić kreatywność programistów miHoYo. Każda nowa lokacja to zupełnie odmienny podkład muzyczny, mieszkańcy oraz krajobraz.
2. Udźwiękowienie w wersji japońskiej i angielskiej
Bez względu na to, czy w Genshin Impact szukasz klimatu „japońskiej gierki”, czy masz ochotę zagrać w „coś jak Zelda, ale na PC”, znajdziesz to. Twórcy zaoferowali wsparcie dla języka japońskiego, ale także angielskiego, dzięki czemu nikt spośród znających mowę Shakespeara w stopniu co najmniej podstawowym nie powinien czuć się zagubiony. Wsparcia dla języka polskiego na razie nie ma, ale kto wie, czy jeśli grono polskich graczy nie urośnie…
3. Możesz grać w Genshin Impact z przyjaciółmi
Wiele mówi się o tym, że Genshin Impact to zabawa przede wszystkim dla jednego gracza. To prawda, ale… tylko do osiągnięcia 16 poziomu. Właśnie wtedy odblokujesz możliwość zabawy z innymi, którzy mają co najmniej ten sam poziom lub wyższy. Co można robić zespołowo? W zasadzie wszystko oprócz wykonywania kolejnych misji z wątku fabularnego, niestety. Ale hej, w Genshin Impact i tak jest co robić! Co istotne, gracze mogą grać w kooperacji online pomiędzy urządzeniami mobilnymi oraz komputerami osobistymi.
4. W tej grze nie da się nudzić
Jak na grę free-to-play, w Genshin Impact jest cała masa darmowej zawartości. W gigantycznym świecie Teyvat po prostu nie da się nudzić. Prawdę mówiąc wirtualna kraina jest tak wielka, że bez systemu szybkiej podróży poruszanie się po niej byłoby psychicznie wyczerpujące. W kolorowym świecie znajdziecie wszystko – jeziora, góry, miasta, ruiny, które wypełniono po brzegi znajdźkami, zagadkami, zadaniami pobocznymi, wydarzeniami generowanymi losowo, bossami, a także podziemiami czekającymi na przemierzanie ich w większej ekipie.
5. Nie musisz wydawać ani złotówki, aby doskonale się bawić
Genshin Impact to kilkadziesiąt godzin doskonałej zabawy, na którą nie trzeba wydawać ani grosza. Dosłownie: ani grosza. W przeciwieństwie do wielu innych produkcji free-to-play Genshin Impact oddaje w ręce graczy całą masę zróżnicowanych broni, czarów, kombosów i innych unikalnych ataków. System walki jest znacznie lepszy niż w większości płatnych gier, co powinno zawstydzać największe studia na świecie. Z czasem odblokujecie kolejne postacie, które z czasem ulepszycie i wyposażycie w artefakty i oręż który też da się ulepszać. Płacenie za cokolwiek nie ma sensu!
Graliście już w Genshin Impact? Co sądzicie o tej produkcji?