Zgodnie z zapowiedziami Blizzarda 12 października w Hearthstone zadebiutował nowy tryb gry – Najemnicy. Rzecz jasna, postanowiłam go przetestować i sprawdzić, czy warto spędzać przy nim czas. Swoimi pierwszymi wrażeniami na jego temat dzielę się w niniejszym artykule.
Hearthstone: Najemnicy – na czym polega nowy tryb gry?
W skrócie, jak wskazuje nazwa, Najemnicy to tryb gry, w którym zbieramy najemników – kultowe postaci z uniwersum World of Warcraft (i nie tylko) – i tworzymy ich drużyny, by wykonywać z ich pomocą generowane proceduralnie zlecenia czy też pojedynkować się ze sztuczną inteligencją oraz innymi graczami. Najprościej mówiąc, można porównać go nieco do gry Slay the Spire.
Tryb Najemnicy kładzie bardzo duży nacisk na elementy RPG oraz roguelite. Jest on trybem wyjątkowo złożonym. Posiada on swoje centrum aktywności w postaci Wioski, która pozwala na zarządzanie najemnikami, sprawdzanie Tablicy zadań i nie tylko. To właśnie z jej poziomu wysyłamy nasze drużyny najemników na zlecenia.
Początek z trybem Najemnicy
Najemnicy to tryb gry na tyle złożony, że Blizzard postanowił stworzyć dla niego samouczek, który wyjaśnia, na czym tryb ten polega i jakie są jego zasady. Samouczek ten nie jest przesadnie długi, ale zawiera zdecydowanie wystarczającą ilość informacji, by móc wygodnie wskoczyć w wir zabawy. Co istotne, ukończenie samouczka wiąże się z otrzymaniem ośmiu darmowych najemników. Jeśli natomiast rozpoczniecie zlecenie po ukończeniu misji wprowadzających otrzymacie również wierzchowca Sierżanta (Sarge) w World of Warcraft.
Gdy już skończymy samouczek, to my decydujemy, co takiego chcemy w Najemnikach robić. Możemy albo wykonywać kolejne zlecenia drużyną startowych najemników – zlecenia, które gwarantują doświadczenie dla najemników i monety – albo trenować najemników na Ringu Gladiatorów, tocząc potyczki ze sztuczną inteligencją albo z innymi graczami. Należy jednak wspomnieć, że w przypadku Ringu Gladiatorów nie wiemy, na jaki rodzaj przeciwnika akurat trafimy.
Najemnicy w trybie Najemnicy
W sumie w tej chwili tryb Najemnicy oferuje 50 najemników, podzielonych na trzy klasy – obrońców, zbrojnych i czarowników, a dodatkowo też na różne rasy. Tych trzeba jednak odblokować. Na odblokowywanie najemników istnieje kilka sposobów – kupowanie specjalnych pakietów oferowanych w sklepie Blizzarda, otrzymanie pakietów (które mogą zawierać najemników) za wykonywanie zadań w trybie Najemników lub tworzenie najemników ze specjalnych monet, które są nagrodami za wykonywanie zleceń i zadań (je też można znaleźć w pakietach). Jeśli jednak chodzi o monety, te są też potrzebne do ulepszania umiejętności najemników.
Maksymalny poziom każdego z najemników to poziom 30. Każdy z nich posiada w sumie trzy umiejętności, z których dwie należy odblokować levelując. Każdy może zdobyć też w sumie trzy przedmioty gwarantujące dodatkowe wzmocnienie, na przykład wykonując zadania. Różni bohaterowie charakteryzują się różnymi rasami, typami zadawanych obrażeń i różnymi specjalnymi zdolnościami. Niektórzy posiadają jednak pewne synergie, które sprawiają, że świetnie sprawdzają się w jednej drużynie. Zabawa w tworzenie drużyn odpowiednio uzupełniających się postaci jest w Najemnikach przednia. Pasowałoby jednak, aby Blizzard szybko dodał do trybu kolejnych najemników – zdecydowanie brakuje wśród nich murloków, postaci zadających obrażenia od zimna i nie tylko.
Najemnicy – Zlecenia i Ring Gladiatorów
W sumie na początek Blizzard przygotował dla graczy cztery rozdziały zleceń, związane z istotnymi miejscami w World of Warcraft. Każdy z nich posiada kilka etapów. Każdy możemy też ukończyć i w trybie normalnym, i heroicznym. Gra zachęca jednak, aby każdy z etapów powtarzać wielokrotnie. W jaki sposób?
Po pierwsze, ukończenie każdego etapu każdego rozdziału zleceń wiąże się z otrzymaniem różnych monet bohaterów. Na przykład, jeśli wykonamy zlecenie na Serenę Krwawopiórą w trybie normalnym pustkowi, otrzymamy monety Wieszcza Morgla, Xyrelli oraz Gufa Runicznego Totemu. Jeśli wykonamy zaś zlecenie na Rawena Łowcę w trybie normalnym Spaczonej Kniei, otrzymamy monety Grommasza Piekłorycza, Tyrande oraz Kurtrusa Spopielonego. Po drugie, czasem po wykonaniu jednego zlecenia nasza drużyna nie jest w stanie ukończyć zlecenia drugiego poziomu. Wówczas musimy „pofarmić” dla niej punkty doświadczenia oraz monety (jeśli taka możliwość istnieje) na niższych poziomach.
Jasne, Ring Gladiatorów również pozwala na farmienie doświadczenia dla najemników i ich monet, jednak przynajmniej na razie wykonywanie zleceń wydawało się dla mnie ciekawsze. To głównie dlatego, że każdy z poziomów za każdym razem jest generowany proceduralnie i wygląda nieco inaczej. Oprócz na rozmaitych wrogów podczas zleceń trafiamy też na wydarzenia specjalne – na przykład możliwość wskrzeszenia jednego losowego bohatera, wzmocnienia wszystkich najemników danego typu czy spotkania tajemniczego gościa, który da nam zadanie. Poza tym, po pokonaniu każdego z przeciwników znajdujemy „skarb” w postaci dodatkowej umiejętności dla losowego najemnika, która będzie aktywna tylko podczas tego zlecenia. Wszystko to sprawia, że choć istotnym elementem rozgrywki w Najemnikach jest grind, jest to grind bardzo przyjemny. Przynajmniej w przypadku monet grind nieco ułatwia kupowanie za prawdziwe pieniądze pakietów, ale absolutnie nie jest ono niezbędne, by się dobrze bawić, zwłaszcza że gra przeciw innym graczom jest odsunięta w Najemnikach na margines.
Najemnicy – Obozowisko i zadania
Wspomniałam już wielokrotnie w tym tekście o zadaniach. O co tak właściwie w nich chodzi? No więc, jednym z elementów Wioski w trybie Najemników jest Obozowisko, do którego codziennie przybywają nieznajomi i to właśnie oni dają nam zadania. Na marginesie, to Obozowisko możemy rozbudowywać – na maksymalnym poziomie jest ono w stanie pomieścić sześciu gości, czyli gwarantuje nam sześć zadań.
Pierwszą pozycję w Obozowisku zawsze zajmuje gość, który daje zlecenie na ukończenie kolejnego etapu zleceń lub pokonanie danej liczby przeciwników w danym zleceniu. Gdy jedno takie zadanie wykonamy, automatycznie otrzymamy kolejne. Drugą pozycję zajmuje Toki Nieskończona, która codziennie każe nam wykonać określoną liczbę zleceń – jej zadanie możemy wykonać raz na dzień. Kolejne pozycje w Obozowisku zajmują losowi goście, a Ci dają zlecenia, które zachęcają na granie w Najemnikach konkretnymi postaciami. Zobaczymy tu zlecenia typu „Zadaj 40 pkt. Obrażeń, stosując zdolność „Podwójne uderzenie.”, które odnosi się do najemnika Mistrz Ostrzy Samuro. Za ich wykonanie zawsze otrzymujemy monety tego najemnika, którym wykonywaliśmy zadanie oraz dodatkowo monety losowego najemnika. Po wykonaniu tego typu zadania nie pojawia się gość z kolejnym zadaniem. Puste miejsce albo zostanie uzupełnione kolejnego dnia, albo gdy trafimy podczas zlecenia na Tajemnicę, pod którą akurat będzie krył się Tajemniczy gość.
Najemnicy – tryb naprawdę godny uwagi
Muszę przyznać, że nie jestem miłośniczką podstawowej wersji Hearthstone, w której budujemy decki i toczymy potyczki z przeciwnikami, pnąc się coraz wyżej w rankingu. To po prostu nie dla mnie. Świetnie bawię się jednak w Ustawce i świetnie bawię się w Najemnikach, czyli trybie, który mocniej stawia na zabawę PvE. To zapewne między innymi dlatego, że wszelkie potyczki toczą się w Najemnikach szybciej niż w klasycznym HSie, a rozpoczęte zlecenie możemy w dowolnym momencie przerwać, by potem do niego wrócić. Nie mogę doczekać się, aż tryb ten doczeka się jeszcze większej liczby bohaterów, która pozwoli na tworzenie jeszcze bardziej różnorodnych drużyn. Najważniejsze jest, że Najemnicy nie wyglądają na tryb Pay2Win, a przynajmniej na razie, albowiem wszystko, co znajduje się w pakietach, możemy zdobyć grając. Poza tym, nawet darmowi najemnicy mają świetne umiejętności i synergie do zaoferowania.
Od kilku lat staram się być na bieżąco z serią FIFA. Nie jestem wielką jej fanką, ale czas spędzony z padem w dłoniach na zmaganiach w gronie znajomych i budowanie własnej drużyny w trybie FUT zawsze były dla mnie dobrą zabawą. W FIFA 21 spędziłam łącznie kilkadziesiąt godzin, a mój poziom umiejętności na tle innych graczy online był… nie będę ukrywała: niewysoki. Po FIFA 22 nie oczekiwałam wiele – chciałam, aby było to coś więcej niż tylko aktualizacja składów i koszulek. Gdy dowiedziałam się, że w FIFA 22 na PC – mojej ukochanej platformie – zabraknie wychwalanej pod niebiosa przez EA technologii HyperMotion (obecnej na PS5 i XSX), do nowej odsłony kultowej serii nastawiłam się negatywnie. Grze udało się mnie udobruchać, przynajmniej w pewnym stopniu.
Zacznijmy od tego, czego tygrysy w FIFA wcale nie lubią najbardziej. Tryb kariery w FIFA 22 ponownie jest obecny i nareszcie wygląda tak, jak powinien wyglądać od samego początku. Do wyboru są dwa warianty rozgrywki, choć nie ma tu żadnej kampanii fabularnej. Gracze mogą stworzyć od podstaw swojego piłkarza amatora i prowadzić go na szczyt przez kolejne szczeble kariery. Są punkty doświadczenia, są punkty umiejętności, perki, a nawet drzewko umiejętności. Każdy może wykreować kolejnego Roberta Lewandowskiego… albo kolejnego przeciętnego Słowaka, występującego w polskiej Ekstraklasie. 😉 Alternatywnie da się zostać menedżerem piłkarskim. Na złożoność Football Managera nie liczcie, ale zabawa i tak jest przednia, choć nie ma tu aż tylu zmian, co w trybie kariery zawodniczej.
Dobra, nie oszukujmy się, w FIFA 22 chodzi o FUT, podobnie jak we wcześniejszych częściach gry. Tutaj każdy może stworzyć swój własny klub i kolekcjonując karty piłkarzy, umiejętności i kilka innych typów, stale go ulepszać. Paczki z kartami da się odblokować za punkty zdobywane w trakcie rozgrywki za gole, wyniki i przeróżne osiągnięcia. Można je tradycyjnie kupować za prawdziwe pieniądze. FIFA 22 ociera się o hazard, ale gracze wiedzą o tym od lat. Ponoć niemal 80% z nich nie wydaje na paczki z kartami prawdziwych pieniędzy. Jasne, FIFA 22 na pewnym poziomie może być nazywana produkcją pay-to-win, ale nie do końca.
W FIFA 22 liczą się przede wszystkim umiejętności, a żeby z nich skorzystać nie wystarczy klawiatura. W FUT trzeba grać na padzie, bo w innym razie zabawa jest po prostu męcząca, a spotkań na wysokim poziomie nie da się wygrywać. Starcia z lepszymi bywają frustrujące, a wszechogarniająca bezradność odbiera czasem frajdę z zabawy. Taki urok FIFA i wie o tym doskonale każdy fan produkcji EA. Z czasem gracze lądują w odpowiadających poziomom ich umiejętności klasach rozgrywkowych i sytuacja się poprawia. Gdy kończy się sezon, cała zabawa zaczyna się od początku, oczywiście przy zachowaniu wcześniej zdobytych kart i punktów.
Karty da się sprzedawać, a za zarobione w ten sposób pieniądze licytować karty zawodników dostępne na rynku. Są karty popularne, rzadkie, unikatowe… dokładnie tak, jak co roku.
Sama rozgrywka w FIFA 22 sprawia wrażenie wolniejszej od tej w FIFA 21 i przypomina nieco starego PES-a. Niższe tempo meczów piłkarskich daje odrobinę więcej czasu na przemyślenie kolejnych zagrań oraz lepsze ustawienie zespołu. Mam wrażenie, że sztuczna inteligencja piłkarzy nieco lepiej radzi sobie z kwestiami związanymi z taktyką, a bramkarze nareszcie są nieco skuteczniejsi. Prowadząc piłkę czułam, że steruję człowiekiem o określonej masie i łatwiej mi było odczuwać różnice pomiędzy graczami o większych i mniejszych umiejętnościach. Wszystko to może zmienić się jednak za sprawą którejś z kolejnych aktualizacji, więc na razie wstrzymuję się z optymizmem. W każdym razie pod względem prowadzenia spotkań FIFA 22 odpowiada mi odrobinę bardziej niż FIFA 21.
W tym wszystkim naprawdę żałuję, że w FIFA 22 na PC zabrakło technologii HyperMotion, mającej zdaniem wielu moich znajomych kolosalny wpływ na zabawę. Dla mnie jako w gruncie rzeczy nowicjusza mógłby to być niuans, ale… Wiecie jak jest. Nie umieszczenie takiej nowinki to policzek dla graczy pecetowych i basta.
O oprawie graficznej nie ma sensu się rozwodzić. FIFA 22 to najładniejsza z dotychczasowych odsłon i nikt chyba nie spodziewał się, że będzie inaczej. eFootball 22 od Konami może „czyścić buty” FIFA 22 pod względem tego, jak prezentują się chociażby twarze i włosy piłkarzy. Kopacze w FIFA 22 pocą się, brudzą i prezentują jak żywi. Nikt nie będzie miał problemów z rozpoznaniem swoich ulubionych „grajków”. Animacje? Z myślą o FIFA 22 EA przygotowała ich ponad 4000, rejestrując je uprzednio na podstawie ruchu prawdziwych piłkarzy. Cieszą nawet takie detale, jak odwzorowanie charakterystycznych dla wielu piłkarzy zachowań boiskowych – nawyków, cieszynek i stylu gry.
W FIFA 22 Tomasz Smokowski zastąpił Dariusza Szpakowskiego na stanowisku komentatora i występuje on teraz w duecie z Jackiem Laskowskim. Dla wielu absencja pana Szpakowskiego będzie niemałym szokiem i odbiór komentarza może być różny. Bardzo cenię pana Smokowskiego i wierzę, że jeszcze się wyrobi w grach EA. Jak na razie uważam, że Szpakowski wypadał w tej roli lepiej, ale… Smokowski też daje radę!
Podsumowanie
Grając w FIFA 22 miałam poczucie, że gram w FIFA 21, ale bardziej dopracowaną i dopieszczoną, z usuniętymi irytującymi mankamentami. I to w zasadzie jest komplement, o ile tylko ktoś nie oczekiwał po FIFA 22 na PC jakiegoś rodzaju rewolucji. FIFA 22 jest lepsza od FIFA 21. FIFA 22 daje masę radości, zwłaszcza w trybie FUT i podczas rywalizacji ze znajomymi. Nowe dzieło EA to fantastyczna rozrywka, ale braku HyperMotion na PC nie powinniśmy producentowi wybaczać. Tak się nie robi.
Mocne strony:
Słabe strony:
stara, dobra, frustrująco-satysfakcjonująca FIFAjak zawsze wciągający tryb FUT11-osobowy tryb kooperacjiogromna ilość zawartości i trybów zabawy (Volta!)najlepsza FIFA 22 jak do tej porywspaniałe animacje piłkarzyświetna oprawa wizualnaulepszona fizyka lotu piłki
W końcu doczekaliśmy się możliwości pogrania w nowego Battlefielda 2042. Premierę gry przesunięto ostatecznie na 19 listopada bieżącego roku, ale już w październiku wszyscy chętni mogli zasmakować tego, czym będzie najnowsza superprodukcja DICE. Otwarte testy beta zostały zakończone, a na wirtualnym polu bitwy opadł już kurz. Na chłodno oceniliśmy to, czy warto czekać na premierę Battlefield 2042.
Otwarta beta Battlefield 2042 wystartowała 6 października, a gracze przez cztery dni mogli poczuć klimat futurystycznego pola walki. EA DICE udostępniło mapę Orbital, na której aż 128 żołnierzy podzielonych na dwie drużyny zasypywało się ołowiem przez maksymalnie 30 minut w trybie Podboju (Conquest). Stary, dobry Battlefield powrócił, ale teraz zrobił to z największym jak do tej pory rozmachem.
Gracze mogli pruć w siebie amunicją nie tylko z broni ręcznych. Na mapie nie zabrakło śmigłowców bojowych, czołgów, działek przeciwlotniczych, a nawet samolotów. Powierzchnia mapy jest tak gigantyczna, że na myśl przywodzi produkcje typu battle royale. Czy nie jest zbyt duża jak na 128 osób? Nie miałam takiego wrażenia. Akcja na lądzie nie jest może tak dynamiczna jak w serii Call of Duty, ale fani Battlefielda zdają sobie na pewno z tego sprawę.
Do dyspozycji graczy oddano cztery klasy postaci z możliwością ich daleko posuniętej personalizacji. Oprócz broni konwencjonalnej każda z nich korzystać może z ciekawych gadżetów, na przykład automatycznej wieżyczki strażniczej, czy też nieco bardziej „klasycznych” akcesoriów, pokroju apteczek i skrzynek z amunicją. Zupełną nowością w serii jest opcja modyfikowania broni już w trakcie walki, kiedy to na przykład standardową muszkę lub kolimator da się zmienić na celownik oferujący znaczące przybliżenie.
Opcje personalizacji są w nowej odsłonie bardzo rozbudowane i każdy gracz może stworzyć klasę dostosowaną idealnie do jego preferencji. Zwiadowca z wyrzutnią rakiet? Żaden problem. Do każdej z czterech klas postaci (szturmowiec, inżynier, zwiadowca, wsparcie) przypisane są wyłącznie umiejętności specjalne, których to akurat przenosić się nie da.
Ze względu na skalę zabawy pojedyncze zabójstwa nie mają aż takiego znaczenia jak praca zespołowa i realizowanie celów misji. Z czasem łatwo zorientować się co i jak robić, aby nie zdobywać tylko „nic nie znaczących” punktów, a rzeczywiście pomagać swojej drużynie. Oczywiście punkty zdobywać wciąż warto, bo to one pozwalają odblokowywać kolejne przedmioty, dostępne na wyższych poziomach doświadczenia.
Chaos na polu bitwy? To raczej cecha serii Call of Duty. Battlefield 2042 daje nieco więcej czasu na naukę i oswojenie się ze wszystkimi funkcjami, których wcale nie brakuje. Rzecz jasna momentami akcja naprawdę mocno się zagęszcza, ale przede wszystkim ze względu na wielkoskalowość wojny prezentowanej w BF-ie. Tu nad głową przeleci samolot, tam wyjedzie czołg. Proza życia żołnierza rzuconego w ogień zmagań. Finalnie wszystko zależy od trybu zabawy – akurat w Podboju mapy są gigantyczne, przez co tempo z pewnością jest odrobinkę mniejsze.
Battlefield 2042 ogrywałam na wydajnym komputerze z procesorem Intel Core i7-11700K, 32 GB pamięci RAM oraz kartą graficzną Palit RTX 2080 Ti Dual. W rozdzielczości 2K i maksymalnych ustawieniach doświadczałam nierzadko znaczących spadków płynności animacji. Mam nadzieję, że gra zostanie jeszcze zoptymalizowana, bo większość graczy korzysta ze znacznie, znacznie słabszych komputerów. Cienie nie zawsze wyświetlane były poprawnie, a kilka razy uświadczyłam drobnych gliczy. Nie było to jednak nic, co pogarszałoby ogólnie pozytywne wrażenia z rozgrywki. Warto pamiętać o tym, że na PC Battlefield 2042 zaoferuje wsparcie dla NVIDIA DLSS, którego w becie nie było – działała wyłącznie technika NVIDIA Reflex.
Udźwiękowienie jak zawsze stoi na niemal kinowym poziomie, z drobnym wyjątkiem. Miałam wrażenie, że zupełnie po macoszemu potraktowano kwestie audio związane z odgłosami generowanymi przez piechurów. O ile nadjeżdżający pojazd słychać z daleka, to usłyszenie w ferworze walki nadciągającego pieszo oponenta graniczy z cudem. W sumie… być może właśnie to chciano osiągnąć? W końcu Battlefield 2042 stawia na szeroko zakrojone konflikty przy udziale wozów opancerzonych i lotnictwa, gdzie wymiana ognia prowadzona jest przeważnie na większym dystansie. Hm.
Siedemnasta odsłona serii (jeśli uwzględnimy dodatki) to dobra zabawa nie tylko dla starych wyjadaczy, ale także nowicjuszy oraz graczy „casualowych”. Serię Battlefield znam bardzo dobrze i pomimo że moje umiejętności nie są duże, bawiłam się doskonale. Wydaje mi się, ze próg wejścia jest niewysoki, przez co Battlefield 2042 stanowi świetną rozrywkę dla szerokiego grona osób. Chcesz pobawić się w medyka? Śmiało. Marzy Ci się stanowisko operatora działka w śmigłowcu bojowym Apache? Droga wolna. A może zawsze chciałeś być kierowcą czołgu? Nowy Battlefield da Ci taką możliwość.
Beta nie była wolna od drobnych błędów, ale przy produkcji tej skali mniejszych i większych bugów nie da się uniknąć. DICE ma miesiąc na ich usunięcie – to całkiem dużo czasu. Ja odliczam dni do premiery i już teraz wiem, że w Battlefield 2042 spędzę co najmniej kilkadziesiąt godzin.
Żyjemy w czasach, w których komputery gamingowe wyposażone są nierzadko w dyski o pojemności kilku terabajtów. Producenci gier nie przejmują się zbyt mocno potrzebami graczy dysponujących słabszym lub starszym sprzętem, w związku z czym ich produkcje zajmują coraz częściej kilkadziesiąt gigabajtów przestrzeni dyskowej… a nawet więcej.
W dzisiejszym artykule chcielibyśmy polecić Waszej uwadze świetne gry, które można zainstalować nawet na niewielkich nośnikach danych. Masz leciwego laptopa lub komputer stacjonarny o przeciętnej specyfikacji, z dyskiem o skromnej pojemności? Powinieneś przeczytać ten wpis!
1. Deluxe Ski Jump 2
Jeśli nie macie około trzydziestki na karku, to na pewno nie ogrywaliście kultowego DSJ2 na przerwach w szkole. Druga odsłona serii gier na licencji shareware była prawdziwym przebojem w Polsce w okresie tak zwanej Małyszomanii. Grafika? Zupełnie podstawowa, zupełnie jakby oprawa graficzna powstawała w Paincie. Nikt się tym jednak nie przejmował, a każdy chciał zrozumieć ciekawy system fizyki lotów i oddawać jak najdłuższe skoki.
2. SPELUNKY
Spelunky to platformówka 2D typu roguelike z losowo generowanymi poziomami, które czynią każdą rozgrywkę zupełnie unikalną. Gracze udaj się tu głęboko pod ziemię i odkrywają lokacje wypełnione po brzegi potworami, pułapkami i skarbami. Atutami są całkowita swoboda poruszania się po środowisku, które da się niszczyć, poznająć dzięki temu ich sekrety. Walczyć, czy uciekać, kupować, czy kraść? W Spelunky wybór należy zawsze do gracza. Uwaga na ewentualne konsekwencje!
3. RISK OF RAIN
Risk of Rain to platformowa gra z 2013 roku zawierająca elementy Metroidvanii i roguelike, opracowana przez dwóch studentów z Uniwersytetu Waszyngtońskiego. Gracz kieruje losami ocalałego z katastrofy statku kosmicznego na obcej planecie. Pokonując generowane losowo poziomy próbuje przetrwać, zabijając potwory i zbierając przedmioty, które mogą wzmocnić zdolności ofensywne i defensywne bohatera. W grze skala trudności rośnie wraz z upływem czasu, wymagając od gracza wyboru między spędzaniem czasu na budowaniu doświadczenia a szybkim ukończeniem poziomów, zanim potwory staną się potężniejsze. Zwiedzając różne ukryte lokacje, gracze mogą odkrywać artefakty wpływające na zabawę.
4. SHOVEL KNIGHT
Shovel Knight to dwuwymiarowa platformówka side-scrollowa z oprawą graficzną stylizowaną na 8-bitową. Gracze kontrolują poczynaniami tytułowego bohatera, który zbiera skarby i walczy z wrogami. Podstawowym atakiem Shovel Knighta jest, a jakże, jego łopata, której może używać także do wykopywania skarbów lub… skakania po oponentach. Oprócz głównego zadania, które polega na przechodzeniu kolejnych poziomów i pokonywaniu bossów, gracze są zachęcani do zebrania jak największej ilości bogactw.
5. DARKEST DUNGEON
W Darkest Dungeon gracz wynajmuje, kieruje i zarządza bohaterami, którzy eksplorują lochy pod gotycką posiadłością, którą odziedziczył główny bohater gry. Produkcja łączy ruch w czasie rzeczywistym z walką turową. Ciekawym elementem Darkest Dungeon jest poziom stresu każdego bohatera, który wzrasta wraz z eksploracją i walką. Postać, która utrzymuje wysoki poziom stresu, może nabawić się przypadłości, które utrudnią lub… poprawią jej wydajność jako odkrywcy. Niemal każdą z negatywnych cech da się wyleczyć – za odpowiednią cenę.
6. DEAD CELLS
Dead Cells to platformowa gra akcji typu rogue-lite, inspirowana metroidvanią. Odkryjecie w niej rozległy, ciągle zmieniający się zamek, oczywiście o ile będziecie w stanie rozprawić się z jego strażnikami w walce. System zapisu gry? A gdzie tam. Zabijaj, umieraj (śmierć jest tu permanentna), ucz się, powtarzaj. Swoboda w eksploracji jest ogromna, a świat bardzo ciekawy.
7. STARDEW VALLEY
Stardew Valley to produkcja inspirowana serią Harvest Moon i uważana za… lepszą od swojego pierwowzoru. Przy tym tytule można naprawdę dobrze się odprężyć, zarządzając farmą, którą główny bohater odziedziczył po swoim dziadku. Podupadająca farma skrywa wiele tajemnic – podobnie jak jej okolice. Oprócz uprawy roślin czeka tutaj sporo eksploracji, walki oraz konieczność rozgryzienia systemu ekonomii.
8. PIXEL PIRACY
Siedem lat minęło od debiutu rosyjskiego studia Quadro Delta. Debiutu udanego – jego owocem było Pixel Piracy, czyli pixel-artowy symulator życia pirata. Rolą gracza jest wcielenie się w kapitana pirackiego statku, rozbudowywania okrętu, werbowania załogi, oraz oczywiście przemierzania mórz i oceanów, celem zwiększania swojej reputacji. Gra nieźle łączy elementy walki w czasie rzeczywistym i handlu. Ten miks RPG, symulatora i gry RTS w sandboksowym świecie sprawdza się wyjątkowo dobrze.
9. PLANTS VS. ZOMBIES: GAME OF THE YEAR EDITION
Choć trudno w to uwierzyć, wciąż istnieją osoby, które nie grały jeszcze w kultowe Plants vs Zombies. Jeśli jesteś jednym z takich graczy, zmień to. PVZ to ciekawa gra typu tower defense, w której gracze sadzą rośliny, mające na celu obronić domostwo przed nacierającymi zombiakami. Z każdą z sadzonek należy płacić słoneczkami spadającymi od czasu do czasu z nieba oraz wytwarzanymi przez pocieszne słoneczniki. W „arsenale” gracza znajduje się sporo kwiatów – każdy jest skuteczny przeciwko innym typom nieumarłych.
10. VALHEIM
Valheim wciąż znajduje się we wczesnym dostępie, ale już teraz produkcję można śmiało uznać za jedną z najciekawszych gier zajmujących mniej niż gigabajt miejsca na dysku. W świecie inspirowanym mitologią nordycką gracze mają za zadanie… cóż, przeżyć, gromadząc pożywienie, rozbudowując osadę i robiąc wszystkie inne rzeczy charakterystyczne dla sandboksowych survivali. Craftując coraz to lepsze przedmioty należy pokonywać kolejne fantastyczne bestie zamieszkujące nieprzyjazną krainę.
11. SLAY THE SPIRE
Slay the Spire to jedna z najbardziej wciągających karcianek ostatnich lat. Celem zabawy jest pnięcie się po kolejnych poziomach iglicy, zbieranie potężnych artefaktów, pokonywanie wrogów w turowych walkach i rozwijanie talii kart unikalnych dla łącznie trzech postaci. Każdorazowe pokonanie trzech bossów, skutkuje możliwością stawienia czoła jeszcze większym wyzwaniom. Śmierć jest tu permanentna i przekłada się na konieczność zaczęcia zmagań od początku… przy zachowaniu wcześniej zdobytych bonusów.
Stało się! Po ponad 21 latach oczekiwania kultowy hack’n’slash Blizzarda – Diablo 2 – doczekał się swojej zremasterowanej wersji, na którą wszyscy gracze czekali. Diablo II: Resurrected zadebiutował 23 września i dokładnie od tego dnia mam okazję tytuł ten testować. Jak udała się odświeżona gra? Czy warto wydać na nią jakiekolwiek pieniądze? Przeczytaj niniejszą recenzję, a poznasz odpowiedzi na te pytania.
Hack’n’slash, który zabierze Cię do samego piekła
Jeżeli miałeś okazję grać w starsze gry Blizzarda i jeżeli tak jak ja w dzieciństwie miałeś okazję spędzić przy Diablo II sporo czasu, zapewne doskonale wiesz, o co w tej grze chodzi i jaką historię opowiada. Jeśli jednak nie, spieszę z wyjaśnieniami. No więc, Diablo II i Diablo II: Resurrected to gry hack’n’slach, które stanowią kontynuację Diablo. Podczas gdy w Diablo zwiedzaliśmy przemierzaliśmy mroczne podziemia Tristram, by okiełznać zagrożenie niesione przez Pana Terroru, czyli tytułowego Diablo, w Diablo II wyruszamy poza miasto do innych regionów Sanktuarium, by stawić czoło już nie tylko Diablo (wcześniejsze zwycięstwo nad którym okazało się iluzoryczne), ale także jego braciom i innym potężnym demonom.
W Diablo II wraz z dodatkiem Lord of Destruction oraz w Diablo II: Resurrected (który także zawiera rozszerzeni) wcielamy się w jedną z siedmiu dostępnych postaci – Czarodziejkę, Amazonkę, Zabójczynię, Nekromantę, Paladyna, Druida oraz Barbarzyńcę. Podczas zabawy zdobywamy kolejne poziomy doświadczenia, uczymy bohatera kolejnych umiejętności i zdobywamy coraz lepsze uzbrojenie, a wszystko po to, by jeszcze sprawniej rozprawiać się z hordami potworów.
Zarówno klasyczne Diablo II, jak i Diablo II: Resurrected oferują możliwość rozgrywki solo, jak i online, nawet z siedmioma innymi graczami. W przeciwieństwie do oryginału zremasterowana wersja nie pozwala jednak na zabawę wieloosobową w sieci lokalnej (LAN, TCP/IP).
Remaster klasyka
Diablo II: Resurrected to zremasterowana wersja oryginalnego Diablo II. Jako że nawet w momencie swojego debiutu oryginał ten swoją oprawą graficzną nie zachwycał, na remaster czekano od bardzo dawna. Cóż, w końcu się go doczekano.
Nad zremasterowaną wersją Diablo II pracowało dla Blizzarda studio Vicarious Visions, znane między innymi ze świetnych remasterów trzech pierwszych odsłon serii Crash Bandicoot. Zatem, istniała nadzieja na to, remaster Diablo II nie okaże się taką porażką, jak Warcraft III: Reforged. No i, czy gra nie jest porażką? Zacznijmy od postaw.
Krajobrazy i dźwięki Sanktuarium
Studio Vicarious Visions przede wszystkim skupiło się na odświeżeniu w Diablo II: Resurrected oprawy graficznej hack’n’slasha Blizzarda. To wyszło mu po prostu świetnie. Tekstury w grze dostosowano do dzisiejszych standardów, nie zmieniając klimatu i charakteru świata Sanktuarium. Wszystko w tej produkcji wygląda genialnie. Naprawdę warto raz na jakiś czas kliknąć w grze przycisk F (zbliżenie), by dokładniej przyjrzeć się przeciwnikom czy uzbrojeniu naszej postaci. Genialnie w Diablo II: Ressurected spisuje się dynamiczne oświetlenie, które wraz z innymi efektami sprawia, że otoczenia w grze prezentują się jeszcze bardziej realistycznie niż w Diablo III. Co istotne, Diablo II: postawiono na zupełnie nowym silniku graficznym. Umożliwił on remasterowi obsługę faktycznego trójwymiaru, a także grę w rodzielczości 4K i w towarzystwie wysokich częstotliwości odświeżania.
Na pochwałę zasługuje to, w jaki sposób odnowiono animacje znane z Diablo II, a w szczególności umiejętności bohaterów i bossów. Ich odświeżone warianty nie wyglądają kreskówkowo, a tak, że idealnie wpasowują się w mroczny i surowy charakter gry. Niezależnie od tego, czy mowa o kulach ognia, którymi miota czarodziejka, czy też o błyskawicach, którymi zionie Diablo – wszystko prezentuje się fenomenalnie.
Jeżeli chodzi o kwestię graficzną, to w Diablo II: Resurrected odświeżono też absolutnie wszystkie przerywniki filmowe z oryginału. Oglądanie ich i śledzenie losów Mariusa, Mrocznego Wędrowca i Tyraela czy Baala to czysta przyjemność. Gdy tylko rozpoczniesz swoją przygodę z remasterem, z całą pewnością ich nie pomijaj.
Czystą przyjemnością jest również słuchanie w Diablo II: Resurrected muzyki, dialogów i dźwięków tła. To dlatego, że choć są te same dźwięki, utwory i glosy tych samych aktorów (w większości), i ich remastering nie ominął. Gra obsługuje od teraz między innymi standard Dolby 7.1, dzięki czemu stanowi czysty miód dla uszu.
Usprawnienia, które były potrzebne
Chociaż remastery zwykle odświeżają gry tylko pod względem audio-wizualnym, studio Vicarious Vision dokonało w przypadku Diablo II: Resurrected pewnych usprawnień, które nie musiały spodobać się wszystkim, ale które w mojej opinii były absolutnie potrzebne. Po pierwsze twórcy znacznie powiększyli Skrytkę, dodając do niej nawet zakładki, które mogą być dzielone przez wszystkie nasze postaci. Cóż, wielu graczy i tak instalowało w przypadku oryginału mod Plugy, który powiększał Skrytkę jeszcze bardziej.
W Diablo II: Resurrected pojawiła się również funkcja znana z Diablo III – automatyczne podnoszenie złota. Wprowadzenie jej było posunięciem szczególnie istotnym z punktu widzenia graczy konsolowych. Wyobrażacie sobie ręczne zbieranie złota z pomocą kontrolera? Jeżeli zwolennikiem tej funkcji nie jesteś, możesz ją po prostu wyłączyć.
Skoro mowa o kontrolerach – no właśnie, oryginał ich nie wspierał i nie był dostępny na konsolach. Dlatego też twórcy musieli od podstaw podpinać sterowanie gry pod kontroler. Prawdę mówiąc, początkowo nie wyobrażałam sobie gry w Diablo II na kontrolerze, ale to okazało się zaskakująco wygodne. To dlatego, że w sterowaniu konsolowym wprowadzono pewne ułatwiacze, na przykład w formie automatycznego celowania. Jedyną uciążliwą rzeczą jest identyfikowanie przedmiotów, wymagające korzystania z wirtualnego kursora.
Świetnym dodatkiem do Diablo II: Resurrected jest tryb Legacy, czyli po prostu możliwość grania w towarzystwie starej oprawy graficznej. Gra posiada nawet dedykowany przycisk – G – który pozwala szybko przełączyć się między nową a klasyczną grafiką, by je porównać.
Osobiście ubolewam nad faktem, że Diablo II: Resurrected nie oferuje rozgrywki międzyplatformowej. Niektórzy z moich znajomych grają bowiem na PC, inni na PlayStation 5, a inni na Switchu. Gra pozwala jedynie na przenoszenie swoich postaci między platformami.
Gra, w którą gra się tak samo, jak 21 lat temu
No dobrze, wiesz już, jak Diablo II: Resurrected wygląda, jakie nowe funkcje oferuje, a także jak brzmi. Ale jak w ten tytuł się gra? W skrócie, tak jak w oryginał. Naprawdę, Diablo II: Resurrected to pod względem rozgrywki stare dobre Diablo II. Czasem wręcz łatwo zapomnieć, że gra się w remaster, bo oferuje on ten sam „feeling”, co pierwowzór.
Remaster (prawie) idealny
Tak, Diablo II: Resurrected to niewątpliwie świetny produkt, ale nie można zapominać o jego wadach, bo i je on posiada. Przede wszystkim, w dniu premiery gracze mieli do czynienia z niestabilnymi serwerami, znikającymi postaciami i brakiem możliwości gry online przez wiele godzin. Większość tych problemów do dziś została rozwiązana, ale Blizzard jest doświadczonym deweloperem i wydawcom, a więc w ogóle nie powinny one były mieć miejsca.
Pewne małe bolączki można zauważyć też podczas rozgrywki. Po pierwsze, Deckard Cain z jakiegoś powodu nie identyfikuje przedmiotów umieszczonych wewnątrz Kostki Horadrimów, mimo że robił to w oryginale. Po drugie, gra wykazuje raczej przeciętną optymalizację w przypadku laptopów zahaczających o zalecane wymagania sprzętowe. Na mocniejszych maszynach gra działa bardzo płynnie.
Mimo wszystko, największą wadą Diablo II: Resurrected jest jednak cena gry. Nie każdy jest w stanie uzasadnić wydanie 185 złotych na remaster. Ja do takich osób nie należę, ale rozumiem ich tok myślenia.
Podsumowując, Diablo II: Resurrected to gra naprawdę warta uwagi. Powinien zagrać w nią zarówno każdy wetaran serii, jak i osoby z nią niezaznajomione. Jest to bowiem nie tylko niezły kawałek historii, ale świetny remaster świetnego hack’n’slasha. Studio Vicarious Visions spisało się na medal, tworząc go. Na pewne problemy gry można z łatwością przymknąć oko, jeśli weźmie się pod uwagę, jak przyjemną zabawę oferuje.
Mocne strony:
Słabe strony:
świetna oprawa graficznaidealnie poprawiona oprawa muzyczna i dźwiękowafeeling oryginałuobecność użytecznych usprawnieńmożliwość przenoszenia postaci między platformamiobsługa kontrolerawygodne sterowanie w przypadku kontroleragenialnie odświeżone przerywniki filmowemożliwość przełączania się między oryginalną i nową oprawą graficzną
nieliczne błędypoczątkowe problemy z serweraminieco zbyt wysoka cenabrak rozgrywki międzyplatformowejoptymalizacja wymagająca poprawy
Recenzje sprzętu Lenovo Legion regularnie pojawiają się w różnych miejscach sieci oraz w prasie drukowanej. Zastanawiacie się czy warto kupić laptopy i komputery Lenovo Legion? Być może poniższe testy pomogą Wam dokonać właściwego wyboru.
Urządzenia Lenovo Legion tworzymy z myślą o Was, graczach. Jesteśmy otwarci na Wasze sugestie i wsłuchujemy się w potrzeby zarówno e-sportowców, jak i początkujących graczy. W naszej ofercie znajdziecie nie tylko komputery i laptopy dla graczy, ale także akcesoria – myszki, zestawy słuchawkowe, mechaniczne klawiatury, a nawet podkładki.
„Lenovo Legion 7-16 pod wieloma względami to zdecydowanie najlepszy notebook do gier, pozostając cały czas w temacie porównania do innych przedstawicieli tej serii. Jedną z najważniejszych zmian było zastąpienie ekranu o panoramicznych proporcjach 16:9 matrycą o proporcjach 16:10. (…) Laptop to jednak nie tylko ekran, a tutaj Lenovo Legion 7-16 oferuje równie wiele. Bardzo dobra jakość wykonania, świetny osprzęt na czele z dopracowaną klawiaturą. Niektórym może przeszkadzać mocne eksponowanie podświetlenia LED RGB, choć na szczęście jest możliwość jego wyłączenia lub takiego ustawienia, by nie raził wszystkimi kolorami jednocześnie 😉 Wydajność robi bardzo dobre wrażenie – AMD Ryzen 7 5800H w połączeniu z NVIDIA GeForce RTX 3080 Laptop GPU 165 W poradzi sobie właściwie ze wszystkimi obecnie grami. (…) Nie jest to przesadnie droższy zestaw od konkurencji, ale bez wątpienia jest to sprzęt starannie wykonany oraz w miarę dopracowany. Właściwie gdyby nie wysokie temperatury (czym można choć po części zaradzić np. podstawką chłodzącą) obudowy, byłby to sprzęt bezkonkurencyjny.”
Lenovo Legion 7 – zalety według testującego:
Wysoka jakość wykonania laptopa, aluminiowa obudowa
Obudowa notebooka o bardzo minimalistycznym projekcie
Dopracowana klawiatura, dobry touchpad
Świetna wydajność zestawu w grach i programach
Bardzo dobra kultura pracy, dzięki wykorzystaniu komory parowej
Konkretny zestaw portów do podłączenia peryferii
Fizyczny przycisk wyłączający kamerę (jeśli nie potrzebujemy)
2 lata gwarancji typu Premium Care w cenie urządzenia
Matryca 16:10 o wysokiej rozdzielczości, ze wsparciem dla NVIDIA G-SYNC
Sprzęt posiada fizyczny przełącznik MUX, umożliwiający podpięcie dGPU bezpośrednio do ekranu
„Lenovo G27q-20 to monitor, który nadaje się rewelacyjnie tak do zabawy, jak i codziennej pracy biurowej. Odwzorowanie kolorów jest zaskakująco dobre, przestrzeń robocza – ogromna, a działanie sprzętu w grach dokładnie takie, jakiego mogliby wymagać gracze. Cena Lenovo G27q-20 jest szalenie atrakcyjna, biorąc pod uwagę to, co oferuje testowane urządzenie – panel 165 Hz, wsparcie dla AMD FreeSync, NVIDIA G-SYNC i inne zalety wymienione poniżej.”
Lenovo G27q-20 – zalety według testującego:
bardzo atrakcyjna cena i jej stosunek do parametrów
rozdzielczość 1440p
panel IPS o przyzwoitym czasie reakcji
odświeżanie obrazu 165 Hz
świetne kąty widzenia
AMD FreeSync Premium
kompatybilny z technika NVIDIA G-SYNC
możliwość sterowania funkcjami z poziomu softu Lenovo Artery
„Lenovo Legion 5 17IMH05H to laptop ze średniej półki, który będzie w stanie zaskoczyć was swoją wydajnością. Dzięki swoim parametrom możemy także liczyć na nieco niższą cenę, co z pewnością trafi w gust oszczędnych graczy.”
Lenovo Legion 5 17IMH05H – zalety według testującego:
„W tym roku Lenovo zdecydowało się dokonać małej rewolucji w swoich laptopach, której nie dostrzeżemy tak szybko oraz łatwo jak ma to miejsce niekiedy u konkurencji. Trzeba jednak oddać producentom, że faktycznie pomyśleli o graczach oraz ich potrzebach.”
Lenovo Legion 5 – zalety według testującego:
świetna wydajność
niezły ekran 165 Hz
dźwięk dobrej jakości
5. Kultowa Elektronika – Lenovo Legion 5 Pro RTX 3070 Perfekcyjny? Jedyna w Polsce recenzja (Nie)poważna
Za nami otwarte testy beta gry Diablo II: Resurrected. Jako wielka fanka gier Blizzarda, a zwłaszcza serii Diablo, nie mogłam odpuścić sobie przyjemności wypróbowania tego, jak zremasterowano moją ulubioną część kultowej serii. Moje oczekiwania były ogromne, biorąc pod uwagę bardzo wysoką cenę, jakiej życzy sobie producent. Czy Diablo II: Resurrected im sprostało?
Czym jest Diablo II: Resurrected? Najprościej rzecz ujmując jest to zestaw w postaci zremasterowanej wersji Diablo II, wraz z dodatkiem Pan Zniszczenia. Całość wyceniona jest na platformie Battle.net na 39,99 euro w wersji podstawowej, czyli ok. 183 złote. Taka kwota niejednego odstraszy i nic dziwnego – to ogrom pieniędzy za bądź co bądź 21-letnią grę na sterydach.
Otwarta beta Diablo II: Resurrected pozwoliła graczom z całego świata sprawdzić dwa pierwsze akty gry z dwunastoma zadaniami oraz łącznie pięć z siedmiu dostępnych postaci. Odświeżenia doczekał się nie tylko film wprowadzający, ale także menu główne gry. Już w becie doświadczyłam polskiego, dobrej klasy dubbingu. Wybrałam postać, wskoczyłam do rozgrywki i… poczułam się tak jak dwie dekady temu.
Diablo 2: Resurrected to w teorii cały czas ten sam, wysłużony silnik, znany z klasycznego Diablo II, ale… mocno zmodernizowany. Twórcom remastera udało się wycisnąć maksimum jego potencjału z prostej przyczyny: nie musieli przejmować się tym, że nowoczesne komputery nie udźwigną nowych graficznych fajerwerków. W Diablo 2: Resurrected da się grać w rozdzielczości 4K, z włączonym antyaliasingiem i paroma innymi „wodotryskami”. Modele postaci i potworów zostały gruntownie przeprojektowane i często naciskałam klawisz „F” (zbliżenie) wyłącznie po to, aby się nimi pozachwycać. Co ciekawe, wciśnięcie klawisza „G” pozwala przełączać się między widokiem zremasterowanym, a klasycznym – w ten sposób łatwo zobaczyć ogrom prac włożony w omawiane dzieło.
W tym miejscu należy uczciwie zwrócić uwagę na to, że Diablo 2: Resurrected fenomenalnie zoptymalizowane nie jest. Nie zrozumcie mnie źle – w rozdzielczości 4K i w 120 klatkach na sekundę zagracie na przykład na układzie RTX 3080, ale… halo, pamiętajmy, z jaką grą mamy do czynienia. Wydaje mi się, że do dnia premiery twórcy powinni popracować nieco nad optymalizacjami, tym bardziej, że klikając myszą miałam wrażenie, że ruchowi postaci towarzyszy dziwny lag. Nie wiem czy jest to kwestia nowych animacji, czy raczej lagów wynikających z tego, że beta po prostu lagowała.
Diablo 2: Resurrected nie zmieniło się istotnie w kwestiach zasadniczych, co jest tak wielką zaletą, jak i zarazem wadą. Nie zmieniono na przykład malutkiego ekwipunku, podobnie z resztą jak tego, że w razie nagłego przerwania rozgrywki stracicie nieco progresu oraz ostatnie podniesione przedmioty. Niestety, nie ma tak dobrze, jak było w tej kwestii w Diablo 3. Powiększono natomiast skrzynię w obozowisku (od teraz współdzieloną pomiędzy postaciami – pożegnajcie się z mułami) oraz opcjonalnie umożliwiono automatyczne podnoszenie złota.
Remastering nie ominął oryginalnej ścieżki dźwiękowej, przez co jej jakość wzrosła, m.in. za sprawą obsługi standardu Dolby 7.1. Charakterystyczne utwory z Diablo 2 pozostały niezmienione, więc wielu graczom przypomną czasy ich młodości. Novum są dedykowane serwery, wsparcie dla kontrolerów na PC (wow), a do łask powracają rankingi (nie sezonowe) w trybie multiplayer – od teraz globalne. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że to taka… stara – nowa gra. Nie zmieniły się fundamentalne zasady rozgrywki,(nawet zabawa przez TCP/IP) i zadania, natomiast zmieniło się wszystko inne.
Podsumowanie
Diablo II: Resurrected to niezły remaster, który wymaga pewnych ostatecznych szlifów przed swoją premierą. Po tym, co zobaczyłam w otwartej becie jestem jednak dobrej myśli. Wierzę, że fani serii Diablo, pamiętający klasyczne części cyklu nie będą zawiedzeni. A reszta? Trudno mi wyobrazić sobie, dlaczego młodszy gracz wolałby zapłacić 180 złotych za Diablo II: Resurrected, zamiast grać za darmo w Path of Exile…
Premiera Diablo 2: Resurrected w wersjach na komputery osobiste oraz konsole Xbox i PlayStation będzie miała miejsce 23 września tego roku.
Mocne strony:
Słabe strony:
naprawdę solidnie odświeżona oprawa graficznarozgrywka nie straciła na swoim urokuw dalszym ciągu świetne udźwiękowieniezremasterowane przerywniki filmowepolski dubbingdodatek Pan Zniszczenia w zestawie
Gracze nie mają na rynku do wyboru zbyt wielu survivalowych city-builderów. Dlatego miłośnicy tego gatunku z niecierpliwością wyczekują premier interesujących tytułów, które się w niego wpisują. Takimi produkcjami były na przykład Surviving Mars czy Frostpunk. Teraz zadebiutował kolejny, a nosi on nazwę Patron. Tę produkcję postanowiliśmy dla Was zrecenzować.
Czy w Patron warto zagrać? Czy jest to gra klimatyczna? Czy jest to gra warta swojej ceny? Czy jest to gra oferująca wyzwanie? Tego wszystkiego dowiecie się, czytając niniejszy artykuł
Patron – kilka słów o założeniach gry
Patron to gra studia Overseer Games. Jest ona city-builderem, w którym przejmujemy pieczę nad nową kolonią bliżej nieokreślonego królestwa. Choć tytuł nie wyznacza nam żadnego celu, jasne jest, że musimy zadbać o to, aby tworzone przez nas miasto przetrwało jak najdłużej.
W Patron musimy zadbać jednak nie tylko o miasto, ale także o jego społeczeństwo, które, jak każde, jest zawiłe i złożone. Każdy mieszkaniec miasta ma swoje potrzeby, pragnienia i problemy, na które nie bez wpływu pozostają podejmowane przez nas decyzje.
Akcję gry osadzono w czasach, których także bliżej nie określono. Śmiało można jednak stwierdzić, że chodzi tu o czasy nowożytne.
Patron – charakterystyka rozgrywki
Patron posiada wyłącznie jeden tryb rozgrywki. Uruchamiając go, wpierw musimy wybrać nazwę dla naszego przyszłego miasta, a także jego sztandar. Następnie musimy zdecydować, na jakiem mapie chcemy toczyć zabawę. Do wyboru w tej chwili mamy 13 różnorodnych map – o różnej domyślnej żyzności ziem, zawartości minerałów i warunkach pogodowych. Ostatecznie musimy podjąć decyzję dotyczącą poziomu trudności gry. Co jednak ciekawe, w tej kwestii możemy zdecydować się nie tylko na domyślne poziomy łatwy/normalny/trudny. Gra pozwala bowiem dostosować trudność aż 9 różnych aspektów rozgrywki, od dostępności zasobów, przez początkową populację, aż po częstość występowania kataklizmów.
Rozgrywkę w Patron rozpoczynamy z jednym budynkiem – ratuszem. Wita nas w niej krótki samouczek. Od razu muszę stwierdzić, iż jest on zdecydowanie, zdecydowanie za krótki. W kwestii zasad, jakimi rządzi się gra porusza on zaledwie czubek góry lodowej. Do ogromnej ilości rzeczy w Patron trzeba dojść samemu. Nie wyjaśnia on chociażby, w jaki sposób ulepszyć ratusz miasta. Dopiero z czasem okazuje się, że nie pozwalają na to same opcje budynku, a drzewko technologiczne.
W pierwszych minutach rozgrywki można zobaczyć, że Patron posiada czytelny i ładny interfejs. To powiedziawszy, pewne jego elementy mogłyby być nieco większe – chociażby kafelki przedstawiające budynki.
W Patron musimy rzecz jasna rozwijać nasze miasto, stawiając w nim domy dla mieszkańców, tworząc dla nich miejsca pracy – miejsca pracy pozwalające na pozyskiwanie niezbędnych zasobów, opracowując nowe technologie czy budując drogi i upiększając okolicę. Wspomniane zasoby to drewno, opał, żywność, kamień, żelazo i wiele więcej.
Zabawę w Patron urozmaica system dynamiki społecznej. Każda decyzja, jaką podejmujemy, wpływa na lojalność poszczególnych grup społecznych. Musimy zatem je równoważyć tak, aby nie doprowadzić do nieprzewidzianych konsekwencji w późniejszych latach. Raz na jakiś czas mamy do czynienia w grze z wydarzeniami losowymi – wówczas na ekranie wyświetla się okienko opisujące zaistniałą sytuację – na przykład o tym, że Król pragnie zesłać do naszej kolonii więźniów. My musimy zdecydować, czy się na to zgodzić, zmniejszając poziom bezpieczeństwa w mieście i zyskując nowe ręce do pracy, czy też nie, zadowalając niektóre warstwy społeczeństwa.
Kolejne urozmaicenie stanowią warunki pogodowe. Te są zależne od wybranej mapy, ale za każdym razem trzeba brać je pod uwagę i się do nich dostosowywać. Mogą czekać nas też niespodziewane nieszczęścia, takie jak pożary.
Technologię w Patron rozwijamy tak jak w wielu innych city-builderach, korzystając ze specjalnego, wspomnianego już przez nas drzewka. Z jego pomocą odblokowujemy możliwość budowania pewnych konstrukcji i ich ulepszania, czy ustanawiania pewnych dekretów. Nie jest ono tak pokaźne i rozbudowane jak na przykład w polskim Frostpunku.
Czy Patron to gra trudna? To zależy, jeżeli szukacie w niej wyzwania, to z pewnością je znajdziecie – nawet już na normalnym poziomie trudności. Jeżeli jednak chcecie po prostu poczilować, polecam Wam zabawę na poziomie łatwym.
Patron a oczy i uszy
Rozgrywkę z Patron mocno umila udźwiękowienie oraz oprawa muzyczna gry. Udźwiękowanie sprawia, iż po prostu czuje się, że miasto, które rozwijamy żyje – że posiada ono mieszkańców, którzy pracują, spacerują po okolicy i rozmawiają ze sobą, a także że w okolicznych lasach żyją zwierzęta, że w świecie gry wieje wiatr, szumi woda. Muzyka nadaje zaś grze klimatu. Ta kwestia mocno pokazuje, że twórcy gry zwrócili w niej dużą uwagę na szczegóły.
Całkiem nieźle prezentuje się też oprawa graficzna gry. Nie jest to najładniejszy city-builder, jaki powstał, ale to co zawiera jest przyjemne dla oka. Szkoda tylko, że nieco skopana jest optymalizacja gry. Uważam, że przy tej oprawie, przy zabawie na urządzeniu spełniającym zalecane wymagania sprzętowe, powinniśmy mieć do czynienia z większą liczbą klatek na sekundę niż 60, w porywach.
City-builder daleki od ideału
Choć Patron to city-builder, z którym można naprawdę miło spędzić czas, pewne jego aspekty wymagają dopracowania. Poza samouczkiem takim aspektem jest na przykład sterowanie. Gra ze zbyt dużą czułością reaguje na wszelkie ruchy myszy, czy korzystanie z przycisków, które spełniają w Patron niektóre funkcje. Obracanie ekranu jest po prostu koszmarem.
Dobrze byłoby, gdyby deweloperzy Patron przemyśleli pewne decyzje podjęte podczas tworzenia gry. Mało sensu ma bowiem to, że farm nie można budować od samego początku zabawy, a dopiero po ulepszeniu ratusza. Jest to po prostu niezgodne z rzeczywistością. Niezrozumiałe jest też to, dlaczego mieszkańcy niemal nigdy nie poruszają się wybudowanymi przez nas drogami.
Gra z potencjałem
Patron posiada pewne wady. Kto wie, może deweloperzy wezmą sobie jednak uwagi graczy do serc i je naprawią. Być może gra zostanie też w przyszłości rozwinięta i wzbogacona o dodatkowe tryby gry, wyznaczane dla graczy cele czy wydarzenia jeszcze mocniej wpływające na przebieg rozgrywki. Co jeśli się tak nie stanie? Trudno, z pewnością i tak będzie mieć ona swoich miłośników.
To, w jaki stanie gra jest, można wybaczyć, a to dlatego, że kosztuje ona zaledwie 71,99 złotych. Z resztą, jak wspomnieliśmy jest to naprawdę przyjemna produkcja. Nie macie pewności czy Patron to tytuł dla Was? Zarówno Steam, jak i GOG pozwala pobrać jego demo.
Mocne strony:
Słabe strony:
Klimatyczna oprawa muzyczna i dźwiękowaCałkiem ładna oprawa graficznaPrzyjemna rozgrywkaDbałość o szczegółyPrzystępna cenaObecność wielu poziomów trudnościRóżnorodność map do wyboru
Zbyt krótki samouczekNiedopracowane sterowanieBezsensowność pewnych aspektów rozgrywkiSłaba optymalizacja
Recenzje sprzętu Lenovo Legion regularnie pojawiają się w różnych miejscach sieci oraz w prasie drukowanej. Zastanawiacie się czy warto kupić laptopy i komputery Lenovo Legion? Być może poniższe testy pomogą Wam dokonać właściwego wyboru. Z racji wysypu recenzji Lenovo Legion 5 Pro, sięgnęliśmy także po testy tego laptopa z czołowych serwisów anglojęzycznych.
Urządzenia Lenovo Legion tworzymy z myślą o Was, graczach. Jesteśmy otwarci na Wasze sugestie i wsłuchujemy się w potrzeby zarówno e-sportowców, jak i początkujących graczy. W naszej ofercie znajdziecie nie tylko komputery i laptopy dla graczy, ale także akcesoria – myszki, zestawy słuchawkowe, mechaniczne klawiatury, a nawet podkładki.
„Testowany dzisiaj Lenovo Legion 5 Pro jest sprzętem dopracowanym do perfekcji w praktycznie każdym calu. Trudno na niego narzekać, a uzasadnienie zakupu będzie w tym przypadku definiować co najwyżej cena. Omawiany dzisiaj wariant wyceniany jest na ok. 9,5 tysiąca złotych. Za takie pieniądze dostajemy nie tylko świetny procesor i kartę graficzną, zdolne do odpalenia najnowszych gier w najwyższych detalach, ale także rewelacyjną matrycę.”
Lenovo Legion 5 Pro – zalety według testującego:
Rewelacyjna jakość zastosowanych materiałów, aluminiowa konstrukcja i nawiązanie budową i designem do sportowych samochodów
Bardzo wysoka wydajność zastosowanych komponentów, szczególnie w najnowszych i najpopularniejszych grach
Szybki dysk SSD na złączu M.2
Znakomita, 16″ matryca o nietypowych proporcjach ze 165 Hz odświeżaniem i rozdzielczością 2560x1600p
Niewielka głośność nawet pod maksymalnym obciążeniem
Niewielka waga w kontekście możliwości, mocy i zastosowanych materiałów
Bardzo wygodna, elegancka i pełnowymiarowa klawiatura + śliski i duży gładzik
Przemyślany zestaw złączy na tylnej części obudowy urządzenia
Wsparcie dla najnowszego WiFi 6, Bluetooth 5.1 oraz USB-C 3.2 gen 2 z obsługą DisplayPort 1.4
„Dla graczy szukających maksymalnej wydajności w przystępnej cenie lub osób szukających wydajnego, ale nie rzucającego się w oczy laptopa z bardzo dobrym ekranem do pracy przy tworzeniu grafiki czy montażu wideo, Legion 5 będzie doskonałym wyborem, za co Legion otrzymuje od nas zasłużone wyróżnienie zarówno Power, jak i Cena/Jakość.”
Lenovo Legion 5 15 – zalety według testującego:
Wysoka wydajność w grach
ekran o bardzo dobrym pokryciu i odwzorowaniu barw
„Laptopy Legion są popularne nie bez powodu. Wśród zalet należy wymienić ośmiordzeniowy AMD Ryzen 5800H – szybki i energooszczędny. Kolejnym plusem Legion 5 Pro jest procesor graficzny RTX 3050 Ti o mocy do 95 W. Warto również zwrócić uwagę na wspaniały 16-calowy wyświetlacz QHD + o proporcjach 16:10, częstotliwości odświeżania 165 Hz, jasności 500+ nitów, wyposażony w funkcje takie jak NVIDIA G-Sync, Dolby Vision i HDR. Dobre zarówno dla gier, jak i dla pracy z grafiką. Urządzenie posiada wydajny system chłodzenia. Pomimo tego, że kluczowe podzespoły pracują z dużą mocą, a co za tym idzie, generują ogromną ilość ciepła, ich temperatura jest utrzymywana w rozsądnych granicach. (…) Legion 5 Pro zrobił na mnie duże wrażenie, więc mogę go polecić każdemu, kto chce kupić nowoczesny laptop do gier, pobawić się 16-calowym wyświetlaczem QHD+ i poszukuje wysokiej wydajności w przystępnej cenie.”
Lenovo Legion 5 Pro – zalety według testującego:
Atrakcyjny, gamingowy design bez dodatków
Wysokiej jakości materiały korpusu
Bardzo wygodna klawiatura z intuicyjnym układem
Jakościowy 16 ”QHD + wyświetlacz
Duży wybór portów i złączy
Solidna wydajność we wszystkich sytuacjach (AMD Ryzen 5800H i NVIDIA GeForce 3050 Ti)
„Nowy Legion 5 to kolejna świetna opcja dla miłośników gier komputerowych (…) Nie chodzi jednak tylko o granie: Legion 5 rewelacyjnie wygląda i jest iście ekskluzywnym urządzeniem.”
„Ogólnie rzecz biorąc, Lenovo Legion 5 Pro to solidny laptop do gier, który prawdopodobnie pozwoli ci grać we wszystkie najnowsze gry przy wysokich ustawieniach graficznych. (…) Dzięki łatwemu dostępowi do modułów, które nie są wlutowane, takich jak pamięć RAM, dyski M.2 i moduł WLAN, system można również ulepszyć w późniejszym czasie.”
Lenovo Legion 5 Pro 16 – zalety według testującego:
bardzo jasny wyświetlacz z dobrą reprodukcją kolorów
wiele złączy
dodatkowe gniazdo M.2
łatwość otwierania i wiele wymiennych modułów
dobra wydajność chłodzenia
dobra żywotność baterii przy włączonym trybie hybrydowym
solidna obudowa
6. Nexos – Ten Laptop MA WSZYSTKO Co Lubię! – Lenovo Legion 5 2021
Winows 10 jest systemem znacznie przyjaźniejszym dla graczy niż poprzednie wydania systemu Windows. To między innymi ze względu na cały szereg jego funkcji dedykowanych właśnie graczom. Mowa chociażby o takich funkcjach jak Game Bar. Windows 11, który zadebiutuje najpewniej w październiku bieżącego roku, będzie systemem, z którym gracze będą czuli się jeszcze lepiej. Dzięki niniejszemu artykułowi przekonasz się, dlaczego.
Poznaj cztery nowe funkcje opracowane z myślą graczy, które będą wchodzić w skład systemu Windows 11. Nie przedłużając, zapraszamy do lektury.
DirectStorage
Z myślą o konsoli Xbox Series X Microsoft opracował technologię Direct Storage – interfejs programowania (API) z którego mogą skorzystać deweloperzy gier, by rozwiązać problem wąskiego gardła w komunikacji między pamięcią masową a kartą graficzną. Za jego sprawą komunikacja między wspomnianymi podzespołami odbywa się z pominięciem procesora.
Na co się to wszystko przekłada? Ano no na szybsze ładowanie w grach zasobów, co z kolei mocno skraca czas ładowania poziomów oraz stwarza możliwość tworzenia jeszcze bardziej szczegółowych i jeszcze bardziej rozległych poziomów w grach. Omawiane rozwiązanie zostanie wdrożone do systemu Windows 11, co jest dla miłośników gier pecetowych świetną wiadomością.
Tryb Auto HDR
Tryb Auto HDR to kolejny znany z konsol Xbox Series X|S element, który trafi do Windows 11. Jest to rozwiązanie wykorzystujące algorytmy uczenia maszynowego, by automatycznie ulepszać obraz SDR do HDR w grach, które natywnie HDR nie wspierają. Pozwoli ono graczom maksymalnie wykorzystać potencjał monitorów z HDR.
Funkcja Auto HDR ma być obsługiwana przez wszystkie produkcje, które korzystają co najmniej z DirectX 11 i nie będzie wymagała żadnej dodatkowej ingerencji ze strony deweloperów. Zaoferuje ona graczom żywsze kolory, większą jasność i silniejszy kontrast w ogrywanych przez nich tytułach. Różnica powinna być widoczna gołym okiem.
Aplikacje z Androida w Windows 11
Cóż, nie każdy ma czas na granie na PC czy na konsoli, ale raz na jakiś czas pogrywa w gry mobilne. Jeśli do takich osób należysz, wkrótce będziesz mógł odpalić swoje ulubione gry z Androida także na PC. Windows 11 ma bowiem pozwalać na uruchamianie aplikacji przeznaczonych na Androida, a przynajmniej tych dostępnych w Amazon App Store. Nieźle, nieprawdaż?
Amazon App Store oferuje całe mnóstwo popularnych aplikacji. Jeśli chodzi o gry, znajdziesz tam między innymi Candy Crush Saga, Crossy Road, Minecrafta i nie tylko.
Nowa aplikacja Xbox
W przypadku Windows 10 aplikację Xbox trzeba pobrać z Microsoft Store i zainstalować ją, by uzyskać do niej dostęp. W Windows 11 aplikacja ta pojawi się w zupełnie nowym wydaniu i będzie zainstalowana tam domyślnie. To ważne, ponieważ z jej poziomu gracze mogą zyskać dostęp do usług Game Pass i Game Pass Ultimate, oferujących ogromny katalog gier wideo.
W aplikacji Xbox w Windows 11 ma pojawić się nawet opcja strumieniowania obrazu w przeglądarce. Dzięki temu posiadacze komputerów o słabszej konfiguracji, ale z odpowiednio szybkim połączeniem internetowym, będą w stanie zagrać w gry dotychczas będące poza ich zasięgiem, takie jak Microsoft Flight Simulator.
Jak widać, wraz z debiutem systemu Windows 11 wystartuje nowa epoka w historii gamingu. Jesteśmy niezmiernie ciekawi, co jeszcze system ten zaoferuje graczom w przyszłości.