Deliver Us the Moon – recenzja kosmicznej gry „za grosze” z ray tracingiem

Deliver Us the Moon – recenzja kosmicznej gry „za grosze” z ray tracingiem

69,99 złotych. Tyle obecnie musicie zapłacić za jedną z najlepszych i najbardziej klimatycznych kosmicznych gier przygodowych, która prawdopodobnie rzuci Was na kolana. Mowa nie o jakimś zapomnianym tytule AAA sprzed kilku lat, a Deliver Us the Moon, czyli niezależnej produkcji holenderskiego studia KeokeN, której premiera z jakiegoś powodu przeszła bez większego echa. Gotowi na wyprawę na Księżyc?

Deliver Us the Moon to produkcja, na której stworzenie fundusze uzbierano za pośrednictwem platformy crowdfundingowej Kickstarter. Niemałym zaskoczeniem dla wielu będzie fakt, że gra ta wspiera technologię ray tracingu od Nvidia – i to już daje pierwszą wskazówkę odnośnie tego jak dobrze prezentować się może oprawa graficzna.

Dzieło holenderskich programistów przenosi graczy do roku 2059, kiedy to ludzkość staje przed poważnym problemem związanym z wyczerpaniem się surowców naturalnych. W 2030 roku rozpoczął się wielki kryzys energetyczny, który udało się rozwiązać za sprawą izotopu Wodoru-3, wydobywanego na Księżycu przez organizację o nazwie World Space Agency (WSP) od roku 2032. Niestety, w 2054 roku Ziemia utraciła łączność ze skolonizowanym Księżycem, a dostawy cennego surowca zostały przerwane. To właśnie w roku 2059 byli członkowie WSP zdołali uzbierać środki niezbędne do tego, aby wysłać na Księżyc jednego astronautę, któremu powierzona zostaje misja, od której zależą losy całej ludzkości. Tym astronautą jest gracz.

Od samego początku gry Deliver Us the Moon potrafi zbudować ciężki klimat tragedii, towarzyszący egzystencji ludzi z przyszłości. Wpływa na to nie tylko narracja, ale także fenomenalna oprawa dźwiękowa oraz wizualia, których nie spodziewaliśmy się po tytule studia niezależnego. Przygoda zaczyna się jeszcze na Ziemi, by dość szybko przenieść gracza na Księżyc, który jest miejscem odizolowanym, szarym i bardzo przygnębiającym. Grając w Deliver Us the Moon można poczuć uwierającą samotność. Zanim jednak postawicie stopy na powierzchni naturalnego satelity Ziemi będziecie musieli rozwikłać kilka zagadek logicznych umożliwiających przeniesienie się tam ze stacji kosmicznej pełniącej rolę swoistej windy na powierzchnię Księżyca, a jeszcze wcześniej przeprowadzić procedurę startową, jeszcze na Ziemi.

Całe Deliver Us the Moon nazwać można mianem gry przygodowej z atmosferą godną niejednego survival horroru lub thrillera. Przeważają mimo wszystko elementy przygodowe i logiczne, które gracz spotyka na każdym kroku. Świat gry jest wypełniony po brzegi nie tylko przedmiotami pozwalającymi lepiej wsiąknąć w trudną rzeczywistość, ale też licznymi zagadkami – mocno zróżnicowanymi i o różnym stopniu trudności. Jeśli miałabym porównać tę grę pod względem jakości realizacji i atmosfery do któregoś filmu, to byłby to chyba… Interstellar Christophera Nolana. Naprawdę, jest tak dobrze!

Na przestrzeni zabawy zwiedzicie mnóstwo ciekawych miejsc – wnętrz pojazdów, ale także budynków na powierzchni Księżyca. Przeklinać będziecie pod nosem niezbyt wygodne sterowanie w warunkach zerowej grawitacji, a jednocześnie wzdychać delektując się wizualiami w postaci pięknej grafiki, efektów ray tracingu (o ile macie kartę GeForce RTX), czy też drobnymi detalami podkreślającymi piękno eksplorowanych miejsc i rewelacyjnym systemem fizyki.

Oprawa graficzna zasługuje na wielkie słowa uznania. Projekty lokacji zostały zaprojektowane z tak wielkim pietyzmem, że momentami trudno jest uwierzyć, że nie mamy do czynienia z produkcją AAA. Na finalny odbiór gry mocno rzutował w moim przypadku ray tracing, którego doświadczałam na układzie graficznym GeForce RTX 2080 SUPER. W przypadku Deliver Us the Moon śledzenie promieni w czasie rzeczywistym dotyczy cieni oraz odbić światła w niemal każdej powierzchni, w której odbijałyby się one w rzeczywistości – nie tylko lustrach, czy też szybach. Patrząc przez okna stacji księżycowej widzieć będziecie nie tylko skalistą powierzchnię satelity Ziemi, ale także swoje odbicie, któremu towarzyszyły będą elementy stacji znajdujące się za Waszymi plecami. Jeśli to nie jest fotorealizm, to… co nim jest?!

W Deliver Us the Moon obecna jest także technika DLSS, która za cenę niemal niedostrzegalnej utraty jakości wyświetlanego obrazu (głównie w dynamicznych scenach) pozwoli Wam osiągnąć zysk na poziomie nawet 50% klatek wyświetlanych na sekundę. Dla przykładu, grałam w rozdzielczości 2K na maksymalnych detalach z włączonym ray tracingiem i bez DLSS mój komputer wyświetlał ok. 50 klatek na sekundę. Po włączeniu DLSS liczba klatek wzrosła do ok. 74 klatek na sekundę. Czy trzeba dodawać coś więcej? Oczywiście zarówno ray tracing, jak i DLSS działają wyłącznie na kartach graficznych marki Nvidia.

Na przestrzeni odkrywania tajemnic księżycowej bazy napotkałam kilka elementów, które nazwałabym raczej drobnymi skazami niż poważnymi wadami. Wkurzały mnie strasznie sekwencje „na czas”, które zupełnie niepotrzebnie zakłócają i tak skutecznie budowany niepokój, czy też pracę kamery, która w kilku miejscach potrafi utrudniać realizację założonych wcześniej zadań. Czasem zanim zorientujecie się co zrobić, skończy Wam się tlen i będziecie musieli zaczynać daną sekwencję od początku. Poziom trudności rozgrywki i tak nie jest niski i nie ma moim zdaniem potrzeby dodatkowo utrudniać go w ten sposób.

O drobnych wpadkach niezależnego studia szybko zapomniałam wsłuchując się w świetną grę aktorów zatrudnionych do odgrywania powierzonych ich ról. Gdyby odnajdowane nagrania głosowe inżynier Sary Baker nie brzmiały tak przekonująco, produkcja straciłaby sporo na swoim uroku. Na przejście całej gry potrzebowałam ok. 9 godzin, ale wydaje mi się, że gdybym poświęciła nieco więcej czasu na eksplorację i odnajdowanie większej liczby poukrywanych znajdziek, to czas zabawy można by rozszerzyć nawet do 11-12 godzin.

Na obecnie trwającej promocji grę Deliver Us the Moon można kupić obecnie za cenę ok. 69,99 złotych i jest to kwota naprawdę uczciwa. Osoby interesujące się szeroko pojętą tematyką związaną z kosmosem będą wniebowzięte, a ich wyobraźnia z pewnością zostanie mocno rozbudzona. Niezależna produkcja holenderskiego studia pokazuje, że nie trzeba dysponować kolosalnym budżetem, aby zaserwować graczom produkcję piękną od strony wizualnej, wciągającą i świeżą od strony fabularnej, a także dopracowaną, na której ukończenie potrzebnych może być nawet kilkanaście godzin.

Mocne strony:Słabe strony:
aż trudno uwierzyć, że to gra indiewciągająca, ciekawa fabuławspaniale oddany klimat odosobnieniainteresujące, zróżnicowane zagadki logicznefenomenalna oprawa graficzna z ray tracingiemgenialna muzykasekwencje „na czas” są wkurzającemomentami nienajlepsza praca kamery

Ocena ogólna: 8,5/10

Przetestowaliśmy GeForce NOW od Nvidia – czujemy, że Wam się spodoba

Przetestowaliśmy GeForce NOW od Nvidia – czujemy, że Wam się spodoba

Usługa GeForce NOW dwa tygodnie temu wyszła z fazy beta. Dość nietypowa chmura oferowana przez firmę Nvidia kierowana jest przede wszystkim do graczy dysponujących słabszymi komputerami, którzy chcieliby grać we wszystkie najnowsze tytuły w najwyższych ustawieniach graficznych. Ba, pecetowe gry ogrywać można nawet na smartfonach z systemem Android, a także telewizorach, pod które podłączony zostanie uprzednio Nvidia Shield. Czym jest GeForce NOW i czy faktycznie darmowy jego wariant wystarcza do czerpania pełni satysfakcji z zabawy, czy może bez płacenia nie da się dobrze bawić?

GeForce NOW – co to jest?

GeForce NOW to kolejna usługa umożliwiająca granie w chmurze, jednak podchodząca do tego zagadnienia w dość unikatowy sposób. Nvidia oferuje możliwość korzystania z 30 darmowych gier oraz wszystkich tytułów, które zakupiliście uprzednio na którejś z popularnych platform dystrybucji cyfrowej. Jednym słowem: gry kupujecie sami, a Nvidia użycza (płatnie lub bezpłatnie) moc obliczeniową swoich komputerów drzemiących w centrach obliczeniowych w taki sposób, abyście grali zawsze w jak najlepszej jakości, przy jak najwyższej płynności obrazu. Wymogiem jest tu oczywiście konieczność posiadania łącza internetowego o odpowiednio wysokiej prędkości.

Jakiego łącza wymaga GeForce NOW?

Usługa w całości opiera się na technologii strumieniowego przesyłania obrazu, a więc koniecznym jest korzystanie z łącza internetowego o solidnych parametrach. Nvidia deklaruje, że do rozgrywki w rozdzielczości 720p i 60 klatkach na sekundę wystarczy łącze 15 Mb/s. W przypadku chęci skorzystania z usługi w jakości 1080p i 60 klatkach na sekundę potrzebowali będziecie łącza o prędkości 25 Mb/s. Do tego przyda się oczywiście połączenie przewodowe z routerem lub solidne połączenie bezprzewodowe nawiązywane za pośrednictwem sieci 5 GHz.

GeForce NOW – ile to kosztuje?

Teoretycznie… nic. Firma Nvidia oddaje bowiem w ręce graczy możliwość wyboru pomiędzy opcją bezpłatną, a subskrypcją Founders. Piszemy „teoretycznie”, bowiem w praktyce możliwość skorzystania z opcji bezpłatnej jest mocno ograniczona. O co chodzi? Już tłumaczymy. Otóż w opcji bezpłatnej przed uruchomieniem wybranej gry należy odczekać w kolejce. Przykładowa kolejka w okolicach godz. 17:15 w środku tygodnia liczyła 469 osób. Po upływie 40 minut w kolejce w dalszym ciągu było przed nami 278 osób. Jest to opcja wyłącznie dla osób dysponujących nadmiarem czasu. Co więcej, bezpłatny pakiet umożliwia zabawę wyłącznie przez godzinę – później należy ponownie ustawić się w kolejce. W praktyce opcja bezpłatna jest nieużywalna.

W praktyce jedyną sensowną opcją pozostaje pakiet Founders, który kosztuje 25 złotych miesięcznie, co daje kwotę 300 złotych rocznie. Gracze opłacający usługę maja do niej priorytetowy dostęp, mogą korzystać z nieograniczonych sesji i korzystać z ray tracingu. Wszystkie osoby, które zdecydują się na usługę Founders mogą korzystać z niej przez 90 dni bez konieczności ponoszenia jakichkolwiek opłat. To właśnie z tego wariantu radzimy skorzystać jeśli chcecie wypróbować usługę.

GeForce NOW działa doskonale

Korzystanie z usługi jest tak proste jak tylko się da. Do pełni szczęścia potrzebujecie komputera z systemem operacyjnym Windows 7 64-bit lub nowszym, który dysponuje dwurdzeniowym procesorem o taktowaniu 2 GHz i 4 GB RAMu. W przypadku smartfonu z Androidem wymagany jest system Android 5.0 lub nowszy, a także kontroler umożliwiający sterowanie rozgrywką na jego ekranie.

Najpierw powinniście pobrać aplikację GeForce NOW w wersji desktopowej lub mobilnej. Następnie należało będzie zalogować się na konto Nvidia (to samo, co w programie GeForce Experience) lub utworzyć nowe. To wszystko – po zalogowaniu przywita Was interfejs programu

Dość niezrozumiałym posunięciem ze strony Nvidia jest brak możliwości zsynchronizowania zawartości bibliotek Steam, Origin, GOG, Uplay i jakichkolwiek innych celem dodania posiadanych już gier do usługi. Niestety, każdą z pozycji trzeba wyszukać i dodać ręcznie. To wielka niedogodność i miejmy nadzieję, że zostanie ona usunięta w którejś z kolejnych aktualizacji.

Jeśli dodaliście grę, w którą chcecie zagrać, pozostaje Wam kliknąć na przedstawiającym ją kafelku i wybrać opcję „zagraj”. Teraz, w zależności od tego czy wybraliście plan płatny czy bezpłatny, czeka Was albo natychmiastowa rozgrywka, albo też długotrwałe ślęczenie w kolejce. O na przykład takiej.

Za darmo zagrać możecie jedynie w garstkę 30 tytułów pokroju Fortnite, Destiny 2, czy też Path of Exile. Chcąc pograć w inne gry musicie je już posiadać lub kupić na jednej z obsługiwanych platform dystrybucji cyfrowej – Steam, Battle.net, Origin, Epic Games lub innej. Niestety, nie ma gwarancji, że na GeForce NOW zadziałają absolutnie wszystkie Wasze gry, ale obsługiwane są obecnie niemalże wszystkie najczęściej ogrywane tytuły.

Uruchomioną poprzez GeForce NOW grę trudno jest odróżnić od gry uruchamianej lokalnie na wydajnym komputerze. Różnica polega wyłącznie na obecności nakładki GeForce NOW i… to tyle! Oczywiście wszystko to zakładając, że korzystacie z łącza internetowego spełniające minimalne wymagania usługi sugerowane przez Nvidię. Zabawa daje tym większą frajdę, gdy w wymagające tytuły zagrać możecie na ekranie swojego smartfonu. Jasne, nie każda gra jest bardzo czytelna na małym ekranie, ale każda z testowanych przez nas pozycji działała wyśmienicie.

GeForce NOW to świetna i w gruncie rzeczy niedroga usługa

Koszt zakupu superwydajnego komputera osobistego jest bardzo wysoki – tym bardziej jeśli mowa na przykład o wydajnym laptopie. W ramach opłaty rocznej za GeForce NOW wynoszącej ok. 300 złotych korzystać możecie z superkomputerów Nvidia, które zagwarantują Wam rozrywkę w najwyższych detalach i płynności 60 klatek na sekundę nawet na ultraprzenośnych notebookach biznesowych. Korzystacie na co dzień z laptopa Lenovo Yoga lub któregoś z biznesowych ThinkPadów? Nie ma problemu – od teraz możecie zagrać na nich nie tylko w mniej wymagające gry, ale także w Metro Exodus z włączonym ray tracingiem i w ultra detalach. Jasne, czas ładowania gier będzie dłuższy niż na lokalnym dekstopie gamingowym, ale hej! Nie można mieć wszystkiego.

Mocne strony:Słabe strony:
świetna jakość obrazu przy szybkim połączeniustabilne działanie usługimożna grać w zdumiewającej jakości nawet na smartfonach i starych PCtachwymaga szybkiego łącza internetowegobrak opcji synchronizowania całych kont z różnych platformjedynie garstka bezpłatnych gier
Recenzje Lenovo Legion (cz. 18) – mamy powody do dumy

Recenzje Lenovo Legion (cz. 18) – mamy powody do dumy

Recenzje sprzętu Lenovo Legion regularnie pojawiają się w różnych miejscach sieci oraz w prasie drukowanej. Zastanawiacie się czy warto kupić laptopy i komputery Lenovo Legion? Być może poniższe testy pomogą Wam dokonać właściwego wyboru. Tym razem sięgnęliśmy także po testy z czołowych serwisów anglojęzycznych!

Urządzenia Lenovo Legion tworzymy z myślą o Was, graczach. Jesteśmy otwarci na Wasze sugestie i wsłuchujemy się w potrzeby zarówno e-sportowców, jak i początkujących graczy. W naszej ofercie znajdziecie nie tylko komputery i laptopy dla graczy, ale także akcesoria – myszki, zestawy słuchawkowe, mechaniczne klawiatury, a nawet podkładki.

1. Gram.pl – Test laptopa gamingowego Lenovo Legion Y540-15IRH

„Jeśli potrzebujemy relatywnie niedużego, ale wydajnego sprzętu, bo często podróżujemy, a nie możemy żyć bez grania, może to być całkiem ciekawa propozycja. Mocny procesor i RTX 2060 pozwoli nam na komfortowe granie na wysokich/średnich detalach w niemal każdą nową grę, łącznie z najbardziej wymagającymi tytułami. W najbardziej popularnych grach online możemy liczyć na przynajmniej bardzo dobrą wydajność, więc nawet długi pobyt poza domem nie odetnie nas od klanowych obowiązków.”

Lenovo Legion Y540 – zalety według testującego:

  • wydajne działanie
  • niezłe głośniki z Dolby Atmos
  • precyzyjny touchpad
  • podświetlana klawiatura
  • wybrane złącza z tyłu obudowy

2. IGN Polska – Lenovo Legion Y540 – recenzja

„Lenovo Legion Y540 to bardzo solidna i przemyślana konstrukcja. Dostarczona do redakcji specyfikacja nie zaspokoi potrzeb wymagających graczy. Ci powinni rozważyć Y540 z wydajniejszą grafiką oraz matrycą 144 Hz. Jeśli jednak ogranicza Was budżet, to cena ok. 3600 zł jest jak najbardziej fair.”

Lenovo Legion Y540 – zalety według testującego:

  • Ekran
  • Chłodzenie
  • Dźwięk
  • Design
  • Cena

3. WhatNext – Test laptopa Lenovo Legion Y540-17IRH-PG0

„Testowany notebook zdecydowanie przypadł mi do gustu pod względem wyglądu. Jest on gamingowy, ale też na tyle elegancki, że nie ma co się wstydzić na spotkaniach biznesowych czy na studiach. Jeśli szukacie 17,3 calowego laptopa w cenie poniżej 5000 zł to warto zastanowić się nad testowaną konstrukcją.”

Lenovo Legion Y540 – zalety według testującego:

  • elegancki wygląd
  • dobry ekran
  • możliwość łatwego ulepszenia dysku i RAMu
  • wydajność dysku NVMe
  • dobra karta Wi-Fi

4. Techsetter.pl – Lenovo Legion Y540 (15) – recenzja

„Lenovo Legion Y540 15 to kolejna udana generacja laptopa z półki „entry-gaming”. Za stosunkowo niewielkie pieniądze (ceny zaczynają się już poniżej 4000 zł) otrzymujemy porządnie wykonane urządzenie o bardzo dobrym stosunku ceny do wyposażenia. Legion posiada bardzo wygodną klawiaturę, świetnie rozlokowane porty, niezłej klasy matrycę IPS oraz oferuje przyzwoitą kulturę pracy. Pod kątem wydajności również nie wypada narzekać.”

Lenovo Legion Y540 – zalety według testującego:

  • wytrzymała obudowa
  • gniazda z tyłu laptopa
  • niezła matryca
  • dobrze wyceniony
  • bardzo dobre głośniki
  • obsługa dysków PCIe NVMe
  • miejsce dla dwóch dysków
  • dostępne wersje z mocniejszą karta graficzną
Recenzje Lenovo Legion (cz. 17) – mamy powody do dumy!

Recenzje Lenovo Legion (cz. 17) – mamy powody do dumy!

Recenzje sprzętu Lenovo Legion regularnie pojawiają się w różnych miejscach sieci oraz w prasie drukowanej. Zastanawiacie się czy warto kupić laptopy i komputery Lenovo Legion? Być może poniższe testy pomogą Wam dokonać właściwego wyboru. Tym razem sięgnęliśmy także po testy z czołowych serwisów anglojęzycznych!

Urządzenia Lenovo Legion tworzymy z myślą o Was, graczach. Jesteśmy otwarci na Wasze sugestie i wsłuchujemy się w potrzeby zarówno e-sportowców, jak i początkujących graczy. W naszej ofercie znajdziecie nie tylko komputery i laptopy dla graczy, ale także akcesoria – myszki, zestawy słuchawkowe, mechaniczne klawiatury, a nawet podkładki.

1. Benchmark.pl – Lenovo Legion Y540 – dobry laptop do gier

„Wydaje się, że inżynierowie Lenovo zdołali znaleźć złoty środek i stworzyli urządzenie, które spełnia zdecydowaną większość wymagań, jakie można postawić laptopowi z tej półki cenowej (czyli plus minus 4000 zł). Legion Y540 jest solidnie wykonany, ma wygodną klawiaturę i niezły ekran z matową matrycą. Jego wydajność pozwala na granie w natywnej rozdzielczości Full HD we wszystkie tytuły, nawet te najnowsze (chociaż nie zawsze w ustawieniach ultra). Układ chłodzenia został dobrze zaprojektowany, dzięki czemu wentylatory nie budzą sąsiadów z bloku obok.”

Lenovo Legion Y540 – zalety według testującego:

  • wydajność wystarczająca do grania w Full HD
  • szybki i pojemny dysk SSD
  • dobra kultura pracy
  • wysoka jakość wykonania
  • łatwy dostęp do podzespołów

2. Allegro.pl – Test Lenovo Legion Y530-15 – niedrogi, ale udany laptop gamingowyT

„Lenovo Legion Y530-15 to udany laptop gamingowy, który ma wiele zalet. Wzornictwo jest stonowane, wykonanie niezłe, a strona użytkowa nie budzi większych zastrzeżeń. Gabaryty nie przerażają, interfejs jest rozbudowany i przemyślany, a kultura pracy przyzwoita – jak na maszynę dla graczy. Klawiatura satysfakcjonuje, gładzik jest udany, a matryca nie zawodzi jakością. Wydajność jest również dobra: procesor oraz karta graficzna działają stabilnie, temperatury są w normie, a świetnie sprawdza się też szybki SSD renomowanej marki.”

Lenovo Legion Y530 – zalety według testującego:

  • niezłe wzornictwo
  • dobre wykonanie
  • przyzwoite gabaryty
  • dobry interfejs
  • wygodna klawiatura i precyzyjny gładzik
  • matowa matryca o dobrych osiągach
  • stabilne i wydajne działanie procesora oraz karty graficznej
  • szybki SSD
  • satysfakcjonujące osiągi w grach

3. Mobilefoto – Recenzja – Lenovo Legion Y530

„Lenovo Legion Y530 nie jest drogim urządzeniem, nawet w tych lepszych konfiguracjach. Dobrze korzystało mi się z tego komputera i podczas obróbki zdjęć, czy nawet renderowaniu filmów nie miałem co narzekać.”

Lenovo Legion Y530 – zalety według testującego:

  • wydajność
  • atrakcyjna cena
  • wygodna klawiatura

4. Wybieramlaptopa.pl – Recenzja Lenovo Legion Y540

„Lenovo Legion Y540 raczej trzeba rozpatrywać jako sprzęt do rozrywki – grania. W tym zakresie sprawdzi się dobrze. Duży ekran ułatwia pracę. Elegancki wygląd będzie podkreślał wyjątkowość każdego biurka. A po ciężkich godzinach pracy zapewni rozrywkę, dzięki wydajnym podzespołom umożliwiającym granie w gry 3D. Dla osób o takich potrzebach będzie to zakup trafiony.”

Lenovo Legion Y540 – zalety według testującego:

  • wydajny procesor i karta graficzna
  • niezły stosunek ceny do wydajności

5. Chip.pl – Lenovo Legion Y540 — mistrz równowagi

„Bardzo zrównoważony, uniwersalny notebook, który świetnie sprawdzi się zarówno w rękach intensywnie grającego młodego człowieka, jak i kogoś, kto oprócz grania wykorzystuje komputer też do pracy. Niebanalny, ale też i niekrzykliwy wygląd łączy się ze świetnym wykonaniem, kompaktowymi rozmiarami, bardzo dobrą ergonomią i wysoką wydajnością.”

Lenovo Legion Y540 – zalety według testującego:

  • Wysoka wydajność
  • Wysoka jakość wykonania
  • Kompaktowe rozmiary
  • Świetna klawiatura

6. Techsetter – Lenovo Legion Y540 (15) – recenzja

Opublikowano przez: Lenovo Legion

Recenzja Red Dead Redemption 2 (PC) – taki Dziki Zachód to ja rozumiem!

Recenzja Red Dead Redemption 2 (PC) – taki Dziki Zachód to ja rozumiem!

Muszę przyznać, że nigdy nie lubiłam filmów typu „western”. Nie widziałam niczego ciekawego ani w kowbojach, ani w ich konflikcie ze stróżami prawa, ani w tematyce związanej z historycznymi wydarzeniami, które miały miejsce w zachodniej części Stanów Zjednoczonych w XIX wieku i pierwszej dekady XX wieku. Mimo to, Red Dead Redemption 2, które porusza dokładnie tę samą tematykę, niesamowicie wciągnęło mnie do swojego świata. Sprawdźcie, dlaczego.

Red Dead Redemption 2 jest prequelem świetnie przyjętego Red Dead Redemption, a zarazem trzecią częścią serii Red Dead. W Red Dead Redemption 2 gracz wciela się w Arthura Morgana, czyli innego członka gangu Dutcha van der Lindego niż w poprzedniej odsłonie cyklu. Niemniej, John Marston, główny bohater pierwszego Red Dead Redemption, także się w Red Dead Redemption 2 pojawia.

Akcja Red Dead Redemption 2 rozpoczyna się w 1899 roku, po wpadce, jaką gang Dutcha van der Lindego zaliczył w Blackwater. Po tej wpadce gang musiał podjąć się ucieczki przed stróżami prawa i łowcami, a tym samym także walki o przetrwanie. Gracz doświadcza tej walki o przetrwanie od samego początku rozgrywki. Ta startuje bowiem w środku zimy, w górach, gdzie panują bardzo niskie temperatury oraz potężne śnieżyce.

Już od początku gry można zauważyć, że chociaż John Marston jest gangsterem, czasem musi stawać on przed moralnymi wyborami, które wpływają na jego poziom honoru, a w rezultacie także na to, jak będzie postrzegać go otaczający świat. Niestety, te wybory ograniczają się w Red Dead Redemption 2 tylko do drugoplanowych elementów gry, takich jak kwestia tego, czy zdecydujemy pomóc się napotkanemu nieznajomemu, zabić świadka przestępstwa czy też puścić go wolno lub po prostu zrabować losowy dom. Gracz nie może dokonywać żadnych wyborów, które wpływałyby na samą fabułę produkcji. Ta zatem jest bardzo liniowa.

Liniowość nie jest jedynym zarzutem jaki mam wobec fabuły. Największą wadą jest to, że historia rozwija się niebywale powoli, co dla niektórych może być po prostu irytujące. Mnie to zbytnio nie przeszkadzało (o tym więcej później), ale jednocześnie nie dało się tego nie zauważyć. Należy jednak zaznaczyć, że cierpliwi zostają w Red Dead Redemption 2 nagrodzeni. Druga połowa gry jest dużo ciekawsza niż pierwsza i oferuje ekscytujące zwroty akcji. Tak więc, im więcej czasu się przy tym tytule spędza, tym bardziej wciągająca staje się jego fabuła.

Najmocniejszą stroną fabularnego aspektu gry zdecydowanie są jej bohaterowie, począwszy na samym Arthurze Morganie, przez Dutcha van der Lindego, aż po pozostałych członków gangu, a nawet losowo napotkane podczas zabawy postaci. Widać, że napisano je z sercem. Każda z tych postaci ma za sobą jakąś historię, na pewne sposoby wyrażoną, która przełożyła się na to, jakimi osobami te postaci są dziś, jakich działań się podejmują i w jaki sposób wchodzą w interakcje ze sobą, a przede wszystkim z Arthurem.

Wróćmy do tematu niskiego początkowo tempa fabuły? Dlaczego nie było ono dla mnie wielkim problemem? Ano dlatego, że bardzo mocno zainteresowały mnie aktywności poboczne, jakich można się w grze podejmować. Absolutnie uwielbiam w Red Dead Redemption 2 polować na wszelakie zwierzęta (w tym te legendarne) zdobywać osiągnięcia z tym związane, a także odblokowywać kolejne ulepszenia wyposażenia. Polowanie w tej grze to jednak nie wszystko. Możemy w niej także bowiem tropić przestępców i przekazywać ich w ręce stróżów prawa, zbierać przeróżne zioła, szukać kości dinozaurów, odnajdywać skarby na podstawie specjalnych map i wykonywać mnóstwo innych ciekawych pobocznych zadań. Red Dead Redemption 2 pozwala nawet na wykonywanie drobnych prac w obozie gangu, które nie dość, że stanowią urozmaicenie rozgrywki, to pozwalają na ulepszenie atrybutów oraz podniesienie poziomu honoru. Do dyspozycji mamy też mamy grę w pokera, domino czy w oczko.

Warto dodać, że wspomniany obóz z czasem można coraz bardziej ulepszać. Absolutnie nie jest to obowiązkowe, ale moim zdaniem opłacalne. Przynosi to takie korzyści jak chociażby dostęp do dodatkowej formy szybkiej podróży. Powinnam wspomnieć też o tym, iż obóz raz na jakiś czas zmienia w grze swoje miejsce położenia, ale jako że dzieje się to wraz z postępującą fabułą, gracz nie ma na to większego wpływu

W końcu świetny COD! Call of Duty: Modern Warfare – recenzja

W końcu świetny COD! Call of Duty: Modern Warfare – recenzja

Zamiast publikować wrażenia „na gorąco” postanowiliśmy spędzić z nowym Call of Duty nieco więcej czasu. Było warto! Przeczytajcie jakie jest Call of Duty: Modern Warfare i dlaczego jest to jedna z najlepszych, o ile nie najlepsza, gra z tej serii.

O ostatnich odsłonach gier spod szyldu Call of Duty można było powiedzieć naprawdę wiele, ale trudno było nie szczędzić im krytyki. Co roku do bólu odtwórczy tryb wieloosobowy, dość sztampowa kampania i oprawa graficzna odstająca od choćby konkurencyjnych produkcji z serii Battlefield. Wraz z premierą nowego Call of Duty: Modern Warfare otrzymaliśmy nareszcie solidny powiew świeżości. Powiew, który dla starych wyjadaczy i miłośników serii często okazuje się nieznośnym przeciągiem.

Ogrywanie swoistego restartu cyklu Modern Warfare rozpoczętego w 2007 roku zaczęliśmy oczywiście od kampanii. Infinity Ward postanowiło ukazać jej wydarzenia zarówno w zatłoczonym Londynie, jak i na Bliskim Wschodzie. Powraca w niej stary, dobry znajomy kapitan Price, ale także nowe postaci, których działaniami kierują gracze. Na przestrzeni rozgrywki wcielicie się w wyszkolonego komandosa SAS, agenta CIA, arabską partyzantkę, a nawet… kilkuletnie dziecko. Tak, kampania w nowym Modern Warfare lubi zaskakiwać – niemal zawsze pozytywnie.

Call of Duty: Modern Warfare nie boi się podejmować trudnych tematów. Nowoczesna wojna jest wojną okrutną, w której ofiarami padają nie tylko żołnierze, ale często także cywile – kobiety i dzieci. W trakcie kampanii będziecie mogli doświadczyć tego, co grozi potencjalnie mieszkańcom zatłoczonych miast, jak wyglądają konflikty zbrojne oczami dzieci, jak przeprowadzane są zbrojnie wojenne i jak kontrowersyjnych wyborów nierzadko muszą dokonywać żołnierze dla dobra wykonania swojej misji.

Ogrywając wcześniejsze CODy często myślałam „ale to już było”. Na przestrzeni krótkiej (ok. 5 godzin), ale intensywnej kampanii nowego Modern Warfare takie wrażenia nie towarzyszyły mi ani razu. W trakcie rozgrywki jednoosobowej nie ma chwil na nudę, choć wartka akcja przeplatana jest czasem momentami, w których z noktowizorem na oczach czyścić należy pomieszczenie po pomieszczeniu w domu, w którym wrogiem może być nawet z pozoru bezbronna kobieta, która nagle postanowi sięgnąć po broń.

Call of Duty: Modern Warfare to pierwsza od wielu lat gra z tej serii, która nie powinna nikogo zawieść od strony oprawy wizualnej. Zadbali o to nie tylko programiści Infinity Ward, ale także firma NVIDIA, której ray tracing odmienia kolejne tytuły, czyniąc je bliższymi fotorealizmu. Produkcji tylko w niektórych miejscach można wytknąć nieco gorsze tekstury, ale cały świat gry stoi na poziomie graficznym, do którego poprzednie odsłony serii nawet się nie zbliżyły. Gra świateł, cieni oraz zapierające dech w piersiach projekty lokalizacji są w końcu godne tytułu klasy AAA. Ręce same składają się do oklasków.

Szkoda tylko, że kampania kończy się w dość niespodziewanym momencie, gdy mamy nadzieję, że cała akcja dopiero się zaczyna… Oj, pozostaje niedosyt.

Kilka słów (tak, tylko kilka) należy się trybowi kooperacji, który nie jest w przypadku Modern Warfare ani gwoździem programu, ani też trybem, w którym gracze spędzą sporo czasu. O ile w Black Ops mieliśmy do czynienia z rozbudowanym trybem polegającym na eksterminacji zombie, odkrywaniu sekretów i realizowaniu wielu pomniejszych zadań, to w Modern Warfare w wersji na PC stanowi on pewnego rodzaju rozszerzenie i kontynuację kampanii. Wasza dobra zabawa zależała będzie wyłącznie od zespołu graczy, jaki zostanie Wam dolosowany. Tryb kooperacji jest bardzo wymagający i jeśli nie zmierzycie się z nim w gronie znajomych, to najpewniej czekać Was będzie wyłącznie frustracja. „Randomy” z Internetu nie lubią trzymać się w grupie, rzadko kiedy wskrzeszają poległych towarzyszy, a frajda z zabawy zależy przede wszystkim od szczęścia.

Tryb wieloosobowy w Call of Duty: Modern Warfare stanął na głowie względem tego, co doświadczaliśmy w poprzednich odsłonach serii. Jeśli jesteście starymi wyjadaczami CODa, to możecie być zawiedzeni tym, że Infinity Ward rozstaje się z rozgrywką w stylu „run and gun” na rzecz bardziej taktycznego stylu gry. Od teraz znacznie większe znaczenie ma rozsądne i ostrożne działanie na polu walki, a ranga karabinów snajperskich urosła do poziomu, który wielu graczy określa mianem frustrującego. Czy przeszkadzała mi nadmierna liczba snajperów w multi? Nie bardziej niż w konkurencyjnym Battlefieldzie. Najbardziej odczuwalna jest ona na mapach 64-osobowych, gdzie gracze zamiast realizować cel misji szukają idealnych miejsc do ostrzeliwania przeciwników w trybie stacjonarnym.

Nowością jest możliwość daleko idącej personalizacji broni w arsenale. Tryb rusznikarza pozwala nie tylko modyfikować skórkę danej giwery, ale także podmieniać podpięte do niej akcesoria – różnego rodzaju tłumiki, celowniki, czy też dodatki umieszczane na zawieszeniu taktycznym. W końcu można także zmieniać je „na żywo”, w trakcie zmagań w rozgrywce wieloosobowej. Zabawę urozmaica dodatkowo system prostych misji i otrzymywanych za nie nagród.

W kwestii trybów gry oprócz zmagań 32vs32 są też bardziej klasyczne rozgrywki 6vs6 i 10vs10, a także pośrednie 20vs20. Deathmatch drużynowy, dominacja i inne znane doskonale zarówno z Call of Duty, jak i innych gier FPS. Oczywiście nie zniknęły premie za serię zabójstw, które są wizytówką CODa i nie zanosi się na to, aby kiedyś mogło się to zmienić. Zesłanie nad pole walki helikopterów, nalotu rakietowego lub samolotu bojowego jest tak samo satysfakcjonujące, jak do tej pory.

Bardzo podobało mi się „czucie” poszczególnych broni z bardzo szerokiego arsenału dostępnego w grze. Giwery różnią się od siebie na tyle znacząco, że każdy może znaleźć sobie swoje ulubione narzędzie mordu i doskonalić jego używanie do perfekcji. Jednocześnie trzeba pamiętać jednak o tym, że balans broni nie jest zachowany i trzeba jeszcze zapewne wielu aktualizacji, by wyeliminować spluwy, których używanie jest niemalże uniwersalną receptą na sukces. No i te karabiny snajperskie… Uch.

Nareszcie. Seria Call of Duty otworzyła się na nowych graczy i stała się w trybie wieloosobowym czymś więcej, niż naparzanką w stylu „run and gun”. Na niektórych mapach rozgrywka stała się nieco bardziej taktyczna – choć biorąc pod uwagę niezliczoną ilość snajperów może zbyt bardzo. W grze zagościł tryb zabawy dla 64 osób z możliwością korzystania z pojazdów, ale póki co można go sprawdzić zaledwie na 2 mapach. Może przyszłość przyniesie więcej. Uwagę zwraca rozbudowana personalizacja każdej z broni – to prawdziwy raj dla miłośników wirtualnych militariów!

Call of Duty: Modern Warfare to także ogromny skok naprzód w kwestii oprawy graficznej. Najnowsza odsłona serii wygląda tak, jak przystało na grę AAA z 2019 roku. Duża w tym zasługa firmy NVIDIA, która dołożyła swoją cegiełkę w postaci fenomenalnie prezentującego się ray tracingu. W kampanii nowy COD nie boi się poruszać trudnych tematów i ocierać o kontrowersje. Szkoda, że Amerykanie pokusili się o tuszowanie historii i zrzucanie winy za pewne swoje poczynania na „złych Rosjan”…

Nie boimy się napisać, że Call of Duty: Modern Warfare to najlepszy Call of Duty od dziesięciu lat i być może jedna z najlepszych gier w historii tej serii. Angażująca – choć krótka – kampania oraz zupełnie odświeżony i wypełniony po brzegi emocjami tryb multiplayer to dostatecznie mocne argumenty, aby wystawić grze wysoką ocenę.

Mocne strony:Słabe strony:
zupełnie nowe, świetne otwarcie dla CODakampania nie boi się kontrowersjisatysfakcjonująca mechanika strzelaniaw końcu piękna oprawa graficznaszerokie możliwości personalizacji bronibardziej taktyczny tryb wieloosobowywszystkie DLC będą bezpłatne64 osób w multi……ale na razie tylko na dwóch mapachjak zawsze: krótka kampaniataki sobie balans broniplaga snajperów w trybie multi

Ocena ogólna: 9/10

Recenzje Lenovo Legion (cz. 16) – mamy powody do dumy!

Recenzje Lenovo Legion (cz. 16) – mamy powody do dumy!

Recenzje sprzętu Lenovo Legion regularnie pojawiają się w różnych miejscach sieci oraz w prasie drukowanej. Zastanawiacie się czy warto kupić laptopy i komputery Lenovo Legion? Być może poniższe testy pomogą Wam dokonać właściwego wyboru. Tym razem sięgnęliśmy także po testy z czołowych serwisów anglojęzycznych!

Urządzenia Lenovo Legion tworzymy z myślą o Was, graczach. Jesteśmy otwarci na Wasze sugestie i wsłuchujemy się w potrzeby zarówno e-sportowców, jak i początkujących graczy. W naszej ofercie znajdziecie nie tylko komputery i laptopy dla graczy, ale także akcesoria – myszki, zestawy słuchawkowe, mechaniczne klawiatury, a nawet podkładki.

1. TechToiOwo.pl – Lenovo Legion Y530 | Recenzja

Lenovo Legion Y530 – zalety według testującego:

  • Wydajność
  • Budowa i wykonanie
  • Kultura pracy

2. MoviesRoom.pl – Recenzja Lenovo Legion Y740 – niech moc będzie z Wami

„Nie ukrywam, że Legion Y740 to dla mnie bardzo pozytywne zaskoczenie. Bo jak wyniki w testach oraz grach przy takiej konfiguracji raczej nikogo dziwić nie mogą to cała reszta już tak. Lenovo stworzyło laptopa bardzo dojrzałego na tle swojej konkurencji. Design to strzał w 10, korzystanie z niego można porównać do momentu kiedy wsiadamy do samochodu marki premium – czuć i widać użyte lepszej klasy materiały. Tu wszystko jest na swoim miejscu i po prostu cieszy sam fakt użytkowania.”

Lenovo Legion Y740 – zalety według testującego:

  • wydajność
  • design
  • matryca 144 Hz
  • nagłośnienie Dolby Atmos

3. Gram.pl – Niezła moc w niezłej cenie. Test laptopa dla graczy Lenovo Legion Y540

„Po kilku dniach intensywnych testów mogę śmiało stwierdzić, że Lenovo Legion Y540 to produkty wart uwagi wszystkich graczy, którzy oczekują laptopa pozwalającego na komfortową zabawę także z nowszymi tytułami. Owszem, o 60 klatkach na sekundę przy wysokich ustawieniach jakości grafiki trzeba zapomnieć, ale – jak już wspomniałem – idąc na mniejsze lub trochę większe kompromisy – można swobodnie pograć poza domem w hity wydane nawet przed kilkoma dniami, nie mówiąc już o grach mających na karku tygodnie, miesiące czy lata.”

Lenovo Legion Y540 – zalety według testującego:

  • matowy ekran
  • niezła wydajność
  • podświetlana klawiatura

4. TEST: Lenovo Legion Y540 — mistrz równowagi

„W praktyce wydajność Legion Y540 pozwala osiągnąć w Wiedźminie 3 z maksymalnymi ustawieniami jakości grafiki 59 fps, w Crysis 3 także w maksymalnych ustawieniach 81 fps, Ghost Recon Wildlands – 45 fps. Bardzo dobrze sprawuje się system chłodzenia. Podczas naszych testów pozostawał niemal niesłyszalny przy niskim obciążeniu, natomiast w chwilach maksymalnego obciążenia skutecznie utrzymywał stałą temperaturę która na pulpicie nie przekraczała 39 stopni.”

Lenovo Legion Y540 – zalety według testującego:

  • Wysoka wydajność
  • Wysoka jakość wykonania
  • Kompaktowe rozmiary
  • Świetna klawiatura

5. PPE.pl – Lenovo Legion Y540 – recenzja sprzętu. Niedrogi laptop na którym da się pograć!

„Jak oceniam Lenovo Legion Y540? Bardzo dobrze. To świetny sprzęt do codziennego użytku, niestety dość głośny pod obciążeniem i wyposażony w bardzo przeciętne głośniki. Nie jest demonem wydajności, ale w kwocie 4000 zł oferuje przyzwoitą wydajność, która z powodzeniem pozwoli na uruchomienie dowolnej, wydanej dzisiaj gry. Do tego niezła matryca IPS podświetlana diodami LED o rozdzielczości 1080p i szybki dysk SSD na złączu M.2. Procesor wystarczy do codziennego użytkowania, oferując 12 wątków gwarantuje komfortową pracę przy wielu otwartych kartach w przeglądarce czy aplikacjach, a w połączeniu z grafiką GTX 1650 możemy też zmontować na szybko film albo stworzyć grafikę w Photoshopie i przejdziemy przez to bez żadnych problemów.”

Lenovo Legion Y540 – zalety według testującego:

  • Bardzo ładne wzornictwo
  • Przyzwoita wydajność
  • Minimalistyczny design
  • Wygodna i podświetlana klawiatura
  • Matowa matryca IPS o rozdzielczości 1080p z dobrymi kątami widzenia
  • Sprawny układ chłodzenia, który daje radę pod obciążeniem
  • Wbudowane oprogramowanie Lenovo Vantage
  • Szybki dysk SSD na złączu M.2
  • Wydajny, 12-wątkowy procesor i7-9750H

6. Tabletowo.pl – Lenovo Legion Y540 – idealny laptop dla gracza za około 4000 złotych?

Opublikowano przez: Lenovo Legion

The Surge 2 – recenzja. W oczekiwaniu na nowe Dark Souls

The Surge 2 – recenzja. W oczekiwaniu na nowe Dark Souls

Na fali popularności bardzo wymagającej serii Dark Souls powstało co najmniej kilka jej klonów. Jednym z nich był pozytywnie przyjęty The Surge, który niedawno doczekał się swojego sequela. Jak bawiliśmy się grając w The Surge 2?

Od produkcji niemieckiego studia Deck13 Interactive nie oczekiwałam wiele. Nie ukrywam, że na pierwsze The Surge patrzyłam po prostu jak na „gorsze Dark Souls, z nieco niższym poziomem trudności”. Sięgając po The Surge 2 nastawiona byłam nawet nieco sceptycznie, ale kilkanaście godzin spędzone z tytułem pokazało, że Niemcy stanęli na wysokości zadania. Nie jest to jeszcze poziom Dark Souls, ale…

Przygoda w świecie The Surge 2 zaczyna się od zaawansowanego kreatora postaci. Poczułam się trochę jak w Simsach, mogąc ustawić absolutnie wszystkie cechy bohatera, na czele z wiekiem. Czy ma to wpływ na rozgrywkę? Okazało się, że nie. Postać z czasem przykrywana jest z resztą coraz to większą liczbą żelastwa, więc twórcom należy pogratulować, że w ogóle chciało im się poświęcić tyle czasu na dopracowanie tego aspektu gry.

Fabuła w grze… jest. W zasadzie tyle można o niej powiedzieć. Z początku intryguje, ale w trakcie rozgrywki okazuje się, że chodzi tak naprawdę tylko i wyłącznie o odcinanie kończyn przeciwnikom. Postać kierowana przez gracza trafia na pokład samolotu, który rozbija się w mieście o nazwie Jerycho. Zabawa zaczyna się od pobudki w lokalnym więzieniu, które ogarnął chaos. Szybko okazuje się, że miejsce akcji to jedno wielkie pole walki pomiędzy kilkoma różnymi frakcjami – armią, szabrownikami i religijnymi fanatykami. Protagoniście towarzyszą wizje związane z dziewczynką z samolotu, których przyczynę będziemy musieli rozwikłać.

Futurystyczna metropolia jest miejscem smutnym, ponurym, brudnym i ogarniętym bezprawiem. Brutalną rzeczywistość mocno podkreśla system walki, w którym aby pozyskać cenne surowce musimy rozczłonkowywać ciała przeciwników w trakcie walki. Trafiając w miejsca opancerzone zadajemy mniej obrażeń, jednakże odcinając opancerzone kończyny za pomocą finisherów wykonywanych na osłabionych przeciwnikach mamy szansę szybciej się bogacić. Momentami jest bardzo krwiście.

Główną siłę napędową progresu i modyfikacji jest tu złom, który wymieniać można na punkty doświadczenia pozwalające ulepszać żywotność postaci, energię, którą wyczerpujemy w trakcie walki, a także stan baterii egzopancerza, która pozwala na przykład leczyć się w trakcie walki. Bohatera można wyposażyć w przedmioty upuszczane przez przeciwników bądź wykonywane samodzielnie w odpowiednich stacjach. Zarówno broń, jak i poszczególne części pancerza można ulepszać – zupełnie jak w grach RPG. Nie ukrywam, że grind w grze da się strawić tylko dzięki dość wciągającemu systemowi rozwoju ekwipunku. W zależności od stylu możecie stworzyć ciężko opancerzonego, powolnego „mięśniaka” lub zwinnego i szybko machającego orężem „akrobatę”.

Dodatkowym urozmaiceniem zabawy jest dron, który pełni rolę pomocnika na polu walki. Może on pełnić rolę ofensywną i strzelać do przeciwników za pomocą amunicji ciężkiej i koktajli mołotowa lub też wykonywać przeróżne funkcje asystujące. Uzupełnieniem ekwipunku postaci jest także system implantów, które dają graczowi określone zdolności – na przykład gromadzenie energii przy otrzymywaniu obrażeń, bonusy do ataku, obrony i tym podobne.

Walki stanowią pewne wyzwanie i są niezmiernie satysfakcjonujące. Są dużo łatwiejsze niż w Soulsach, ale na pewno nie bardzo proste. W sytuacji, gdy obskoczyło mnie kilku przeciwników przeważnie miałam przekichane i dron nie był w stanie mi pomóc. System uników jest intuicyjny i działa świetnie. Przeciwnika „namierzamy” środkowym przyciskiem myszy, by później z poziomu rolki wybrać część ciała, którą chcemy zaatakować. Do wyboru mamy ataki szybkie (LPM) oraz ciężkie (PPM). Każdy z nich można dodatkowo ładować trzymając przyciski myszy dłużej. Oprócz systemu uników istnieją także kontry, które pozwalają parować urządzenia i w rewanżu zadawać jeszcze większe obrażenia. Finiszery aktywuje się przytrzymując przycisk E – animacji jest sporo, te są krótkie, wyglądają efektownie i nie stają się nużące nawet po kilku godzinach zabawy.

Rzeczą niezwykle mnie irytującą, a związaną z systemem walki był respawn przeciwników. Podczas backtrackingu możecie być niemalże pewni, że w miejscach ponownie odwiedzanych znowu są przeciwnicy. Jeśli przejdziecie przez drzwi z jednej lokacji do drugiej – najpewniej zaskoczy Was wróg. Respawn przeciwników pomaga efektywniej grindować, rozumiem to, ale czasami potrafi doprowadzać do furii.

Oprawa wizualna The Surge 2 jest bardzo nierówna. Można ją z czystym sumieniem nazwać niezłą, ale nic poza tym. Jeśli nie będziecie przyglądać się detalom, a skupicie wyłącznie na walce, to zapewne ocenicie ją pozytywnie. Niestety, przy spokojnej eksploracji przeróżnych zaułków futurystycznego świata trudno jest przejść obojętnie wkoło przeciętnych tekstur, które zostały ewidentnie przygotowane z myślą przede wszystkim o dysponowaną przez konsolę, niewielką jak na dzisiejsze czasy, mocą obliczeniową. Na pocieszenie: trudno jest zarzucić cokolwiek miłej dla ucha oprawie dźwiękowej, która jest doskonale zbalansowana – w trakcie walki motywuje do skutecznego działania, by w trakcie spaceru nieco się wyciszyć i uspokoić.

Podsumowanie

Jeśli The Surge można było określić mianem gry dobrej, to kontynuacja serii zasługuje na ocenę dobrą z plusem. Poprawiono mechanikę walki, a grind (pomimo że wciąż występuje) jest jakby nieco mniej nużący. Zabawa jest dynamiczna, a pojedynki stanowią wyzwanie i frustrują mniej, niż w serii Dark Souls. Z drugiej strony, The Surge 2 nie jest pod żadnym względem nowatorskie, przełomowe lub niezwykłe. To po prostu solidny klon Soulsów, w którego można zagrać.

Mocne strony:Słabe strony:
satysfakcjonujące pojedynkiintrygujące poziomy zachęcające do eksploracjimnóstwo zadań pobocznychsystem ulepszenia ekwipunkurozgrywka stanowi wyzwanielepsza niż pierwsza częśćproblemy z kamerąirytujący respawn przeciwnikówgrind, grind, grind…

Ocena ogólna: 7,5/10

Wrażenia z World of Warcraft Classic – ta gra to coś więcej niż nostalgia

Wrażenia z World of Warcraft Classic – ta gra to coś więcej niż nostalgia

15 lat – tyle czasu trzeba było czekać, aby na nowo powrócić do świata Azeroth z początków World of Warcraft. Na szczęście, jakimś cudem Blizzard przekonał się do pomysłu przywrócenia starej wersji swojej gry. Jako że tak się stało, postanowiłam dla Was sprawdzić, czy World of Warcraft Classic rzeczywiście jest tak świetny, na jaki się zapowiadał. Poznajcie zatem moją opinię.

Trudno zliczyć godziny, które spędziłam w World of Warcraft. Pamiętam jeszcze moje początki w grze, za czasów dodatku The Burning Crusade, gdy przemierzałam jej niesamowity świat jako druid Tauren. Nie z każdym rozszerzeniem zapoznałam się naprawdę dogłębnie, wracając do zabawy gdy pozwalał mi na to czas, ale śmiało mogę stwierdzić, że mam świadomość tego, jak bardzo World of Warcraft zmieniło się na przestrzeni lat. Niemniej jednak, nigdy nie miałam okazji zagrać w World of Warcraft jeszcze przed premierą The Burning Crusade i zaznać tak zwanej „vanilli”. Dlatego też z wielką ekscytacją czekałam na World of Warcraft Classic.

Zanim jeszcze World of Warcraft Classic zadebiutował, słyszałam tylko historie o tym, jak wiele „vanilla” wymagała od graczy w porównaniu do obecnego WoW-a. Potem mogłam przekonać się o tym, oglądając transmisje czy filmy z beta testów Classica. Nic nie mogło mnie jednak przygotować na to, czego zaznałam w Classicu osobiście.

W World od Warcraft Classic na wszystko trzeba zapracować

Każdy kto gra obecnie lub grał w World of Warcraft: Battle for Azeroth wie, że w tej edycji gry można bardzo dużo zrobić samemu. Nie dość, że nasza postać jest w stanie pokonać przynajmniej 5 mobów na raz, to potrafi sama poradzić sobie z mobem elitarnym. A jak jest w World of Warcraft: Classic? Każdy, kto spróbował w tej edycji zaatakować nawet nie trzy, a dwa moby na raz, szybko przekonał się, że nie był to dobry pomysł, zwłaszcza gdy jego wyposażenie nie było na najwyższym poziomie (a o takie trudno). Co więcej, w Classicu nie wyobrażam sobie wykonywania niektórych questów czy udawania się do niektórych jaskiń samodzielnie. Poziom trudności jest naprawdę wysoki.

Choć na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że wysoki poziom trudności, sprawiający że World od Warcraft Classic jest po prostu żmudniejszy od Battle for Azeroth, odpycha od gry, rzeczywistość jest zgoła inna. Jako że na wszystko w Classicu trzeba zapracować, zdobywanie kolejnych poziomów, wykonywanie kolejnych questów i ulepszanie swojego uzbrojenia daje w tej wersji gry dużo, dużo większą satysfakcję niż w Battle for Azeroth.

W Classicu możecie znaleźć przyjaciół

Wysoki poziom trudności w World of Warcraft Classic często dosłownie zmusza graczy do tworzenia grup, do porozumiewania się ze sobą. To z kolei pozwala na zawarcie w grze znajomości, które mogą okazać się przydatne później. Ogromne znaczenie w grze mają gildie, dużo większe niż w BfA. Ułatwiają one poszukiwanie osób, z którymi chcielibyśmy wspólnie zabrać się za questa czy podziemia, a te poszukiwania prowadzimy częściej niż w obecnym WoWie. W Battle for Azeroth rzadko kiedy muszę się z kimkolwiek kontaktować. Jeśli chce udać się do podziemi czy raidu, wystarczy że skorzystam z „group Findera”. Teraz rozumiem, jak wiele uroku ten system odbiera tytułowi.

W Battle for Azeroth podziemia zwykle są tak łatwe, że rzadko kiedy gracze muszą omawiać jakiekolwiek strategie, rozmawiać ze sobą. Zapobiega też temu fakt, iż mana i wszelkie inne zasoby w tej edycji gry regenerują się tak szybko, że jedzenie i picie jest w zasadzie zbędne. W Classicu cała grupa musi się raz na jakiś czas zatrzymać, aby przynajmniej osoba lecząca mogła zregenerować manę. Każdy ruch grupy musi być też dużo bardziej przemyślany – w innym wypadku tę zaatakuje cała horda mobów, co zaowocuje wipem. Dzięki temu jej członkowie komunikują się ze sobą, wyciągają wnioski z popełnianych błędów, planują co zrobić dalej, poznają się, a co za tym idzie – tworzą genialne wspomnienia. Moim zdaniem obecna wersja WoWa zbyt mocno skupia się na nagrodach, przedmiotach i złocie, a zbyt mało na samych odczuciach płynących z grania. Inaczej jest w przypadku Classica, gdzie cała droga do osiągnięcia czegokolwiek ma ogromne znaczenie.

World of Warcraft: Battle for Azeroth oferuje graczom mnóstwo wygód. Nie dość, że w tej wersji gry można mieć latającego mounta, dzięki któremu możemy prędko dostać się gdziekolwiek chcemy, to mapa świata dosłownie usiana jest miejscami, do których możemy dolecieć automatycznie. Tak samo świat jest usłany „spirit healerami”, przy których nasz duch pojawia się po śmierci. Brak tych wygód może być dla niektórych w Classicu niesamowicie uciążliwy.

Ogromna część Classica to chodzenie. Flight master znajduje się zwykle w jednym punkcie danego obszaru mapy – na przykład, w Westfall jest tylko w Setinel Hill. Podobnie jest ze spirit healerami. Co więcej, gdy zginiemy w podziemiach, nie odradzamy się, tak jak w dzisiejszym WoWie, na początku podziemi, a właśnie przy spirit healerze, od którego musimy ponownie do podziemi zawędrować. Na domiar złego, pieniądze wpada do naszej kieszeni tak powoli i odpływa z niej przy kupowaniu umiejętności tak szybko, że nawet jeśli zdobyliśmy poziom potrzebny do jazdy na mouncie, niekoniecznie stać nas na kupno tego mounta. Mnie osobiście te kwestie nie irytują, ale z pewnością istnieje wiele osób, które za ich sprawą wolą zabawę w Battle for Azeroth.

Wadą WoW Classic, która potrafi być uciążliwa nawet dla mnie jest to, jak mało questów vanilla oferuje. Często poszczególne lokacje nie dysponują wystarczającą liczbą zadań, która pozwoliłaby mi po ich wykonaniu na przejście do lokacji oferującej wyższy poziom trudności. Zamiast tego muszę przejść do lokacji o tym samym poziomie trudności, a tych nie jest wiele – zwykle mam tylko jedną alternatywę. To sprawia, że gdy gram drugą postacią, muszę wykonywać dokładnie te same zadania, zamiast dla urozmaicenia spędzać nią czas w innym miejscu. Poza tym, często lokacje o tym samym poziomie trudności są od siebie bardzo, bardzo oddalone. To oznacza nie dość że długą, to często również niebezpieczną i kosztowną podróż.

Na szczęście, questy realizowane w WoW Classic gwarantują dużo przydatniejsze nagrody niż questy podczas levelowania w Battle for Azeroth. W Battle for Azeroth questy często oferują nagrody o statystykach gorszych niż przedmioty, które już nosimy. W Classicu to jest rzadkością. Nieco częściej można mieć z tym do czynienia, jeżeli levelując ulepszacie także swoje profesje i przede wszystkim mamy tu na myśli te profesje, które pozwalają na tworzenie uzbrojenia. W zasadzie, ogólnie rzecz biorąc wszystkie profesje mają w Classicu dużo większe znaczenie niż we współczesnym WoWie. Każda oferuje coś, co jest niezwykle przydatne i podczas levelowania, i podczas tak zwanego „endgame’u”.

Wracając do questów, z jakiegoś powodu nie przeszkadza mi także fakt, że wiele z zadań to zadania typu „zabij ileśtam takich mobów”, czy „idź zabij ileś tam takich mobów i zabierz im takie przedmioty”. Chyba po prostu pogodziłam się z faktem, że ważnym elementem WoW-a Classic jest grind. Z resztą, ten grind daje mi dziwną… przyjemność. Może właśnie dlatego, że nagrody z questów są wartościowe i dają satysfakcję.

Grafika też jest ważna

Jak wiadomo, World of Warcraft zadebiutował w 2004 roku. Wtedy branża gier do dyspozycji miała zupełnie inną technologię niż teraz, co doskonale pokazywała oprawa graficzna vanilli. Osobiście preferuje w World of Warcraft Classic zabawę w świecie wyglądającym tak jak WoW z 2004 roku, ale jeśli w waszym przypadku nie jest tak samo, do dyspozycji macie wyższe ustawienia graficzne. Dokładnie tak, Blizzard pozwolił graczom na upiększenie sobie vanilli. Prawdę mówiąc, zapewne nawet jeśli sięgniecie po te wyższe ustawienia, i tak poczujecie klimat starego WoWa. Ten to bowiem nie tylko grafika, ale poza samą rozgrywką także muzyka, która nadal pozostaje genialną.

Nie bez powodu premierze Classica towarzyszyły kolejki z piekła rodem

Nie mam wątpliwości, że kolejki do World of Warcraft Classic były gigantyczne (w dniu premiery i długo po nim) nie tylko za sprawą nostalgii, ale również dlatego, że vanilla World of Warcraft był najzwyczajniej w świecie genialną grą. Muszę przyznać, że bawię się w nim dużo, dużo lepiej niż w Battle for Azeroth. To powiedziawszy, nie śmiem wystawić Classicowi żadnej oceny. Mowa bowiem o grze tak charakterystycznej, między innymi za sprawą że ma 15 lat, że to co dla mnie może być jej zaletami, dla wielu innych będzie jej wadami, i odwrotnie. Zachęcam Was, na podstawie mojego opisu Classica, do tego abyście samodzielnie ten tytuł ocenili. Jeszcze bardziej zachęcam Was do tego, abyście także Classica wypróbowali. Gwarantuje Wam, że warto to zrobić. Ta gra da wam poważne wciry i nie wybaczy Wam żadnego błędu, ale za to właśnie ją pokochacie. Istnieje nawet ryzyko, że przez nią rzucicie pracę czy szkołę i zaczniecie coraz mniej spać.

Control – recenzja thrillera sci-fi z fenomenalną oprawą graficzną

Control – recenzja thrillera sci-fi z fenomenalną oprawą graficzną

Jeśli słyszeliście kiedyś o horrorze Alan Wake, to wiecie, że studio Remedy potrafi zadbać o odpowiedni klimat w grze. Ten czuć było na odległość od zwiastunów gry Control, thrillera science fiction, który niedawno doczekał się swojej premiery. O produkcji głośno było nie tylko za sprawą intrygującej fabuły i surrealistycznej rozgrywki, ale także ponoć za sprawą fenomenalnej oprawy graficznej, doprawionej efektami ray tracingu firmy Nvidia. Sprawdziliśmy, czy gra Control jest godna Waszej uwagi.

Control zaczyna się tak, jak zaczynają powieści Hitchcocka. Od razu mamy do czynienia ze swoistym „trzęsieniem ziemi”, a potem napięcie nieprzerwanie narasta. Gracze wcielają się w postać Jesse Faden, która dręczona wizjami i wspomnieniami z przeszłości w poszukiwaniu odpowiedzi na swoje pytania udaje się do tajemniczego nowojorskiego wieżowca. W budynku, w którym siedzibę ma Federalne Biuro Kontroli, dzieją się wydarzenia nie z tego świata. Dość powiedzieć, że kilka minut po wejściu do pozornie opuszczonego budynku Jesse zastaje martwego dyrektora FBK, którego niespodziewanie… zastępuje. Wtedy też w swoje ręce dostaje jedno ze swoich dwóch narzędzi walki.

Wydarzenia rozgrywające się na ekranach komputerów są wybitnie surrealistyczne, a gatunek gry najlepiej określałoby pojęcie thrillera sci-fi z domieszką horroru. Control to produkcja, której wydarzeń po prostu nie da się przewidzieć. Każda minuta rozgrywki toczącej się z perspektywy trzecioosobowej to odkrywanie nowych tajemnic zarówno wielkiego budynku, psychiki bohaterki, jak i czającego się wszędzie Syku – mrocznych sił, które przejmują ciała i umysły pracowników Biura Kontroli.

Od lat nie grałam w tytuł, który wypełniony był po brzegi tak fenomenalnym i ciężkim klimatem. Pamiętam oczywiście świetne Metro Exodus, jednak uniwersum Control jest znacznie mroczniejsze, bardziej przytłaczające, przerażające i tajemnicze. Potęguje je fenomenalna oprawa graficzna, której nie przyćmiewają nawet dość sterylnie zaprojektowane pomieszczenia. Nie skłamię pisząc, że opad szczęki powodują efekty świetlne, których doświadczyć mogą przede wszystkim użytkownicy kart Nvidia GeForce RTX. Wydaje się, że to właśnie Control jest najbardziej efektowną grą, jeśli chodzi o pokaz możliwości ray tracingu. Ogrywałam tytuł na karcie Palit RTX 2080 Ti i miałam możliwość bawić się z maksymalnymi ustawieniami, w rozdzielczości 2K. Jeśli ktoś uważa, że ray tracing to tylko mrzonki i bezsensowne fajerwerki, to powinien zagrać w pozycję studia Remedy na takim sprzęcie. Zmieni zdanie.

Zwiedzanie zakamarków Najstarszego Domu jest niezwykle ciekawym doświadczeniem, a Control nagradza graczy ciekawskich. Podobnie jak w kultowej grze Metroid z NESa gracz otrzymuje jedynie zdawkowe wskazówki na temat miejsc, do których powinien się udać, a mapa nie zawsze ułatwia nawigację. Pewne zakamarki budynku są niedostępne i aby do nich się dostać wymagane są uprawnienia stosownego poziomu. Zaliczając kolejne misje głównego wątku fabularnego oraz zadania poboczne często przechodzimy przez te same korytarze – z czasem możemy skręcić w niedostępny wcześniej zaułek, odkrywając kolejne sekrety posępnego uniwersum. Control to jedna z niewielu gier, w której chce się czytać znalezione materiały. Znaleźć można nie tylko je, ale także ulepszenia. Tak, gra zawiera elementy RPG.

Jak wspomniałam na początku, gracz dysponuje zarówno bronią konwencjonalną w postaci przybierającego różne formy (strzelby, granatnika i innych) spluwy o nazwie Serwobroń, a także umiejętnościami paranormalnymi – na początku telekinezy. Staczając kolejne walki z opętanymi przez syk zbieramy punkty ulepszeń, a także przedmioty pozwalające odblokować kolejne formy broni. Do każdej formy broni instalować można modyfikatory poprawiające jej właściwości bojowe. Rozwijać możemy także samą postać Jesse.

Broń w grze ma nieskończoną ilość amunicji, ale co jakiś czas trzeba ją przeładować, co zajmuje dłuższą chwilę. Wtedy jedynym orężem pozostaje umiejętność ciskania elementami otoczenia w przeciwników. Silnik fizyczny w grze spisuje się naprawdę dobrze i rozwalać można całkiem sporo leżących wkoło przedmiotów. Zdolność telekinezy zużywa również energię, więc trzeba umiejętnie balansować pomiędzy „przegrzaniem” broni, a korzystaniem z nadprzyrodzonych mocy. Tak, Jesse można śmiało nazwać mianem superbohaterki, która na przestrzeni rozgrywki staje się coraz potężniejsza. Coraz bardziej wymagający stają się również przeciwnicy.

Oponenci potrafią pojawić się dosłownie znikąd i co wrażliwszych graczy przyprawić niemalże o zawał serca. O ile wielu wrogów stanowi mięso armatnie, to walki z „bossami” są naprawdę wymagające. Checkpointowy system zapisu rozgrywki sprawia, że niektóre potyczki przyprawiają o frustrację. Może to i dobrze, że Control nie jest kolejną produkcją, która nie traktuje gracza poważnie?

Control daje naprawdę sporo swobody w zakresie eksplorowania wielkiego gmaszyska. Niektórych miejsc początkowo lepiej nie odwiedzać, ale w wielu innych znajduje się cała masa smaczków, które czynią rozgrywkę niebywale ciekawą. Dość powiedzieć, że zaliczenie głównego wątku fabularnego zajmuje mniej więcej kilkanaście godzin, a drugie tyle spędzić można przy czerpaniu frajdy z wykonywania misji pobocznych, które często okazują się dużo bardziej wymagające. Niektóre sekrety są naprawdę dobrze ukryte, przez co gra ma w sobie coś z kultowych produkcji z lat 90′ ubiegłego wieku.

Po Control nie spodziewałam się… niczego. Powiem szczerze: materiały promocyjne wyglądały ciekawie, ale do dzieła studia Remedy podchodziłam z dystansem. Miło się zaskoczyłam. Ta produkcja ma to coś, co potrafi przyciągnąć do ekranu monitora na dłużej. Czy to propozycja, do której będzie wracało się po jednokrotnym ukończeniu? Nie sądzę – walki są jednak zbyt powtarzalne, a po odkryciu wszystkich sekretów gra nie będzie w stanie ponownie zaskoczyć. Nie jest to w żadnym wypadku zarzut. Z Control powinien zmierzyć się każdy – choćby po to żeby zobaczyć jak fenomenalnie są w stanie wyglądać dzisiejsze gry (na odpowiednio wydajnych komputerach z kartami z serii RTX) i przekonać się, że da się zrobić w dzisiejszych czasach grę TPP z fenomenalną fabułą i narracją, której paradoksalnie jednym z najsłabszych stron będzie… walka.

Mocne strony:Słabe strony:
fenomenalna oprawa graficznawspaniale wyglądający ray tracingkilkanaście godzin fabuły głównejkilkanaście godzin misji pobocznychtrzymająca w napięciu fabułaintrygujący, pełny niespodzianek świat gryatmosfera świetnego thrillera sci-ficiekawa fizyka obiektównieco zbyt sterylne projekty wnętrzsystem zapisu na bazie checkpointówwalki są powtarzalne

Ocena ogólna: 8,5/10