Nowy RPG od studia Obsidian Entertainment nie jest idealny, ale pozwala przeżyć przyjemną przygodę w pięknej, fikcyjnej krainie.
Akcja Avowed osadzona jest w tym samym uniwersum, co Pillars of Eternity, a historia rozpoczyna się niedługo po zakończeniu drugiej części tej serii izometrycznych RPG. Dzięki temu fani poprzednich gier Obsidianu mogą bawić się tutaj trochę lepiej i czerpać radość z różnych fabularnych nawiązań. Poza tym, gra oferuje jednak po prostu porządną przygodę z interesującą opowieścią, nawet jeśli nie zachwycającą.
Jako wysłannik Imperatora trafiamy do Żyjących Ziem – krainy, którą kraj bohatera powoli zaczyna kolonizować. Pojawiła się tam bowiem tajemnicza plaga, która zagraża nie tylko lokalnej faunie i florze, ale nawet mieszkańcom wyspy. Naszym zadaniem jest znalezienie źródła skażenia.
Po dotarciu na miejsce poznajemy pierwszego towarzysza przygody, ponieważ to właśnie Kai postanawia pomóc nam odszukać imperialnego ambasadora. Wyruszamy więc, by przemierzać w dużej mierze dzikie, niezamieszkane tereny pierwszego regionu.
Fabuła rozwija się w intrygujący sposób i do końca nie wiemy, jak historia się zakończy. Bohater jest tzw. boskim, a więc istotą dotkniętą przy narodzinach przez boga – tyle że nasza postać nie wie, który z wielu bogów Eory jest jej patronem. To także w dużej mierze wiąże się z opowieścią i zainteresuje szczególnie fanów Pillars of Eternity.
Podczas przygody dołączają do nas kolejne postacie – w sumie cztery, a towarzyszyć w rozgrywce mogą nam dwie z nich. Miło jest słuchać dialogów między kompanami, które potrafią w odpowiedni sposób budować historię krainy, którą zwiedzamy. Choć towarzysze ci nie są w żaden sposób rewelacyjni, to otrzymujemy po prostu zestaw dobrze napisanych, naturalnych postaci. Dwójka z nich oferuje też angażujące, małe wątki poboczne.
Świat obserwujemy z oczu bohatera – choć kamera TPP jest dostępna, to nie jest zrealizowana zbyt dobrze. Walka przywodzi na myśl to, co możemy kojarzyć z serii The Elder Scrolls, łącznie z nieco sztywnymi animacjami niektórych ciosów i ataków. Bez względu na to, starcia z potworami naprawdę bawią – głównie za sprawą broni i systemu rozwoju.
W Avowed możemy być potężnym wojownikiem, łucznikiem lub magiem, ale nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy stworzyli klasę-hybrydę i połączyli umiejętności różnych archetypów. Nie ma też żadnych ograniczeń co do rodzaju uzbrojenia, jaki możemy dzierżyć. Czarodziej miotający zaklęciami, który szarżuje na wrogów z dwuręcznym mieczem? To jak najbardziej możliwe.
Ponadto, z biegiem czasu – a ukończenie gry zajmuje około 40 godzin lub nieco krócej – odkrywamy coraz więcej interesujących broni unikatowych, które oferują wyjątkowo ciekawe cechy dodatkowe. Możemy znaleźć na przykład pistolet elektryzujący trafione powierzchnie, albo wielki topór, który zamraża wrogów, byśmy mogli ich później rozbić na kawałki.
Wspomnianych wcześniej kompanów wykorzystujemy też, rzecz jasna, w walce. Niczym w serii Mass Effect, wybieramy umiejętności, których mają użyć w konkretnym momencie. Są naprawdę przydatni – szczególnie przyciągający uwagę wrogów Kai czy wspierająca leczeniem i tarczami magicznymi Giatta.
Świat Avowed to cztery duże lokacje, które eksplorujemy. Do kolejnych trafiamy wraz z rozwojem fabuły. To świetna alternatywa dla jednego, ogromnego świata. Obecne w grze obszary oferują sporo przyjemnej eksploracji – szukania sekretów i wykonywania misji pobocznych – ale nie przytłaczają.
Lokacje są też często śliczne, bo Żyjące Ziemie to kolorowe i dziwne miejsce. Jedna z lokacji wygląda niczym wyschnięte dno oceanu, zwiedzamy magiczne bagna albo starożytne ruiny. Szczególnie z ray tracingiem, oprawa potrafi tutaj zachwycić. Niestety, wrażenie psuje optymalizacja, która jest – mówiąc delikatnie – niezbyt imponująca. Niczym niewytłumaczalne spadki płynności to niestety częsta sytuacja, niezależnie od ustawień.
W grze widać też średni budżet projektu, choćby po często powtarzających się twarzach postaci z mniej ważnych misji czy ogólnie mizernym poziomie mimiki w dialogach z pobocznymi postaciami, które nie są istotne dla głównego wątku. Problemem jest także powtarzalność wrogów. Pod tym względem całość przypomina innego RPG od Obsidianu – czyli The Outer Worlds. Tam też można było odnieść wrażenie, że produkcja nie kosztowała zbyt wiele w porównaniu do największych erpegów na rynku.
Avowed nie porywa tak, jak chociażby Kingdom Come Deliverance 2. To jednak niezła przygoda z dobrze zaprojektowanymi postaciami kompanów i przyjemnym systemem walki. Szkoda, że gra zawodzi pod paroma względami czysto technicznymi – bez nich o wiele łatwiej byłoby ją polecić.
Mimo wielu lat na karku Minecraft nadal rozbudza wyobraźnię, przyciąga zawartością i pobudza kreatywność coraz to nowych graczy. Jest to też jedna z najchętniej streamowanych gier, a relacje nadal przyciągają rzesze widzów. Dlatego też Lenovo, Intel i topowi twórcy, tacy jak twórców TommyInnit, EYstreem i Leenda Dong zorganizowali akcję, która przenosi fanów Minecrafta na zupełnie nowy poziom rywalizacji.
Misja Niemożliwa – od pierwszych zapowiedzi, które pojawiły się na początku lutego, emocje wokół tej przygody tylko rosną. Cała kampania rozgrywa się tak, by stopniowo budować napięcie – od tajemniczych teaserów, przez emocjonujące bitwy, aż po wielki finał.
O co chodzi w Misji Niemożliwej?
To epicka walka o tron, w której Influencerzy i ich zespoły stają naprzeciw siebie, walcząc o tytuł Władcy Królestw. Cała historia rozgrywa się zarówno w świecie rzeczywistym, jak i w Minecraftcie, a fani mają realny wpływ na przebieg wydarzeń poprzez interakcje na livestreamach.
Akcja podzielona jest na kilka etapów:
Na początku lutego pojawiły się tajemnicze zwiastuny i unboxingi Mystery Boxów, które rozbudziły ciekawość społeczności.
W dniach 17 lutego – 3 marca będą miały miejsce wyzwania, podejmowane przez regionalnych twórców (w tym także polskich!). Od 10 marca rozegra się finał TommyInnit i EYstreem opowiedzą całą historię swoimi oczami.
Na tym etapie kampanii mamy już za sobą pierwsze bitwy. Teraz uwaga kieruje się na regionalnych twórców, którzy podejmą się tych samych wyzwań. Czy będą lepsi niż globalni streamerzy? Czyje królestwo przetrwa? Kto zdobędzie tytuł? Wszystko wyjaśni się już w marcu – a my będziemy śledzić każdy krok tej epickiej przygody!
Intel® Extreme Masters Katowice 2025 za nami, a strefa RTV EURO AGD GAMING ZONE powered by Lenovo Legion dostarczyła uczestnikom niezapomnianych emocji i wrażeń! Przez trzy dni zarówno fani esportu, jak i casualowi gracze mieli okazję uczestniczyć w różnorodnych atrakcjach, które na długo zostaną w pamięci.
Piątek: rozgrzewka pełna emocji Pierwszy dzień w strefie Lenovo Legion rozpoczął się od dynamicznych rozgrywek w CS2 w trybie 1vs1. Atmosfera nabierała tempa wraz z każdą kolejną rundą, w której uczestnicy rywalizowali o zwycięstwo. W międzyczasie fani mieli okazję spotkać legendę esportu Pashę oraz Fusialkę i Juleqx, którzy zadbali o wyjątkowy klimat i integrację z uczestnikami. Wieczorem na scenie pojawiła się TechnoStrefa, urozmaicając wydarzenie dodatkowymi konkursami i quizami.
Sobota: spotkania z gwiazdami i niezapomniane aktywacje
Sobota rozpoczęła się energetyczną rozgrzewką z Radiem ESKA, a później przyniosła spotkania z idolami gamingu, takimi jak Pasha, Natan Zgorzyk, Juleqx i Fusialka. Dużą atrakcją była aktywacja Among powered by Lenovo Legion, która przyciągnęła zarówno graczy, jak i widzów. Cały dzień wypełniony był emocjonującymi rozgrywkami, quizami oraz konkursami, które angażowały publiczność na każdym kroku.
Niedziela: wielki finał i gamingowe emocje
Ostatni dzień wydarzenia przyniósł kolejne atrakcje. Uczestnicy mogli wziąć udział w turniejach 1vs1, 2vs2 oraz 5vs5, które pozwoliły im sprawdzić swoje umiejętności w starciach drużynowych i indywidualnych. Wielką atrakcją było spotkanie z Izakiem, które przyciągnęło wielu fanów. Wieczorem odbyło się wspólne oglądanie finału IEM Katowice 2025, które zgromadziło rzesze kibiców, zamykając weekend pełen niezapomnianych wrażeń.
Lenovo Legion wraz z RTV EURO AGD stworzyli wyjątkową przestrzeń, gdzie każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Od emocjonujących turniejów w CS2, przez quizy i spotkania z gwiazdami, aż po aktywacje i konkursy – strefa GAMING ZONE była miejscem pełnym pasji i zaangażowania. Dziękujemy wszystkim, którzy byli z nami, i już teraz zapraszamy na kolejne edycje!
Najnowsze dzieło włoskiego Kunos Simulazioni zadebiutowało w dziale Early Access na Steamie. Mocno czuć, że to wczesna wersja, ale można być niemal pewnym, że będzie lepiej.
Assetto Corsa EVO to obecnie gra okrojona. Przez lata różne produkcje debiutujące we Wczesnym Dostępnie na platformie Valve pokazywały już, że od samego początku mogą oferować spory poziom dopracowania czy zawartości. EVO takie nie jest. Ten tytuł przypomina, co naprawdę może oznaczać „wczesny dostęp”.
Produkcja oferuje obecnie tylko dwadzieścia samochodów. Kolejne będą wprowadzane w przyszłości – oczywiście za darmo. Finalnie, wersja 1.0 ma oferować ponad setkę aut. Na szczęście dostępne już pojazdy są odpowiednio różnorodne. Mamy tu na przykład Alfę Romeo Giulię, Alpine’a A110, Audi RS3, Camaro ZL1 czy też stricte sportowe, potężne Porsche 911 GT3 Cup i Mercedesa AMG GT2.
Od pierwszych chwil EVO przypomina, że Assetto Corsa to prawdziwy symulator, który nigdy nie idzie na skróty i nie oferuje ułatwień, które gracze mogą kojarzyć choćby z serii Forza Motorsport czy Gran Turismo. Najwięcej zależy tutaj bowiem od samochodu i jego faktycznych ustawień oraz możliwości, a mniej od ogólnych asyst, które wybieramy sobie z poziomu menu.
Osoby przyzwyczajone do nieco bardziej popularnych gier wyścigowych mogą w Assetto Corsa EVO odkryć przyjemność z nauki jazdy. Siadanie za kierownicą słabszych aut nie jest tutaj przykrym doświadczeniem i czymś, co robimy tylko po to, by jak najszybciej dostać się dalej, do mocniejszych maszyn.
Stopniowe poznawanie aut oraz tego, na co je stać, a także uczenie się torów, jest szalenie satysfakcjonujące. Wszystko to za sprawą fantastycznego modelu jazdy, który przygotowali deweloperzy z włoskiego studia. W EVO jazda sprawia po prostu ogromną frajdę i rzuca spore wyzwanie. Pokonywanie kolejnych kilometrów to czysta przyjemność, podobnie jak poznawanie nowych trudności – choćby jazdy w deszczu.
Dlatego też właśnie nieco łatwiej wybaczyć obecnej wersji gry pewne braki i problemy, jak na przykład wciąż nie działający poprawnie tryb online. Optymalizacja także pozostawia wiele do życzenia. Można przypuszczać, że nie poświęcono zbyt dużo zasobów na wewnętrzne testy przed premierą. Trzeba jednak przyznać, że pod względem oprawy, gra potrafi robić wrażenie – szczególnie audio jest szczególnie udane. Odgłosy aut są lepsze niż w konkurencyjnych tytułach.
Liczba tras też nie zachwyca. Na razie możemy pojeździć tylko na Imoli, Brands Hatch, Laguna Seca, Mount Panorama i na Suzuce. W najbliższych aktualizacjach otrzymamy dodatkowo trasę Fuji czy niezastąpione Nürburgring Nordschleife.
A propos Nürburgring, nie można nie wspomnieć o ambitnych i fascynujących planach twórców. Jeszcze w tym roku do gry trafić ma mapa z otwartym światem – usytuowana właśnie dookoła słynnego, niemieckiego toru. Obszar ten ma być ponad dziesięć razy większy niż największa mapa z cyklu Forza Horizon.
To robi wrażenie i naprawdę nie możemy się doczekać, by przetestować ten specyficzny i wyjątkowy – jak na gatunek symulatorów motoryzacyjnych – tryb rozgrywki. To jednak kwestia przyszłości, bo na razie twórcy muszą skupić się na naprawianiu tego, co niedoskonałe.
Assetto Corsa EVO trudno polecić w tym momencie. Świetny model jazdy daje jednak duże nadzieje na przyszłość, tym bardziej, że twórcy udowodnili już w przeszłości, że potrafią zrobić fantastyczne gry wyścigowe.
Kingdom Come Deliverance 2 to świetny sequel. Jeśli polubiliście pierwszą część serii, to nowa produkcja studia Warhorse po prostu zrobi na was piorunująco dobre wrażenie.
Nie ma co ukrywać – jeżeli kogoś odrzucił styl rozgrywki w pierwowzorze, to raczej nie powinien próbować swoich sił w kontynuacji. Niemal każdy element gry jednak w jakimś stopniu ulepszono, więc być może nawet przeciwnicy oryginału tym razem pozytywnie się zaskoczą.
Kingdom Come Deliverance 2 jest grą RPG, którą trudno porównać do innych przedstawicieli gatunku. Wszystko przez sporą dawkę przyziemnych aspektów rozgrywki. Brudne odzienie należy uprać, trzeba też w miarę regularnie się myć, naprawiać ekwipunek i uzbrojenie.
Z początku mozolne bywa też zarabianie pieniędzy, niezbędnych w wielu sytuacjach. Pasuje to jednak do sytuacji, w której znajduje się nasz bohater. Musi porządnie o siebie zadbać, by osiągnąć swój cel.
Historia rozpoczyna się w zasadzie od razu po zakończeniu pierwszej części. Henryk i Jan jadą z poselstwem do twierdzy Troski. Coś jednak idzie nie po ich myśli – i nie docierają nawet na miejsce. W wyniku pewnych niebezpiecznych wydarzeń znajdują się w bardzo nieciekawym położeniu. Janowi nikt nie chce wierzyć, że jest szlachcicem, oboje z Henrykiem prezentują się jak włóczędzy.
Powoli trzeba więc zarobić, zdobyć lepsze odzienie i wyrobić sobie stosunki z mieszkańcami kilku wsi w regionie przynależnym do Trosek – choćby wykonując ich zlecenia. Czasem banalne, czasem skomplikowane, przeradzające się w intrygujące serie wydarzeń. Fabuła rozkręca się niezbyt szybko, ale to wcale nie przeszkadza, a nawet pozwala lepiej poznać i wczuć się w ten świat i okoliczności.
Główny wątek jest świetnie zrealizowany i poprowadzony. Misje są różnorodne, a ostatnie kilka godzin fabuły to naprawdę emocjonalny kawał interaktywnej opowieści. Mocno czujemy, co przechodzi nasz bohater – a finałowa scena stanowi piękne podsumowanie całej, długiej podróży, która rozpoczęła się oczywiście w pierwszym Kingdom Come.
Zadania poboczne także świadczą o talencie scenarzystów. Konstrukcja zdecydowanej większości opcjonalnych misji jasno pokazuje, że mamy do czynienia z jedną z najlepiej napisanych gier ostatnich lat. Ciekawe wątki, intrygujące wydarzenia, zwroty akcji, mało przewidywalności i naturalni bohaterowie – ten sequel ma to wszystko.
Pod względem rozgrywki, Kingdom Come Deliverance 2 oferuje identyczne fundamenty gameplayowe. Każdy element zabawy jest nieco rozwiniętą lub lekko ulepszoną wersją jakiegoś systemu z jedynki – dotyczy to zarówno walki, jak i alchemii, skradania się czy kradzieży kieszonkowej albo po prostu eksploracji. Dzięki temu w sequel gra się trochę wygodniej, wszystko jest jakby nieco płynniejsze.
Choćby właśnie walka wydaje się trochę bardziej dynamiczna, mniej sztywna. To nadal jednak identyczny niemal mechanizm pojedynków i wyprowadzania ciosów z kilku różnych kierunków, połączony z w miarę realistycznym systemem pancerzy oraz obrażeń – więc wciąż łatwo o przegraną, jeśli przecenimy swoje siły.
Strzelanie z łuku też jest trochę wygodniejsze, choć oczywiście na początku przygody nie jesteśmy w tym mistrzami. Jak wszystkie umiejętności, także łucznicze talenty rozwijamy poprzez powtarzanie konkretnych czynności – im więcej czymś się zajmujemy, tym stajemy się w danej dziedzinie lepsi. Dotyczy do elementów związanych z walką, rozmowami, craftingiem czy jazdą konną.
Oczywiście siłowe rozwiązania to jedno, ale gra często oferuje dużą swobodę. Czasem lepiej będzie spróbować z kimś porozmawiać, a czasem najlepszym wyjściem okaże się kradzież kieszonkowa czy włamanie – wszystko zależy od nas i naszych zdolności oraz planów.
Podczas co najmniej 60-65 godzin przygody w Bohemii zwiedzamy piękne lasy, wioski i pola, a także jedno z najlepiej przedstawionych średniowiecznych miast w grach wideo, czyli Kuttenbergu. Lokacje zdecydowanie pomagają budować wspaniały klimat i atmosferę.
Pozytywnie zaskakuje optymalizacja wersji PC. Sequel działa w momencie premiery lepiej niż oryginał po wielu latach od debiutu. Widać, że pozostanie przy CryEngine było dobrą decyzją – twórcy po prostu stali się specjalistami od tego silnika. Techniczne problemy pojawiają się bardzo rzadko, ograniczając się do graficznych glitchy – takich jak widok deszczu padającego pod ziemią.
Ogólnie rzecz biorąc, Kingdom Come Deliverance 2 jest grą wspaniałą. To nadal produkcja, która cechuje się wyjątkowo specyficzną i potencjalnie średnio przystępną rozgrywką, ale świetnie skonstruowana fabuła i niepowtarzalny charakter tego tytułu sprawiają, że naprawdę trudno się od dzieła studia Warhorse oderwać.
Serdecznie zapraszamy na Intel® Extreme Masters Katowice 2025, które odbędzie się w dniach 7–9 lutego w katowickim Spodku. Równolegle, w Międzynarodowym Centrum Kongresowym, będzie miało miejsce IEM Expo, gdzie Lenovo Legion wraz z RTV EURO AGD przygotowali dla Was wyjątkową strefę GAME ZONE pełną atrakcji.
Lenovo Legion zaprasza Teleturniej by Lenovo Legion!
W sobotę i w niedzielę odbędzie się zabawa na zasadach znanego i lubianego teleturnieju „Kłamczuch”. W zabawie weźmie udział sześciu graczy, którzy na początku zajmują swoje miejsca przy stanowiskach gamingowych i deklarują, że nie są Kłamczuchami. W rzeczywistości jednak jedna osoba zna prawidłowe odpowiedzi wraz z ich punktacją i stara się manipulować grą tak, by pozostałym uczestnikom nie udało się odkryć jej tożsamości. Prowadzący zadaje pytania, a odpowiedzi graczy są oceniane według ich popularności. Po każdej rundzie uczestnicy oddają głosy, wskazując osobę, którą podejrzewają o bycie Kłamczuchem. Jeśli podejrzany otrzyma co najmniej trzy głosy, odpada z rozgrywki. W przypadku wyeliminowania Kłamczucha pozostali zachowują swoje punkty, jeśli jednak nadal pozostaje w grze, wszyscy tracą połowę dotychczasowego dorobku punktowego.
Co się będzie działo na naszej strefie GAME ZONE?
Piątek, 7 lutego:
10:00 – 10:30: Otwarcie strefy GAME ZONE
11:00 – 11:45: Rozgrywki CS2
12:00 – 15:00: Spotkanie z Pashą i Fusialką
17:00 – 19:00: Wizyta TechnoStrefy oraz konkursy
15:00 – 20:00: Rozgrywki w gry i mini quizy
Sobota, 8 lutego:
10:00 – 11:00: Otwarcie strefy i rozgrzewka z Radiem ESKA
11:00 – 13:00: Spotkanie z Pashą
14:00 – 15:00: Meet & Greet z Natanem Zgorzykiem
15:00 – 15:30: Teleturniej powered by Lenovo Legion
14:00 – 17:00: Spotkanie z Fusialką
17:00 – 20:00: Rozgrywki w gry i mini quizy
Niedziela, 9 lutego:
10:00 – 11:00: Otwarcie strefy i rozgrzewka z Radiem ESKA
11:00 – 13:00: Spotkanie z Pashą
13:30 – 14:30: Meet & Greet z Izakiem
14:00 – 16:00: Spotkanie z Fusialką
15:00 – 15:30: Teleturniej powered by Lenovo Legion
17:00 – 20:00: Wspólne oglądanie finału IEM Katowice 2025
To tylko mały wstęp! Ze strony ekipy Lenovo Legion możecie liczyć na wiele dodatkowych atrakcji! Będziecie mogli wziąć udział w quizach, turniejach w CS 5v5, 2v2 Wingman oraz 1v1 i wygrać atrakcyjne nagrody.
Na strefie Lenovo Legion uczestnicy będą mogli sprawdzić swoje umiejętności w szeregu emocjonujących rozgrywek gamingowych. W piątek od godziny 11:00 rozegrane zostaną mecze w trybie 1vs1 w CS2, podczas których hości zbiorą 16 uczestników do pięciorundowej rywalizacji, trwającej około 5 minut na każdą rundę. Po południu, o 15:20, gracze zmierzą się w trybie 2vs2 Wingman, obejmującym trzy intensywne rundy. Wieczorem zaś, od 19:00, dziesięcioosobowe drużyny staną naprzeciw siebie w wielkim meczu 5vs5. Sobota i niedziela przyniosą kolejne turnieje w trybach 1vs1, 2vs2 oraz 5vs5, dostosowane do poziomu uczestników, z dodatkowymi zapisami oraz profesjonalnym wsparciem organizatorów. Rozgrywki będą okazją nie tylko do rywalizacji, ale także do zdobycia atrakcyjnych nagród.
Przeżyj niezapomniane chwile w strefie Lenovo Legion i RTV Euro AGD podczas IEM Katowice 2025!
Seria Dynasty Warriors powraca po latach – i jest to powrót naprawdę udany. Origins można śmiało polecić nie tylko największym fanom tej serii.
Na wstępie słowo wyjaśnienia. „Origins” w tytule może bowiem sugerować, że mamy do czynienia z prequelem. Jest tak tylko w pewnym sensie. Akcja gry zaczyna się tylko nieco wcześniej niż zazwyczaj… Ponieważ wszystkie części Dynasty Warriors to reinterpretacja tych samych wydarzeń przedstawionych w XIV-wiecznej Opowieści o Trzech Królestwach.
Ta chińska powieść łącząc fakty historyczne z heroiczno-romantycznymi upiększeniami, przedstawia burzliwe dzieje upadku wielkiej dynastii Han i późniejszego chaosu oraz walki o władzę. W cyklu Dynasty Warriors mogliśmy zawsze wcielać się w różnych bohaterów wszystkich stron konfliktu. Origins jest jednak inne, ponieważ po raz pierwszy wprowadzono tutaj nową postać, stworzoną specjalnie na potrzeby gry.
To akurat jedna z wad Origins. Niemy bohater jest w zasadzie pozbawiony charakteru – co zupełnie nie pasuje do cyklu Dynasty Warriors. Na szczęście nie zabrakło tutaj wielu barwnych postaci pobocznych, które często przejmują pałeczkę w scenkach przerywnikowych. Te skupiające się na naszym bohaterze są po prostu nudne.
Poza nowym protagonistą, największą nowością w Origins na tle całej serii jest wprowadzenie eksploracji z poziomu mapy świata. Niczym w cyklu Total War poruszamy się po mapie regionu, zbierając surowce, czasem z kimś rozmawiając czy rozpoczynając kolejne bitwy. To ciekawy dodatek, nie wnoszący jednak większych emocji.
Podstawą gry pozostaje jednak już mocno klasyczna dla cyklu Dynasty Warriors rozgrywka, czyli bitwy, w których walczymy z tłumami wrogów. Często na naszej drodze stają kilkudziesięcioosobowe oddziały przeciwnika, a nieraz zdarzy się, że najlepszymi atakami pokonamy setki żołnierzy.
Do dyspozycji mamy różne rodzaje broni, które odblokowujemy stopniowo w trakcie ponad 30 godzin kampanii fabularnej. Każdy rodzaj oręża oferuje inne ataki, zawsze możemy więc urozmaicić przygodę, po prostu zmieniając broń. Warto zresztą zmieniać uzbrojenie, by równo rozwijać wszystkie typy posiadanych narzędzi wojny.
Podczas bitew zwykli żołnierze wroga nie stanowią większego wyzwania i są tam tylko po to, byśmy mogli poczuć się potężni – i tak się w istocie czujemy. Dynasty Warriors: Origins w zupełności spełnia swój główny cel, czyli sprawia, że mamy wrażenie sterowania najsilniejszym wojownikiem w historii.
Walki bywają jednak wyzwaniem. Trudni mogą być chociażby kapitanowie czy generałowie. Pokonanie ich może być już bardziej skomplikowane. Tutaj także pojawia się kolejna nowość, czyli możliwość – czasem konieczność – parowania ciosów oponenta. Odbijanie ataków jest na szczęście w miarę proste, także nie trzeba się obawiać, że twórcy zrobili z Dynasty Warriors drugie Sekiro.
Starcia są szalenie efektowne, czy raczej: efekciarskie. W każdym razie, z pewnością potrafią zrobić wrażenie. Szczególnie najważniejsze bitwy i ich kulminacyjne momenty, gdy całe obszary wypełnione są żołnierzami rywalizujących frakcji, a oddziały stosują imponujące manewry ofensywne.
Dynasty Warriors: Origins nie próbuje wymyślać koła na nowo, ale oferuje pewne urozmaicenia klasycznej formuły rozgrywki. Wszystkie nowości są niezłe, poza nijakim głównym bohaterem. Walka niezmiennie wciąga i oferuje doznania, jakich dostarczają tylko gry od studia Omega Force. To udany powrót serii po latach przerwy.
17 stycznia czterdziestu wyselekcjonowanych graczy spotkało się w warszawskiej restauracji NINE’S, by rywalizować o cenne nagrody na najnowszym sprzęcie Lenovo Legion.
Impreza odbyła się z okazji osiągnięcia przez Lenovo Gaming Community poziomu 10.000 zaangażowanych członków. Dla nich został zorganizowany na Legion Gaming Community konkurs, w wyniku którego jury wyłoniło 40-stu szczęśliwców, którzy w Warszawie mieli okazję poznać się na żywo oraz powalczyć o świetne nagrody.
Uczestnicy walczyli na profesjonalnym sprzęcie gamingowym. Stanowiska turniejowe wykorzystywały topowe modele, w tym Lenovo Legion Tower 7 z monitorem R45 dla F1 24, dwa laptopy Legion Pro 7 dla FC25 oraz Legion Pro 5 dla Deluxe Ski Jump 2. Organizatorzy zadbali także o strefę free-to-play, która oferowała różnorodne gry na laptopach Lenovo LOQ, Legion Slim 7 oraz najnowszych konsolach Legion Go i Legion Go S.
Wydarzenie rozpoczęło się punktualnie o 17:00 powitaniem gości przez hosta Łukasza Górskiego. Program obejmował:
Intensywne rozgrywki w FC25
Emocjonujące wyścigi w F1 24
Turniej skoków narciarskich w Deluxe Ski Jump 2
Quizy z nagrodami
Smaczny poczęstunek wraz z specjalnym tortem
Po zaciętej rywalizacji wyłoniono trzech najlepszych graczy:
@FTS – zdobywca pucharu i laptopa Lenovo LOQ 15IAX9
@atomowyjanusz – konsola Lenovo Legion Go
@xchuddy – monitor Lenovo Legion R27q-30
Wydarzenie pokazało, że społeczność Lenovo Legion to nie tylko gracze, ale prawdziwi pasjonaci, którzy potrafią połączyć rywalizację ze świetną zabawą w duchu fair play.
PS. Do zobaczenia wkrótce na kolejnych wydarzeniach naszej społeczności!
Nowy rok przynosi nową okazję na zakup wymarzonego laptopa! Lenovo Polska rusza z promocją „Cashback YOGA”, która obejmuje wybrane modele laptopów serii Yoga. W ramach tej akcji, kupując wybrany model w okresie od 20 stycznia do 28 lutego 2025 r., możesz otrzymać zwrot gotówki w wysokości nawet do 1000 zł!
Jak to działa?
Zasady są proste. Wystarczy kupić laptop Lenovo Yoga objęty promocją u jednego z autoryzowanych partnerów, a następnie zarejestrować zakup na stronie promocji: www.lenovopolska.pl/cashback. Rejestracja jest dostępna od 20 stycznia, a zgłoszenie należy wysłać w ciągu 14 dni od zakupu.
Modele i wysokość cashbacku:
Yoga Slim 6 – zwrot 600 zł,
Yoga Slim 7, Yoga Pro 7, Yoga 7 – zwrot 700 zł,
Yoga Slim 9, Yoga Pro 9 – zwrot 900 zł,
Yoga Book – zwrot aż 1000 zł!
Lista modeli objętych promocją dostępna jest na stronie internetowej oraz w regulaminie akcji.
Dlaczego warto?
Lenovo Yoga to seria laptopów stworzona z myślą o wymagających użytkownikach, którzy cenią sobie nowoczesny design, niezawodną wydajność oraz innowacyjne rozwiązania. Teraz te zaawansowane urządzenia są dostępne w jeszcze bardziej atrakcyjnych cenach.
Nie czekaj, promocja trwa tylko do końca lutego, a liczba zwrotów jest ograniczona. Zrób pierwszy krok w stronę lepszego sprzętu na Nowy Rok i skorzystaj z promocji „Cashback YOGA”!
Pełne informacje o produktach objętych promocją „Cashback YOGA” znajdziesz na oficjalnej stronie Lenovo pod adresem https://www.lenovo.com/pl/pl/yoga/. Znajdziesz tam szczegółowe specyfikacje techniczne, funkcje oraz unikalne cechy każdego modelu, które pomogą Ci wybrać laptop idealnie dopasowany do Twoich potrzeb.
Nie zwlekaj – odwiedź stronę Lenovo i przekonaj się, który model Yoga będzie Twoim niezawodnym towarzyszem na lata!
Nową grę studia Heart Machine trudno z czystym sumieniem polecić w tej chwili, ale to z pewnością tytuł, który warto dodać na steamową listę życzeń.
Roguelite osadzony w uniwersum fantastycznej gry Hyper Light Drifter przeszedł bolesną drogę do premiery. Wielokrotne opóźnienia, strata wydawcy, zmiany koncepcji. Nic dziwnego więc, że wersja Early Access nie jest idealna. Jest tu jednak potencjał na świetną i wciągającą grę.
Założenia przygody są proste. Z głównej bazy przenosimy się do świata gry – sporej, otwartej wyspy. Musimy tam zdobywać materiały zwane Prism, by dzięki nim otwierać areny z bossami. W międzyczasie eksplorujemy okolice, by zdobywać zasoby, broń i ekwipunek. Do bazy możemy wrócić w dowolnym momencie, o ile dotrzemy do punktu ewakuacji i wytrzymamy atak fali przeciwników.
Hyper Light Breaker oferuje nieźle przemyślane systemy związane z roguelite’ową formułą zabawy. Każdy przedmiot – miecz, strzelba, zbroja czy jakieś ulepszenie postaci – ma określoną liczbę punktów „wytrzymałości”. Wyznaczają one, ile dany przedmiot może przetrwać śmierci gracza. Nie tracimy więc całego sprzętu po każdym zgonie.
W bazie możemy ulepszać bohatera i ekwipunek, a także kupować nowe wyposażenie czy zaprosić do gry znajomych (jest tu system kooperacji). Poruszanie się po bazie i korzystanie z usług różnych postaci nie jest jednak na początku zbyt intuicyjne, ponieważ w grze brakuje prostego i przejrzystego tutoriala. Szkoda też, że niektóre upgrade’y postaci wymagające dosyć cennych zasobów są wręcz absurdalnie mało imponujące – choćby takie, które zwiększa możliwość szybowania o… całe pół sekundy.
Kiedy trafiamy na wyspę, miejsce właściwej rozgrywki, mamy totalną swobodę w zakresie wykonywania celów i poruszania się po lokacji. Możemy zdecydować, czy chcemy tylko pozbierać trochę łupów i wrócić do bazy, czy jednak skupić się na dotarciu do bossa. Wyspę eksplorujemy za pomocą przyjemnej w obsłudze deski hoverboard, niczym na futurystycznym snowboardzie.
Wszędzie na naszej drodze stają oczywiście przeciwnicy. To różnego rodzaju jednostki – od żołnierzy z bronią palną po dziwne potwory. Wszyscy są jednak równie niebezpieczni. Hyper Light Breaker jest bez dwóch zdań grą trudną, w której chwilę nieuwagi często można przypłacić życiem.
System walki pozwala nam atakować bronią białą, wykonywać proste combosy i aktywować specjalne, potężne zdolności – inne dla każdego rodzaju broni. Mamy też parę rodzajów broni palnej, lecz amunicję dosyć trudno odzyskiwać, przynajmniej na początku przygody.
Jest też system parowania ciosów, w teorii bardzo przydatny, gdyż pozwala zregenerować nieco utraconego HP. W praktyce jednak, to jeden z najgorszej zrealizowanych mechanizmów tego typu – niezwykle trudno po prostu wyczuć odpowiedni moment, żeby dobrze odbić wrogi cios. Jest to źródłem częstej frustracji. Zresztą, sygnalizacja ataków przeciwników jest ogólnie rzecz biorąc zbyt słabo zrealizowana.
Nie pomaga też obecny system leczenia, który sprawia, że nawet gdy odblokujemy już apteczki, to nie uzupełniamy ich zapasu automatycznie na starcie wyprawy. Żeby mieć przy sobie środki leczące, musimy wcześniej zebrać odpowiednie zasoby z kwiatów i roślin – jest to zbędny i irytujący sposób na sztuczne utrudnienie rozgrywki.
Hyper Light Breaker cierpi też na problemy natury technicznej. Optymalizacja pozostawia wiele do życzenia, a dostępnych opcji graficznych jest przeraźliwie mało – nie można więc za bardzo dostosować warstwy wizualnej do możliwości swojego peceta. Nieraz trafimy też na różnego rodzaju bugi, choćby z wrogami, którzy na nas nie reagują, albo zacinają się w teksturach mapy.
Grę zdecydowanie warto mieć na uwadze, bo widać tutaj potencjał na angażującego rogalika z pięknym, kolorowym światem. Twórcy muszą jednak dopracować jednak największe wady wczesnej wersji, bo obecnie przygoda po prostu zbyt często frustruje.