Discord, najpopularniejsza wśród graczy platforma służąca do rozmów głosowych i komunikacji tekstowej, posiada wiele przydatnych i ciekawych funkcji. Ale czy wiedzieliście, że na Discordzie możecie streamować? Nie? Sprawdźcie, jak to robić i jak oglądać transmisje innych. Zapraszamy do lektury naszego poradnika.
Jak nadawać na żywo na Discordzie?
Przede wszystkim powinniście wiedzieć, że z funkcji streamowania na Discordzie można korzystać tylko i wyłączenie z pomocą desktopowej aplikacji, i to tylko tej przeznaczonej na systemy Windows. Prowadzenie transmisji na żywo nie jest możliwe ani poprzez przeglądarkową wersję platformy, ani mobilną, ani edycje stworzone z myślą o użytkownikach macOS i Linux. Zatem, aby taką transmisję rozpocząć, przede wszystkim należy sięgnąć po komputer z Windowsem, pobrać klienta Discorda (z tej strony https://discord.com/download), a następnie go zainstalować. Potem wykonajcie te oto kroki:
1. Uruchomcie grę, transmisję z której chcecie nadawać. Jeśli Wasza gra zostanie rozpoznana przez platformę, w lewym dolnym rogu aplikacji ujrzycie taki widok, jak na poniższym zrzucie ekranu.
2. Jeśli Discord nie rozpozna Waszej gry, spróbujcie dodać ją ręcznie, przechodząc do Ustawień użytkownika i zakładki Aktywność w grze. Tam znajdziecie opcję „Dodaj grę”. Pomyślne dodanie gry poskutkuje takim widokiem, jak powyżej.
3. Kliknijcie w widoczną w lewym dolnym rogu aplikacji, nad paskiem stanu z Waszym awatarem i nickiem, ikonę monitora. Po najechaniu na nią wyświetli się napis „Stream [tytuł gry]”, czyli na przykład „Stream World of Warcraft”. Następnie wyświetli się następujące okno:
4. Jeżeli zamiast gry chcecie nadawać widok z pulpitu lub innej aplikacji, teraz możecie to zmienić. Wystarczy że przy tytule gry klikniecie w opcję „Zmień” i wybierzecie jeden z dostępnych widoków.
5. Aby rozpocząć transmisję, kliknijcie w baner z napisem „Nadawaj na żywo”. Wówczas w prawym dolnym rogu ekranu pojawi się małe okienko z podglądem transmisji. Klikając na nie dwa razy powiększycie podgląd i uzyskacie dostęp do dodatkowych opcji.
Zmiana ustawień streamu
Niestety, ustawienia związane ze streamowaniem na Discordzie są bardzo ograniczone, szczególnie dla osób, które nie korzystają z subskrypcji Nitro. Po rozpoczęciu transmisji można jedynie zmienić jakość przesyłania z 720p na 480p lub odwrotnie oraz ilość przesyłanych klatek na sekundę z 30 na 15. Tymczasem, użytkownicy Nitro mogą zmienić rozdzielczość na 1080p lub źródłową, a liczbę FPS ustawić na 60.
W trakcie streamu istnieje też opcja włączenia swojej kamery, wyciszenia mikrofonu czy otworzenia transmisji w nowym oknie. Mamy też możliwość udostępnienia zaproszenia do oglądania streamu. Wystarczy kliknąć w ikonę postaci z towarzyszącym jej plusem, a następnie wybrać z listy osoby, które mają otrzymać zaproszenie lub podzielić się wyświetlonym linkiem w dowolnym miejscu, na przykład na konkretnym serwerze Discorda czy w platformach społecznościowych.
Udostępnianie ekranu bez konieczności włączania gry
Na Discordzie istnieje też opcja nadawania na żywo widoku z własnego pulpitu czy dowolnej aplikacji bez konieczności wcześniejszego włączania gry. Niemniej, aby z tej opcji skorzystać należy wpierw dołączyć do kanału głosowego na serwerze. Wówczas nad paskiem stanu pojawi się funkcja udostępniania ekranu, tak jak na poniższym screenshocie.
Jak oglądać transmisje na Discordzie?
Aby oglądać na Discordzie jakikolwiek stream na Discordzie wcale nie musicie najpierw uzyskać zaproszenia czy dostępu do specjalnego linku. Gdy tylko Wasz znajomy lub członek serwera na którym sami się znajdujecie zacznie streamować, ujrzycie przy jego awatarze i nicku odznakę „Nadawania na żywo”. Jeśli klikniecie na jego nazwę na kanale głosowym, zobaczycie opcję oglądania streamu. Po dołączeniu zostaniecie przeniesieni na kanał głosowy, gdzie będzie widać okno z transmisją znajomego.
Co ważne, transmisje na Discordzie może oglądać maksymalnie do 10 osób jednocześnie (z powodu COVID-19 ten limit tymczasowo podniesiono do 50 osób). Możliwość streamowania na Discordzie nie należy zatem porównywać do platform pokroju Twitcha. Niemniej, może ona stanowić ciekawe zastępstwo chociażby dla takiego Zooma.
Istotny jest też fakt, że już do samego oglądania transmisji na Twitch nie jest konieczna instalacja windowsowej aplikacji Discorda. Przy tym sprawdzą się też inne formy platformy.
Valorant to najnowsza sieciowa strzelanka pierwszoosobowa wykorzystująca model free to play. Premiera darmowej produkcji od Riot Games miała miejsce 2 czerwca 2020 roku i od tego czasu na swoich komputerach zainstalowały ją miliony graczy. Założymy się, że wielu fanów marki Lenovo Legion również próbuje swych sił w rozgrywce online, a niektórzy mają zamiar to zrobić. Zastosujcie się do poniższych porad, a szybko będziecie skuteczniejsi niż Wasi przeciwnicy.
1. Nie biegaj z celownikiem w podłodze
Valorant, jak większość gier sieciowych typu FPS, wymaga od gracza niebywałej precyzji. Wiele razy widziałam początkujących graczy biegających po mapie i mierzących sobie pod nogi, a później podnoszących celownik dopiero na widok oponenta. Wyeliminujcie ten zły nawyk! Zawsze starajcie się trzymać celownik na wysokości, na której powinna znajdować się głowa przeciwnika. W Valorancie milisekundy mogą decydować o tym, czy z danej wymiany ognia wyjdziecie zwycięsko.
2. Zwolnijcie! Nie bójcie się chodzić
Przez lwią część rozgrywki w Valorant powinniście się poruszać z wciśniętym Shiftem. Serio, to nie Quake III: Arena, gdzie wszyscy biegają za sobą po mapie. Gdy chodzicie, poruszacie się cicho. Gdy poruszacie się cicho, przeciwnik Was nie słyszy, a Wy możecie usłyszeć przeciwnika. Valorant to gra taktyczna – podejdźcie do zabawy z głową i wykazujcie się sprytem!
3. Nie strzelajcie biegnąc
To nie jest gra, gdzie niczym Rambo lub postacie, w które w latach 90′ wcielał się Arnold Schwarzenegger, biegniecie przed siebie i opróżniacie jeden magazynek za drugim. W zdecydowanej większości przypadków przed oddaniem strzału powinniście się zatrzymać. Możecie kucnąć, możecie strzelać na stojąco, ale pod żadnym pozorem nie chodźcie, ani tym bardziej nie przebywajcie w biegu. Niemożliwym jest precyzyjny ostrzał przeciwnika w biegu ze względu na duży rozrzut pocisków.
4. Komunikuj się ze swoim zespołem
Zakładam, że pewne grono czytelników jest nieśmiałe w komunikacji głosowej z innymi graczami. Zupełnie niesłusznie! Korzystajcie ze swojego mikrofonu i informujcie swój zespół o sytuacji na mapie. Dobrze skoordynowany team może wygrać ze znacznie lepszą drużyną, która nie potrafi się dogadać. Mówcie przede wszystkim to gdzie widzicie przeciwników i co zamierzacie zrobić. Jednocześnie bądźcie oszczędni w słowa i… nie krzyczcie na innych. Bądźcie kulturalni.
5. Nie bój się strzelać przez ściany
Jasne, nie jest to najskuteczniejszy sposób prowadzenia ognia, ale dzięki niemu będziecie często w stanie dość mocno uszkodzić przeciwnika, a czasem nawet dobić. Nie namawiam, żebyście za wszelką cenę zdradzali swoją pozycję, ale jeśli jesteście pewni, że za przebijalną przez pociski ścianą znajduje się wróg, to… wiecie już co z nim zrobić. PS nie każda broń tak samo dobrze penetruje ściany.
6. Z nożem w ręce biegacie szybciej
Podobnie jak w CS:GO, po planszy można poruszać się znacznie szybciej z nożem w ręku. Jeśli wiecie, że musicie dobiec gdzieś w ekspresowym tempie, a po drodze nie czai się przeciwnik, chwyćcie w dłoń broń białą.
7. Unikaj trybu „full auto”
Najcelniej strzelasz poprzez „tap shooting”, czyli wystrzeliwanie pojedynczych pocisków. Skuteczne są także krótkie serie, podczas których serie pocisków wystrzeliwane są bez większego rozrzutu. Jeśli decydujesz się na strzelanie ogniem ciągłym, potrenuj uprzednio i poznaj „spray patterny” różnych rodzajów broni. Te są powtarzalne i da się ich nauczyć. Jest to zadanie trudne, ale… wykonalne.
8. Jeśli wiesz, że nie rozbroisz bomby, nie podejmuj takiej próby
Wiemy, że na streamach fajnie wygląda, gdy ostatni gracz w drużynie rozwala pięciu oponentów i wygrywa rundę dla swojej drużyny. Mierz jednak siły na zamiary. Lepiej jest schować się, przeczekać do końca rundy i ocalić cenne wyposażenie, niż dać się zabić przeciwnikowi i postawić siebie oraz swoją drużynę w gorszej sytuacji na początku kolejnej tury, prawda?
9. Naucz się nazw lokacji
Ta podpowiedź jest połączona z podpowiedzią numer 4. Znając nazwy różnych lokacji na mapach będziesz mógł nie tylko skuteczniej pomagać swoim sojusznikom, ale także lepiej odczytywać ich podpowiedzi. Jeśli nie chcesz aktywować mikrofonu, słuchaj i dawaj innym podpowiedzi na czacie tekstowym. To robi różnicę!
10. Gdy zobaczysz wroga, od razu kucnij
Możesz śmiało założyć, że przeciwnik będzie celował w Twoją głowę. Utrudnisz mu zadanie, gdy wybiegając wprost na niego od razu kucniesz. Być może w ten sposób unikniesz śmierci i wygrasz decydującą wymianę ognia.
11. Trenuj na wirtualnej strzelnicy
Tryb treningu w Valorant jest naprawdę użyteczny. Trening poprzez rozgrywkę z żywym przeciwnikiem jest ważny, ale niebagatelne znaczenie ma też doświadczenie zyskiwane na spokojnie w trybie treningowym. W rozgrywce z innymi ludźmi naprawdę trudno będzie ci opanować pewne aspekty gry – ot choćby różne sposoby ostrzału.
Sprzedaż Minecrafta przekracza wszelkie pojęcie. Do tej pory sprzedano już 200 milionów egzemplarzy gry, przy której każdego miesiąca bawi się nawet ponad 125 milionów graczy. Aż dziw bierze, że do tej pory nie powstała żadna inna znacząca gra w tym niezwykle popularnym uniwersum. Okej, powstała, jedna, ale Minecraft: Story Mode z 2015 roku traktować należy w końcu raczej w kategorii porażki i niewiele znaczącego tytułu. Na szczęście doczekaliśmy się premiery Minecraft Dungeons – RPGa w świecie złożonym z sześciennych bloków. Czy warto wydać na niego „kilka złotych”? Sprawdziłam to.
Uwaga: na samym wstępie po prostu muszę Was poinformować o tym, że Minecraft Dungeons dostępna jest w ramach subskrypcji Xbox Game Pass, kosztując w trwającej obecnie promocji zaledwie 4 złote za miesiąc! Usługę opisywaliśmy przy okazji porównania ofert ciekawych abonamentów dla graczy w tym miejscu. Cena ta sprawia, że w produkcję powinien zagrać absolutnie każdy z Was – bez względu na to, co przeczytacie w tej lub innych recenzjach.
Oglądając pierwsze gameplaye z Minecraft Dungeons po produkcji nie spodziewałam się wiele. Już na pierwszy rzut oka było widać, że jest to raczej prosty hack’n’slash, który trafić ma w gusta jak największej liczby graczy – także tych najmłodszych. Nastawiłam się negatywnie, a już pierwsza godzina spędzona z najnowszym dziełem Microsoftu pokazała, że robiłam to zupełnie niesłusznie.
Minecraft Dungeons rozpoczyna się od samouczka, w którym poznajemy spektrum możliwości oferowanych graczom. Do naszej dyspozycji oddano przede wszystkim broń do walki w zwarciu (np. miecz, kosę i inne), a także łuk lub kuszę do walki na dystans. Oręż różni się od siebie nie tylko podstawowymi statystykami w postaci choćby obrażeń czy szybkości ataku, ale także rzadkością oraz gniazdami na dodatkowe moce (bardzo zróżnicowane). Dodatkowe trzy gniazda dedykowane są artefaktom, które pełnią tu rolę odpowiedników umiejętności aktywnych lub – sporadycznie – pasywnych. Finalnie, korzystać można również z mikstury leczenia, odnawianej cyklicznie co 30 sekund.
Na przestrzeni zabawy przemierzamy kolejne krainy, próbując pokonać głównego przeciwnika w grze – Arch Illagera. Zwiedzając biomy znane doskonale z klasycznego Minecrafta na swojej drodze napotykamy oponentów pokroju zombie, szkieletów i creeperów, ale także przeciwników specjalnych – ot w postaci choćby Endermana, których pokonanie stanowi nieco większe wyzwanie. Na wyższych poziomach trudności pokonanie mini bossów potrafi być niemałym wyzwaniem.
Świat gry jest ciekawy i kolorowy, ale sprawia wrażenie nieco sterylnego i „ciasnego”. Niestety, twórcy Minecraft Dungeons nie dali graczom możliwości destrukcji otoczenia – a szkoda. Możliwość modyfikowania świata gry jest w końcu wizytówką Minecrafta. Na pocieszenie: wirtualne krainy skrywają wiele sekretów, w tym… krowi poziom, stanowiący nawiązanie do kultowej serii Diablo.
Pomiędzy kolejnymi misjami odwiedzamy bazę wypadową (wioskę), w której za zdobyte szmaragdy wylosować można nowe elementy ekwipunku oraz artefakty. Te wypadają na przestrzeni zabawy z pokonanych mobów i stanowią nagrodę za zaliczenie każdej z misji. Bardzo brakowało mi tu czegoś „ekstra”, w postaci chociażby opcji ulepszania wioski. Może taka opcja pojawi się przy okazji któregoś z DLC?
Zabawa w Minecraft Dungeons zaczyna się tak naprawdę w trybie kanapowej kooperacji lub rozgrywki online ze znajomymi. Wtedy można poszaleć na wysokich poziomach trudności, zdobywając w ten sposób fajne wyposażenie. Niestety, ale po zaliczeniu niezwykle krótkiej kampanii grind i zdobywanie kolejnych poziomów i przedmiotów stanowią cel sam w sobie. Nie ma tutaj żadnego dodatkowego magnesu, który zachęcałby do spędzenia w grze dodatkowego czasu.
Minecraft Dungeons – czy warto? Oczywiście – za 4 złote
Powiedzmy sobie otwarcie: Minecraft Dungeons swoją złożonością nie dosięga pięt Path of Exile i nie ociera się nawet o to, co oferuje Diablo 3. Pomimo tego jest satysfakcjonującym i wciągającym hack’n’slashem, przed którym bardzo miło spędzicie czas zarówno w pojedynkę, jak i wraz ze swoimi znajomymi. Gra jest krótka, a po pierwszym zaliczeniu kampanii czeka Was co najwyżej grind. Pomimo tego zabawa daje całkiem sporo radości. Mechanika rozgrywki jest dobrze opracowana, a dostępny arsenał przedmiotów i towarzyszących im modyfikatorów – zadowalający. Jeśli chcecie, Minecraft Dungeons może stanowić niemałe wyzwanie. Wysokie poziomy trudności i bossowie pokonywani w pojedynkę potrafią napsuć sporo krwi. Po zmianie trudności na niższą natomiast, z powodzeniem zrelaksujecie się przed monitorem po ciężkim dniu nauki lub pracy, zabijając hordy „mobków” z uśmiechem na buzi.
Minecraft Dungeons mógł być lepszy i oferować nieco większą „głębię”. Jest jaki jest, bo musiał być przystępny dla odbiorcy w każdym wieku. Realizacja tego założenia udała się Microsoftowi znakomicie. To jeden z lepszych tytułów dla całej rodziny z trybem lokalnej kooperacji – serio!
Mocne strony:
Słabe strony:
przystępny hack’n’slash dla każdego, niezależnie od wiekusatysfakcjonująca mechanika rozgrywkiciekawe bronie, artefakty i umiejętnościwciągająca zabawa w lokalnej kooperacji i multiładnie zaprojektowana oprawa graficznawymagająca na wyższych stopniach trudnościdostępny w Xbox Game Pass za 4 złote!
kampania jest krótkagłębia rozgrywki pozostawia wiele do życzeniapo pierwszym przejściu gry czeka Was wyłącznie grindsporadyczne glitchowanie się za teksturamibrak możliwości destrukcji otoczenia
Pewnie jak wielu innych graczy niedawno odebraliście w Epic Games Store darmowe Grand Theft Auto V, a teraz szukacie porad na temat wielu aspektów zabawy w tym słynnym sandboksie. Cóż, dobrze trafiliście, ponieważ postanowiliśmy przygotować dla Was artykuł poświęcony jednemu z tych aspektów. Z naszego tekstu dowiecie się, w jaki sposób zarabiać w produkcji Rockstara pieniądze.
Nie da się ukryć, że na początku rozgrywki Wasze konto w GTA V będzie świeciło pustkami. Niemniej, szybko pojawi się wiele okazji i sposobów na napełnianie go dolarami. Jakie to okazje i sposoby? Najlepsze z nich opisaliśmy poniżej.
Skoki
Skoki to jedna z pierwszych okazji w trybie fabularnym, która pozwala na zdobywanie pokaźnych sum pieniędzy. Podczas pierwszej, w której udział wezmą Michael i Franklin, każda z postaci otrzyma po około 750 tysięcy dolarów, a z kolejnych zyski będą z reguły jeszcze większe. Należy jednak pamiętać, że to, jaki zespół wybierzemy do realizacji napadu, zawsze ma wpływ na podział zdobytego łupu, a także przebieg samego skoku. Decydując się na członków o gorszych umiejętnościach możecie zagwarantować sobie większą działkę, ale także wywołać podczas misji nieprzewidziane konsekwencje.
Kupowanie nieruchomości
Rzecz jasna, aby móc zarobić na nieruchomościach, najpierw trzeba zdobyć pieniądze z innych źródeł. Niemniej warto po tę metodę sięgnąć. W grze można kupić naprawdę mnóstwo małych i większych biznesów, które będą gwarantować Wam tygodniowy przychód – od sklepów z marihuaną, przez apteki, po kina. Co ważne, kupowanie takich miejsc daje dostęp do specjalnych dodatkowych (i niejednokrotnie naprawdę zabawnych) misji związanych z posiadanymi nieruchomościami.
Inwestowanie na giełdzie
Inwestowanie ciężko zarobionych pieniędzy w giełdę to kolejny świetny sposób na powiększanie majątku. Niemniej, pewnie jak wiele innych osób wcale nie jesteście ekspertami ds. inwestycji i zastanawiacie się, jak w ogóle inwestować, by rzeczywiście ujrzeć zyski. Cóż, w GTA V jest to dużo prostsze niż w prawdziwym życiu. To przede wszystkim dlatego, że przed dokonaniem inwestycji grę można zapisać, a jeśli inwestycja okaże się nietrafna, wrócić do odpowiedniego zapisu. Po dokonanej inwestycji wystarczy pojechać do jednego ze swoich domów, a następnie odpocząć bez zapisywania rozgrywki (lub poczekać około 45 sekund) i sprawdzić swoje portfolio, by zobaczyć, czy odnotowaliśmy zysk. Potem należy regularnie zerkać portfolio, sprawdzając czy cena akcji wciąż rośnie. Gdy ta osiągnie swój szczyt, będzie to dobry moment do sprzedaży. Rzecz jasna, im więcej zainwestujecie, tym więcej będziecie mogli zarobić.
Misje Lestera
Lester, czyli jedna z postaci, którą spotkacie (lub już spotkaliście w GTA V) będzie oferował Wam jedne z bardziej dochodowych misji w GTA V. W ramach tych misji będziecie musieli najzwyczajniej w świecie eliminować wyznaczane przez niego cele – od CEO firm po polityków. Można zarobić na nich bardzo dużo nie tylko ze względu na oferowane nagrody, ale także na to, jak poszczególne zadania będą wpływać na stan giełdy. Warto mieć to na uwadze i odpowiednio inwestować.
Wyzwania VIP-a
Wyzwania VIP-a to specjalne zadania, dostęp do których otrzymacie, gdy tylko w GTA V jako VIP lub CEO założycie własną organizację (korzystając z opcji SecuroServ w menu interakcji). Aby zostać CEO musicie najpierw kupić biuro od Dynasty 8 Executive (przechodząc w telefonie do sekcji reklam sponsorowanych), na co wydacie przynajmniej 1 000 000 dolarów. Aby zarejestrować się jako VIP wystarczy z kolei, że będziecie posiadać na swoim koncie 50 tysięcy dolarów. Dzięki tym wyzwaniom VIP-a, które potem będziecie mogli robić, pewnie nie zarobicie tyle co z pomocą powyższych sposobów, ale zdecydowanie urozmaicicie sobie nimi zabawę.
Jakie są Wasze ulubione sposoby zarabiania pieniędzy w Grand Theft Auto V? A może znacie jeszcze lepsze metody, niż te, które wymieniliśmy i opisaliśmy. Koniecznie podzielcie się swoimi spostrzeżeniami w komentarzach.
Wielu z Was grało zapewne w pierwszego, kultowego już DOOMa. Ba, wydaje nam się, iż niektórzy czytelnicy naszego serwisu ogrywali także DOOMa 2. Założymy się jednak, że większość fanów Lenovo Legion nie słyszała nigdy o produkcji DOOM 64 wydanej swego czasu na konsole Nintendo 64, która doczekała się właśnie doskonałego remastera.
Nintendo 64 była konsolą, która w latach 90′ ubiegłego wieku w Polsce cieszyła się umiarkowaną popularnością. Dość wysokie ceny gier oraz samej konsoli, a także dysponujące zdaniem wielu ciekawszą bazą tytułów alternatywy w postaci PlayStation lub tanich konsolek bazarowych nie pomogły jej w zaskarbieniu sobie uznania Polaków. To właśnie na danej platformie w 1997 roku zadebiutował DOOM 64, spin-off serii stworzony nie przez id Software, a przez Midway Games.
DOOM 64 przynosił ulepszoną grafikę i nowe poziom, ale jak na swoje czasy wciąż był tytułem nieco archaicznym. Pomimo tego, dziś oryginał prezentuje się… całkiem znośnie. Jedynym jego poważnym minusem jest fakt, że dostępny jest wyłącznie na konsole Nintendo 64. Przy okazji premiery gry DOOM Eternal, której recenzję zaserwowaliśmy Wam jakiś czas temu, zadebiutowała jednak zremasterowana wersja DOOMa 64, która trafiła nie tylko na PCty, ale także Xbox One, PS4 i Nintendo Switch. Grę dołączaną jako gratis do DOOMa Eternal w wersji Deluxe kupić można w cenie zaledwie 20,99 złotych i… warto to zrobić.
DOOM 64 – oto jak powinno się odświeżać gry
DOOM 64 to jedna z najbardziej dynamicznych i chyba najmroczniejsza gra z tej serii. Twórcy remastera za punkt honoru postawili sobie przemodelowanie od podstaw absolutnie wszystkich wrogów, którzy wyglądają świetnie. Ekipa Nightdive, odpowiedzialna za wiele innych udanych remasterów (choćby Blood i Forsaken), spisała się na medal w kwestii odświeżenia także innych elementów oprawy graficznej. Odświeżony klasyk cieszy oko teksturami w podniesionej rozdzielczości, ulepszonymi efektami oświetleniowymi, a nawet płynniejszym ruchem postaci, pomimo że logika gry wciąż działa w 30 Hz. I tak: gra działa również w wysokich rozdzielczościach, a nawet obsługuje antyaliasing oraz zmianę pola widzenia.
Rozgrywka w DOOMie 64 może stanowić szok dla osób, które przyzwyczajone są do pełnej swobody w obserwowaniu otoczenia. Sterowana przez gracza postać może rozglądać się tylko w osi horyzontalnej, czyli w poziomie. Jeśli będziecie chcieli trafić przeciwnika stojącego wyżej lub niżej, wystarczy obrócić się w osi poziomej, a pocisk poleci do wroga w odpowiednim kierunku w osi pionowej. Tempo zabawy jest wysokie, co zawsze było wizytówką DOOMa.
Co ciekawe, twórcy dodali od siebie „coś ekstra” i postanowili zaskoczyć grających w nowego DOOMa 64 jednym nowym potworem o nazwie Nightmare Imp (szybszy wariant Impa), nowym bossem w postaci Matki Demonów (walka z nią jest bardzo wymagająca) oraz bronią o nazwie Unmaker, którą da się ulepszać. Więcej na jej temat nie powiem, bo zepsuję Wam zabawę. „Widać napracowanko”, cytując Klocucha.
Na przestrzeni zabawy osoby znające dobrze oryginalnego DOOMa 64 w mig zobaczą, że załoga Nightdive dorzuciła do znanych dobrze poziomów aż sześć leveli bonusowych, ujętych w kampanię o nazwie „The Lost Levels”. Byłam zaskoczona jak złożone i skomplikowane są poziomy oraz ile czasu zajmuje ich zaliczenie. Nie muszę chyba wspominać, że eksploracja nastawiona na odnalezienie wszystkich sekretów, z których słynie seria DOOM jeszcze bardziej wydłuża rozgrywkę.
DOOM 64 – rewelacyjna zabawa za równowartość kilku paczek czipsów
DOOMa 64 warto kupić – bez względu na to czy graliście w oryginał, czy nigdy o nim nie słyszeliście. To pozycja obowiązkowa dla gier retro, dla miłośników FPSów oraz wszystkich tych, którzy po prostu chcą się dobrze bawić. Aż 93% recenzji DOOM 64 na Steamie jest pozytywnych – niechaj głos społeczności wesprze naszą rekomendację.
Wydaje się Wam zapewne, że wyszukiwanie gier na platformie dystrybucji cyfrowej Steam to łatwe zadanie. Jasne, dopóki chcecie znaleźć określoną grę i znacie jej tytuł. W innym wypadku… może być różnie. Z naszym poradnikiem w mig opanujecie wszystkie sekrety wyszukiwania i odkryjecie wiele produkcji, o istnieniu których nie mieliście pojęcia!
Od jakiegoś czasu na platformie Steam gier można szukać na wiele różnych sposobów. Kryterium może nie być nie tylko gatunek i cena, ale także tagi, czy też posiadany przez Was sprzęt. Ba, inteligentna wyszukiwarka jest w stanie sama proponować coś ciekawego, na podstawie już posiadanego przez Was zestawu gier.
Zacznijmy od tego, że gry na Steam wyszukiwać można za pomocą dwóch różnych rozwiązań. Pierwszą jest wyszukiwanie z poziomu zwykłej przeglądarki internetowej. Możecie to zrobić przechodząc pod adres store.steampowered.com/search. Pamiętajcie, aby wcześniej zalogować się na swoje konto!
Możecie również otworzyć aplikację Steam, wybrać zakładkę sklep, a następnie kliknąć na ikonę lupy obok paska wyszukiwania – tak jak na poniższym zrzucie ekranu. Gdy to zrobicie, znajdziecie się w interesującym nas miejscu.
Wyszukiwanie w tym widoku jest niezwykle proste. Załóżmy, że interesują Was gry RPG w świecie fantasty. W wyszukiwarce powinniście wpisać więc frazy „RPG”, oraz „Fantasy” – odseparowane od siebie spacją. Oczywiście wymyślać możecie różne słowa kluczowe. Kliknijcie następnie na listę „sortuj według”, aby ustalić kolejność wyświetlanych wyników.
Na dobry początek wykluczcie z wyników wyszukiwania produkty ignorowane oraz te, które już posiadacie w swojej bibliotece. Zrobicie to rozwijając listę „Zawęź według preferencji”.
Teraz możecie ponownie zawęzić kryteria wyszukiwania, korzystając z przybornika po prawej stronie interfejsu. Chcecie tylko gry w języku polskim? Zaznaczcie stosowną opcję przy „Zawęź według języka”. Pragniecie wyświetlić gry działające pod Linuxem? Wybierzcie ten OS na liście „Zawęź według systemu operacyjnego”. Rzecz jasna dostosować można także zakres cen.
Propozycje możecie zawęzić w dalszej kolejności zgodnie z proponowanymi tagami. Tak, można zaznaczyć więcej niż jeden tag.
Interesują Was wyłącznie gry z trybem kooperacji? A może lokalnej kooperacji? Zerknijcie na listę zawęź według liczby graczy. Jest tam doprawdy całe zatrzęsienie różnych opcji. Im więcej kryteriów określicie, tym mniej gier wyświetli się w wynikach wyszukiwania, a wybór będzie mógł być precyzyjniejszy.
Platforma Steam pozwoli Wam nawet określić „funkcje”, które musi posiadać wyszukiwana gra. Być może chcecie grać na kontrolerze? A może na smartfonie lub… telewizorze? Chcecie „pofarmić” karty lub nowe osiągnięcia Steam? Zrobicie to zawężając kryteria wyszukiwania według funkcji.
Nie wiem czy zdajecie sobie z tego sprawę, ale Steam to nie tylko ogromna baza gier. Za pomocą wyszukiwarki możecie przeglądać zasoby programów, ścieżek dźwiękowych, filmów, a nawet sprzętu dystrybuowanego za pomocą platformy Valve! Rozwińcie listę „Pokaż wybrane typy” i przekonajcie się sami.
Życzymy wszystkim owocnych poszukiwań. A może znaleźliście już jakieś nieoczywiste perełki, które chcielibyście polecić innym graczom?
Jakiś czas temu Wiedźmin 3: Dziki Gon otrzymał aktualizację, która pozwoliła na przenoszenie zapisów gry z komputerów osobistych na Nintendo Switch, i odwrotnie. Ba, informowaliśmy o tym na łamach naszego serwisu, w newsie dostępnym pod tym adresem. Wówczas nie wyjaśniliśmy jednak, jak takie zapisy przenosić. W niniejszym poradniku przybliżymy Wam właśnie ten proces.
Przenoszenie plików z zapisem gry ze Steama lub GOGa na Nintendo Switch bądź z Nintendo Switch na komputer osobisty z zainstalowanym Steamem lub GOGiem (i z przypisanym do konta w tych platformach Wiedźminem 3) jest naprawdę proste. Oto, w jaki sposób je umożliwić.
Jak przenieść zapis gry z komputera na Nintendo Switch?
Uruchom Nintendo Switch i włącz na nim Wiedźmina 3: Dziki Gon.
W menu głównym gry wybierz opcję „Zapisy w chmurze”.
Wybierz, z której platformy chcesz pobrać zapis gry – GOG. com czy Steam.
Wybierz edycję gry, którą posiadasz – standardową czy GOTY.
Za pośrednictwem wyświetlonego okienka zaloguj się do konta w platformie, którą wybrałeś.
Gdy zostaniesz ponownie przeniesiony do menu gry, wybierz opcję „Wczytaj grę”.
Wybierz z listy zapis rozgrywki, który chcesz uruchomić na konsoli Nintendo.
Gotowe, od teraz na Nintendo Switch możesz kontynuować rozgrywkę, którą rozpocząłeś na komputerze.
Jak przenieść zapis gry z Nintendo Switch na komputer osobisty?
Grałeś w Wiedźmina 3 na Nintendo Switch, na przykład w podróży i teraz chcesz powrócić do gry na komputerze? Wystarczy, że tym razem przeniesiesz zapis gry z Nintendo Switch na komputer. Oto jak to zrobić:
Upewnij się, że wykonałeś powyższe kroki i połączyłeś swoje konto na Nintendo Switch z kontem Steam lub GOG.com.
Jeśli wcześniej nie połączyłeś konta, bo nie przenosiłeś zapisów z komputera na konsolę, to zrób to teraz – w menu głównym gry na Nintendo Switch przejdź do „Zapisów w Chmurze”, wybierz platformę (GOG.com lub Steam), wybierz posiadaną edycję gry, a następnie za pośrednictwem wyświetlonego okienka zaloguj się do konta w platformie, którą wybrałeś.
Ponownie przejdź do menu „Zapisów w Chmurze”.
Wybierz opcję „Wgraj”.
Wybierz zapis gry, który ma zostać przeniesiony na komputer osobisty.
Należy pamiętać, że twórcy Wiedźmina 3 mają względem opisanej funkcji przenoszenia zapisów kilka ostrzeżeń. Przede wszystkim, deweloperzy zalecają, by nie zmieniać na komputerach osobistych nazw plików zapisu. W rezultacie Switch może ich po prostu nie rozpoznać. Po drugie, CD Projekt RED wskazuje na to, że „związane z modami błędy i blokery mogą zostać przeniesione na konsolę z PC wraz z plikiem zapisu”.
Przenoszenie plików zapisu między komputerami osobistymi oraz konsolami PS4 i Xbox One
Niestety, póki co CD Projekt RED nie oferuje możliwości przenoszenia zapisów gry w Wiedźminie 3: Dziki Gon z komputerów osobistych na konsolę PlayStation 4 lub Xbox One i odwrotnie, jak również między wymienionymi konsolami. Kto wie, może taka możliwość pojawi się w przyszłości.
Mamy nadzieję, że teraz proces przenoszenia zapisów gry w Wiedźminie 3 między Nintendo Switch a komputerem osobistym nie jest dla Was tajemnicą.
W końcu doczekaliśmy się chyba najciekawszej z premier pierwszego kwartału bieżącego roku. Gracze mogą kupować już grę DOOM Eternal, a my sprawdziliśmy czy faktycznie warto to zrobić.
Podobnie jak w przypadku rebootu serii DOOM z 2016 roku, do DOOMa Eternal podchodziłam z nieskrywaną ciekawością, ale bez kolosalnych emocji. Produkcja id Software w 2016 roku wgniotła mnie tak mocno w fotel, że stwierdziłam, że nowsza jej odsłona będzie co najwyżej odrobinkę inna – kto zmieniałby bowiem coś, co okazało się niemałym przebojem? Trudno mi było wyobrazić sobie, że deweloper może uczynić grę lepszą. Okazało się, że dysponuję zbyt mało rozwiniętą wyobraźnią…
W DOOM Eternal powracamy na Ziemię, która została opanowana przez demony. Jedyną osobą mogącą odesłać je z powrotem do piekła jest nie kto inny jak Doom Slayer. Sterujący nim gracz otrzymuje do dyspozycji pokaźny arsenał środków wykraczający znacząco ponadto, co widzieliśmy w grze z 2016 roku. W dalszym ciągu zniszczenie siejemy przede wszystkim za sprawą broni dysponujących po ulepszeniu dwoma różnymi trybami prowadzenia ognia. Potwory masakrujemy dobrze już znaną piłą mechaniczną, by pozyskać amunicję lub dobijamy je, gdy są już na wykończeniu w alternatywny sposób poprzez efektowne finiszery o nazwie glory kills, nagradzane regeneracją punktów życia. Nowością jest naramienne działko mogące podpalać lub zamrażać wrogów, dzięki czemu pozyskać można z ich martwych ciał także pancerz.
Pojedynki toczone są zasadniczo na przestrzeni całych rozbudowanych, wielopoziomowych i pełnych sekretów map. Od czasu do czasu natrafiamy jednak na swoistą arenę, którą trzeba wyczyścić z maszkaronów, aby utorować sobie dalszą drogę. Wszędzie rozsiane są apteczki, pancerze i amunicja. Jeśli nie pozyskujecie ich jednak przy okazji także z wrogów, marny Wasz los.
Mechanika rozgrywki w dalszym ciągu daje kolosalną satysfakcję. Nie znam żadnego innego FPSa (może prócz DOOMa z 2016 roku), który byłby w stanie wprowadzić mnie w taki trans bitewny, w jaki wprowadza mnie w niego nowy DOOM Eternal. Starcia są dynamiczne, krwiste i na wyższych poziomach trudności szalenie wymagające. Zaryzykuję stwierdzenie, że nowy DOOM jest grą o wiele bardziej wymagającą od poprzednika. Tutaj w trakcie starć trzeba umiejętnie żonglować nie całym tylko arsenałem broni palnej, ale także naramiennym działkiem, granatami, finiszerami oraz oczywiście piłą mechaniczną. Jeśli nie będziecie korzystać z całego spektrum wyposażenia, często będzie bardzo gorąco. Potyczki z czasem zaczynają przypominać finezyjny taniec. Krwisty, brutalny taniec ze śmiercią, który daje niesamowitą frajdę. W tej grze mordowanie urasta do rangi sztuki.
Twórcy oddali graczom spore możliwości nie tylko w zakresie modyfikacji broni i jej ulepszania. Rozwijać można także umiejętności, statystyki, pancerz, a także inne drobne aspekty wpływające na rozgrywkę (jak choćby to, w jaki sposób wyświetlana jest przydatna w poszukiwaniu skarbów mapa). W tej grze jest tak wiele zawartości, że twórcom za ich kreatywność należą się gromkie brawa.
Walce towarzyszy doskonała oprawa dźwiękowa (nie zabrakło kilku kawałków z poprzedniej odsłony gry), a oprawa graficzna nie ustępuje jej ani na krok. Projekt świata jest piękny – od modeli przeciwników, na apokaliptycznych krajobrazach z piekła rodem skończywszy. Nie dość, że wizualia zachwycają, to cała gra jest solidnie zoptymalizowana i działać będzie doskonale także na mniej wydajnych komputerach.
Świat gry zachęca do eksploracji, powolnego smakowania jego licznych zakamarków i polowania na easter eggi i przedmioty kolekcjonerskie, które później oglądać można w bazie wypadowej. DOOM Eternal stał się grą z elementami zręcznościowymi. Czasem grając czułam się jak parkourowiec i… podobało mi się to! Podwójny skok oraz umiejętność o nazwie dash (również można ją aktywować dwukrotnie) daje szerokie spektrum zastosowań nie tylko poza walką, ale także w ferworze walki.
DOOM Eternal nie jest grą, po której ktokolwiek spodziewałby się chyba jakiegoś niesamowitego trybu rozgrywki wieloosobowej. Tymczasem produkcja zawiera mnóstwo przedmiotów kosmetycznych do odblokowania za postępy w grze i pozwala daleko personalizować także wygląd zewnętrzny bohatera. W DOOM Eternal obecny jest asymetryczny tryb multiplayer, w którym w starciach bierze udział trzech graczy. Dwóch wciela się w wybrane przez siebie demony, a jeden w DOOM Slayera. Na mapie nie brakuje uprzykrzających życie Slayerowi NPC współpracujących z pozostałą dwójką graczy, a także licznych przeszkadzaczy. Rozgrywka nie jest najlepiej zbalansowana i przeważnie stroną wygrywającą są demony.
Jeśli miałabym do tej beczki miodu dolać jeszcze nieco dziegciu, to jako jedną z niewielu wad (w gruncie rzeczy niezbyt istotną) wskazałabym grę aktorów w polskiej wersji językowej. Być może jestem nieco uprzedzona, ale moim zdaniem ich kwestie nie umywają się do tych z wersji angielskiej. Po kilkudziesięciu minutach zabawy zmieniłam język na angielski i odbiór gry stał się jeszcze lepszy.
Podsumowanie
Jeśli DOOM z 2016 roku Wam się podobał, to będziecie zakochani w DOOM Eternal. Studio id Software powtórzyło sprawdzony koncept, ale doszlifowało go przy tym w absolutnie każdej kwestii. W DOOM Eternal wszystko jest po prostu nieco lepsze i wszystkich elementów jest więcej. Nie skłamię mówiąc, że najnowsze dzieło popularnego studia to jeden z najlepszych shooterów ostatnich lat… a może nawet wszechczasów?
Biorąc pod uwagę powyższe, w ogóle nie dziwi mnie, że nowa odsłona serii z łatwością wyprzedziła pod względem popularności swojego poprzednika. O ile w DOOMa na Steam grało jednocześnie maksymalnie 44 tysiące osób, to dziś przy Eternalu bawiło się ich ponad 104 tysiące.
Zdarzyło Wam się kiedyś poważnie skrytykować jakąś grę, ale nie przez to że posiada pełno błędów, kiepską fabułę lub niezbyt dobrze wyglądającą grafikę czy źle zoptymalizowana, a dlatego, że nie zawiera pewnej kluczowej funkcji wpływającej na przyjemność płynącą z rozgrywki? Mnie zdecydowanie. Tak się składa, że takich funkcji, których obecność lub brak może zadecydować o tym, czy dana gra jest dobra, czy też nie, jest naprawdę sporo. Dzisiaj postanowiłam stworzyć ich subiektywną listę.
Oczywiście, każda gra powinna być unikatowa, czymś się na rynku wyróżniać, ale uważam, że są pewne elementy, które absolutnie wszystkie gry powinny posiadać. Gdy tylko jeden z nich w jakiejś produkcji widzę, na mojej twarzy pojawia się uśmiech. W sumie udało mi się zliczyć dziewięć takich elementów. Jeżeli uważacie, że jest ich więcej, podzielcie się swoimi pomysłami w komentarzach.
Dłużej nie zwlekając, zapraszam do lektury.
Możliwość wyboru poziomu trudności
Gracze potrafią naprawdę mocno doceniać gry, które oferują wysoki poziom wyzwania. Tak się jednak składa, że nie każdy jest fanem poziomu trudności na poziomie serii Dark Souls. Niektórzy, tak jak ja, chcą zwyczajnie doświadczyć fabuły gry i przejść ją, nie ginąc na każdym kroku i nie musząc kilkukrotnie podchodzić do walki z każdym bossem. Dlatego moim zdaniem możliwość wyboru poziomu trudności jest w grach obowiązkowym elementem – no, chyba że chodzi o gry oferujące wyłącznie wieloosobowe tryby rozgrywki. Każda inna produkcja, która tego wyboru nie oferuje, mocno traci w moich oczach. Rzecz jasna muszę pochwalić kilka tytułów, które go oferują. Od razu na myśl przychodzą mi chociażby Wiedźmin 3, Doom Eternal czy Minecraft.
Wiele wersji językowych
Cóż, kwestia tego, że gry powinny posiadać wiele wersji językowych jest chyba oczywista. Od tego może zależeć jej powodzenie na pewnych rynkach. Ważne jest też jednak to, aby każdy gracz w każdej grze mógł wybrać, czy chce grać w dany tytuł w jego oryginalnym języku, z reguły angielskim, czy też w języku ojczystym gracza. Osobiście uważam, że w większości gier polski dubbing jest na tyle kiepski, że ciężko go znieść. Tu wyjątkiem jest oczywiście nasz rodzimy Wiedźmin, którego bez języka polskiego sobie nie wyobrażam. W innym przypadku, gdy tylko jest taka możliwość, przełączam język lokalizacji na angielski. Krew mnie zalewa na myśl, że na polskim Originie w Star Wars: Battlefront II można grać wyłącznie po polsku. Tak, wydawca nie pozwala na zmianę języka gry, a przecież mowa o GWIEZDNYCH WOJNACH. Na litość boską.
Napisy
Kwestia obecności napisów w grach wiąże się bezpośrednio z obecnością wielu wersji językowych, ale nie do końca. Oczywiście, mile widziane jest, gdy gra jest dostępna tylko w języku angielskim, ale przynajmniej wyświetla napisy, co ułatwia rozumienie tekstów wypowiadanych przez bohaterów czy narratora. Niemniej jednak, najważniejszy jest fakt, że dzięki obecności napisów gra staje się grywalna dla osób głuchoniemych. Gdyby nie one, takie osoby nie byłyby w stanie poznać fabuły gry, i nie tylko. Na szczęście napisy można ujrzeć w większości produkcji dostępnych na rynku.
Możliwość zapisu gry w każdym momencie
Niezależnie od tego, jak realistyczna ma być jakaś gra, myślę że nie umożliwienie graczowi zapisania gry w każdym momencie to jej zbędne utrudnianie. Weźmy za przykład takie Kingdom Come: Deliverance. Po premierze gry postępy można było w niej zapisywać tyko poprzez pójście spać bądź wypicie rzadkiego trunku o nazwie „Zbawienny szans”. Dopiero potem twórcy posłuchali się graczy i dodali przynajmniej opcję „Opuść grę i zapisz”. Powiedzmy sobie szczerze, przecież dodanie do tego tytułu funkcji zapisu w dowolnym momencie niczemu by nie zaszkodziło, a już w szczególności realizmowi gry, bo to nie miałoby na niego absolutnie żadnego wpływu.
69,99 złotych. Tyle obecnie musicie zapłacić za jedną z najlepszych i najbardziej klimatycznych kosmicznych gier przygodowych, która prawdopodobnie rzuci Was na kolana. Mowa nie o jakimś zapomnianym tytule AAA sprzed kilku lat, a Deliver Us the Moon, czyli niezależnej produkcji holenderskiego studia KeokeN, której premiera z jakiegoś powodu przeszła bez większego echa. Gotowi na wyprawę na Księżyc?
Deliver Us the Moon to produkcja, na której stworzenie fundusze uzbierano za pośrednictwem platformy crowdfundingowej Kickstarter. Niemałym zaskoczeniem dla wielu będzie fakt, że gra ta wspiera technologię ray tracingu od Nvidia – i to już daje pierwszą wskazówkę odnośnie tego jak dobrze prezentować się może oprawa graficzna.
Dzieło holenderskich programistów przenosi graczy do roku 2059, kiedy to ludzkość staje przed poważnym problemem związanym z wyczerpaniem się surowców naturalnych. W 2030 roku rozpoczął się wielki kryzys energetyczny, który udało się rozwiązać za sprawą izotopu Wodoru-3, wydobywanego na Księżycu przez organizację o nazwie World Space Agency (WSP) od roku 2032. Niestety, w 2054 roku Ziemia utraciła łączność ze skolonizowanym Księżycem, a dostawy cennego surowca zostały przerwane. To właśnie w roku 2059 byli członkowie WSP zdołali uzbierać środki niezbędne do tego, aby wysłać na Księżyc jednego astronautę, któremu powierzona zostaje misja, od której zależą losy całej ludzkości. Tym astronautą jest gracz.
Od samego początku gry Deliver Us the Moon potrafi zbudować ciężki klimat tragedii, towarzyszący egzystencji ludzi z przyszłości. Wpływa na to nie tylko narracja, ale także fenomenalna oprawa dźwiękowa oraz wizualia, których nie spodziewaliśmy się po tytule studia niezależnego. Przygoda zaczyna się jeszcze na Ziemi, by dość szybko przenieść gracza na Księżyc, który jest miejscem odizolowanym, szarym i bardzo przygnębiającym. Grając w Deliver Us the Moon można poczuć uwierającą samotność. Zanim jednak postawicie stopy na powierzchni naturalnego satelity Ziemi będziecie musieli rozwikłać kilka zagadek logicznych umożliwiających przeniesienie się tam ze stacji kosmicznej pełniącej rolę swoistej windy na powierzchnię Księżyca, a jeszcze wcześniej przeprowadzić procedurę startową, jeszcze na Ziemi.
Całe Deliver Us the Moon nazwać można mianem gry przygodowej z atmosferą godną niejednego survival horroru lub thrillera. Przeważają mimo wszystko elementy przygodowe i logiczne, które gracz spotyka na każdym kroku. Świat gry jest wypełniony po brzegi nie tylko przedmiotami pozwalającymi lepiej wsiąknąć w trudną rzeczywistość, ale też licznymi zagadkami – mocno zróżnicowanymi i o różnym stopniu trudności. Jeśli miałabym porównać tę grę pod względem jakości realizacji i atmosfery do któregoś filmu, to byłby to chyba… Interstellar Christophera Nolana. Naprawdę, jest tak dobrze!
Na przestrzeni zabawy zwiedzicie mnóstwo ciekawych miejsc – wnętrz pojazdów, ale także budynków na powierzchni Księżyca. Przeklinać będziecie pod nosem niezbyt wygodne sterowanie w warunkach zerowej grawitacji, a jednocześnie wzdychać delektując się wizualiami w postaci pięknej grafiki, efektów ray tracingu (o ile macie kartę GeForce RTX), czy też drobnymi detalami podkreślającymi piękno eksplorowanych miejsc i rewelacyjnym systemem fizyki.
Oprawa graficzna zasługuje na wielkie słowa uznania. Projekty lokacji zostały zaprojektowane z tak wielkim pietyzmem, że momentami trudno jest uwierzyć, że nie mamy do czynienia z produkcją AAA. Na finalny odbiór gry mocno rzutował w moim przypadku ray tracing, którego doświadczałam na układzie graficznym GeForce RTX 2080 SUPER. W przypadku Deliver Us the Moon śledzenie promieni w czasie rzeczywistym dotyczy cieni oraz odbić światła w niemal każdej powierzchni, w której odbijałyby się one w rzeczywistości – nie tylko lustrach, czy też szybach. Patrząc przez okna stacji księżycowej widzieć będziecie nie tylko skalistą powierzchnię satelity Ziemi, ale także swoje odbicie, któremu towarzyszyły będą elementy stacji znajdujące się za Waszymi plecami. Jeśli to nie jest fotorealizm, to… co nim jest?!
W Deliver Us the Moon obecna jest także technika DLSS, która za cenę niemal niedostrzegalnej utraty jakości wyświetlanego obrazu (głównie w dynamicznych scenach) pozwoli Wam osiągnąć zysk na poziomie nawet 50% klatek wyświetlanych na sekundę. Dla przykładu, grałam w rozdzielczości 2K na maksymalnych detalach z włączonym ray tracingiem i bez DLSS mój komputer wyświetlał ok. 50 klatek na sekundę. Po włączeniu DLSS liczba klatek wzrosła do ok. 74 klatek na sekundę. Czy trzeba dodawać coś więcej? Oczywiście zarówno ray tracing, jak i DLSS działają wyłącznie na kartach graficznych marki Nvidia.
Na przestrzeni odkrywania tajemnic księżycowej bazy napotkałam kilka elementów, które nazwałabym raczej drobnymi skazami niż poważnymi wadami. Wkurzały mnie strasznie sekwencje „na czas”, które zupełnie niepotrzebnie zakłócają i tak skutecznie budowany niepokój, czy też pracę kamery, która w kilku miejscach potrafi utrudniać realizację założonych wcześniej zadań. Czasem zanim zorientujecie się co zrobić, skończy Wam się tlen i będziecie musieli zaczynać daną sekwencję od początku. Poziom trudności rozgrywki i tak nie jest niski i nie ma moim zdaniem potrzeby dodatkowo utrudniać go w ten sposób.
O drobnych wpadkach niezależnego studia szybko zapomniałam wsłuchując się w świetną grę aktorów zatrudnionych do odgrywania powierzonych ich ról. Gdyby odnajdowane nagrania głosowe inżynier Sary Baker nie brzmiały tak przekonująco, produkcja straciłaby sporo na swoim uroku. Na przejście całej gry potrzebowałam ok. 9 godzin, ale wydaje mi się, że gdybym poświęciła nieco więcej czasu na eksplorację i odnajdowanie większej liczby poukrywanych znajdziek, to czas zabawy można by rozszerzyć nawet do 11-12 godzin.
Na obecnie trwającej promocji grę Deliver Us the Moon można kupić obecnie za cenę ok. 69,99 złotych i jest to kwota naprawdę uczciwa. Osoby interesujące się szeroko pojętą tematyką związaną z kosmosem będą wniebowzięte, a ich wyobraźnia z pewnością zostanie mocno rozbudzona. Niezależna produkcja holenderskiego studia pokazuje, że nie trzeba dysponować kolosalnym budżetem, aby zaserwować graczom produkcję piękną od strony wizualnej, wciągającą i świeżą od strony fabularnej, a także dopracowaną, na której ukończenie potrzebnych może być nawet kilkanaście godzin.
Mocne strony:
Słabe strony:
aż trudno uwierzyć, że to gra indiewciągająca, ciekawa fabuławspaniale oddany klimat odosobnieniainteresujące, zróżnicowane zagadki logicznefenomenalna oprawa graficzna z ray tracingiemgenialna muzyka
sekwencje „na czas” są wkurzającemomentami nienajlepsza praca kamery