Lenovo Legion zaprasza do udziału w najnowszym konkursie, w którym fani gier i projektowania wnętrz mogą stworzyć unikalny gabinet gamingowy dla popularnej postaci – Akwamaryny – w grze The Sims 4. To wyjątkowa okazja, aby połączyć pasję do gier z kreatywnym projektowaniem, a przy tym zawalczyć o atrakcyjne nagrody.
Aby wziąć udział, wystarczy pobrać darmową wersję gry The Sims 4 (https://www.ea.com/pl/games/the-sims/the-sims-4/download) i pobrać przygotowany, pusty pokój z galerii gry, oznaczony hashtagiem #AkwaGabinet. Zadanie polega na umeblowaniu i aranżacji przestrzeni w stylu, który najlepiej odda klimat i charakter postaci Akwamaryny. Po zakończeniu projektu uczestnicy powinni wykonać cztery zdjęcia wnętrza (po jednym na każdą ścianę) i zamieścić je jako odpowiedź w dedykowanym wątku konkursowym na stronie Lenovo Legion.
Na uczestników czekają atrakcyjne nagrody: – Nagroda główna – Konsola Lenovo Legion GO oraz dodanie zwycięskiego projektu do wirtualnego mieszkania Akwamaryny w The Sims 4. – Nagrody za drugie i trzecie miejsce – Myszka Lenovo Legion M300, stworzona z myślą o komforcie i precyzji dla graczy. – Nagrody dodatkowe (miejsca 4-10) – Koszulka Lenovo Legion, idealna dla fanów marki.
Konkurs trwa od 13 do 25 listopada 2024 roku, do godziny 23:59. Więcej informacji i regulamin znajdziecie na stronie https://cutt.ly/Konkurs-AkwaGabinet
Serię Metal Slug wielu starszych graczy pamięta jeszcze z automatów arcade. Cykl strzelanek doczekał się mnóstwa różnych odsłon, ale Tactics jest wyjątkowe – to już nie shooter, a turowa strategia.
Deweloperzy ze studia Leikir wpadli na ryzykowny pomysł. Przenoszenie znanej marki do zupełnie innego gatunku gier nigdy nie jest bezpiecznym i łatwym posunięciem. Efekty ich pracy pokazują jednak, że warto było to ryzyko podjąć. Chociaż Metal Slug Tactics nie jest pozbawione błędów, to oferuje naprawdę angażującą rozgrywkę i sporo ciekawych pomysłów.
Dopóki nie przyzwyczaimy się do pewnych ważnych zasad i reguł gry, zabawa wydaje się naprawdę trudna. Wszystko przez to, że – w nietypowy dla gatunku sposób – Tactics premiuje przede wszystkim poruszanie się po mapie. Dlaczego? Otóż, im dalej jednostka pójdzie w jednej turze, tym więcej zyska obronnych zasobów, które zwiększą szansę na unik.
Kluczowe jest też wykorzystywanie systemu synchronizacji ataków. Kiedy bowiem jedna postać zaatakuje wroga znajdującego się na linii strzału sojusznika, to ów sojusznik automatycznie tego przeciwnika zaatakuje – poza swoją turą. To niezwykle przydatna i efektywna zagrywka.
Przejmujemy kontrolę nad małym oddziałem składającym się z trójki żołnierzy. Fani serii Metal Slug oczywiście od razu rozpoznają bohaterów. Każda postać ma inne zestawy broni i zdolności specjalnych, więc mamy tutaj odpowiednią dozę różnorodności.
Mapy, na których walczymy, są małe i przywodzą na myśl te z genialnego indyka Into the Breach. W tym wypadku jednak misje bywają wieloetapowe i czasem mapa automatycznie rozbudowuje się, gdy zostaje do niej po prostu dołączony kolejny mały obszar. Zarówno lokacje, jak też lokacje, wykonane są w przyjemnej dla oka, retropikselowej stylistyce.
Turowe walki są proste w założeniach – musimy wykonać ruch (naprawdę nie warto tu stać w miejscu), a następnie wykonać akcję, czyli zaatakować lub użyć specjalnej umiejętności. Cele bywają różne. Czasem trzeba po prostu wyeliminować wrogów, czasem przetrwać określoną liczbę tur, albo też pokonać tylko wskazanych przeciwników, czy też eskortować sojusznika do punktu wyjścia.
Wyjątkowo ciekawe są walki z bossami. Jak na markę Metal Slug przystało, są to w większości przypadków ogromne machiny bojowe. Takie starcia wymagają od nas skupienia i pamiętania o wszystkich mechanizmach rozgrywki. Choćby o tym, jak działają obszarowe bombardowania.
Zdarza się tutaj, że ktoś namierzy naszą jednostkę – i w kolejnej turze spadną na nią pociski, rakiety czy inne bomby. Nie możemy wtedy uciec spod ostrzału, a jedynym wyjściem jest znalezienie osłony i zbudowanie odpowiedniego poziomu uniku. Przy okazji możemy też ustawić się tak, by bombardowanie zadało obrażenia innym przeciwnikom. To rozwiązanie z początku wydaje się frustrujące, ale z czasem uczymy się je skutecznie wykorzystywać.
Podczas gry zdobywamy doświadczenie i różne nagrody. Modyfikacje broni mogą znacznie wpłynąć na sposób ich funkcjonowania, z kolei dodatkowe umiejętności pozwalają rozwinąć wachlarz możliwości każdego bohatera. Mamy tu przyjemne poczucie postępów i rozwoju.
Warto jednak wspomnieć, że Metal Slug Tactics to gra typu roguelite. Oznacza to, że kiedy wszyscy bohaterowie zginą w trakcie misji – zaczynamy całą kampanię od początku. Przy kolejnych podejściach możemy wybierać inne zadania, rozkład wrogów też jest oczywiście zmieniony, byśmy nie musieli grać dokładnie w to samo. Odblokowujemy też dodatkowe jednostki, co także urozmaica zabawę.
Fabuła jest tutaj tylko tłem. Ot, walczymy ze złym generałem i jego poplecznikami. Nie jest to absolutnie nic angażującego. Nikt chyba nie spodziewa się jednak wciągającej historii po tego typu grze taktycznej.
Trzeba też podkreślić, że pecetowa wersja boryka się z drobnymi bugami, często związanymi z niepoprawnie działającym interfejsem. Zdarza się, że jakieś pole na mapie walki jest po prostu niedostępne, albo okienko z jakąś pomocną wiadomością nie znika z ekranu. Nie są to jednak bardzo poważne błędy, choć potrafią zirytować.
Metal Slug Tactics to w ogólnym rozrachunku udana próba stworzenia gry taktycznej na podstawie serii wymagających strzelanek. Chociaż rogalikowa formuła nie jest dla każdego, to fani interesującej i wymagającej rozgrywki powinni być zadowoleni.
Zakończyły się otwarte testy Monster Hunter Wilds. Nie ma wątpliwości, że fani serii doczekają się w lutym prawdopodobnie najlepszej odsłony cyklu. Oby tylko udało się poprawić optymalizację.
Tak naprawdę to właśnie kwestie techniczne to jedyny problem gry. Użytkownicy, których komputery spełniają rekomendowane wymagania mieli sporo problemów z osiągnięciem płynnej rozgrywki. Okazjonalnie kłopoty pojawiały się także na mocniejszych konfiguracjach.
Capcom zaznaczył jednak, że premierowa wersja zaoferuje maksymalnie najwyższą jakość, jeśli chodzi o technikalia. Można też się domyślać, że beta to build, który liczy już kilka miesięcy – a premiera przecież dopiero pod koniec lutego… Niestety, ponieważ po zagraniu w testową wersję Wilds człowiek naprawdę chce więcej.
Nowa część popularnej serii wprowadza sporo zmian, mniejszych i większych. Całościowo składają się one na najbardziej ekscytującą ewolucję sprawdzonej, angażującej formuły polowania na potwory.
Najważniejszy jest fakt, że tym razem otrzymujemy o wiele większe obszary, mniej korytarzowe niż w Monster Hunter World. Jednocześnie nie wydają się one zbyt duże, częściowo za sprawą wierzchowca, dzięki któremu poruszanie się po mapie jest szybkie i wygodne. Dodatkowa zaleta opierzonego raptora, którego dosiadamy, jest możliwość przechowywania na nim drugiej broni – w praktyce dostępnej zawsze, kiedy tylko zechcemy.
Fabuła nigdy nie jest najbardziej istotnym elementem w tej serii, jednak tym razem stanowi uzasadnienie lekkiej zmiany formuły. Trafiamy bowiem do tytułowej dziczy – regionu, w którym cywilizacja dopiero się rozwija. Stąd też brak większych miast. Po raz pierwszy w serii po zakończonej misji nie zostajemy automatycznie przeniesieni do bazy, zamiast tego możemy zostać na miejscu i dalej zajmować się eksploracją czy polowaniami.
Świetną nowością związaną bezpośrednio z systemem walki jest mechanizm Skupienia. Pozwala on podświetlać czułe punkty potworów i dokładniej celować, co ma ogromne znaczenie szczególnie w przypadku powolnych broni.
Fani mieczy dwuręcznych są przyzwyczajeni do potężnych ciosów, które jednak nie aktywują się zbyt szybko, co sprawia, że czasem po prostu nie trafi się w stwora. Możliwość przycelowania jest w takim przypadku czymś absolutnie wyzwalającym i niesamowicie przyjemnym.
Poza tym, wszystkie rodzaje broni zyskały coś nowego dzięki wspomnianemu Skupieniu. Dopracowano też animacje, zarówno ataków postaci, jak i trafianych potworów. W efekcie typowo długie dla tej serii walki bawią przez cały czas.
Beta Monster Hunter Wilds nie zaoferowała zbyt wiele zawartości, całość można było przejść w niecałe trzy godziny. Testowa wersja pokazała jednak nową wizję Capcomu, która okazuje się czymś fantastycznym.
Wszystkie nowe pomysły związane z rozgrywką w połączeniu z drobnymi zmianami, które sprawiają, że granie jest po prostu wygodne, a do tego jeszcze rozgrywka międzyplatformowa i wprowadzenie pomocników NPC (jeśli nie chcemy współpracować z innymi graczami), składa się na świetne doświadczenie. Już teraz można powiedzieć, że Monster Hunter Wilds będzie jedną z najbardziej ekscytujących premier 2025 roku.
Byle tylko twórcom udało się faktycznie dopracować grę od strony technicznej.
Przed swoją premierą Diablo IV zapowiadało się obiecująco. Dłuższa rozgrywka pokazała jednak, że Blizzard nie do końca przemyślał wiele jego elementów. To sprawiało, że na dłuższą metę ta gra była po prostu męcząca. A jak jest teraz, po wielu aktualizacjach i premierze pierwszego rozszerzenia do Diablo IV? Sprawdziłam, co Diablo IV: Vessel of Hatred ma do zaoferowania.
Na wstępie musicie wiedzieć, że tuż po premierze Diablo IV spędziłam w tej grze kilkadziesiąt godzin. Stworzyłam nawet kilka postaci, ale tylko jedną przeszłam całą kampanię fabularną i doszłam do samego endgame’u. To powiedziawszy, nigdy nie osiągnęłam nią maksymalnego poziomu doświadczenia. Pod wieloma względami Diablo IV mnie znużyło, choć zapewne najbardziej przyczynił się do tego fakt, że z czasem gra zmuszała mnie do tego, by więcej czasu spędzać na czytaniu afiksów przedmiotów niż na faktycznym graniu.
Jeśli mnie pamięć nie myli, po pierwotnym porzuceniu Diablo IV, nie uruchomiłam tej gry ani razu do premiery dodatku Vessel of Hatred, która nastąpiła 8 października. Innymi słowy, przegapiłam wszelkie aktualizacje, które na przestrzeni ostatnich miesięcy otrzymała, wraz z jakimikolwiek zmianami poprawiający mi rozgrywkę. W niniejszym tekście porównuję więc Diablo IV: Vessel of Hatred do tego, co gra oferowała blisko półtora roku temu.
Ale jakie nowości Vessel of Hatred wprowadza do Diablo IV? Rozszerzenie kontynuuje linię fabularną zapoczątkowaną w podstawowej wersji gry, pozwala nam odwiedzić nowy obszar znany jako Nahantu, a co najważniejsze – wcielić się w nową klasę postaci – Spirytystę. Poza tym dodatek umożliwia rekrutację wyczekiwanych najemników i dodaje nowych typów engame’owych aktywności, a także runy i słowa runiczne.
Fabularnie dalej jest kiepsko
Skoro Diablo IV: Vessel of Hatred dodało do gry nową klasę postaci, to właśnie Spirytystą postanowiłam odbyć w dodatku moją przygodę. Spodobał mi się fakt, że rozgrywkę mogłam zacząć z pominięciem kampanii z podstawy. Konieczność jej ponownego przechodzenia byłaby bardzo nużąca.
Nowa kampania okazała się nieco dość krótka, i jak przystało na to, co Blizzard serwuje w ostatnich latach, dość infantylna, ale na szczęście przepleciono ją świetnie wyglądającymi przerywnikami filmowymi. Poza tym pozwoliła nam ona odwiedzić bardzo dobrze zaprojektowane obszary, na czele z kilkoma miejscami znanymi z Diablo II. Nahantu to bowiem miejsce, w którym znajduje się Kurast.
Wspomnę jeszcze, że Blizzard powinien naprawdę zatrudnić lepszych scenarzystów, albowiem można odnieść wrażenie, że fabuła Vessel of Hatred była tak naprawdę wstępem do kolejnego dodatku, który będzie mocniej poświęcony Panu Nienawiści. Rozszerzenie uratowało jedynie to, że dzięki niemu i wcześniejszym aktualizacjom rozgrywka w Diablo IV Vessel of Hatred w końcu jest satysfakcjonująca na dłuższą metę.
Spirytysta to naprawdę dobra klasa postaci
Nie można powiedzieć, że klasa Spirytysty jest w stu procentach oryginalna, albowiem sprawia ona wrażenie, jakby była mieszanką Mnicha i Szamana z Diablo III, natomiast przynajmniej dla mnie jest to jedna z lepiej zaprojektowanych klas w Diablo IV. To dlatego, że rozgrywka nią jest niesamowicie dynamiczna, a jej arsenał umiejętności daje duże pole do popisu.
Oczywiście w sieci możecie znaleźć wiele buildów dla Spirytysty, w tym wiele endgame’owych. Jeden z nich wybrałam dla siebie i zaskoczyło mnie to, jak szybko stopniowe kompletowanie tego buildu pozwoliło mi wskoczyć na poziomy umiejętności Udręka. Co jednak ważne, musiałam poświęcić wiele godzin na zdobycie lepszych przedmiotów i kolejnych poziomów paragonowych, aby w końcu swobodnie grać na Udręce IV. To jednak dobrze, albowiem tym razem proces ulepszania mojej postaci nie był tak nużący jak wcześniej. Odnoszę wrażenie, że w ciągu ostatnich miesięcy Blizzard uprościł nie tylko wszystkie afiksy przedmiotów, ale ogólnie rzecz biorąc całą itemizację tak, aby obchodzenie się z przedmiotami w końcu było przyjemne.
Warto dodać, że Blizzard zmienił nieco system levelowania w Diablo IV. Teraz maksymalny poziom to poziom 60. Po jego zdobyciu możemy osiągnąć maksymalnie 300 poziom paragonowy, przy czym każdy kolejny poziom paragonowy daje kolejny punkt do wydania na tablicach sezonowych. Moim zdaniem to zmiana na plus, przekładająca się na większą czytelność systemu poziomów.
Rozgrywka w końcu odpowiednio zróżnicowana
Dotychczas zdążyłam zdobyć moją postacią 200 paragonów i póki co mam w sobie chęci dobicia do poziomu 300. Obecnie rozgrywka w grze jest bowiem znacznie bardziej urozmaicona względem tego, z czym mieliśmy do czynienia w sezonie 1 gry.
Sezon 6, zapoczątkowany po premierze dodatku, pozwala nie tylko pokonywać podziemia koszmarów, wykonywać zadania dla Drzewa Szeptów czy stawiać czoła piekielnym falom, world bossom i wydarzeniom legionowym. Do dyspozycji mamy również „The Pit”, czyli odpowiednik Głębokich Szczelin z Diablo III, Podmiasto w Kurast, Piekielne Hordy, a także wydarzenia Realmwalker. Każda z tych aktywności pozwala na ulepszanie swojego arsenał od innej strony, a więc aż chce się wykonywać na przemian.
Aha, w Diablo IV: Vessel of Hatred pojawiła się również nowa aktywność grupowa zwana Mroczną Cytadelą. Mnie osobiście przeszkadza jednak to, że można brać w niej udział tylko w kilku osobowych grupach. Po prostu wolę grać bowiem solo, a przecież chciałabym mieć dostęp do gwarantowanych przez nią nagród.
Wspomniałam, że Diablo IV wprowadza runy. Niestety nie pozwalają one tworzyć tak zaawansowanych słów runicznych jak w Diablo IV, a tylko łączyć runy w pary o specjalnych efektach, ale to i tak miły dodatek. Równie miłym dodatkiem są najemnicy, które w ciężkiej sytuacji potrafią uratować… sami wiecie co.
Podsumowanie
Chociaż Blizzard ponownie zawiódł mnie fabularnie, wprowadzając do świata gry mało ciekawe postaci, postępujące niezbyt racjonalnie, w ostatecznym rozrachunku Vessel of Hatred się broni. Tak jak to kiedyś było w przypadku Diablo III, Diablo IV nareszcie stało się przyjemną produkcją.
Czy od teraz zamierzam wracać do Diablo IV co sezon? Zdecydowanie nie, ale na pewno zajrzę dla tej gry raz na jakiś czas, gdy poczuję potrzebę bezmyślnego po zabijania hord demonów.
Mam nadzieję, że w najbliższej przyszłości Blizzard pójdzie za ciosem i wprowadzi do Diablo IV kolejne ciekawe systemy, a także klasy postaci, co najmniej równie dobre co świetny Spirytysta. Oczekuję również, że po Vessel of Hatred zadebiutują kolejne rozszerzenia do gry, ale ze zdecydowanie dłuższą i porządniejsze kampanią fabularną.
Gry w uniwersum powieści Lovecrafta – lub inspirowanych jego twórczością – powstaje naprawdę sporo. Każdego roku ukazuje się ich co najmniej kilka. Tym razem chcemy przypomnieć i zwrócić uwagę na pięć najlepszych gier, które można zaliczyć do tej kategorii.
Gra studia Headfirst Productions ma swoje problemy. Przede wszystkim różnego rodzaju techniczne niedociągnięcia. Nie zmienia to jednak faktu, że – jeśli oceniać fabułę oraz atmosferę – jest też jedną z najlepszych gier inspirowanych mitologią Cthulhu.
Dark Corners of the Earth łączy elementy strzelanki i gry przygodowej. Równie często walczymy tutaj z dziwnymi wrogami, co rozwiązujemy świetnie zaprojektowane zagadki.
Historia rozgrywa się w 1915 roku w Bostonie, gdzie detektyw Jake Walters musi zbadać tajemniczy, pozornie opuszczony dom. Posiadłość okazuje się jednak miejscem aktywności tajemniczego kultu.
Dredge
Kto by pomyślał, że gra o tak pozornie przyjemnej oprawie może oferować tak niepokojący, przejmujący klimat? Twórcy Dredge udowadniają, że realistyczna grafika czy też perspektywa FPP albo TPP nie są niezbędne, by uzyskać atmosferę grozy.
W grze sterujemy statkiem, a naszym głównym zajęciem jest połów ryb. W ogóle nie poruszamy się poza wierną łajbą – cały gameplay to żeglowanie oraz interakcje z postaciami w różnych portach.
Od początku czujemy jednak, że coś jest nie tak. W małym miasteczku portowym ludzie zachowują się dziwnie i ostrzegają, żeby zawsze wracać z morza przed zmrokiem. Szybko odkrywamy dziwne zjawiska po zachodzie słońca i wiemy, że musimy zbadać tajemnicę tej mrocznej okolicy.
Bloodborne
Bloodborne inspirowane Lovecraftem? Oczywiście – i doskonale wie o tym każdy, kto grę ukończył (a nawet dotarł wystarczająco daleko w głównym wątku). From Software stworzyło fantastycznego soulslike’a i umieściło go w otoczce genialnego kosmicznego horroru.
Pod względem klimatu gra nie ma sobie równych. Wielu graczy, którzy preferują rozgrywkę z serii Dark Souls czy nawet Elden Ring przyzna, że jeśli chodzi o historię i atmosferę, to właśnie Bloodborne wysuwa się na prowadzenie.
Opowieść o wiecznym śnie, tajemniczym mieście, kosmicznych, księżycowych bóstwach i przerażających konsekwencjach ich ingerencji w ludzki świat – wszystko to jest nie tylko szalenie intrygujące, ale i niepokojące.
Sherlock Holmes: The Awakened
Najsłynniejszy fikcyjny detektyw i Lovecraft? Tak, jak najbardziej. Takie właśnie połączenie oferuje bardzo ciepło przyjęta przez graczy i recenzentów gra przygodowa od studia Frogwares.
Holmes zostaje wplątany w intrygę związaną z tajemniczymi zaginięciami. Nie tylko w Anglii – podczas historii zwiedzamy także Szwajcarię czy amerykańską Luizjanę. Trop prowadzi do pewnej podejrzanej organizacji, niebezpiecznie przypominającej kult.
Detektyw z Baker Street znany jest z żelaznej logiki, dyscypliny i przyziemnego patrzenia na świat, dlatego też fascynujące jest doświadczanie jego zetknięcia się z mrocznymi siłami wyznawców nieopisanych bóstw.
The Sinking City
To kolejna gra ukraińskiego Frogwares, jeszcze bardziej przesiąknięta przytłaczającą, gęstą atmosferą uniwersum Lovecrafta. Trafiamy do podtopionego, nadmorskiego miasteczka Oakmont, które jest stopniowo opanowywane przez nadprzyrodzone siły.
Sporo rodzajów broni, świetny design wrogów, intrygująca historia, elementy eksploracji podwodnej, a także ciekawie zrealizowany system śledztwa – wszystko to sprawia, że przygoda wciąga.
Gra nie jest doskonała pod kątem kwestii technicznych, jednak całościowo to z pewnością intrygująca i – przede wszystkim – oferuje niesamowicie przejmujący klimat. Czekamy na sequel!
Z wielkimi emocjami zakończyły się Mistrzostwa XXV-lecia Heroes of Might and Magic III by Lenovo Legion! Gratulacje należą się Pumbie, który w emocjonującym finale rozegranym w Gdańsku pokonał Gongwazego wynikiem 2-0. Tym samym zdobył tytuł Mistrza oraz główną nagrodę – konsolę Lenovo Legion Go. Pumba pokazał nie tylko doskonałe umiejętności strategiczne, ale także świetną taktykę, co zaowocowało jego triumfem w tym prestiżowym turnieju.
Wydarzenie zgromadziło ponad 480 graczy z 25 krajów, co jest dowodem na niesłabnącą popularność Heroes of Might and Magic III, mimo upływu 25 lat od premiery. Finał przyciągnął nie tylko setki widzów na żywo w Gdańsku, ale również tysiące osób oglądających transmisję online, a emocje związane z rozgrywką osiągnęły prawdziwe zenity. W ten sposób turniej nie tylko przypomniał o legendarnej grze, ale także pokazał, jak wielką pasją cieszy się wciąż wśród społeczności graczy.
Sukces turnieju – imponujące liczby i niezapomniane emocje
Wielomiesięczne rozgrywki, które odbywały się online i na żywo, zgromadziły rekordową liczbę uczestników, a finałowe starcie odbyło się w prestiżowym Kinguin Esports Lounge w Gdańsku. Wydarzenie to nie tylko przyciągnęło uwagę polskich fanów, ale także miłośników gry z całego świata. Dzięki 37 komentatorom, którzy wspólnie przeprowadzili aż 59 transmisji, Heroes III ponownie znalazło się w centrum uwagi globalnej społeczności gamingowej.
Podczas trzech dni finałowych zmagań, które miały miejsce w Gdańsku, fani gry mieli okazję śledzić na żywo starcia najlepszych graczy, biorąc udział w wydarzeniu, które na zawsze zapisało się w historii polskiego e-sportu. Możliwość obserwowania każdego ruchu bohaterów na wielkim ekranie, w atmosferze pełnej rywalizacji, sprawiła, że obecni tam widzowie poczuli prawdziwy dreszcz emocji.
Finał, który zapadnie w pamięć
Sam finał między Pumbą a Gongwazym był momentem kulminacyjnym całych Mistrzostw XXV-lecia. Obaj zawodnicy byli doskonale przygotowani, a ich strategia i precyzyjne ruchy w grze sprawiły, że publiczność była świadkiem jednej z najbardziej emocjonujących rozgrywek turniejowych w historii Heroes III. Mimo iż Gongwazy walczył dzielnie, to Pumba okazał się być niepokonany, zasługując w pełni na tytuł Mistrza.
Warto podkreślić, że to wydarzenie było nie tylko okazją do śledzenia finałowej rozgrywki, ale także spotkania z innymi fanami gry, uczestniczenia w konkursach oraz zdobywania wyjątkowych nagród związanych z Heroes III. Organizatorzy przygotowali również wiele atrakcji towarzyszących, jak prezentacje nowości ze świata Heroes czy wywiady z kluczowymi postaciami turnieju, które dodały imprezie dodatkowego blasku.
Heroes III – legenda, która trwa
Mistrzostwa XXV-lecia Heroes of Might and Magic III by Lenovo Legion to wydarzenie, które udowodniło, że po 25 latach od premiery gra nadal inspiruje i buduje silną społeczność. Dla wielu graczy Heroes III jest czymś więcej niż tylko rozrywką – to nostalgiczna podróż do lat młodości, ale także wyzwanie intelektualne, które wciąż dostarcza rozrywki nowym pokoleniom. Turniej ten był świetną okazją do celebrowania tej wyjątkowej gry oraz jej wpływu na kulturę gier komputerowych w Polsce i na świecie.
Zakończone finały były triumfem zarówno dla zwycięzcy, jak i dla wszystkich, którzy uczestniczyli w tym wyjątkowym wydarzeniu, tworząc społeczność pasjonatów. Niezależnie od tego, czy ktoś śledził finał na żywo, czy zdalnie, dla fanów Heroes III to było niezapomniane święto, które podkreśliło, że ta kultowa gra wciąż ma ogromne znaczenie w sercach graczy.
Halloween zbliża się wielkimi krokami więc z tej okazji Lenovo Legion przygotowało dla Was nowe, przerażające tapety w dwóch różnych stylach.
Tapety są łatwe do pobrania oraz są w wysokiej rozdzielczości, co zapewni doskonałą jakość obrazu na Waszych pulpitach – zarówno komputerów stacjonarnych, gamingowych laptopów, jak i konsol!
Jeśli więc chcesz wprowadzić trochę strasznego klimatu do swojego komputera, to koniecznie musisz pobrać te tła ztych linków
W dniach 25-27 października 2024 r. Poznań stanie się stolicą gamingowego świata, a Lenovo Legion, jako oficjalny partner strefy Komputronik, przygotował dla fanów elektroniki i gier szereg niezapomnianych atrakcji. W strefie Lenovo Legion & Komputronik będzie można przetestować najnowsze sprzęty gamingowe, wziąć udział w emocjonujących konkursach z nagrodami, a także śledzić wydarzenia na żywo dzięki relacjom przygotowanym przez influencera Damiana @HAJTV.
Relacje z targów będą dostępne na Instagramie @LenovoLegionPolska, a na odwiedzających strefę czekają niespodzianki i atrakcje, które z pewnością podniosą puls każdego gracza. Czy to na miejscu, czy online, każdy fan Lenovo Legion znajdzie coś dla siebie!
Nie zapomnijcie śledzić stories i relacji na żywo, aby być na bieżąco z wszystkimi nowinkami ze strefy Lenovo Legion & Komputronik. Przygotujcie się na niezapomniane wrażenia z PGA 2024 – znajdziecie je pod hashtagiem #Legion_Komputronik_PGA.
Choć nowy Battlefield nie został jeszcze zapowiedziany oficjalnie, to pojawiają się już pierwsze informacje na jego temat. Ponownie otrzymać mamy współczesny konflikt zbrojny, powrócić mają też klasy żołnierzy. Zanim jednak doczekamy się pierwszego trailera, warto przypomnieć najlepsze odsłony cyklu, w które wciąż warto zagrać.
Nie sposób zacząć od innej gry. Nie tylko dlatego, że Bad Company 2 oferuje rozgrywkę w trybie multiplayer, która niezmiennie sprawia frajdę – w końcu jej elementy możemy też znaleźć w trybie Portal w Battlefieldzie 2042. Powodem jest inny aspekt, a mianowicie: kampania dla jednego gracza.
Wydany 14 lat temu shooter jest ostatnim, który zawierał naprawdę angażujący tryb single-player. Niektóre misje z późniejszych odsłon serii mogą się podobać, ale całościowo, kampania w Bad Company 2 jest najlepszą w całej serii.
Wszystko za sprawą świetnego scenariusza, a przede wszystkim doskonale napisanych postaci. Ponadto, twórcy zdecydowali się na klimat wojennego filmu z lekką dawką czarnego humoru – co mocno wyróżnia historię na tle poważnych i pełnych patosu fabuł z innych części. Dodatkowym plusem jest tu fantastyczny polski dubbing.
Battlefield 1
Ten Battlefield to przedziwny przypadek. W momencie premiery gra budziła kontrowersje, choćby poprzez obecność żelaznej zbroi i innych znajdziek, które sprawiały, że mogliśmy stać się na pewien czas naprawdę potężni. Dziś jednak konsensus jest taki, że to bezsprzecznie jedna z najlepszych odsłon serii.
Battlefield 1 przede wszystkim oferuje fantastycznie zrealizowany gunplay, czyli wszystko co związane z używaniem broni palnej. Odrzut, animacje, efekty trafień, odgłosy – każdy aspekt walki i strzelania jest tu po prostu świetny.
Gra oferuje też oprawę graficzną, która do dziś potrafi zachwycić. Otoczka audio jest chyba najlepszą w historii całego cyklu. Żadna inna odsłona nie ma tak doskonałych dźwięków tła sieciowych bitew. Słyszymy wybuchy, okrzyki, chaos wojny – to niesamowicie buduje klimat.
Battlefield 4
Ta odsłona serii ma już swoje lata, ale na PC cały czas cieszy się popularnością. Jeśli chcecie poczuć klimat klasycznego współczesnego ducha cyklu, to w każdej chwili znajdziecie serwer wypełniony graczami.
Battlefield 4 oferuje fantastyczny zestaw map i różnorodnych trybów rozgrywki. Do tego model strzelania, który potrafi sprawić niemałą satysfakcję oraz szeroki wybór broni oraz akcesoriów. Jeśli chodzi o sieciowe strzelanki militarne ze zręcznościowym zacięciem, to BF4 pozostaje wciąż godny polecenia.
Gra ma także kampanię fabularną, która nie jest może szczególnie interesująca pod kątem gameplayu, lecz kiedy traktuje się ją po prostu jak wojenny film akcji, potrafi sprawić frajdę.
Battlefield 2142
Zagranie w dzisiejszych czasach w tę odsłonę cyklu jest trudne. Nie niemożliwe, bo łatwo znaleźć odpowiednie poradniki – jednak trudno po prostu o pełne serwery. Bez graczy natomiast dosyć trudno o dobrą zabawę. Nie zmienia to faktu, że w takim zestawieniu o Battlefield 2142 wspomnieć po prostu trzeba.
DICE spróbowało w tej odsłonie czegoś zupełnie nowego. Postawiono na futurystyczny setting. Dostępne pojazdy – w tym nawet mechy – i uzbrojenie pozwalały poczuć się niczym w filmie science-fiction.
Taka decyzja twórców nie spodobała się wszystkim fanom serii, jednak grze nie można odmówić wciągającej rozgrywki. Tryb Titan do dziś pozostaje jednym z najlepszych, jakie kiedykolwiek oferował Battlefield.
Battlefield 2
Chociaż Battlefield 2 ma już prawie dwie dekady na karku, do dziś pozostaje symbolem oryginalnej tożsamości serii, o której już mało kto pamięta. Oferuje rozgrywkę nieco bardziej rozbudowaną niż kolejne odsłony cyklu.
Twórcy przygotowali aż siedem klas żołnierzy do wyboru. W efekcie każdy miał naprawdę ścisłą specjalizację i żaden gracz nie był jednoosobową armią, jednostką potrafiącą poradzić sobie w każdej sytuacji.
Takie podejście sprawiało, że Battlefield 2 wymagał większego stopnia drużynowej współpracy niż współczesne części serii. Komunikacja głosowa mocno ułatwiała rozgrywkę, a wrażenia ze wspólnego realizowania celów i pokonywania przeciwników były niezwykłe. Kooperacja na dużą skalę sprawiała po prostu wielką satysfakcję.
Red Dead Redemption to kultowa gra wideo z 2010 roku, wydana przez Rockstar Games, która pierwotnie była tylko na konsolach. W końcu jednak trafiła na PC za sprawą Double Eleven.
Gra będzie oferować znaczące poprawki graficzne, w tym wsparcie dla rozdzielczości 4K i częstotliwości odświeżania do 144 Hz, ale także została dostosowana do nowoczesnych procesorów i pamięci RAM, co zapewni płynniejsze i lepsze doświadczenia z gry
Niestety nie wszystko może być takie piękne. Cena gry ma wynosić 219 złoty w przedsprzedaży. Biorąc pod uwagę koszt produkcji i poprawek cena jest być może komercyjnie uzasadniona, ale i tak jest to trochę dużo.
Red Dead Redemption na PC to świetna okazja dla miłośników serii, którzy chcą ponownie odkryć Dziki Zachód z lepszą jakością grafiki i wydajnością. Jeśli masz odpowiednie wyposażenie i trochę wolnych pieniędzy z którymi nie wiesz co zrobić, to zdecydowanie warto zainwestować.